To już wiemy, że po stronie skuteczności maseczek odzieżowych mamy mizerne korzyści w zakresie transmisji wirusa i to jeszcze bez informacji o wpływie na hospitalizacje/zgony i skutkach ubocznych. W takim razie do bilansu korzyści i strat dodajmy jeszcze to:
większość społeczeństwa tygodniami nie zmienia/nie pierze swojej maseczki odzieżowej, używa jej wielokrotnie, nosi na brodzie lub odsłania nos,
z powodu maseczki i parujących okularów częściej dotyka się twarzy,
przy zdejmowaniu i zakładaniu maseczki gołymi rękoma dotyka się wierzchniej strony maseczki,
maseczki dyndają tygodniami na lusterkach w samochodach chłonąc wszystkie mikroby z nieodgrzybianej klimatyzacji, kiszą się w kieszeniach obywateli, zbierają alergeny i pył z otoczenia. Są niedopasowane i pomięte.
po kilku dniach użytkowania maseczki na jej powierzchni znajduje się całe spektrum różnych alergenów i patogenów, w tym SARS-CoV-2, które noszący nie tylko wdycha ale również wydycha rozsiewając to całe mikrobiologiczne towarzystwo w przestrzeni publicznej.
maseczki odzieżowe zawzięcie noszą również osoby z astmą oskrzelową, chorobą wieńcową czy POChP,
maseczka daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa, co sprawia że ludzie zaniedbują inne środki bezpieczeństwa,
maseczki leżą na ulicach, parkach i skwerach, pływają w stawach, interesują się nimi zwierzęta. Wydaje się, iż nie przeszkadza to ekologom i służbom sanitarnym.
wątpliwej jakości maseczki odzieżowe w skali całego społeczeństwa to znaczący wydatek ze środków publicznych i prywatnych.
Czyżby wszyscy wybitni naukowcy, wirusolodzy i epidemiolodzy naiwnie założyli, że obywatele będą prawidłowo używać wielowarstwowych maseczek wysokiej jakości, sumiennie je zmieniać i prać, powstrzymywać się od dotykania twarzy, dezynfekować ręce, a wystraszone przez media osoby z astmą oskrzelową czy chorobami serca rozsądnie zrezygnują z maseczki?
MZ ogłosił „zero tolerancji” i będzie wykorzystywał policję i sanepidy do bezprawnego i bezwzględnego karania obywateli, którzy nie zasłaniają ust i nosa w przestrzeni publicznej. Wręcz obwinia się „anty-maseczkowców” o zgony rzekomo z powodu COVID-19 (bo przecież rutynowo sekcji zwłok się nie robi) nastawiając społeczeństwo przeciwko sobie. Ile zatem ludzi na sumieniu ma MZ i GIS, którzy na początku pandemii odradzali noszenie maseczek?
I cały ten terror w imię wirusa, którego śmiertelność jest na poziomie grypy? Jeszcze w styczniu tego roku profesor Lidia Brydak stwierdziła, że śmiertelność z powodu grypy i koronawirusa jest prawie na tym samym poziomie, między jednym procentem a dwoma procentami [2]. Potwierdziły to kolejne badania Center for Global Development [3]. Obecnie najnowsze oszacowania CDC wskazują, że SARS-CoV-2 zabija mniej niż 0,3% osób zarażonych tym wirusem [4]!
Czy zatem nadal uważacie, że maseczki odzieżowe w przestrzeni publicznej przynoszą więcej pożytku niż szkód?
Gdzie są naukowcy, eksperci i lekarze, którzy powinni to wszystko wziąć pod uwagę?
W prasie naukowej pojawia się co raz więcej publikacji wskazujących na konieczność noszenia maseczek odzieżowych w przestrzeni publicznej, pomimo braku wiarygodnych danych naukowych i aktualnej wiedzy na temat śmiertelności SARS-CoV-2. Zdecydowana większość tych wniosków ekstrapolowała obserwacje z warunków szpitalnych i pomijała kluczowe aspekty, takie jak compliance czy bezpieczeństwo, stając się jedynie poprawną politycznie opinią, a nie konkluzją zgodną z EBM. Do tego doszła presja ze strony mediów głównego nurtu straszących obywateli pandemią. Dziennikarze i publicyści zawsze szukają sensacji, którą dodatkowo wyolbrzymiają. Ostatnie doniesienia wskazały, że władza wręcz szydzi z obywateli i sama nie przestrzega obostrzeń. Były Minister Zdrowia na zakupach niedługo po tym, jak media ogłosiły, że jest pozytywny względem SARS-CoV-2. Premier Morawiecki w kinie bez maseczki. Większość posłów w sejmie nie zachowuje odstępów i nie nosi środków ochrony indywidualnej lub zakłada tylko przed kamerą.
Obecny reżim sanitarny to głównie dogmaty, brak konsekwencji i absurdy. Poziom manipulacji i propagandy sięgnął zenitu. Nie można oprzeć się wrażeniu, że bardziej chodzi o tresurę i antagonizowanie społeczeństwa, bo kwestie zdrowia publicznego są skrajnie wątpliwe, nie wspominając już o aspektach prawnych.
Zwracam uwagę na powierzchowności i mizerność argumentów głównego nurtu.
Jak mantrę powtarza się, że maseczka odzieżowa zatrzymuje kropelki śliny, która jest nośnikiem wirusa. Przekonuje się społeczeństwo proponując przeprowadzenie prostego eksperymentu, w którym należy stanąć w maseczce przed lustrem i zakasłać. Następnie zrobić to samo bez maseczki i porównać ilość wydzieliny na lustrze. Czy ten infantylny eksperyment dowodzi ile osób dzięki temu uniknęło hospitalizacji lub zgonu? Czy obecny przymus noszenia maseczek w przestrzeni publicznej dotyczy tylko osób kaszlących? Czy autor tej wypowiedzi zapoznał się z wynikami badania opublikowanego w Annals of Internal Medicine, zgodnie z którym zarówno maseczki chirurgiczne, jak i odzieżowe nie filtrują skutecznie SARS COV-2 [9]? Na co dzień zdecydowana większość ludzi w społeczeństwie jest bezobjawowa, nie kaszle, nie kicha, ba nawet nie rozmawia ze sobą! Przez większość czasu w przestrzeni publicznej ludzie mijają się nie odzywając do siebie. Według autorów publikacji „Universal masking in hospitals in the Covid-19 era” opublikowanym w prestiżowym czasopiśmie NEJM, szansa na złapanie COVID-19 z przelotnej interakcji w przestrzeni publicznej jest minimalna [5]. A jeśli maseczka była używana przez wiele dni/tygodni i na powierzchni jest wirus SARS-CoV-2, to czy wtedy oddychanie i kasłanie w maseczce przypadkiem nie zwiększa transmisji wirusa? I w związku z powyższym, ile ludzi musi utrudniać sobie oddychanie (w tym osoby z astmą oskrzelową POChP, chorobą wieńcową), narazić się na niedotlenienie, ból głowy i ryzyko samozanieczyszczenia patogenami, żeby zapobiec jednej hospitalizacji/zgonu z powodu COVID-19? No ile? Nikt tego nie wie i prawdopodobnie wiedzieć nie będzie.
Co o tym sądzisz?