"Rzeczpospolita" dotarła do dokumentów, wskazujących na to, że kard. Karol Wojtyła walczył z pedofilią. (fot. PAP)
"Rzeczpospolita" dotarła do dokumentów, wskazujących na to, że kard. Karol Wojtyła walczył z pedofilią. (fot. PAP)

Jan Paweł II zwalczał pedofilię. Są nowe dowody

Redakcja Redakcja Pedofilia Obserwuj temat Obserwuj notkę 37
"Rzeczpospolita" dotarła do akt, z których wynika, że kardynał Karol Wojtyła walczył z pedofilią. Chodzi o sprawę księdza, który wielokrotnie wykorzystywał seksualnie kilkoro dzieci.

Jak Karol Wojtyła reagował na przestępstwa duchownych?

— Do roli pasterza z pewnością należy także upominanie. Myślę, że w tym względzie chyba za mało czyniłem. Zawsze istnieje problem relacji między władzą a służbą. Może powinienem sobie wyrzucać, że nie dość próbowałem rządzić. (…) Myślę jednak, że pomimo pewnych trudności z upominaniem podjąłem wszystkie potrzebne decyzje. Jako metropolita krakowski bardzo starałem się, żeby je podejmować kolegialnie, tzn. naradzając się z moimi biskupami pomocniczymi i współpracownikami — pisał Jan Paweł II w książce "Wstańcie, chodźmy!", odnosząc się do czasów, kiedy pracował w Krakowie.

Jak podkreśla "Rzeczpospolita", opowiadana historia dotyczy właśnie tego okresu życia Karola Wojtyły. Dotyczy ona wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych. W listopadzie gazeta opisała sprawę księdza Eugeniusza Surgenta. 

— Tamta opowieść dotyczyła ks. Eugeniusza Surgenta oraz kilku biskupów, którzy podejmowali decyzje, wiedzieli lub mogli wiedzieć o jego przestępczych działaniach. I choć jakieś ograniczenia na niego nakładano, to jednak duchowny wędrował między diecezjami i wciąż krzywdził dzieci — czytamy. W sprawie Surgenta decyzje podejmował m.in. Wojtyła. Nie miał on jednak żadnego wpływu na to, że wspomniany ksiądz po wyjściu z więzienia pracował jeszcze w dwóch innych diecezjach - opisuje gazeta.

Sprawa ks. Józefa Loranca

Jak podaje "Rzeczpospolita", Wojtyła miał jednak wpływ na to, co działo się z księdzem Józefem Lorancem, który – jak okazało się w 1970 r. – podczas pracy w parafii w Jeleśni również dopuszczał się "deprawowania dzieci oraz wyżywania się lubieżnie z nieletnimi dziewczynkami".

— Z materiałów archiwalnych, do których dotarliśmy, wynika, że w jego przypadku kard. Wojtyła podjął błyskawiczne, zgodne z kodeksem prawa kanonicznego (KPK), decyzje. I choć potem stopniowo uchylał ciążące na nim kary kościelne i okazywał mu daleko idące miłosierdzie, to jednak zachowywał czujność — pisze "Rz".

Okazuje się, że przestępcze czyny duchownego wydały się pod koniec lutego 1970 roku. Wówczas jedna z molestowanych dziewczynek wyznała osobie z rodziny, że „ksiądz na religii każe dziewczynkom bawić się »czymś«, co wyjmuje ze spodni, wkłada im to do ust i każe tym bawić się rękoma”. 

— Kuzynka powtórzyła opowieść matce dziewczynki, a ta poinformowała inne, które w rozmowach z córkami potwierdziły te informacje. Kobiety razem z dziećmi poszły na skargę do proboszcza parafii Jeleśnia – ks. Feliksa Jury (1912–2008). Ksiądz nakazał kobietom nie rozpowszechniać tych wiadomości — pisze "Rz".

Śledztwo w sprawie ks. Loranca

10 marca 1970 roku powstał plan czynności śledczych w odniesieniu do przestępstw Loranca. Wówczas ustalono, że do Jeleśni udadzą się prokurator, naczelnik wydziału śledczego wraz z funkcjonariuszem, przedstawiciel kuratorium, psycholog oraz oficer Wydziału IV Służby Bezpieczeństwa. 

Zadaniem komisji było przesłuchanie dziewięciu poszkodowanych uczennic w obecności ich matek. Zeznania miały być nagrane, a ksiądz miał zostać błyskawicznie aresztowany. 12 marca wszczęto śledztwo przeciwko duchownemu „w sprawie deprawowania nieletnich i dopuszczania się względem nich, w obecności osób poniżej lat 15, czynów lubieżnych”.

— Do Jeleśni pojechała ostatecznie tylko pani prokurator w obecności psycholog, która miała ocenić m.in. rozwój umysłowy dziewczynek, ich zdolność postrzegania i możliwość odtworzenia zdarzeń związanych z przestępstwem — czytamy.

18 marca ks. Loranc został aresztowany w klasztorze cystersów w Mogile. Duchowny podczas pierwszego spotkania przyznał się do winy i zapewniał, że wcześniej nie dopuszczał się takich czynów.

— Nie umiem wyjaśnić nawet sam sobie, jak mogło dojść do tego, co zrobiłem, ale dzisiaj żałuję tego, co zrobiłem. Wyjaśniam, że o ile dobrze sobie przypominam, to w sumie około sześć razy – najwyżej – mogły mieć miejsce wypadki i to wyłącznie w punkcie katechetycznym w Mutnym, że dopuściłem się czynów lubieżnych z dziewczynkami z klas V i III, nie przypominam sobie, czy miało to miejsce także w klasie IV. Do klas na lekcje religii przychodziłem w lecie w płaszczu ortalionowym, a w zimie w futrze albo w płaszczu zimowym. Czynów lubieżnych z dziewczynkami dopuszczałem się w ten sposób, że aby ukryć to przed resztą dzieci, ręce dziewczynek przykrywałem płaszczem i w ten sposób wydawało mi się, a nawet byłem przekonany, że żadne z pozostałych dzieci obecnych na lekcji religii nie widzi tego, co robię — zeznał. Podkreślił, że robił to „zawsze z tymi samymi dziewczynkami”. 

Akt oskarżenia

12 czerwca 1970 roku do Wydziału IV Karnego Sądu Wojewódzkiego w Krakowie trafił akt oskarżenia. (ciąg dalszy na następnej stronie)

— Wyłania się z niego obraz bezwzględnego dorosłego mężczyzny, który wykorzystując swoją pozycję i autorytet, krzywdził dzieci przez wiele miesięcy. Dziewczynki, które przed nim uciekały do ostatnich ławek, przesadzał z powrotem do ławki pierwszej, a gdy nie chciały się „bawić w chowanego”, karał obniżeniem stopnia z zachowania — czytamy. Jak opisuje "Rz", rozprawa miała charakter niejawny (na salę nie mogli wejść nawet przedstawiciele SB). Z kolei 10 września 1970 zapadł wyrok skazujący księdza na dwa lata pozbawienia wolności oraz grzywnę w wysokości 500 zł. 

— Do czasu uprawomocnienia się wyroku – na wniosek obrońców – sąd uchylił areszt. Ani obrońcy, ani prokurator nie wnieśli apelacji — informuje "Rzeczpospolita".

Reakcja kardynała Wojtyły

Proboszcz, ks. Feliks Jura, po spotkaniu z matkami poszkodowanych dziewczynek w lutym 1970 roku udał się do Łodygowic, gdzie całą sprawę przedstawił dziekanowi dekanatu Żywiec-Północ ks. Janowi Marszałkowi. 

— Ten polecił nie zwlekać i natychmiast jechać do Krakowa, by przedstawić wszystko kard. Karolowi Wojtyle. Po powrocie do Jeleśni proboszcz odbył jeszcze rozmowę z ks. Lorancem. Opowiadał: „(…) gdy mu przedstawiłem całą sprawę, rozpłakał się i oświadczył: »rzeczywiście przekroczyłem granicę przyzwoitości«. Widziałem, że był załamany psychicznie, uderzał się ręką w czoło, wypowiadał słowa: »jak to się mogło stać«” — czytamy.

Następnie obaj duchowni pojechali do Krakowa na spotkanie z kard. Wojtyłą, który po rozmowach polecił ks. Lorancowi, aby ten udał się do swojej matki w Łodygowicach i tam oczekiwał na decyzję Kurii.

— Jak się wydaje, w tamtym momencie Wojtyła podjął wszystkie niezbędne decyzje: szybkie usunięcie księdza z parafii, zawieszenie i do czasu wyjaśnienia sprawy nakaz zamieszkania w klasztorze. Loranc podporządkował się przełożonemu i przeniósł się do opactwa cystersów w Mogile (co potwierdził także tymczasowym zameldowaniem się w konwencie). Tam też, 18 marca 1970 r., został aresztowany — pisze "Rz". 

Loranc wyszedł na wolność warunkowo po odbyciu połowy kary. We wrześniu 1971 roku duchowny osiadł w Zakopanem, na co wskazuje datowany na 27 września list, który skierował do niego kardynał Karol Wojtyła. Wyraził on w nim zgodę na pobyt ks. Loranca "przy parafii Najśw. Rodziny w Zakopanem". Dokument ten przechwyciła i skopiowała bezpieka.

— To jednak nie wszystko. Dokument ten pokazuje, jak krakowska kuria podeszła do problemu księdza, który po odbyciu kary za wykorzystywanie małoletnich znalazł się na wolności — czytamy. — Wedle zapisów obowiązującego wówczas KPK z 1917 r. duchowny, który dopuściłby się przestępstwa seksualnego z osobą małoletnią, miał zostać karnie zawieszony w obowiązkach, należało wobec niego zadeklarować infamię, pozbawić go jakiegokolwiek urzędu, beneficjum, godności i zadania, a w cięższych przypadkach także usunąć ze stanu duchownego (kan. 2359 & 2 KPK, 1917) — wyjaśniono.

Trybunał Metropolitalny w Krakowie

Kardynał Wojtyła oddał sprawę ks. Loranca pod osąd Trybunału Metropolitalnego w Krakowie. Ten z kolei skorzystał z prawa łaski i powstrzymał się od wymierzenia kary. 

— Zaniechanie wymiaru kary przez trybunał kościelny ani nie przekreśla przestępstwa, ani nie zmazuje winy. Każde przestępstwo winno być ukarane. Jeżeli więc w wypadku Księdza do wymiaru kary nie doszło, to ze względu na specjalne okoliczności, przewidziane przez Ustawodawcę kościelnego w kan. 2223 par. 3 n.2. Okolicznością specjalną, która skłoniła sędziów Trybunału Metropolitalnego w Krakowie do zaniechania kary, był wyrok trybunału państwowego, a więc ukaranie Księdza przez władzę świecką — wyjaśniał Wojtyła Lorancowi. Dalej podkreślał, że ze względu na "chęć naprawienia zła oraz szczerą poprawę", będzie on stopniowo przywracał duchowego do pracy.

— Decyzję o powierzaniu kolejnych funkcji kapłańskich zostawił do decyzji proboszcza zakopiańskiej parafii, ale nie przywrócił Lorancowi „misji kanonicznej do katechizacji dzieci i młodzieży” oraz jurysdykcji do spowiadania. Tą miał otrzymać „w terminie późniejszym” — czytamy.

Prowokacja bezpieki?

Wówczas ks. Loranc zamieszkał w Zakopanem, w klasztorze albertynów przy ul. Kościeliskiej, gdzie przepisywał teksty liturgiczne.

— Wygląda zatem na to, że był to nakaz przebywania w określonym miejscu – ówczesny KPK przewidywał takie rozwiązanie — tłumaczy "Rz".

Taki stan rzeczy utrzymywał się co najmniej do września 1973 roku, kiedy to proboszcz zakopiańskiej parafii, ks. Władysław Curzydło napisał list do kard. Wojtyły (przechwycony i skopiowany przez bezpiekę). Poprosił w nim o to, by Loranc mógł spełniać "wszystkie obowiązki duszpasterskie z wyjątkiem katechizacji". 

— Prośba zostaje spełniona, ale ks. Loranc nie został wikariuszem parafii – w listopadzie 1973 r. otrzymał w niej jedynie status rezydenta — czytamy.

SB również przyjrzało się wzmożonej aktywności księdza. W lipcu 1974 roku spreparowano i wysłano do kurii anonimowy list, w którym autor podający się za wiernego z zakopiańskiej parafii pisał do kard. Wojtyły: „Z zażenowaniem pragnę powiadomić Drogiego Naszego Duszpasterza, że autorytet Kościoła Świętego nie jest godnie reprezentowany przez księży naszej parafii. Wypaczenia moralne księży doprowadzają do ostrych wypowiedzi wśród wiernych oraz do oceniania ich postawy względem Boga. Krążą coraz głośniejsze wypowiedzi na temat postawy księdza Loranca, który niedwuznacznie zachowuje się wobec dziewczynek wychodzących z religii, bądź przebywających czasami na wikarówce”. Na koniec pisma poprosił Wojtyłę w imieniu parafian, „by postawa księdza Loranca nie była przyczyną ośmieszania nas i naszej parafii”.

Jak podkreśla "Rz", nie można wykluczyć, że ks. Loranc faktycznie "niedwuznacznie" zachowywał się wobec dziewczynek. Dodano jednak, że dużo bardziej prawdopodobnym był fakt, że mogła być to prowokacja bezpieki – list powstał w dwóch egzemplarzach. 

Nie wiadomo czy dokument dotarł do kard. Wojtyły, ani czy kuria sprawdziła sygnał. Jednak w kolejnym roku duchownego przeniesiono do parafii Chrzanów-Kościelec, gdzie został kapelanem miejscowego szpitala. Nie ma informacji, czy wówczas pojawiały się jakiekolwiek skargi na księdza. 

RB

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo