prawo cytatu
prawo cytatu
kierownik karuzeli kierownik karuzeli
4394
BLOG

Jolanta Lange znowu nadaje

kierownik karuzeli kierownik karuzeli Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 64

Pokutuje przekonanie, że nasze życie jest teatrem? Odsłania się kurtyna i wtedy wszystko widzimy... Jednakże to nie takie proste. Najczęściej za kurtyną jest następna kurtyna i, następna. Na koniec aktorzy kłaniają się, myślimy, że to już finał, ale to początek kolejnego spektaklu.

Z pewnością to dramatyczne widzenie świata, ale do takiego wniosku nasuwa historia życia Jolanty Lange. Aktualnie Prezesa Stowarzyszenia „ Pro Humanum” Stowarzyszenia, które za fundusze samorządu warszawskiego realizuje skrajne lewicowe projekty. Jednakże kiedyś, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, pani Lange nosiła nazwisko - Gontarczyk. I była tajnym współpracownikiem o kryptonimie TW „ Panna” Potem wyjechała do Niemiec, gdzie razem z mężem Andrzejem Gontarczykiem inwigilowali środowisko oazowe księdza Blecharza. Następnie, pod koniec lat 80 wrócili do kraju. A raczej należałoby powiedzieć, zostali pośpiesznie przerzuceni. Potem ich małżeństwo się rozpadło, i teraz Pani Gontarczyk nie nazywa się już Gontarczyk. Jakie przyjęła nazwisko? Jaki miała wybór” Mogła wrócić do nazwiska panieńskiego, czyli Pławska?. Jednakże wybrała dawne nazwisko ojca. Czyli właśnie nazwisko - Lange. Jej ojciec zamieszkały w Łodzi, w 1942 podpisał volkslistę. Był żołnierzem wermachtu. A od 1946 roku, pewnie dla kamuflażu, przyjął nazwisko żony. Trzeba przyznać jedno, TW „ Panna ” mogła zmienić sobie nazwisko na jakieś inne. Powiedzmy, na Kowalską albo na Malinowską, jednakże wróciła do pierwszego „ dawnego” nazwiska ojca. Co na swój sposób jest wzruszające. Ojciec to zawsze ojciec. Nie ma życia bez ojca.

Intrygujący był werbunek Jolanty Pławskiej w 1977 roku. A raczej Jolanty Gontarczyk, bo wtedy była już mężatką. Ów werbunek, można powiedzieć był teatrzykiem SB- ckim. Pod tytułem „ Niewinna pana z kawalerem pod 7 numerem”

Zajrzyjmy do TECZKI TW. KARTA INFORMACYJNA pani Jolanty ( Pławskiej – Gontarczyk – Lange) sporządzonej przez wiadome służby - „ Celem uniknięcia dekonspiracji jej mąż uczestniczył w rozmowie werbunkowej i był traktowany na równi z żoną, jako kandydat na TW, chociaż nie powinien być traktowany jako kandydat”

Sprawa jest nieco zawiła, więc już wyjaśniam. Otóż jej mąż, Andrzej Gontarczyk, od ponad 3 lat był konfidentem, ale pani Jolanta, jego żona, o tym nie wiedziała. I kiedy odbywała się owa procedura werbunkowa, maż jej udawał, że także po raz pierwszy jest werbowany. Pewnie dopytywał o szczegóły. Co ma robić? Jak się kontaktować? I tego typu SB eckie duperele, chociaż każdy, kto żył w PRL-u, ten wie, że te duperele mogły kogoś innego kosztować wiele zdrowia a nawet i życie.

A potem było jak w bajce. Bajce ludowego państwa. On i Ona razem. Młodzi i gniewni tajni współpracownicy. On w spodniach dzwonach, ona w bluzce z PEWEX-u. Może po tym ekscytującym werbunku mąż zaprosił żonę do HORTEX-u na melbę. Mieszczącego się wtedy na ul. Piotrkowskiej. Kogoś, kto nie żył w PRL-u, informuje, że melba to był taki super deser, sama słodycz z wisienką na górze. Lecz może było i tak, że Jolanta Lange a wtedy Jolanta Gontarczyk, kryptonim TW „ Panna” nie była taka głupiutka i doskonale wiedziała, że jej mąż od wielu lat współpracował. I zamiast zadać swojemu młodemu mężowi pytanie, które zwykle zadaje naiwna żona, a mianowicie – Kochanie, ile miałeś przede mną kobiet? Ona pytała drążącym głosikiem – Andrzej, powiedz mi lepiej, na ilu donosiłeś?

Interesuje mnie jeszcze jeden szczegół. Moim zdaniem ważny. Kto jej zaproponował kryptonim? Ową „ Pannę” Gdybym był oficerem prowadzącym wybór kryptonimu pozostawiłbym osobie werbowanej. Zawsze ów wybór, świadczy o osobowości osobie werbowanej. To może być jakaś wskazówka do opisu charakterystyki. Może nawet to opis jakiejś tęsknoty. Sądzę, że TW „ Panna’ jest kryptonimem dobrym. Na swój sposób skromnym. Oczywiście, TW „ James Bond” jest lepszy, ale proszę pamiętać, że akcja dzieje się w PRL-u. W mieście Łodzi. W mieście włókniarek. I agencji jeździli wtedy tramwajami. Polonezem jeździł tylko porucznik Borewicz.

Czyli tak. Mamy żonę, czyli TW „ Pannę? I męża, czyli TW „ Yona”. Tak opisuje męża KARTA INFORMACYJNA. Walory osobiste, to:       „ Dobra prezencja, wysoki stopień inteligencji, łatwość w nawiązaniu kontaktów, umiejętność prowadzenia dyskusji” Musze potwierdzić, oficer prowadzący miał racje. Ponieważ tak się zdarzyło, że pod koniec lat 70 i na początku 80 tych, przebywałem w Łodzi. Mieście włókniarek, ale także było mi bliskie środowisko filmowe, w którym on współpracował. A dokładnie z Krajową Komisją Filmu „ Solidarność” a także z zarządem łódzkiej „ Solidarności” I jak przez mgłę pamiętam, a nawet potwierdzam. Tak, zgadza się, miał „ dobrą prezencje” Właśnie tak, jak zapisane jest w KARCIE INFORMACYJNEJ. Czy „ umiejętnie prowadził dyskusje”?  Mój Bożę... tyle lat, tyle lat. Tego już nie pamiętam.

Jak dziś wygląda Andrzej Gontarczyk? Nie mam pojęcia. Pewnie się zestarzał. Może po prostu jest starszym zgorzkniałym mężczyzną. Miał żonę TW „ Pannę” a teraz już nie ma. W zachowanych raportach można wyczytać, że miał kompleks biednego męża bogatej żony. Ponieważ Jolanta Lange, a wtedy Gontarczyk, miała rodzinę w RFN. Bogatą rodzinę. Być może liczyła na jakiś spadek? I chociaż w Polsce była TW „ Panną” to tak naprawdę była bogatą mężatką. Gdzie teraz mieszka jej były mąż, czyli TW „ Yon” naprawdę tego nie wiem? Pewnie w Łodzi. I być może, gdyby minął mnie na ulicy, to nawet bym go nie rozpoznał. Ot, jeden przechodniów idących na zakupy do Biedronki. Chyba, że miałby na sobie owe spodnie dzwony, tak modne w latach 70 tych. Lecz kto dziś chodzi w takich spodniach? Z tym, że Jolanta Lange na jednym ze współczesnych zdjęć ma modnie podwinięte jeansy. Tak, to naprawdę kobieta, która mimo upływu tylu lat czuje modę, a co najważniejsze, czuje ducha epoki.

Czytając powyższe słowa, można odnieść wrażenie, że to jakaś obyczajowa komedia, a to „ Panna” a to spodnie dzwony, a to melba z wisienką, ale zaraz odsłoni się kolejna kurtyna i oto mamy czarny kryminał. Na początku lat 80-tych, w ramach polityki łączenia rodzin, małżeństwo agentów wyjechało do RFN. Jednakże łączenie rodzin to jedno, a inwigilacja, a nawet dezintegracja środowiska oazowego zgrupowanego wokół ks. Blachnickiego, to drugie. Myślę, że owe młode sympatyczne małżeństwo z Łodzi, nie było jedyną agenturą zainstalowaną w tym środowisku ( Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło-Życie) Przewijało się tam wielu emigrantów z Europy Środkowej a nawet z Republik Radzieckich, więc z pewnością i KGB miało tam swoich ludzi. Aby było jeszcze bardziej zagmatwane, to także Stasi miało wysoko ulokowanego agenta w strukturach zachodnio niemieckiego kontrwywiadu, więc było to środowisko pod ścisłym wzajemnym nadzorem. I prawdopodobnie nikt nie był tym za kogo się podawał. Nikt? No, może przesadziłem, ale z pewnością wielu było takich. Zupełnie jak w filmie kryminalnym. Arszenik i koronki. Było nawet morderstwo, a mianowicie w roku 1987 nagle zmarł ksiądz Blachnicki. Oficjalnie, jako przyczynę śmierci wskazano zator płucny. Jednakże wiele poszlak wskazuje na to, że mógł zostać otruty. Małżeństwo Gontarczyków, to ludzie, z którymi po raz ostatni się kontaktował.

SB-ecja to taki biedny krewny KGB. O ile KGM miało swój „Dział trucizn” i wszelkich możliwych patogenów, zaś nasza SB-ecja pewnie dysponowała tylko poczciwymi ampułkami z arszenikiem. Człowiek zatruty arszenikiem mocno się ślini. Jak to się mówi – piana leci mu z ust. I właśnie takie objawy w trakcie agonii miał ks. Blachnicki. Ciekawe, że w XIX wieku, prawie w każdej aptece można było kupić arszenik. Wchodziło się do apteki i mówiło

- Poproszę dwa deko arszeniku. – Oczywiście, aptekarz mógł zapytać - Dwa deko, aż tak dużo? A po co panu tyle?

- Chce dodać do farby. Konserwuje dach.

- Rozumiem –  Po czym aptekarz łychą dosypywał  arszenik do papierowej tutki.

Dziś arszenik nie jest już tak dostępny a i koronki wyszły z mody. Lecz pewnie SB-ecja, miała kilka „ starych” ampułek? Rycyny i takiej specjalnej parasoleczki, którą „ ukłuto” pewnego bułgarskiego dysydenta pewnie nie miała. Lecz po co taka wyrafinowana trucizna jak rycyna? Kiedy nawet 0,2 grama poczciwego arszeniku wystarczy, aby zabić księdza. Czasami nawet dywan, a raczej cienki chodniczek, w jaki zawinięto w 1976 roku, ks. Kotalarza z Radomia, i po prostu zatłuczono go kijem. Na śmierć. Widzimy więc, że stosowano rozmaite środki. Od kija aż po arszenik. Broń Boże, nie sugeruje, że małżeństwo Gontarczyk, otruło ks. Blecharza. Ale faktem jest, że ktoś go otruł. Czy to sprawka TW „ Panny” i TW Yona? Tego nie wiem. Są poszlaki, są podejrzenia, ale nie ma ostatecznych dowodów. Mogło go otruć także KGB, i to przekornie arszenikiem zamiast rycyną, i w ten sposób przekierować podejrzenia na naszą poczciwą SB- ecje. Dziwne także, że kontrwywiad zachodnioniemiecki nie przeprowadził sekcji zwłok księdza Blachnickiego. Ale jak już powiedziałem, kontrwywiad zachodnio niemiecki, także był infiltrowany i manipulowany przez STASI. Śledztwo w wolnej Polsce, prowadzone przez prokuratorów IPN w Katowicach, także było, co najmniej dziwne. Było prowadzone tak, aby nikt nigdy niczego się nie dowiedział.

Tak więc sprawa zapewne nigdy nie będzie już rozstrzygnięta. Kolejna kurtyna może opaść.

Dziś pani Jolanta jest prezesem Stowarzyszenia „ Pro Humanum” specjalizującym się w propagowaniu różnorodności. Pani Jolanta Lange dr. socjologii jest także współautorką poradnika antydyskryminacyjnego dla funkcjonariuszy i funkcjonariuszek Policji. Czy w owym poradniku, możemy coś przeczytać o truciznach? Albo nawet o dywaniku, w jaki zawinięto ks. Kotlarza. Nie sądzę. Zresztą po co? Dziś na antydyskryminacji można nieźle zarobić. Może nie w markach niemieckich, ale w złotych polskich, tak hojnie rozdawanych przez warszawski samorząd. Oczywiście, nie każdy dostanie taką kasę, ale gdy jest się agentką „ po przejściach” ma się wtedy dużą szansę.

Dlaczego mówię o pieniądzach? Ponieważ w KARCIE INFORMACYJNJEJ naszych Agentów, przeczytałem taki oto zapis. „ Oboje lubią pieniądze, każde pieniądze za wykonane zadanie, przyjmowali z widocznym zadowoleniem”  Ciekawe, jak przejawiało się owe zadowolenie? Może po zainkasowaniu jakiejś sumy szli do wspomnianego łódzkiego HORTEXu, i tam śmiali się i objadali łakociami. Ktoś ich śledził, a potem pisał raporty. A może to oni wzajemnie się śledzili. I pisali „ krzyżowe” donosy. I to objadanie się melbą było tylko mistyfikacja, rekwizytem, ona badała jego, a on ją, a SB-ecja badała ich małżeńską lojalność. I było to tylko preludium, przed prawdziwą robotą wywiadowczą w Niemczech? Pewnie za tą pracę na „ zgniłym zachodzie” należały się już większe sumy. I większe było „ widoczne zadowolenie”, Gdy wrócili do Polski, pod koniec lat 80 tych. ( A w zasadzie uciekli z Niemiec) to w ramach rekompensaty za zostawione mieszkanie w Niemczech, otrzymali duże mieszkanie w samym centrum Warszawy.

Jak widzimy, życie to taki spektakl, gdzie w pierwszym akcie możemy zarobić na zwalczaniu różnorodności, a już w trzecim, na propagowaniu różnorodności. Brzmi to jak bajka. Bo to jest bajka dla grzecznych dorosłych.

Stowarzyszenie pani Jolanty, może poszczycić się także naukowymi opracowaniami Pt „ Bajka, baśń, legenda na kontynencie afrykańskim” Ten cały wysiłek naukowy powstał po to, aby zrozumieć różnorodność na calutkim świecie. Ktoś się zdziwi - Bajki, bajki, a co z naszą rzeczywistością? Kto ją nam dziś wytłumaczy?

Myślę, że pierwsza zgłosi się pani Jolanta. To ona nam wszystko wytłumaczy. Wyjaśni. A jak i potrzeba, to zakreśli nowe horyzonty... Jakby nie było, to wciąż energiczna kobieta trzech nazwisk i jednego kryptonimu.


Link do mojego bloga Mój Blog

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka