W pewnych kręgach powstał zakład o to, czy dość leciwy biegacz przełajowy wyścignie wąskotorówkę.
Ponieważ jednak padało, widzom nie chciało się oglądać widowiska w plenerze i zaopatrzyli zarówno biegacza, jak i maszynistę w czipy na GPS.
Start przewidziano na dworcu w miejscowości Gzy. Meta miała być w Pułtusku.
Równo wystartowali, i pociąg i biegacz.
Niestety, nie znający realiów kraju nad Wisłą organizatorzy, siedzący wygodnie na belgijskiej kanapie i śledzący zmagania pomiędzy człowiekiem i maszyną na monitorze, na którym wyświetlany jest sygnał GPS, nie przewidzieli, że Polak potrafi.... I że pójdzie po najmniejszej linii oporu.
Wystartowali.
Zabytkowy pociąg wąskotorowy przemieszcza się z Giez do Pułtuska ze stałą prędkością 10 km na godz. Dla ułatwienia rozwiązania przyjmijmy, że jego prędkość początkowa = 10 km/h i porusza się z prędkością stałą i że taka będzie jego prędkość w punktowym momencie zatrzymania w Pułtusku.
/Widzowie i jurorzy siedzą sobie w kafejce, bo ciepło i przyjemnie, i widzą, że idą równo. Nikomu nawet w głowie nie zaświtało, że biegacz wsiadł do pociągu/.
Natomiast biegacz oczywiście jedzie bez biletu, bo buty wiązał i kolejka do kasy była.
Wsiadł i z pełnym zaangażowaniem idzie dziarskim krokiem z ostatniego wagonu do pierwszego, z prędkością 2 km na godz. (również tutaj dla uproszczenia przyjmijmy, że gdy pociąg ruszył, dokładnie w tym samym momencie biegacz rozpoczął swój marsz.),
Wskutek zsumowania prędkości jego obiektywna prędkość własna, co nietrudno obliczyć, wynosi 12 km na godz.
Jednak w połowie drogi ów zwolennik długich spacerów (bo już biegów przełajowych niekoniecznie), nasz pan Sommer (pojedźmy dla urozmaicenia przykładem z literatury), docierając do kabiny maszynisty (przyjmijmy umownie, że to koniec pociągu), natrafia na barczystego konduktora, który boleśnie weryfikuje jego uprawnienia do przejazdu, wysadzając go w szczerym polu.
By dotrzeć do Pułtuska, biegaczowi zabrakło mu dokładnie 5 km.
Oczywiście, dla socjologa, sytuacja ta to okazja do postawienia takich oto pytań, zaiste fundamentalnych dla diagnozy polskiej duchowości okresu transformacji:
1. Dlaczego, po wysadzeniu go z pociągu, pasażer nie zakłada adidasów i nie kontynuuje przez pola dalej swego marszobiegu do Pułtuska (nawet naprawdę średnio rozwinięty biegacz dotrze tam przed wąskotorówką), tylko skarży się na prawo i lewo na nieludzkie działania konduktora?
2. Dlaczego pasażer po prostu nie da za wygraną, nie idzie do kasy po bilet i nie wsiada do tego samego pociągu dzień później, jeżeli plucha mu nieprzyjemna, polskie drogi kręte, a przydrożne chrystusiki krzywo nań patrzą?
3. Dlaczego pasażer, jeśli z niego taki szczwany lis, nie kupi po prostu biletu od gotowego go wesprzec konika i nie zamówi taksówki, by za 1 km wsiąść do tej samej wąskotorówki na następnej stacji (gdzieś kole Moszyna) i brakujące mu 4 km pokonać, jak człowiek, w przedziale, a nie na skuśkę przez pola? Wszak widzowie i sędziowie daleko. A nawet leciwa taksówka, której pod ręką mnogo, jest w stanie z łatwością dogonić tę wąskotorówkę?
Socjolog stwierdzi, że to bardzo trafna prawda o Polakach: Dawno już przestało nam się widzieć
(a) chodzenie na piechotę.... a do płacenia za bilet (b) jeszcze nie dorośliśmy. Tak więc wysadzenie delikwenta w polu i zmuszenie go do refleksji, by sam w swojej głowie dokonał wyboru pomiędzy a) i b), to jedynie słuszne działanie.
Natomiast fizyk na podstawie obecnego stanu faktycznego postawi sobie zgoła inne pytanie:
Jaką długość miała wąskotorówka?
I dlatego właśnie dalekosiężne i sięgające w przyszłość diagnozy ludzi myślących precyzyjnie, w stylu Kornela Morawieckiego, wyprzedzać będą nawet najgłębsze analizy specjalistów w stylu profesora Glińskiego, zawsze będące jedynie analizą zdarzeń post factum.
A wszystkim specjalistom od wąskotorówki polecam niedzielną wycieczkę z Piaseczna.
Najlepiej bez czipa.