Polska doświadcza ogromu problemów w relacjach z Niemcami - pisze Rafał Woś. Fot. Pixabay
Polska doświadcza ogromu problemów w relacjach z Niemcami - pisze Rafał Woś. Fot. Pixabay

Pięć problemów z niemieckim imperium

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 85
Z Niemcami jest dziś problem. A właściwie pięć problemów. Zaś Polska - jako kraj z nimi na tak wiele sposobów powiązany - doświadcza tych problemów z nowym niemieckim imperium dużo mocniej niż inni.

Problem 1. Niemcy zachowują się jak imperium

Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że rola Niemiec w minionych 15-20 latach niesamowicie urosła. Niemcy miały „papiery” na awans do roli europejskiego supermocarstwa już w momencie zjednoczenia. W czasie gdy inni się w Europie raczej dzielili i kurczyli, oni przeciwnie. Urośli w roku 1990 odpowiednio o 43 proc. powierzchni i 25 proc. populacji. Musiało jednak minąć parę lat nim nowe zjednoczone Niemcy dorosły do nowego większego garnituru. Trudno wyznaczyć jeden konkretny moment. Zdarzyło się to pewnie podczas długich rządów Angeli Merkel. Gdzieś między kryzysami: finansowym (2008-2009), zadłużeniowym (2012-2015), migracyjnym (2015) i covidowym. 

Morawiecki namawia do akcji w sieci. "Naród to wielka rodzina, świętujmy radośnie"

Nic bez wiedzy Niemiec 

Tak czy owak, Niemcy dziś już są supermocarstwem pełną gębą. Albo bardziej precyzyjnie - zachowują się jak supermocarstwo. To nie jest oczywiście tak, że decydują w Europie o wszystkim. Nie obsadzają też każdego z najważniejszych unijnych stanowisk politycznych. Tu i ówdzie próbują im jeszcze dotrzymać kroku Francuzi albo Włosi. Ale bez wątpienia jest tak, że nic bez Niemiec w Europie wydarzyć się dziś nie może. A wiele dzieje się albo w pełni wedle ich pomysłu. Albo w takt wytyczonej przez nich melodii. Czego dowodem choćby przyjęcie przez całą Unię Europejską akurat niemieckiej wersji zielonej transformacji. To znaczy takiej, w której JEDYNYM (powtórzmy JEDYNYM) paliwem przejściowym i rezerwowym dla tego procesu był nieszczęsny gaz z Rosji. Choć przecież bardzo wiele krajów chciało im wyperswadować poszerzenie tej listy choćby o energetykę atomową. Inny przykład tego samego zjawiska to polityka migracyjna po roku 2015 - gdy najpierw mieliśmy niekonsultowaną z nikim decyzję „przyjmujemy”. A dopiero potem było wciąganie reszty Unii w zadanie „no to zróbmy teraz coś z tym wszystkim razem”.

Problem 2. Niemcy są imperium, ale bardzo nie chcą się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą

Jednocześnie niemieckie elity polityczne czy opiniotwórcze bardzo nie lubią, gdy ktoś próbuje nazywać rzeczy po imieniu. Oni wciąż wolą o sobie myśleć, że są takim „mocarstwem in spe”. Ewentualnie „potęgą cywilną” (był kiedyś taki popularny niemiecki termin „Zivilmacht”). Berlińską republika bardzo przywiązała się do autodiagnozy o „sympatycznym, nieszkodliwym liderze”. Takim, który tylko dlatego - i z oporami - bierze na siebie niewdzięczną rolę przewodzenia, ponieważ inne kraje Europy ich o to ciągle proszą. A oni - to też ważny element tej niemieckiej opowieści o sobie samych - nie robią tego przecież dla siebie. Co to, to nie! A poza tym oni już przecież „przepracowali” stare imperialne schematy. Więc jeśli przewodzą, to oczywiście „demokratycznie i konsensualne”. ‚Delikatnie i z wyczuciem”. Nie to co prymitywni Amerykanie. Nie tak jak kiedyś ich przodkowie. Choćby ci z czasów Kaisera Wilhelma. Ewentualnie tego drugiego z wąskiem, którego imienia nie można nawet wymieniać. I spróbujcie tylko powiedzieć niemieckim politykom albo publicystom, że widzicie to inaczej. Natychmiast staniecie się ich wielkimi wrogami. Bo oni bardzo nie lubią, gdy ktoś burzy ich bajeczkę o „dobrym sympatycznym i lubianym niemieckim przywódcy”. 

Wielka strata dla zespołu Kult. Grupa żegna swojego przyjaciela

Niemcy - zbawiciele świata 

Problem 3. Niemcy czują się w obowiązku nawracać świat na słuszną drogę. I niestety mają zasoby, żeby ten swój mesjanizm wprowadzać w życie

W ten sposób dochodzimy do kolejnego ważnego problemu. Jest nim niesamowity wręcz niemiecki mesjanizm, który stanowi niezaprzeczalną część tamtejszej kultury politycznej. I nie chodzi tu o żadną zamierzchłą przeszłość. To się dzieje tu i teraz. W komisjach i na forum plenarnym niemieckiego Bundestagu regularnie pojawiają się wnioski o pociągnięcie do odpowiedzialności Polski, Węgier za „łamanie wartości Unii Europejskiej”. Niemieckie media pełne są płomiennych wezwań do tego, by ratować świat przed katastrofą klimatyczną. Niemcy czują się w obowiązku natychmiast rozwiązać kryzys migracyjny. Tak samo, jak kilka lat temu czuli się w obowiązku nie ustąpić Grekom czy Włochom w temacie zadłużenia publicznego (w końcu ustąpili, ale dopiero wtedy, gdy sami zaczęli się zadłużać) - byle tylko nie zepsuć unijnych reguł fiskalnych. We wszystkich tych przypadkach przyświeca im ten sam imperatyw. Świat (a Europę w szczególności) trzeba ratować. Czy świat (albo Europa) tego chcą czy nie chcą stanowi kwestię drugorzędną.

Oczywiście, że każdy ma czasem takie momenty, że chce zbawiać ludzkość. „Zamki na piasku, gdy pełno w szkle…” - jak śpiewał kiedyś Panasewicz z „Lady Pank”. Ale Niemcy to nie jest jakiś tam kraj w Europie. To nowe europejskie supermocarstwo (patrz problem 1). To znaczy kraj, który ma potencjał do tego, by ten swój mesjanizm wprowadzać w życie. Jak sobie postanowią, że będą ratować świat przed katastrofą klimatyczną to możemy się spodziewać, że Komisja Europejska będzie choćby nie wiem co forsować kolejne wersje Fit For 55. Jak będą chcieli wychować Polskę, to będą nas stawiać do konta póki nie pękniemy albo nie damy im oporu. Bo zatrzymać się i pójść na kompromis, to przychodzi Niemcom z trudem.

Mesjanizm i manicheizm im na to nie pozwalają. Politycy są przez opinie publiczną rozliczani właśnie z tego ile zrobili dla ratowania planety, demokracji, stabilności UE czy praworządności. Pod wieloma względami dzisiejsze Niemcy są bardzo podobne do USA sprzed kryzysu 2008 roku - czyli z czasów George’a W. Busha, gdy Wuj Sam szerzył na świecie demokrację. Niezależnie od tego czy świat tej demokracji chciał czy nie chciał. 

USA o scenariuszu zakończenia wojny na Ukrainie. Zełenski o nim wie

Relacje Niemców z Polską

Problem 4. Niemcy nie przerobili lekcji polskiej konwergencji. 

Niemcy traktują Polskę roku 2022 dokładnie tak samo, jakby to była ta sama Polska, co w roku 2004. To znaczy ta z czasów akcesji „nowej UE”. Polsce tej trzeba przecież - myślą Niemcy - pomóc. Ale tak, jak się pomaga dziecku. Ewentualnie osobie bezwolnej. Trzeba wziąć za rękę, wskazać drogę, popchnąć w odpowiednim kierunku. Za co obdarowany pomocą powinien okazać należną wdzięczność. A już na pewno nie wymyślać żadnych swoich autorskich mądrości ani własnych koncepcji. Problem polega jednak na tym, że Polska roku 2022 nie jest tą Polską, która była w roku 2004. Jest to kraj jakieś 20-30 procent bogatszy i generalnie z pokaźnym doświadczeniem tych 20 lat „konwergencji”. Czyli nadrabiania cywilizacyjnego dystansu wobec Zachodu. W tym wobec samych Niemiec także. Ta Polska - a przynajmniej bardziej znaczącą cześć jej elit politycznych i opiniotwórczych niż to było w roku 2004 - chce innego traktowania. Pragnie grać z Niemcami (i innymi) na równych prawach. Ma swoje pomysły dotyczące przyszłości Unii.

Te koncepcje (polityka wobec Rosji, wobec klimatu, wobec energetycznej transformacji) często nie zgadzają się z koncepcjami niemieckimi. Dochodzi więc do spięcia za spięciem. Ale Niemcy nie chcą tego zaakceptować. Ani myślą połączyć kropek. Ich komentatorzy napisali w ostatnich latach sto tekstów na temat tego, że Polska będzie coraz ważniejszym graczem w Unii. Ale, gdy ten moment wreszcie nadszedł i Polska (jak ostatnio) zaczyna się zachowywać w Unii w sposób zgodny z tą nową rolą (czyli ma swoje pomysły) to Niemcy mówią „o nie, nie… powinniście robić zupełnie inaczej…”. 

Problem 5. Ich polityka wobec Polski jest histeryczna i emocjonalna

Zawsze, gdy dochodzi do polsko-niemieckich spięć po stronie niemieckiej pojawia się zarzut na temat polskiej „emocjonalności”. Polska (i podnoszący te kwestie Polacy) przedstawiani są portretowani jako żyjący w wiecznym cieniu przeszłości straumatyzowani (przepraszam za słowo) histerycy. Skąd to przekonanie? To oczywiste. Przecież gdyby tylko potrafili spojrzeć na sprawy „na zimno” lub „racjonalnie” to na pewno przyjęliby niemiecki punkt widzenia. Logiczne? Tak się właśnie. Niemcom wydaje. 

Wykryto usterkę na PGE Narodowym. Mecz z Chile zagrożony?

Kto ma rację w sporach Polski z Niemcami

A może prawda jest zupełnie inna? Może to oni zachowują się wobec Polski „histerycznie” i „emocjonalnie”? Czy to nie oni chcą Polskę w kółko nawracać? Leczyć z wymyślonych przez siebie chorób. Z LGBTQfobii, faszyzmu i Bóg wie czego tam jeszcze. Choć to wszystko jest przecież zupełnie proste. To Polska siedzi sobie spokojnie i jedyne czego chce od Niemiec to odrobiny spokoju. I żeby porzucili to ciągle wzmożenie. Ludzie! Żyjcie i dajcie innym żyć! Ale tego Niemcy zrobić nie chcą. Bo się nakręcili. I nie potrafią wyciszyć emocji. W tym rozżalenia na polską niewdzięczność. No bo przecież - myślą Niemcy - my tyle dla nich zrobiliśmy! A oni tak nam teraz odpłacają.

Wszystko to nie zmienia oczywiście faktu, że żyjemy z Niemcami obok siebie. I jesteśmy na siebie skazani. Dogadać się jakoś trzeba. Ale żeby się dogadać, należy zacząć od namierzenia problemów. Może te cztery naszkicowane powyżej przydadzą się komuś jako początek takiej diagnozy. Oby..

Rafał Woś 

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka