Agata Len Agata Len
546
BLOG

Igorowi Janke - ad vocem

Agata Len Agata Len Polityka Obserwuj notkę 16

 

Igor Janke, nazywając zwolenników Prezesa PiSu „narodem Kaczyńskiego” (zob. Rzeczpospolitaz 20.05.br.), niczego nowego ani oryginalnego nie wymyślił. Elektorat Prawa i Sprawiedliwości już wielokrotnie określano mianem sekty czy wyznawców. A jak wyznawcy, to oczywiście i fanatycy. Jak fanatycy, to z pewnością też oszołomy i ludzie chorzy z nienawiści, nieobliczalni, nieracjonalni, zaślepieni i niebezpieczni… Można by tak kontynuować wyliczankę epitetów długo i namiętnie. Znakomity byłby w tym np. red. Tomasz Wołek, bo język jego giętki, w synonimy bogaty, a temperatura antypisowskiej zapalczywości i histerii wyjątkowo u niego wysoka. Więc jeśli ktoś ma ochotę tego typu inwektywami do woli uszy nacieszyć, wystarczy w piątek rano między godz. 8 a 9 posłuchać Radia TOK FM. Tam Jacek Żakowski i jego stali goście w osobach redaktorów: Lisa, Władyki i wspomnianego złotoustego Wołka z pewnością słuchacza nie zawiodą.

Ale wróćmy do Igora Janke. On - sam wyrzucony przed rokiem ze wspomnianego radia, w którym raz w tygodniu prowadził poranny program – ma, jak się zdaje,  ambicję  uprawiania poważnego dziennikarstwa, czyli uważnego, rzetelnego obserwowania rzeczywistości i formułowania na jej temat niezależnych sądów. Czytając i słuchając Igora Janke, odnosiłam dotychczas wrażenie, że stara się on być w swoich ocenach ostrożny i wyważony, przez co może czasami wypada bezbarwnie i nijako, ale można go cenić za tzw. „obiektywizm”, a to jest już bardzo dużo w świecie medialnym, w którym panoszy się bezwstydnie prostacka propaganda oraz dominuje taktyka przemilczeń i manipulacji informacją.
Niestety we wspomnianym wyżej artykule z 20 maja red. Janke zamiast opisu rzeczywistości wybrał formę karykatury. Zamiast analizy sytuacji, właściwszy wydał mu się styl typowy dla farsy. Zamiast podjęcia próby uchwycenia cech charakteryzujących elektorat Jarosława Kaczyńskiego, postanowił tę sporą przecież (bo kilkumilionową) część wyborców w Polsce najzwyczajniej w świecie wyśmiać. 
Bo… ten „lud pisowski – czy jak kto woli: naród Kaczyńskiego”  to w namalowanym przez publicystę obrazie nawiedzeni odszczepieńcy, dla których polityka stała się czymś na kształt religii, a szef popieranej opozycyjnej partii urósł w ich oczach do kogoś w rodzaju idola, bożka czy herosa. Ludzie ci to „odrębny świat, z własnym systemem wartości (podkr. moje), własnymi emocjami, wiarą, własnymi bohaterami, symbolami, rytuałami. I wrogami. Naród. Naród Jarosława Kaczyńskiego. Naród bardzo patriotyczny, ale czujący związek tylko z częścią polskiej tradycji.”
Ciekawe są te obserwacje autora. Pisowcy mają - jego zdaniem  - „własny system wartości”. Żałuję, że tej cennej myśli Janke nie rozwinął. Chętnie bym się dowiedziała, jakież to, według niego, nowe, odmienne i oryginalne wartości wyznaje elektorat PiS. „Własne emocje” – to też frapująca w tym kontekście zbitka. Czy naprawdę przeżywanie „własnych”, a nie cudzych emocji jest cechą aż tak bardzo wyjątkową i tak radykalnie wyróżniającą elektorat Prawa i Sprawiedliwości? Do tego dochodzą jeszcze osobliwie pisowskie „symbole” i „rytuały” oraz rzecz jasna: pisowscy wrogowie. Szkoda, że publicysta nie dopowiedział, co tak naprawdę miał na myśli, wspominając w swej wyliczance o okrojonej polskiej tradycji, z którą identyfikuje się „naród Kaczyńskiego”. Zgaduję, że pewnie chodziło o hołdowanie przez „lud pisowski” tradycji romantycznej, narodowo-wyzwoleńczej, powstańczej. Ciekawa jestem w takim razie, z którą częścią polskiej tradycji utożsamia się Janke? Czy bliższy jest mu pozytywizm, praca u podstaw? Czy może „realizm” polityczny Wielopolskiego? A może, zdaniem autora, naganna jest w tej dziedzinie wszelka wybiórczość, gdyż oznacza ona zubażanie polskiej tradycji, nieuprawnione redukowanie jej do wzniosłych haseł o wolności i suwerenności? Naprawdę trudno dociec, co autor miał w tym momencie na myśli.
„Naród Kaczyńskiego” Janke przedstawia jako lud coraz bardziej oderwany od rzeczywistości, żyjący w jakimś zamkniętym, hermetycznym świecie, niepojętym i nieprzeniknionym dla obserwatora z zewnątrz. To istny rezerwat, którego mieszkańców nikt nie rozumie, czym zresztą oni sami wcale się nie przejmują. Mają bowiem swój własny kod porozumienia, swój własny język, swój własny (wspomniany już przeze mnie wyżej) system wartości i własną mitologię! Mają – pisze Janke - „własne więzi społeczne, swoje media, swoje filmy, swojego przywódcę, swoją symbolikę i swoich męczenników”, których śmierć w katastrofie smoleńskiej - jak wyjaśnia publicysta – jest ich mitem założycielskim.
Ze zdumieniem, a nawet przerażeniem czytałam te słowa Igora Janke, który przecież zdaje sobie znakomicie sprawę z tego, że elektorat PiS nie wyłonił się dopiero po katastrofie smoleńskiej i że program przebudowy i naprawy III RP istniał od dawna i miał w społeczeństwie swoich żarliwych zwolenników, którzy za cel numer jeden stawiali likwidację mafijno-ubeckiego układu rządzącego w Polsce. Katastrofa smoleńska to oczywiście fundamentalna cezura w najnowszej historii, ale to coś o wiele większego i poważniejszego niż kolebka nowego mitu narodowego męczeństwa. Oczywiście zgoda, że wśród elektoratu Kaczyńskiego wielu ludzi przekonanych jest, że ofiary katastrofy z 10 kwietnia to ludzie, którzy „polegli” pod Smoleńskiem, że ich śmierć była zaplanowana i z zimną krwią zadana przez osoby trzecie. Ale na to nie ma niezbitych dowodów i wyborcy Kaczyńskiego to wiedzą. Natomiast są dowody na to, że śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy jest jednym wielkim skandalem, jednym wielkim zaniedbaniem, jedną wielką kpiną ze zdrowego rozsądku i przepisów prawa. I dlatego są w Polsce ludzie, którzy się burzą, którzy domagają się rzetelnego poszukiwania prawdy o przyczynach katastrofy. Domagają się poszanowania prawa, procedur. Domagają się nieskrępowanego dostępu do najważniejszych, materialnych dowodów takich jak wrak samolotu czy oryginalne czarne skrzynki.
Przecież Igor Janke to wszystko wie.  Sam nawet pisał w kwietniu tego roku w artykule o bolesnym podziale polskiego społeczeństwa na dwa skłócone „plemiona”, jak określił wrogie sobie obozy polityczne, że rozumie niepokoje w związku z prowadzeniem smoleńskiego śledztwa. Wyznał nawet, że rozumie złość Ewy Stankiewicz. Więc dlaczego teraz z takim lekceważeniem, tak lekko opisuje potężną frustrację i oburzenie części Polaków, którzy nie potrafią i nie chcą ze spokojem i obojętnością patrzeć na rozgrywający się w Polsce mega skandal? Dlaczego Janke w żartobliwym tonie opisuje zjawisko „własnych” pisowskich mediów, filmów i reżyserów, jeśli tak naprawdę ta przedziwna sytuacja jest wynikiem wypchnięcia tychże filmów, reżyserów i niezależnych dziennikarzy poza mainstreamowy obieg? Przecież Janke świetnie zdaje sobie sprawę z panującej w Polsce cenzury. Przecież wie, że dwie najważniejsze telewizje prywatne są prorządowe, a zarząd telewizji publicznej zrobił w ciągu ostatniego roku prawdziwą czystkę, usuwając wszystkie programy publicystyczne prowadzone przez niezależnych dziennikarzy (od programu Tomasza Sakiewicza poprzez „Misję specjalną”, program autorski Wildsteina, „AntySalon” Ziemkiewicza po „Warto rozmawiać” Pospieszalskiego). Przecież sam Janke został usunięty z Radia Tok FM, rzekomo po protestach słuchaczy (jeśli miałaby to być prawda, to straszni ci słuchacze!).
Więc czy rzeczywiście właściwym jest pisanie z ironicznym dystansem o „narodzie Kaczyńskiego”, który „z wypiekami na twarzy” ogląda w wypełnionych po brzegi salkach parafialnych, na YouTubie lub na płytkach rozprowadzanych przez „Gazetę Polską” filmy dokumentalne, których – jak sam Janke zauważa - „nie pokazują w Polsce wielkie stacje telewizyjne, ani publiczne, ani prywatne”?
Ja bym na miejscu Igora Janke pochyliła się na tym arcyciekawym, ale też i wielce niepokojącym zjawiskiem społeczno-medialnym, kiedy spora przecież część obywateli wypchnięta poza nawias, kneblowana, odtrącana, zagłuszana, tworzy własny obieg medialny, własne kanały komunikacji. Problem polega tylko na tym, że to w ogóle nie jest śmieszne i dlatego ton oraz sposób opisania rzeczywistości w artykule Janke wydaje mi się więcej niż niestosowny.
Z artykułu „Naród Kaczyńskiego” wynika, że elektorat PiS to są jacyś szaleńcy, oderwani od rzeczywistości, prawdziwi – jak to się dziś mówi - „odjazdowcy”. A jeśli tak, to może rację mają ci, którzy postulują, aby co poniektórych, a kiedyś może i wszystkich zamknąć w domu dla wariatów albo przynajmniej odesłać ich na wstępie na badania psychiatryczne? Od czegoś przecież trzeba zacząć eliminację tych kłopotliwych kontestatorów, rozemocjonowanych oszołomów z „wypiekami na twarzy”.
Taki, choć niewypowiedziany wprost, płynie, Panie Igorze, wniosek z Pana wywodów. Kiedy pisał Pan jakiś czas temu o przepołowieniu Polski, o głębokim podziale narodu na dwa plemiona, opisywał Pan rzeczywistość, ubolewał Pan nad społecznym rozłamem w Polsce, nad głębokim konfliktem politycznym, nad murem nieporozumienia. I to mógł być dobry punkt wyjścia do dyskusji nad stanem polskiej debaty publicznej, nad stanem polskich umysłów, nad stanem polskiej demokracji i pluralizmu, a także nad istotą toczącego się na naszych oczach sporu politycznego, a w gruncie rzeczy sporu moralnego. Ale kiedy Pan kreśli lekką ręką karykaturę jednej strony, przyłącza się Pan do znanego nam już dobrze nie od miesięcy wcale, ale od lat chóru medialnych propagandystów, którzy chcą za wszelką cenę jednej stronie sporu odmówić statusu poważnego polemisty, którzy chcą zakrzyczeć poważne argumenty inwektywą, wypaczyć je szyderstwem i pogardą.
Przyznam, że spodziewałabym się po Panu nieco więcej głębi, nieco więcej racjonalizmu, nieco więcej konkretu i nieco więcej odwagi w uczciwym opisywaniu rzeczywistości.
Niech Pan nie idzie w stronę farsy tam, gdzie trzeba mówić i pisać na poważnie. Niech Pan nie żartuje tam, gdzie wcale nie jest do śmiechu, gdzie w istocie rozgrywa się dramat na miarę Hamleta (Someting is rotten in the state of Denmark – pamięta Pan ten słynny cytat z Szekpira?). Niech Pan nie kpi z tych, którzy są pełni obaw, którzy troszczą się o los i przyszłość kraju i którzy biją na alarm.
Drwiny i kpiny, puste słowa i płaskie zaczepki, żarty i poniżenia – niech Pan zostawi te metody naszym rodzimym medialnym „gwiazdom”, które mają zgoła inne niż dziennikarskie zadania. Niech Pan nie idzie w tę mało chwalebną stronę. Niech Pan pozostanie dziennikarzem!
Agata Len
O mnie Agata Len

Interesuje mnie świat. Uważnie śledzę sprawy krajowe. Zależy mi na dobru Polski. Uwielbiam czytać i rozmawiać z mądrymi ludźmi o sprawach ważnych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka