Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
943
BLOG

Spadkobiercy ale czego ? np. w Warszawie Stare Nalewki

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 2

Dla badaczy stosunków polsko-żydowskich na przykładzie m.st.Warszawy polecam dwa artykuły jakie pojawiły się w tak ważnej kwestii jak stosunki własnościowe, prawo spadkowe i roszczenia wobec mienia bezspadkowego przez środowiska żydowskie, szczególnie ze Stanów Zjednoczonych i Izraela.

Z jakiego tytułu mają miejsce, a nie dotyczą spadkobierców w myśl prawa międzynarodowego i polskiego.

Wnuki, prawnuki po dziatkach i pradziadkach?!

Nalewki. Opowieść o nieistniejącej ulicy

https://www.jhi.pl/artykuly/nalewki-opowiesc-o-nieistniejacej-ulicy,403

23.11.2018

Autor: Anna Majchrowska

Inspiracją do powstania publikacji w red. Agnieszki Kajczyk była wystawa plenerowa o tym samym tytule zorganizowana przez Żydowski Instytut Historyczny w 2017 r.

W 2017 r. — w 75. rocznicę rozpoczęcia przez Niemców akcji Reinhardt — Żydowski Instytut Historyczny zorganizował wystawę plenerową poświęconą Nalewkom „Nalewki. Opowieść o nieistniejącej ulicy. W 75. rocznicę Akcji Reinhardt”. Wystawa była usytuowana przy bramie wejściowej do Ogrodu Krasińskich od str. ul. Bohaterów Getta. Opowiadała o ulicy, o której mówiono, że jest sercem żydowskiej Warszawy.


Dziś jednymi z niewielu materialnych pamiątek po dawnych Nalewkach są biegnące przez ulicę Bohaterów Getta prowadzące donikąd tory tramwajowe oraz położony na skrzyżowaniu z ulicą Długą budynek Arsenału. A także: artykuły i relacje prasowe (m.in. w „Jidisze Bilder”), opisy literackie, wspomnienia, jak choćby Bernarda Singera, Isaaca Bashevisa Singera czy Altera Kacyzne i przede wszystkim zdjęcia: kamienic, podwórek, szyldów, ogłoszeń, a przede wszystkim różnorodnych typów ludzkich. Jak choćby małą budkę, na której napisano „weksle i marki”, niespokojne i zaciekawione twarze schowane za szybą sklepową w czasie bombardowania Warszawy 1939 r.

image

I właśnie zdjęcia — pochodzące ze zbiorów archiwalnych różnych instytucji, autorów takich jak m.in. Menachem Kipnis, Willem van de Poll, czy Roman Vishniac — stanowią główny szkielet publikacji. Pozwalają wyobrazić sobie, jak wyglądało życie dawnych Nalewek w okresie międzywojennym oraz w czasie wojny, niejako „podejrzeć je przez dziurkę od klucza”. Pokazują cały przekrój żydowskich Nalewek — „biednych i bogatych, młodych i starych, miejscowych i z prowincji, chasydów w kapotach i misnagdów, buchalterów w białych kołnierzykach i robotników w wysmarowanych ubraniach, bezrobotnych z gazetami pod pachą, subiektów, furmanów i tragarzy, interesantów, krawców, szewców, statecznych kupców i ulicznych sprzedawców z koszami bajgli i baniakami wody sodowej oraz wózkami pełnymi owoców, „elegancików” w szykownych kapeluszach i wypastowanych na połysk butach, przechodniów, jidiszowych poetów i literatów, dziennikarzy z małych i dużych redakcji, chałupników wyczekujących cierpliwie przez cały dzień na klienta, mełamedów i ich uczniów, spieszących do jesziw studentów w długich czarnych kapotach, dzieci (...) oraz długobrodych starców”.


W książce znalazły się również eseje prezentujące historię ulicy: dra Pawła Fijałkowskiego o początkach polskich i żydowskich Nalewek, dr Agnieszki Żółkiewskiej „Nalewki do 1939 r.” oraz prof. Jacka Leociaka „Nalewki po 1939 r.” traktujący Nalewkach w okresie okupacji niemieckiej i w latach powojennych, gdy na ruinach getta zaczęto budować Osiedle Muranów Południowy.


Wszystkie materiały i komentarze zebrane w publikacji, mimo że — jak pisze we wstępie prof. Paweł Śpiewak — są jedynie impresją o tym, co było, a czego już nie ma — pozwalają lepiej zrozumieć, jak toczyło się codzienne życie Nalewek od chwili wytyczenia ulicy w XVIII w. do jej całkowitego zniszczenia w 1943 r. Pozwalają także bardziej świadomie (pomagają w tym dołączone mapki prezentujące przebieg przedwojennych Nalewek w stosunku do współczesnej mapy Muranowa) poznawać historię Warszawy i losy jej żydowskich mieszkańców.

image

Autor felietonu: Krzysztof Baliński

https://wprawo.pl/k-balinski-nalewkowi-bogacze-nalewkowe-biznesy/

Krzysztof Baliński

Dyplomata i politolog. W latach 1991- 1995 ambasador RP w Syrii i Jordanii. Publicysta poruszający zagadnienia polityki międzynarodowej i polskiej dyplomacji. Publikował w „Nasza Polska”, „Tygodnik Solidarność”, „Głos”, „Warszawska Gazeta”, www.polishclub.org. Autor książek: MSZ polski czy antypolski? , Ministerstwo Spraw Obcych , Polska czy Polin? - sekrety relacji polsko-żydowskich .

image

image

image

Ulica która zniknęła z planu miasta Stare Nalewki

image

Handlowa ulica Nalewki

image

Wielu Żydom w Polsce, przede wszystkim ze względu na zajmowaną obecnie pozycję, niezwykle trudno jest się przyznać, że ojciec lub dziadek mieszkał w rozpadającej się chałupinie w nędznym żydowskim sztetlu lub dorastał w Warszawie na biednych żydowskich Nalewkach, mówił tylko w jidysz i nosił chałat. Obraz przodków „chałaciarzy” tak bardzo odbiega od ich dzisiejszego elitarnego statusu, że kogoś, kto odkrywa niewygodną prawdę i burzy wyidealizowany obraz, najlepiej obrzucić obelgą „antysemita”. Swego czasu gromy spadły na Marka Edelmana za to, że o Mordechaju Anielewiczu, bohaterze powstania w getcie powiedział: przed wojną w sklepiku matki malował rybom łuski, po to żeby wyglądały jak świeże. Taka, bowiem wizja bohatera narodowego nie dawała się wpisać w obraz bogatych Żydów w Polsce, serwowany światu przez żydowskich pamiętnikarzy i historyków. Trudno jest też przyznać się, że po wojnie dawny szewc, domokrążca, handlarz myckami, półanalfabeta zostawał ministrem, generałem, rektorem. Coś na ten temat dorzucił nawet Jarosław Kaczyński. Podczas konwentu PiS napomknął o „inteligencji KPP-owskiej”, która była de facto ćwierć-inteligencją, zmieszaną z elementami lumpenproletariackimi i kryminalnymi”. W tym kontekście przypomnieć warto, że przez 10 lat Polską rządził triumwirat Berman-Minc- Bierut, który robił wszystko, aby pozbawić Polaków resztek majątku ocalałego z wojennej pożogi. I na koniec inna reminiscencja, też nalewkowa: Poczułem do nich ogromny wstręt, przecież miałem do czynienia z szumowiną społeczną, przeważnie wychowaną w rynsztoku nalewkowskim. Światło – Żyd z pochodzenia, mając pistolet w ręku, oświadczył mi, że jeżeli nie podam swego miejsca zamieszkania, strzeli – tak wspomina przesłuchiwany w kazamatach UB.

Nie sposób pominąć przy takiej okazji historycznego faktu uczestnictwa biedoty żydowskiej w instalowaniu sowieckiej władzy we wschodniej Polsce w latach 1939-41 (w tym w Jedwabnem), że po 1944 Józef Stalin używał świadomie tej biedoty do wprowadzania komunizmu, i że to ci biedacy dostawali propozycje bycia sowieckimi NKWD-zistami. Dr Ewa Kurek opisuje przypadek biednego chałaciarza z Chodla, przedwojennego miasteczka pod Lublinem, Abrama Taubera, którego przed Niemcami ukrył, czyli uratował od niechybnej śmierci, oddział partyzancki majora Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”. Abramek wrócił do Chodla tuż po „wyzwoleniu” Polski, jako komendant posterunku MO/UB, i z marszu zabrał się za mordowanie swych wybawców oraz ich rodzin. Po ‘56 „ofiara Holocaustu”, już pod nazwiskiem Abe Tauber, odnalazł w USA. Lądując w Ameryce następnego dnia staje się właścicielem ogromnej kurzej farmy. Potem, już jako milioner, prowadzi biuro nieruchomości, a na starość zostaje fundatorem synagog. Jakim cudem doszedł do takich pieniędzy? Po prostu, jak wielu innych żydowskich ubeków katów Polaków, bojąc się, że zostanie osądzony za zbrodnie, uciekł z Polski z torbą wypchaną złotem zrabowanym Polakom. Dziś Abram Tauber podaje w swym życiorysie, że w Chodlu zostawił kamienicę, chociaż w biednym miasteczku nie było i nie ma kamienic, a sam mieszkał kątem w wynajętej klitce w żydowskiej rozpadającej się chałupie. Dziś chce odbierać chodelską kamienicę, której nie ma i nigdy nie było. Jak i nie ma chałupiny, w której mieszkał.

Przedwojenne Nalewki

image

Oskarżyli banki szwajcarskie o zawłaszczenie miliardów dolarów zdeponowanych jakoby przez Żydów przed lub w czasie wojny. Za akcją stanął, podający się za reprezentanta wszystkich Żydów, tak żywych jak i martwych, „Przemysł Holokaustu”, bo tak ten złodziejski proceder ochrzcił Norman Finkelstein. Intensywnie poszukiwali spadkobierców ofiar. Zgłoszeń było niewiele. Tylko dwa od osób pochodzących z Polski, w tym od sadownika spod Zakroczymia twierdzącego, że „stryj mówił, że ma konto w Szwajcarii”. Szwajcarzy w końcu zidentyfikowali 775 kont należących do Żydów, na których zdeponowano 31 milionów dolarów. Przemysłowcy Holokaustu ofertę odrzucili, a roszczenia ustalili na 9,6 miliarda. Do dziś nie wiadomo skąd tę liczbę wzięli. Do roszczeń dorzucili zatem argument, że kupowane przez banki od Niemiec sztaby złota obejmowały plomby i koronki ze szczęk pomordowanych Żydów. W złożonym w sądzie pozwie, wystąpili jako pełnomocnicy 18 tysięcy Żydów. Przy rozpatrywaniu sprawy okazało się, że mają pełnomocnictwa sześciu osób. Akcja zakończyła się jednak „pomyślnie” – banki wypłaciły 1,25 miliarda, a ponadto rząd Szwajcarii utworzył fundusz charytatywny dla ofiar holokaustu, przez roszczeniowców opisanych jako „dożywające swoich dni nieraz w warunkach bliskich nędzy”.

Casus szwajcarski to program pilotażowy w spektaklu „mienie pożydowskie w Polsce”. Casusem tym bardziej groźnym, że przewijają się w nim te same nazwiska, że stawiani jesteśmy przed „sądem kapturowym”, w którym są zarazem sędzią, ławą przysięgłych i katem. Zastosowano też identyczny schemat działania – wmówili światu, że wszyscy Żydzi mieli przed wojną olbrzymie majątki. Ofensywą przeciw Szwajcarom z ramienia WJRO kierowała Anya Verkhovskaya szefowa Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okresu Holokaustu z siedzibą w Wisconsin. Grupa ta stworzyła bazę danych zawierającą wykaz całości mienia żydowskiego w Europie Środkowo-Wschodniej, w tym w Polsce. Inwentaryzację nieruchomości pożydowskich w Polsce organizacje żydowskie prowadzą od czasów, gdy szefem warszawskiego biura waszyngtońskiego Muzeum Holocaustu został Jerzy Halbersztadt, który (obok budowania Muzeum Polin i odbudowy loży B’nai B’rith) zajął się wymuszaniem na archiwach państwowych kwerendy i skanowanie wszystkich akt związanych z „historią i zagładą Żydów”, także tych dotyczących spisów tzw. opuszczonych po II wojnie nieruchomości żydowskich, które robiły na swoje potrzeby miasta i gminy. Zmikrofilmował też akta okupacyjnych niemieckich urzędów powierniczych. Wszystkie, zatem dokumenty dotyczące pożydowskich nieruchomości są już w ich rękach. Dane o nieruchomościach należących przed wojną do Żydów zbierane są także przy okazji badań terenowych nad Holokaustem. Te także są przesyłane do centralnej bazy w Wisconsin. Krótko mówiąc, akcję inwentaryzacji „mienia bezspadkowego” zrealizowali polscy archiwiści i urzędnicy, a koszty sfinansował polski podatnik. Organizacjom żydowskim pozostaje jedynie usunięcie informacji, czy nieruchomość była obciążona długiem hipotecznym, czy nie została wcześniej sprzedana, w jakim stopniu była przez Niemców zniszczona i ile Polacy włożyli na jej odbudowę. W maju 2019 r. opublikowali część tych zasobów – listę 2613 warszawskich adresów, z których chcą wysiedlić Polaków. Na razie to tylko stolica, ale z czasem pojawią się inne miejscowości, w tym ta, w której mieszkasz. Jeśli dodamy do tego, że zebrane podczas spisu powszechnego dane są przechowywane na serwerach w Izraelu, to mamy pełny obraz sytuacji.

O tym, że jest antysemitą przekonał się Isaac Beshevis Singer. Głównie za zdanie: „Żyd współczesny nie może żyć bez antysemityzmu. Jeśli antysemityzm gdzieś nie istnieje, on go stworzy”. Ale nie tylko za to. Laureat literackiej nagrody Nobla stał się celem nienawistnych ataków swych współplemieńców przede wszystkim za literackie opisy biednych Żydów z Nalewek, nalewkowych landszaftów i scenek rodzajowych. Abraham Shulman pisał: „Żydowscy krytycy słusznie oskarżali go o antysemityzm, o przedstawianie Żydów, jako grzeszników, lubieżników, nikczemników, plugawców […] wszystko, co stworzył Singer jest jednym wielkim podręcznikiem zboczeń”. Chaim Finkelstein przekonywał, że pisarz nie zasłużył na Nobla, bo w jego twórczości Żydzi są „seksualnie chorobliwi”, a rabini „mają grzeszne myśli”. Mordechaj Canin nazwał przedwojenne powieści Singera „literaturą klozetową”. Weźmy inny przykład, też z polskiego podwórka. Gdy zapytano Grynberga o książkę „Inny świat. Zapiski sowieckie” i dlaczego zrobił z jej autora antysemitę, odpowiedział: „W tej książce wszyscy Żydzi są skarykaturowani, odczłowieczeni i wstrętni. To fałszywa, antysemicka proza […] są niezliczone opisy Żydów szkaradnych – fizycznie i charakterologicznie”. Grynberg przyznał też, że to przez te „antysemickie akcenty” książka nie zrobiła kariery, do której była predestynowana, o 20 lat wyprzedzając „Archipelag Gułag” Sołżenicyna. Dodajmy przy tym, że Gustaw Herling-Grudziński też był Żydem. Od nalewkowych bogaczy, z tych samych powodów, dostało się też Julianowi Tuwimowi za rym: „Judejczykowie falą na nas walą”.

W nowo powstałym Izraelu tamtejsi przywódcy gardzili Żydami z Polski, kpiąc z nich, że „szli jak owce na rzeź”, a ocalonych z Zagłady nazywali mydłem. Ponieważ Izrael chciał stworzyć nowego człowieka, zdolnego do wojen z Arabami, strachliwi Żydzi z Polski byli niegodni szacunku. W dodatku żydek z Nalewek był biedny. W czym zatem mógł być przydatny w budowaniu Izraela? Wszystko zmieniło się w latach 60. wraz z procesem Eichmanna, kiedy David Ben Gurion ujrzał w Holokauście nalewkowych Żydów potencjał do wyszlamowania z Niemiec miliardów marek. Trzeba także przypomnieć, że u zarania II RP, dopominając się w Sejmie o autonomię terytorialną, Żydzi krzyczeli o swojej biedzie. Tuż przed wojną, w 1938 r., żydowska ADL/B’nai B’rith głosiła: „W Polsce ponad trzy miliony Żydów – około 10 procent społeczeństwa i jedna piąta całej społeczności żydowskiej oczekuje zbliżającej się zagłady. W porównaniu z tym los Żydów niemieckich jest czymś błahym […]. Polscy Żydzi zawsze byli biedni”. Tak też, pogardliwie i z zawstydzeniem, byli postrzegani i taktowani przez bogatych Żydów amerykańskich. I czy nie z tego wynikało bierne podejście amerykańskich środowisk żydowskich wobec Zagłady Żydów w Polsce? A skąd brał się sprzeciw otorbionego przez Żydów Roosevelta, wobec przyjęcia uciekinierów z Europy, a także słowa Izaaka Greenbauma z Agencji Żydowskiej: „Gdyby mnie zapytano, czy dałbyś fundusze na ratowanie Żydów, odpowiedziałbym nie, i mówię jeszcze raz – nie! […] Jedna krowa w Palestynie jest warta więcej niż wszyscy Żydzi w Polsce!”. Dziś ci sami, którzy z pogardą i obojętnością spoglądali na swych biednych braci w Polsce, twierdzą, że owa żałosna chałaciarska biedota uciułała sobie przed wojną majątek wartości 300 miliardów dolarów.

Dostało się także Stefanowi Żeromskiemu. Też za literacki opis Nalewek. Co prawda Żeromski krytycznie wypowiadał się na temat Żydów (zwłaszcza w „Dziennikach”), ale w jego utworach (zwłaszcza w „Ludziach bezdomnych”) los nędzarzy żydowskich budzi w nim przede wszystkim współczucie. Zdecydowane stanowisko krytyczne zajmował za to wobec żydokomuny. W „Na plebanii w Wyszkowie” pisał: „Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi już ani tyle miejsca, ile zajmą stopy człowieka, ani tyle, ile zajmie mogiła”. Obraz bogatych żydowskich „chałaciarzy” opisany w powieści „Przedwiośnie”, ustami Cezarego Baryki snującego się po warszawskich Nalewkach:

„Wychodząc na wykłady i do prosektoryum, wracając z lekcyi, czy z miasta, Baryka musiał przemierzać dzielnicę, zamieszkaną przez Żydów. Byli oni coprawda rozproszeni we wszystkich okolicach Warszawy, lecz w tej osiedli, jako masa jednolita, tworząc zamknięty organizm o kilkuset tysiącach jednostek. Zrazu widok domów, mieszkań i sklepów żydowskich mierził oczy przybysza swą specyficzną ohydą, później jednak począł go zaciekawiać, a wreszcie narzucił mu się wszechwładnie, jako problemat. Chwile wolne Cezary poświęcał na zwiedzanie przyległych ulic: Franciszkańskiej, Swiętojerskiej, Gęsiej, Miłej, Nalewek i innych. (…) W tych ulicach ginęły już napisy polskie na sklepach, składach i warsztatach. Zastępowały je napisy żydowskie. Polaków nie było tu już widać. Trafiały się domy, gdzie jedynym Polakiem był stróż kamieniczny i ulice, gdzie jedynym Polakiem był policyant. Ulice te mają wygląd srogo niepowabny. Kamienice, wzniesione przez Żydów i do nich należące mają cechę wielkomiejskiej tandety, bezwstydnej ordynarności i haniebnej brzydoty. Wojna odarła je z olejnych lub klejowych pomalowań. Malowanie na olejno poskręcało się w rurki i zwoje i wygląda na powierzchni tych domów, jak niechlujne pejsy na niechlujnym Izraelicie. Wnętrza domów, podwórza są odarte nie tylko z olejnej, czy klejowej powłoki, lecz obłupione z tynku, który kawałami i płatami poodpadał. Świeci nagi, ceglany mur, lecz i on jest oślizgły od brudu, pełen wyrw, plam, zmaz, zacieków i wstrętnych zapaprań, które nikogo z mieszkańców nie rażą. Jakże potworne są tam kloaki, śmietniki, ścieki, zlewy, rynsztoki i same bruki! Większość dziedzińców jest ciemna, poprzegradzana, zastawiona, pełna pak, odpadków, rumowia i rupiecia, strzępów i gałganów. Nieopisana jest melancholia tych dziedzińców, głuchy jest smutek okien, wiecznie patrzących w smrodliwe i obmierzłe zaułki, w odarte i pozaciekane mury, w sienie i piwnice, wyziewające zgniliznę. Bawią się tam, w tych zakażonych klatkach, tłumy dzieci żydowskich, brudne, schorowane, mizerne, wybladłe, zzieleniałe, — o ile promień słońca przedrze się przez chmury zimowe i zajrzy do tych padołów. Gdy huczy wicher i mróz ściska, dzieci te wtrącone są do kryjówek, gdzie starzy szwargoczą o interesach, zyskach i szybkich zarobkach. Zdarzyło się raz Cezaremu widzieć dwoje kilkoletnich dzieci, przytulonych do siebie i wędrujących dokądś długą Franciszkańską ulicą. Nożyny ich tonęły w czarnem, rzadkiem i lepkiem błocie chodników i rynsztoków, odzienie ich było zmoczone i brudne. Para ta była wynędzniała ponad wszelkie słowo opisu. Nogi ich były cienkie, jak pogrzebacze, a ręce chude, jak ptasie piszczele. Twarze były również nie ludzkie, lecz jakby sępie, czy jastrzębie, oczy były surowe i starcze. Ta para nieszczęśliwych machała przeźroczystemi dłońmi, kiwała głowami, osadzonemi na wychudłych szyjach, i zajadle, zaciekle o czemś rozprawiała. O czemże to mówiło tych dwoje? Czy również o zyskach i szybkich zarobkach? Cezary szedł długo za nimi, gdy się obijali o ściany i latarnie, a wlekli do jakiegoś celu, który, doprawdy, nie wart był ich fatygi. Płakał w głębi siebie, w tajnikach duszy, wspominając złote, iście anielskie dzieciństwo swoje…

Jest i w „Przedwiośniu” obraz żydowskich megabiznesów:

(…) Miał tam widowisko, pełne przedziwnego humoru, niestrzymanego śmiechu, a zarazem głęboko ponure. W tych miejscach panował chargot, wrzask, niemal huk, wywołany przez handel na modłę ściśle żydowską. Nabywcy i sprzedawcy ochłapów mięsa, kawałków gęsi, nóg, łbów, szyj, dziobów, skrzydeł, śledzi, kartofli, odkrajanych cząstek pomarańcz, cukierków i owoców skakali sobie do oczu, wydzierali towar z rąk, obrzucali się stekiem wyzwisk, wydzierali pieniądze z garści zaciśniętych. Wszyscy mieli we włosach pierze, byli pobryzgani i zachlastani krwią niewinnych kaczek i kogutów. Włóczyły się w tłumie typy nieopisane, nieznane nigdzie na kuli ziemskiej, w łachmanach tak wyświechtanych, iż składały się jakby z zeskorupiałej pozłoty tłuszczu, — łazili nawpół nadzy przekupnie, a nawpół nadzy żebracy, w tej rzece ludzkiej stali na uboczu i pochylali się monotonnym gestem, jak badyle bezsilne na polu, — zaklinając o datek w imię Boga.  Całe to zbiegowisko sprawiało wrażenie soboru potępieńców, opętanych od djabła, o coś twarzą w twarz zaciekle walczących. Zadziwiające ponad wszystko są w tej dzielnicy sklepy, a raczej sklepiki, wklinowane w partery domów. Temi komórkami ulice i uliczki są literalnie nabite. Na odrzwiach tych maleńkich zakamarków wiszą blaszane tablice z napisami w języku żydowskim, — a więc towary w tych kramach przeznaczone są tylko dla starozakonnej publiczności. Jakże mizerny, jak niewymyślny i nieobfity jest towar tych magazynów! Kapitał zakładowy każdego z nich nie może przekraczać dwudziestu złotych. Trochę żelaziwa, skór, kilka wiązek, czy miar wiktuałów, nieco nici, sznurowadeł, albo szuwaksu, stanowi źródło dochodu osób, które w tych wąziutkich i niziutkich klatkach z desek próżnują, marznąc i drzemiąc po całych dniach i wieczorach. Pewnego razu Baryka zabrnął na wielkie podwórze, którego obmierzłego wnętrza żadne pióro opisać nie zdoła, którego bezprzykładnego nieładu, brudu, wstrętnej bezmyślności rzeczy naprędce rzuconych nic nie zdoła wysłowić. Były to składy żelaza, a raczej starego żelaziwa. I tutaj pełno było sklepików z żelazem wybrakowanem, starem, lichem. Możnaby powiedzieć, że ten cały podwórzec przeżarła rdza i sama tylko została, jako ślad rzeczy, które zniweczyła. I Żydzi, którzy tam biegali, krzyczeli, roili się i o coś wodzili za łby, byli rdzawi, zagryzieni na śmierć przez żelazo. W pewnej chwili wtoczył się na ten dziedziniec wóz frachtowy, na którym leżało jakoweś olbrzymie brzemię w płachcie. Wnet wspólnemi siłami wytaszczono brzemię z wozu i płachtę rzucono na błoto rozmarznięte. W płachcie była masa przegryziona od rdzy: rznięte kawałki rur, poprzepalane ruszty, śrubki, haczyki, ułamki pogrzebaczów, połówki szczypców, muterki, krzywe gwoździe, podstawki naczyń niewiadomego użytku, szpice i grygzaki od ogrodzeń żelaznych, klucze, dusze żelazek do prasowania, fajerki, ułamki okuć okiennych, klamki bez ryglów i mnóstwo nieprzebrane żelaziwa wszelakiego rodzaju. Wobec rozwinięcia wnętrza płachty, wypełzło, wynurzyło się jakby z pod ziemi mnóstwo Żydów i Żydówek przeważnie starych, koślawych, powykrzywianych, zrudziałych, obrośniętych kłakami. Cała ta czereda poczęła z krzykiem i kłótnią wyłapywać poszczególne kawałki, cząstki i obrzynki żelaza, nabywać je wśród nieopisanej szprzeczki i targu. Niepodobna było zrozumieć, co to są za ludzie. Kupcy? Handlarze? Pośrednicy? Zbieracze? Cezary doznał wrażenia, że to jest zbiorowisko starych próżniaków, specyalistów od gromadzenia starych pogrzebaczy. Nie mógł się przejąć uszanowaniem dla ich ubóstwa, ani zrozumieć sensu ich zatrudnienia. Szukając wielkich zysków, spadli, widocznie, z etatu i teraz oto szukają zysku wprost znikomego, nie przestając marzyć o wielkim. Podobnie, jak tamci w sklepikach, norach i jamach, czychają na wielki zarobek, nic literalnie nie robiąc. Jakaż reforma społeczna mogłaby ich podnieść na wyższy stopień społeczny? Co możnaby dla tych ludzi zrobić, ażeby ich zrównać z innymi ludźmi w prawach, w posiadaniu dóbr tego świata, w pracy, obyczajach, sposobie życia? Był tam nadmiar nędzarzy-łachmaniarzy, który zużywał ruchliwość przyrodzoną rasy żydowskiej na oszukiwanie się wzajemne, na pracowitą kłótnię o ochłapy jadła, o śledzie, o skrawki mięsa, a nic, literalnie nic, nie czynił dla zarobku godziwego, stałego i dobrze płatnego w fabrykach i warsztatach. Wielu, oczywiście, pracowało w tych ulicach nad siły, jako tragarze, woźnice, pomocnicy, subjekci i ci mieli nawet zewnętrzny wyraz inny, normalny, ludzki. Przeciętny jednak typ — to była karykatura ludzkiej postaci. Zgarbieni, pokrzywieni, obrośli, brodaci, niechlujni, śmieszni bezgranicznie w swych płytkich czapeczkach i długich, brudnych chałatach do pięt wałęsali się i zalewali ulice, brodzili, wchodzili i wychodzili, gadali, kłócili się, nic właściwie nie robiąc. Cezary przyszedł do przeświadczenia ogólnego, iż Żydzi, zamieszkujący dzielnicę, w której mu przebywać wypadło, są zbiorowiskiem ruchliwych i gadatliwych próżniaków”.

„Idzie się, Idzie się” – tak krzyczeli przechodnie na Nalewkach, aby nie mieć wylanego na łeb kubła pomyj, albo i czegoś gorszego. Z Nalewkami związana jest też pewna scena rodzajowa, przypominająca szkaradny widok brodatych pejsaczy w chałatach i myckach. Abraham Foxman, pochodzący z ul Gęsiej wieloletni prezes najbardziej wpływowej żydowskiej organizacji w USA, na spotkanie z prezydentem RP (na którym omawiano żydowskie roszczenia) pojawił się w „pepegach” i z rękami w kieszeniach niedoprasowanych, niechlujnych, czyli nalewkowych spodni. Ubiorem podkreśla się szacunek, jakim darzy się gospodarza. Tymczasem żydowina ta (używając terminologii staropolskiej Wacława Potockiego) ubrał się jak na przedwojenną imprezę otwarcia koszernej jatki na warszawskich Nalewkach. „Jest koszerny interes do zrobienia” – te kultowe już słowa, które padły podczas wizyty Rywina u Michnika stały się mottem szykowanego kolejnego zamachu na mienie Polaków – zwrot bezspadkowego mienia pożydowskiego, którego konsekwencją będzie wytworzenie elity, ma się rozumieć nalewkowej, mającej ogromną przewagę materialną nad Polakami. Wymowne pod tym względem są uwagi Konstantego Geberta vel Dawida Warszawskiego zamieszczone na łamach nowojorskiego „Moment”: Do 2050 r. Polska będzie ekonomiczną potęgą z polskimi Żydami, jako jej siłą napędową.

I już wiemy, kto szczególnie jest zainteresowany powrotem Tuska i dlaczego rząd niemiecki zorganizował jego powrót do Polski metodą „powrót Lenina do Rosji”. To ten sam, który obiecał Żydom sprzedaż lasów państwowych, a za uzyskane w ten sposób pieniądze spłacić żydowskie roszczenia. Wiemy też, dlaczego w Polsce ma miejsce kolorowa rewolucja, która – przypomnijmy – nie zawsze ma na celu obalenie rządu, gdyż często chodzi o zwiększenie kontroli nad rządem już spolegliwym, wymuszenie na nim kolejnych ustępstw lub (albo przede wszystkim) osłabienie jego narodowego komponentu. Polityków pozbawia się władzy nie tylko dlatego, że nie podobają się pochodzącym z warszawskich Nalewek możnym tego świata, ale także dlatego, że nie są im wystarczająco ulegli.

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka