– Przyjeżdżałem tutaj z pewnym niepokojem – przyznał nawet po kolacji Donald Tusk.
Na szczęście wszystkie informacje dotyczące rezygnacji z tarczy przez Amerykanów okazały się nieprawdziwe. – Otrzymaliśmy zapewnienie, że niezależnie od komentarzy i napięcia pomiędzy Rosja, a USA nasz amerykański partner nie nie zmienia zdania na temat powstania w Polsce systemu obronnego – stwierdził Tusk który na wczorajszej kolacji siedział obok prezydenta Obamy.
Polski premier podkreślił że amerykanie zrozumieli jak ważnym jesteśmy dla nich sojusznikiem. I to bez naszych starań i zapewnień. – To nie te czasy, kiedy musieliśmy o wszystko prosić – zaznaczył Donald Tusk. Dodał te, że usłyszał też wiele innych ważnych dla nas deklaracji od Baracka Obamy. – Dostaniemy kolejne wozy opancerzone w Afganistanie. Także w sprawie wiz przyjdzie moment, że nasz partner dojrzeje do decyzji ich zniesienia dla obywateli Polski. Nie musimy o nic prosić – mówił Tusk z przekonaniem.
– Mąż jest perfekcjonistą. Waży każde słowo, jest bardzo skupiony, skoncentrowany – zdradziła nam przed wyjazdem premiera Małgorzata Tusk (53 l.).
Konsultacje ze współpracownikami trwały jeszcze w samolocie. Jeszcze przed samym wyjściem na praskie lotnisko premier powtarzał sobie notatki z kartki, którą cały czas nosił przy sobie. W czasie rozmów, które odbywały się w rezydencji ambasadora USA w Pradze mógł być dzięki temu pewny siebie i zdecydowany.
– Walczyłem o to, aby Ameryka wobec Polski i naszego regionu postępowała konsekwentnie. Abyśmy prowadzili więcej wspólnych działań w ramach NATO – powiedział Tusk. – Komunikat ze strony Stanów Zjednoczonych był satysfakcjonujący. Wyjeżdżam ze spokojem – zapewnił.
Tu-154 po zderzeniu z ptakiem nie zawrócił na lotnisko w Pradze, kontynuował lot do Warszawy
30 godzin przed lotem do Smoleńska samolot zderzył się w powietrzu z ptakiem
Przed północą 8 kwietnia z lotniska w Pradze stratuje samolot Tu-154M o numerze bocznym 101 (ten sam, który potem się rozbił pod Smoleńskiem). Na jego pokładzie jest m.in. premier Donald Tusk, który wraca ze spotkania z prezydentem USA Barackiem Obamą oraz z prezydentami państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Tuż po starcie z lotniska załoga rządowej maszyny słyszy „głuche uderzenie w nosową część kadłuba”. Tu-154 jest wtedy w tzw. fazie wznoszenia, na wysokości 1220 m – wynika z meldunku do dowódcy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, do którego dotarła „Rzeczpospolita”.
Jednak załoga nie wraca do Pragi. Kontynuuje lot do Warszawy. Tuż po północy 9 kwietnia ląduje na wojskowym Okęciu. Co się stało? Z dokumentu wynika tylko, że coś uderzyło w kadłub maszyny. Jak mówią piloci, rządowy samolot prawdopodobnie zderzył się z ptakiem.
– Takie zderzenia w powietrzu mogą być groźne w skutkach. Należy pamiętać, że na wysokości 2 tys. metrów, gdy w maszynę uderzy ptak wielkości mewy, uderzenie może mieć siłę 2 ton – wyjaśnia były pilot wojskowy kpt. Robert Zawada, obecnie pracujący w cywilnych liniach lotniczych.
Podobnego zdania jest Tomasz Hypki, ekspert wojskowy. Przyznaje, że uderzenie lecącej maszyny w nawet niewielkiego ptaka wyzwala ogromną siłę.
Jakie były skutki tamtego zdarzenia dla rządowego samolotu? „Ślady uderzenia w dolną powierzchnię nosową części kadłuba samolotu (osłona radaru) – odpryski powłoki lakierowej w miejscu uderzenia” – czytamy w meldunku. Wynika też z niego, że maszynę sprawdzono i nie stwierdzono jej uszkodzeń.
Jednak technicy zbadali ją dopiero w Warszawie. Tymczasem piloci, z którymi rozmawiała „Rz”, twierdzą, że zaraz po zderzeniu Tu-154 powinien wrócić do Pragi.
– Po czymś takim się ląduje. Nie wiadomo, jak dużą szkodę wyrządził ptak i jakie to mogło mieć znaczenie dla bezpieczeństwa – zaznacza Dariusz Szpineta, pilot i instruktor lotniczy.
Tego samego zdania jest mjr Arkadiusz Szczęsny, były pilot i instruktor Sił Powietrznych. – Załoga powinna natychmiast przerwać zadanie, zgłosić zaistniały fakt przez radio odpowiedniej Służbie Ruchu Lotniczego, zawrócić na lotnisko startu do Pragi bądź lądować na najbliższym możliwym lotnisku – mówi mjr Szczęsny. Dodaje, że Służby Ruchu Lotniczego umożliwiają w takich przypadkach lądowanie w pierwszej kolejności i uruchamiają odpowiednie procedury awaryjne na lotnisku.
Zdaniem naszych rozmówców piloci, nie wracając na lotnisko w Pradze, złamali procedury bezpieczeństwa.
– To przykład, że załoga świadomie nie przerwała zadania mimo oczywistego zagrożenia, jakie może nieść ze sobą zderzenie z ptakiem w powietrzu – uważa mjr Szczęsny.
Zarzuty odpiera płk Ryszard Raczyński, dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. – Pilot po sprawdzeniu parametrów lotu i systemów pokładowych uznał, że może kontynuować bezpiecznie lot – wyjaśnia.
Dlaczego samolot nie wrócił do Pragi?
– Gdyby dowódca załogi uznał, że zaistniało zagrożenie bezpieczeństwa, na pewno lądowałby w Pradze. Dodatkowo przepisy lotnicze zezwalają na kontynuowanie lotu po takim zdarzeniu, jeśli lot trwa nie dłużej niż godzinę – podkreśla płk Raczyński. I dodaje, że lot Praga – Warszawa trwał ok. 50 minut.
Nasi rozmówcy nie zgadzają się z tymi wyjaśnieniami. – Przecież pilot nie mógł wiedzieć, co się stało, co uderzyło w samolot, a jeśli dodatkowo w kabinie słychać było uderzenie, musiało być ono dość silne – uważa kpt. Zawada. Jego zdaniem to, czy maszyna jest sprawna, powinna stwierdzić obsługa techniczna na lotnisku w Pradze. Według naszych rozmówców tam powinien zostać przeprowadzony szczegółowy przegląd techniczny. Następnie technicy powinni sporządzić raport dopuszczający do dalszego lotu.
Pytanie tylko, czy gdyby maszyna zawróciła na lotnisko w Pradze, kontrola maszyny nie trwałaby zbyt długo i Tu-154 nie mógłby polecieć w sobotę do Smoleńska. – Całkiem prawdopodobne, że tak by było – stwierdza kpt. Hypki.
Rozmówcy „Rz” wyjaśniają, że przegląd samolotu po zderzeniu np. z ptakiem trwa zwykle od kilku godzin do nawet doby.
Niemal identyczne zdarzenie, co ujawnił TVN 24, miało miejsce wczoraj na lotnisku Okęcie. W dziób samolotu Swiss Air lecącego do Zurychu uderzył ptak. Pilot podjął decyzję o awaryjnym lądowaniu na Okęciu. Sprawę bada Komisja Badania Wypadków Lotniczych.