15 lat po śmierci pacjenta dr Mirosław G. uznany za winnego. Oto szczegóły sprawy!

Redakcja Redakcja Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 26
Wyrok skazujący dr Mirosława G. za narażenie pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia zapadł niemal 15 lat po operacji, podczas której kardiochirurg ze szpitala MSWiA zostawił mu w lewej komorze serca kawałek gazika. Lekarz nigdy nie uznał swojej winy, został skazany na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu i grzywnę. PAP dotarła do szczegółów sprawy, w której werdykt wciąż nie jest prawomocny.

Sprawa Mirosława G.

Jesienią 2006 r., 46-letni wówczas Mirosław G., pełnił funkcję kierownika Kliniki Kardiochirurgii w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie. Pracował tam od pięciu lat. Miał opinię wybitnego kardiochirurga i transplantologa.

Polecamy:

Finał sprawy Mirosława G. Kardiochirurg skazany, ale prokuratura chce wyższego wyroku

Tomasz Grodzki na Campus Polska: W Polsce powinno być około 130 szpitali, mamy 1000

18 października do przyszpitalnej przychodni zgłosił się Florian M. Źle się czuł, nie był w stanie przejść kilku kroków bez konieczności odpoczynku. Lekarz zrobił mu echo serca, które wykazało trzepotanie przedsionków. Florian M. miał złożoną wadę serca, został zakwalifikowany do operacji, jako osoba, której życie jest zagrożone. Badająca pacjenta lekarka zwróciła się do Mirosława G. o pilne leczenie. Mężczyzna trafił na stół operacyjny 22 października, około godziny 13. Była to druga operacja serca przeprowadzana tego dnia przez dra G.

Z akt sprawy wynika, że ryzyko śmierci pacjenta podczas operacji wszczepienia sztucznej zastawki serca i po niej wynosi od 9 do 13,7 proc. Śledczy ustalili, że niemal wszystkie czynności przeprowadzone przez zespół kierowany przez Mirosława G. były "typowe".

Mirosław G. umieścił w komorze serca, poniżej zastawki aortalnej, zrolowany kilkucentymetrowy gazik, który wyłapywał drobinki wapnia opadające z oczyszczanej zastawki serca. Kardiochirurg zapomniał o usunięciu rolgazy, która nie wypłynęła podczas płukania serca roztworem fizjologicznym. Braku gazika w czasie operacji nie doliczyła się także żadna z dwóch pielęgniarek, których zadaniem jest kontrola ilości narzędzi czy gazy na stoliku i w polu operacyjnym. Operację zakończono z wynikiem pozytywnym, dwie godziny później. Stan Floriana M. był dobry.

Około godzinę po zabiegu, pielęgniarka Ewa C. liczyła ponownie sprzęt i narzędzia. Przeszukała salę operacyjną i uświadomiła sobie, że w ciele pacjenta musiał zostać jeden gazik.

Mirosław G. miał zapewniać: "Wszystko jest w porządku"

Powiedziała o tym obecnym na oddziale lekarzom, skontaktowała się telefonicznie z doktorem G. U operowanego wykonano badanie RTG klatki piersiowej, ale nie wykazało żadnego ciała obcego. Lekarze chcieli reoperować Floriana M. natychmiast, ale Mirosław G. miał zapewniać swoich podwładnych, że wszystko jest w porządku, miał twierdzić, że nie używał rolgazy podczas wszczepiania zastawki. Powtórną operację odwołano.

Następnego dnia pacjent został wybudzony, świadkowie zeznali, że był w stanie funkcjonować, a kolejne badania, w tym echo serca, wskazywały, że nowa zastawka działa prawidłowo. Jednak 28 listopada stan Floriana M. dramatycznie się pogorszył, a wynik badania nie pasował do żadnej jednostki chorobowej. Diagnoza: ciało obce lub skrzeplina. Prawdopodobnie gazik, który lekarz pozostawił w jego sercu, zmienił położenie i zaczął blokować układ krążenia.

Florian M. pilnie trafił na stół operacyjny, Mirosław G. przyjechał do pracy specjalnie przeprowadzić ten zabieg, choć – jak twierdził personel medyczny – chciał operację odroczyć do rana.

Ewa C. zeznała, że Mirosław G. miał wygłaszać do niej obwiniające komentarze i był w czasie reoperacji podenerwowany. Później w trakcie rozmowy miał ją zapewnić, że nie czuje się winny za pozostawienie gazika i – jeżeli pacjent umrze – on złoży wypowiedzenie.

Czytaj dalej:

Spór o Pospieszalskiego po wpisie Kani. „Występy na festiwalu piosenki radzieckiej”

Warszawa sprzedaje MPT. Związkowcy ruszają z protestem

Sterczewski "wezwał kartkę dla prowokacji"? Spięcie posła KO i wiceministra MSWiA

Nitras na Campus Polska: Być może Kościół powinien zostać ukarany za sojusz z PiS

Doradca premiera interweniuje. Chce żeby CBA sprawdziło lobbystę i umowę jego żony

Operacja się powiodła, ale pacjent zmarł

Operacja serca Floriana M. powiodła się. Wyciągnięcie gazika z serca przywróciło mu krążenie, ale w wyniku powikłań pojawiły się objawy m.in. niewydolności nerek i wątroby, układu sercowo-naczyniowego. Mężczyzna zmarł 3 lutego 2007 roku. Rodzina Floriana M. chciała ścigania doktora G. za narażenie pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.

Kardiochirurg został zatrzymany jeszcze w lutym 2007 r. i było jednym z pierwszych sukcesów nowoutworzonego Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Agenci wyprowadzili go w kajdankach ze szpitala, a następnie G. został tymczasowo aresztowany, w izolacji spędził trzy miesiące.

Zarzut zabójstwa pacjenta

Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła mu zarzut zabójstwa pacjenta z zamiarem ewentualnym, oraz szereg zarzutów o przyjmowanie łapówek od pacjentów, w tym synów Floriana M. Zarzuty korupcyjne były poparte materiałem dowodowym m.in. z podsłuchów oraz z nagrań ukrytą kamerą.

W 2008 r. postępowanie wobec doktora G. w tzw. wątku medycznym zostało przez prokuraturę umorzone, a następnie prawomocnie zatwierdzone przez Sąd Okręgowy w Warszawie.

Gdy umorzenie podtrzymano, pełnomocnik rodziny Floriana M. zwrócił się do ówczesnego rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego o złożenie w tej sprawie kasacji do Sądu Najwyższego. Kasacja RPO okazała się skuteczna i sprawa wróciła do warszawskiej prokuratury w listopadzie 2009 roku, a dr G. w czerwcu 2011 r. został oskarżony w związku ze śmiercią Floriana M. w dwóch aspektach – nieumyślnego narażenia pacjenta na utratę zdrowia i życia oraz nieumyślnego doprowadzenia do jego śmierci poprzez zlekceważenie procedur, złą diagnozę i opóźnione wdrożenie leczenia po operacji. Prokuratura podkreślała, że doktorem G. kierowały pycha i przekonanie o własnej nieomylności.

Linia obrony Mirosława G.

Przesłuchiwany w śledztwie Mirosław G. zapewniał, że wacik w sercu pacjenta pozostawił "nieświadomie". – Ewentualna reoperacja wiązała się z zagrożeniem dla życia i zdrowia chorego. Poleciłem szczegółowe monitorowanie pacjenta – wyjaśniał. – Zrobienie błędu jest oczywiście dramatem, ale może się zdarzyć, jest kwestią pewnej statystyki, ale dopiero jego nierozpoznanie i niewłaściwa reakcja są prawdziwym błędem w sztuce lekarskiej – dodał.

Proces przeciwko G. toczył się z wyłączeniem jawności. 31 maja 2017 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa wydał pierwszy wyrok w tej sprawie. Kardiochirurg został uniewinniony od zarzutu doprowadzenia do śmierci pacjenta, a postępowanie w związku z narażeniem życia i zdrowia Floriana M. zostało umorzone.

Sąd uznał wówczas, że Mirosław G. naraził pacjenta, ale następnie – podejmując decyzję o reoperacji – to niebezpieczeństwo sam uchylił. Uniewinnienie kardiochirurga uprawomocniło się mimo złożonej na jego niekorzyść apelacji prokuratury. Jednak wątek narażenia życia pacjenta był rozpoznawany ponownie przez ten sam sąd rejonowy.

Wyrok skazujący - 15 lat od śmierci Floriana M.

Prokurator Przemysław Ścibisz z Prokuratury Regionalnej w Warszawie - wcześniej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która kierowała akt oskarżenia - wnosił o uznanie G. za winnego i wymierzenie mu kary 8 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności, orzeczenie zakazu wykonywania zawodu przez 4 lata i obciążenie kosztami postępowania.26 sierpnia br., niemal 15 lat od śmierci Floriana M., sędzia Łukasz Malinowski wydał wyrok skazujący w tej sprawie.

"Sąd uznał Mirosława G. za winnego i wymierzył mu karę 6 miesięcy pozbawienia wolności, wykonanie orzeczonej kary pozbawienia wolności zawiesił na okres próby 1 roku i zobowiązał oskarżonego Mirosława G. do informowania Sądu o przebiegu okresu próby" - przekazała PAP Samodzielna Sekcja Prasowa Sądu Okręgowego w Warszawie. Mirosław G. ma także zapłacić 10 tys. zł. grzywny i ponieść koszty postępowania sądowego.

Jak ustaliła PAP, zakaz wykonywania zawodu nie został orzeczony z uwagi na długi okres, który upłynął od zdarzenia oraz fakt, że czyn zarzucany lekarzowi miał charakter "nieumyślny".

Mirosław G. pracuje obecnie za granicą

Mirosław G. nie był obecny podczas ogłoszenia wyroku, jak ustaliła PAP, pracuje obecnie za granicą. Wyrok ten nie jest prawomocny i najprawdopodobniej będzie rozpoznawany przez sąd odwoławczy, bo z werdyktem nie zgadza się ani oskarżyciel, ani obrona oskarżonego.

G. przez polski wymiar sprawiedliwości był uznany za winnego także w sprawie o korupcję. W lipcu 2020 r. sąd skazał dr. G. na rok więzienia w zawieszeniu za przyjęcie od pacjentów łącznie 17,8 tys. zł; uniewinnił zaś od zarzutów uzależniania leczenia od łapówki oraz naruszania praw pracowników.

Sprawa kardiochirurga odbiła się szerokim echem w Polsce i za granicą. W czerwcu 2011 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu zajmował sprawą G., który zaskarżył działanie polskich władz w jego sprawie. Trybunał zasądził mu 8 tys. euro odszkodowania za to, że o jego aresztowaniu decydował nie sędzia, lecz asesor.

Mirosław G. wygrał z Ziobro i mediami

Trybunał oddalił inne zarzuty kardiochirurga, m.in. o naruszeniu przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę domniemania jego niewinności, gdy podczas konferencji prasowej, na której poinformował o sukcesie CBA, Ziobro mówił, że "nikt już przez tego pana pozbawiony życia nie będzie". Trybunał nie chciał rozstrzygać, czy dr G. został potraktowany poniżająco, gdy był wyprowadzony przez CBA w kajdankach ze szpitala.

Proces za słowa "już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie", wytoczony Zbigniewowi Ziobrze, Mirosław G. wygrał w obu instancjach; w grudniu 2008 r. Sąd Apelacyjny w Krakowie nakazał Ziobrze przeprosić doktora G. w trzech stacjach telewizyjnych i zapłacić mu 30 tys. zł zadośćuczynienia. Ziobro nie zgadzał się z wyrokiem; jego prawnicy sporządzili skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Ten w październiku 2009 r. odrzucił kasację.

Dr G. wygrał też cywilne procesy z Faktem i Super Expressem za artykuły, w których pisano, że dr G. "zabijał w rządowym szpitalu", a on sam był określony mianem "doktor śmierć". 

KW

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo