betacool betacool
347
BLOG

W tyglu „Humany” – słowo o gdańskiej alchemii, cz. 1

betacool betacool Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

W tyglu „Humany” – słowo o gdańskiej alchemii, cz. 1

  Maria Janion: Projekt krytyki fantazmatycznej. Szkice o egzystencjach ludzi i duchów, Wydawnictwo PEN, Warszawa 1991 

  „Różne incydenty z kloaki historii” oddzieliły dawność od dzisiejszości” 

Projekt krytyki fantazmatycznej… s. 169 

Jeśli oglądaliście film „Matrix”, to być może pamiętacie scenę, gdy Neo na widok czarnego kota, stwierdził że ma deja vu. Wyjaśniono mu szybko, że to oznacza jedno - „matrix coś zmienia” i jest to początek wgrywania nowej wersji fałszywej rzeczywistości.

Podczas strajku na Wydziale Humanistycznym w Gdańsku (popularnie zwanym „Humaną”, był jeden moment, który wzbudził we mnie jakieś koszmarne podejrzenia, że rzeczywistość którą oglądam jest fałszem. Wiecie co to było? To był widok toalet podczas protestu. Rzekłbym, że miano „toalet” byłoby słowem użytym na wyrost. To były raczej „kible”. Nieobecność sprzątaczek (te w maju 1988 roku nie okupowały budynku) sprawiła, że wyglądały one jak białe samochody biorące udział w rajdzie w gliniastej części dorzecza Amazonki. Wtedy przez głowę przemknęła mi taka myśl: „- Przecież wystarczyło wyłączyć wodę na jeden dzień i cały ten strajk rozpłynąłby się w momencie, gdy stos kup w toaletach wzniósłby się powyżej poziomu klozetowej deski. Nie potrzebny byłby żaden szturm ZOMO…” 

Woda jednak była, więc z tymi kiblami wyglądającymi jak ubłocone samochody, jakoś się dało dograć ten teatr do wstydliwego końca. Dlaczego wstydliwego? Ano dlatego, że miał to być strajk solidarnościowy z protestującymi stoczniowcami. Zakończył się demokratycznie przegłosowanym samorozwiązaniem. Stoczniowcy jeszcze strajkowali. Tyle, że już samotnie. Do dziś zachodzę w głowę, gdzie się w tym ostatnim dniu strajku podziała postulowana przez nas „solidarność” i jak miała ona wyglądać? Czy już wtedy zahaczyłem o obecność w uprzywilejowanej warstwie, która nie chciała zbierać pałkami po plecach, tak jak strajkujący w Nowej Hucie? Może tak było? Może studentami łatwiej było powodować i nimi kierować niż prosto pojmującymi proste słowa stoczniowcami i hutnikami? Myślę także, czy były inne „czarne koty”, których wtedy uporczywie nie przyjmowałem do wiadomości. Czy była „czarnym kotem” budka strażnika z funkcjonariuszem przed domem Wałęsy na ulicy Polanki, czy była „czarnym kotem” wizyta Wałęsy na „humanie” tuż po strajku, na której nie było go nigdy przedtem i nie wiem, czy kiedyś potem... 


„To dzięki nim (fantazmatom) odsłoniła się podwójność rzeczywistości, w której przebywamy jednocześnie – jakby w mieszkaniu o przechodnich pokojach z otwartymi drzwiami. Swobodne poruszanie się w tych obydwu rzeczywistościach - ludzi i duchów, jawy i snu, zwyczajności i marzenia – jest warunkiem równowagi naszego istnienia”. 

Projekt krytyki fantazmatycznej… s. 5 


Śmierć Pawła Adamowicza sprawiła, że moje poruszanie się po przeszłości przybrało postać fantazmatu. W dniu tej śmierci okazało się bowiem, że sięgając w pamięć o minionych dniach poruszam się już nie tylko w rzeczywistości ludzi, ale i duchów. Tak duchów… 

Tę podróż w przeszłość zafundował mi w dużej mierze TVN 24, który uparł się żeby „Brzmienie ciszy” koniecznie zamienić w jej brzemię. Ta na okrągło puszczana piosenka, była co jakiś czas przerywana wspomnieniami o Pawle Adamowiczu. Będąc niemym świadkiem tego spektaklu, stwierdziłem, że znalazłem się oto w rzeczywistości, w której można swobodnie poruszać się między ludźmi i ich duchami, między jawą, a jej kreacją, która przypominała sen. Zostałem wrzucony w rzeczywistość, która kiedyś po części była moją, a teraz przypominała podświetlane punktowymi reflektorami struchlałe widmo. 

Oglądałem więc sobie obrazki z Gdańska, a w głowie odtwarzałem fragmenty filmu, który dawno temu rejestrowałem obiektywami własnych źrenic. I co? – Fantazmat! Różne rzeczywistości, różne światy. 

Postanowiłem więc, że spróbuję się w jakiś sposób umiejscowić w tej przedziwnej plątaninie. Pamiętając o świeżych wspominkach Borusewicza, Taylora i nieznanych mi ludzi z Europejskiego Centrum Solidarności, zajrzałem do starych zdjęć, relacji i wywiadów i próbowałem to skonfrontować z moją pamięcią. Alchemia… 

Dlaczego właśnie słowo „alchemia” ciśnie mi do głowy? Może dlatego, że odbieram ją dzisiaj nie jako konglomerat nauk mający służyć transmutacji złota i wynalezieniu uniwersalnego panaceum. Alchemia to dla mnie zestaw sztuczek, które pod osłoną dymów i błysków mają odwrócić uwagę od jej prawdziwych i nierozpoznanych celów. To dziedzina, która ma skupić uwagę na okruchu złota w okadzonej retorcie, a tak naprawdę jej ostatecznym efektem jest kredyt brany przez władcę wierzącego w cuda. Seans kończy się dla władcy jego uzależnieniem od stojącego za alchemikiem rzeczywistego mocodawcy. Musimy pamiętać, że alchemia jak każda dziedzina zakotwiczona w ekonomii, rządzi się jej prawami. Mocodawcy nie lubią ponosić zbędnych kosztów. Z biegiem czasu stwierdzili więc, że zamiast okruchów złota i dość kosztownej przecież alchemicznej scenografii, dużo tańsze będzie bełtanie słowami i to nie w szklanych naczyniach, lecz w kolbach ludzkich głów. Od tej pory kierunek i intensywność mieszania zależą od tak zwanych okoliczności, a te w roku 1988 podlegały dużym wahaniom temperatur i dużym ciśnieniom. 

  Od dwustu lat kultura nasza organizowała się wokół wartości duchowych, pojmowanych jako symbole polskiej tożsamości, takich jak ojczyzna, wolność, solidarność narodowa. Wraz z przemianami ustrojowymi, gospodarczymi i politycznymi, które mają uczynić z Polski „normalny” kraj demokracji i wolnego rynku, ta osobliwa monolityczność musiała się zachwiać. „Jednolitość” kłóci się z „wielością”, „solidarność” z „konkurencją”, a „wartość” (duchowa głównie) z „interesem” (ekonomicznym przede wszystkim). Ta nowa sytuacja pełna konfliktu, chaosu i nieporozumień, zmusza elity zajmujące się tworzeniem idei (…) do podjęcia wyzwania. To znaczy do kreowania wolnego rynku idei, do snucia różnych projektów życia duchowego, do tworzenia bogactwa języków mówiących o rzeczywistości, które jest właściwe demokracjom. Będą powstawały alternatywne prądy w kulturze, będą się uzewnętrzniały ekspresje „innego” myślenia… 

Projekt krytyki fantazmatycznej… s. 6 

  Gdzie te zjawy i gdzie te duchy zapytacie, gdzie prawdy i fałsze, i czy wszystkie one nie wzięły swoich początków z „tworzenia bogactwa języków mówiących o rzeczywistości”? 

O zamachu na Adamowicza dowiedziałem się mniej więcej trzy godziny po tym, jak siedząc przy stole usłyszałem życzenie śmierci zaadresowane pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, „bo to przez takie osoby jak on, Owsiakowi rzuca się kłody pod nogi”. Słysząc to powiedziałem, że tak nie wolno mówić i tak nie wolno nawet myśleć. Już kilka godzin później media żyły zamachem, a po kilkunastu godzinach żywiły się trupem. Płynęły wspomnienia o Pawle Adamowiczu, o strajku w 1988. Ciekawie nadstawiałem uszu, ale o drugim duchu nie usłyszałem nawet słowa. O jakim drugim duchu? Otóż, podczas tego strajku jednym z wiceprzewodniczących był Przemysław Gosiewski. Nie był to jednak dzień jego śmierci, więc TVN24, jak to się tam ładnie mówi o Gosiewskim „nienawistnie milczała” i nabrzmiewała ciszą, piętnując tym razem, jedynie niesłuszną nienawistną mowę. 

Chyba jednak nie powinniśmy specjalnie się czepiać, bowiem tych pominiętych w TVN-owskich wspominkach osób, było znacznie więcej. O jednej z nich jeszcze za życia wspominał Paweł Adamowicz: 

https://www.gdansk.pl/wiadomosci/30-rocznica-strajkow-majowych-1988-wspomina-pawel-adamowicz-przywodca-strajkow-studenckich-na-ug,a,107858 

„Krótki strajk odbył się też na Politechnice Gdańskiej, gdzie aktywnie działał Jacek Karnowski, ale niestety, trwał tylko niecały dzień. Bo to nie było takie proste - namówić ludzi. U nas, żeby studenci się nie nudzili, odbywały się wykłady z historii zakazanej, wykłady polityczne, dyskusje i debaty. Codzienne msze w auli odprawiał dominikanin Stanisław Tasiemski”. 

Jak widać Paweł Adamowicz wspominał Jackowa Karnowskiego (obecnego prezydenta Sopotu). Zajrzałem do innych wspomnień i okazuje się, że w zależności od tego kto wspomina, pamięta o osobach zupełnie innych. I tak jako współorganizatorzy strajku na politechnice, pojawiły się choćby takie postaci jak Tomasz Posadzki (w latach 1994-98 prezydent Gdańska potem przez wiele lat związany z TVP) i Grzegorz Bierecki (obecnie senator): 

„Około godziny 12.00 na Politechnice pojawili się przedstawiciele z UG- Grzegorz Bierecki i Tomasz Posadzki w towarzystwie dwóch stoczniowców. Ich gorące przemówienia sprawiły, że na wiecu zawrzało, a spontaniczna propozycja przedstawiciela NZS PG Wojciecha Kwidzyńskiego, aby rozpocząć strajk solidarnościowy, spotkała się z niesamowitą aprobatą. 

Niestety, protest na PG upadł już po dwóch dniach ze względu na kilka czynników: wybrany przez organizatorów Gmach Główny nie był najlepszym miejscem ze względu na bliskość wielu ważnych pomieszczeń i przejść, których trudno było upilnować. Ponadto studenci nie mieli dostępu do telefonu, nie otrzymali też wsparcia od pracowników PG, nawet tych z „Solidarności”. Wszystkie te elementy spowodowały zniechęcenie i wygaszenie strajku”. 

http://impuls.nzsug.pl/droga-wolnosci-prawdy-nowej-polski-historia-nzs-ug/ 

Przyznam, że lista ważnych powodów upadku strajku na PG nieco mnie oszołomiła. „Mój matrix” i wizja braku wody, to ledwie pryszcz w porównaniu z bliskością wielu ważnych pomieszczeń i przejść i brakiem telefonów. Te okazuje się były bardziej zabójcze dla strajków niż odcięcie wody. Przyznam, że moją ciekawość wzbudziła wspomniana obecność Grzegorza Biereckiego. Młodą twarz pana Grzegorza kojarzę z korytarzy „humany”. W sumie nic dziwnego, bowiem jak podają dostępne źródła jest on absolwentem „Wydziału Humanistycznego”. Ja nie jestem. Sprawdziłem – „odbyłem studia magisterskie dzienne na Wydziale Filologiczno-Historycznym w zakresie filologii polskiej”. Nie wiem skąd w biogramach pana Biereckiego ta wyraźna niechęć do wymienienia konkretnego kierunku studiów. Z tego co pamiętam na ówczesnej „humanie” był tylko jeden traktowany z dużym politowaniem kierunek zwany naukami politycznymi bądź „politologią”. Nie był on jednak zbyt liczny, więc prawdopodobieństwo, że do tej kuźni alchemików trafił akurat pan Grzegorz uważam za naprawdę znikome, a wspominając o tym liczę na proste uzupełnienie. 

Z reszty wspomnień Pawła Adamowicza wyłania się niezbyt pochlebna opinia o strajkującej studenckiej braci, która jak czytamy musiała być chroniona przed nudą i zniechęceniem. 

„ - Społeczeństwo było zmęczone walką. Panował kryzys ekonomiczny, były braki w sklepach, kolejki. Trudno przez tyle lat utrzymać mobilizację. Struktury były wytrzebione. Jako kolporter miałem wielkie problemy, żeby pozyskać mieszkanie na skrzynkę odbioru bibuły czy nielegalnych książek. Ciężko było o pieniądze. Duch był słabiutki. Pielgrzymka papieża trochę te emocje wzniosła, ale z patosu, który trwa trzy godziny nie rodzi od razu chęć walki na lata. To chwilowy zachwyt, a potem wracasz do domu i mówisz: “a co ja będę ryzykował?” 

Jak widzimy, zdaniem Pawła Adamowicza, trzygodzinna porcja patosu może zrodzić jedynie chwilowy zachwyt, a gdy pieniędzy brak i struktury wytrzebione, nietrudno o kryzys: 

„- Przeżyliśmy poważny kryzys, gdy z Radia Wolna Europa dotarła do nas informacja, że strajk w Nowej Hucie został brutalnie rozpędzony przez ZOMO. Pojawiały się informacje, że ówczesny szef SB w województwie gdańskim, generał Andrzej Andrzejewski, też szykuje taką rozprawę z nami. Ówczesny biskup Tadeusz Gocłowski był wtedy jedynym człowiekiem, który mógł zadzwonić do generała Andrzejewskiego i Gocłowski wstawiał się za nami, tłumaczył, że taka pacyfikacja byłaby zła. Jednak po informacji z Nowej Huty ludzie się po prostu bali i wielu studentów i studentek zaczęło opuszczać strajk. Podchodzili do mnie, przepraszali, mieli wyrzuty sumienia, że nas zostawiają. Odbyła się gorąca debata na “humanie”. Ja byłem przeciwnikiem strajkowania do końca, na siłę, w pięcioro, w dziesięcioro. Nie chciałem konfrontacji (…). Zaproponowałem więc, żeby strajk zawiesić i powołać studencką grupę negocjacyjną”. 

Oczywiście Paweł Adamowicz postrzegał ten kryzys w dużo szerszym kontekście. Warto o tym wspomnieć, bowiem oprócz mizerii duchowej strajkujących, którzy uciekali niczym szczury z tonącego okrętu, do walki gotowi byli jedynie ludzie „pseudoważni” 

„Wałęsa i jego doradcy byli aktywni, ale nie czuli już takiego wsparcia, jak w Sierpniu 1980. To już nie była ta 10-milionowa Solidarność. A ci “pseudodważni”, jak Gwiazda, Macierewicz czy Anna Walentynowicz, nie mieli żadnych struktur, nikogo nie reprezentowali oprócz samych siebie. Oni byli przeciwni rozmowom z komunistami, chcieli walczyć do upadłego, tylko po co i w jakim celu? Większość Polaków nie chciała już walczyć”. 

Ja ten strajk pamiętam inaczej niż Paweł Adamowicz. Ludzie nie byli bojaźliwi, a nauka Papieża nie była patosem, który wypalał się po trzech godzinach i wcale nie gasła na byle wieść o ZOMO. Nie wiem także skąd to ponure przeczucie Adamowicza, że strajk kończyłby „w pięcioro, w dziesięcioro”. 

To co mi najbardziej zapadło w pamięć, to kompletne poczucie klęski, gdy strajk na uczelni się zakończył i gdy z okien kolejki oglądałem twarze siedzących na dachach strajkujących stoczniowców. Dziś nie mam żalu do Adamowicza o to, że zrobił wiele, by ten strajk szybko zakończyć. Mam jednak żal o te żałosne wspomnienia dotyczące ludzi, którzy go wtedy otaczali. Żeby uczynić ten ponury wizerunek, choć trochę sprawiedliwszym i tchnącym nieco większą wiarą w człowieka, odwołam się do innych wspomnień, które dużo bardziej korespondują z moimi odczuciami: 

„Zakończenie strajku było dla mnie wielką porażką, krzywdą doznaną od osób, którym zaufałam. A zaufałam Komitetowi Strajkowemu. Być może komitet nie był jednomyślny, jeśli chodzi o pogląd na zakończenie strajku, ale nie znałam różnic w zdaniach jego członków. Strajk się zakończył w piątek. W dużym audytorium na Humanie. Długo trwały dyskusje. Pamiętam jednak, że decyzja o zakończeniu strajku wyszła od Komitetu Strajkowego, pomimo faktu, że strajk w stoczni nadal trwał. Nie było żadnego racjonalnego powodu, aby nasze wsparcie dla stoczni zakończyć. Tego się wielu z nas nie spodziewało. Za to wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, gdy w 20 rocznicę strajków majowych zobaczyłam na wystawie IPN w Gdańsku napis pod zdjęciami ze strajku, iż strajk na Humanie został przerwany z obawy przed pacyfikacją. Nawet starałam się to wyjaśnić, ale ponoć takie dokumenty zachowały się w archiwach IPN. W 2010 roku od Bogusława Gołąba, który był uczestnikiem strajku w stoczni, dowiedziałam się, że stoczniowcy byli zawiedzeni naszą wtedy rezygnacją. 

Choć na wiecu było głosowanie, to uważam, że było ono tylko pewnego rodzaju formalnością, aby stworzyć pozory demokracji. Z perspektywy czasu uważam, że jeśli miałoby nawet dojść do głosowania, to głosy oddać mogły tylko osoby, które pozostawały tam na noc. Osoby tylko strajk wspierające nie miały prawa podejmowania decyzji o przerwaniu strajku. Niestety, taka refleksja przychodzi dopiero po latach. Po latach też, siedząc w sali Wydziału Prawa w czasie obchodów 25 rocznicy strajku, dowiedziałam się, że wówczas, w rektoracie, w rozmowach z władzami uczelni i abp. Tadeuszem Gocłowskim uczestniczył gen. Czesław Kiszczak. I jak nie nazwać tego zdradą? 

Poczucie krzywdy, wykorzystania energii, pracy, emocji. Takie wspomnienie towarzyszyło mi przez wiele lat, gdy myślałam o strajku majowym. Po latach dopiero przyszła głębsza refleksja, że ważna była właśnie ta wspólnota, nie z Komitetem Strajkowym, a z ludźmi, których nazwisk być może nigdy nie poznam, a z którymi czułam się tam tak dobrze”. 

Beata Kuna (w roku 1988 Beata Nitecka) 

http://www.solidarnosc.gda.pl/aktualnosci/koniec-strajku-w-1988-r-byl-porazka/ 

To tyle, jeśli chodzi o nieco lepsze samopoczucie. Z której jednak strony nie spojrzelibyśmy na wspominany tutaj okruch rzeczywistości, to nie miejmy złudzeń – to co pozostało po tych strajkach nie skrzyło się nawet jedną iskierką szlachetnego kruszcu, ani jedną iskrą nadziei na jego pozyskanie. Do dziś tajemnicą Wielkiego Merlina pozostaje dla mnie kwestia, jak z tak kiepskiej materii, dało się ulepić założycielski mit arturiańskiego okrągłego stołu… 


***

Mam nadzieję, że niektórzy z Was pamiętają film Sergia Leone „Dawno temu w Ameryce”. Kończy się on sceną, w której widzimy Noodles’a pogrążającego się opiumicznym śnie. Noodles potrzebował kilku głębszych wdechów z wodnej fajki, by odnaleźć w pogmatwanej przeszłości wypełnionych ponurymi sztuczkami Maxa Berkowicza, coś co wywołało na jego twarzy promienny uśmiech. 

Ja też potrafię ten uśmiech odnaleźć, tyle że nie potrzebuję do tego opium. Spoglądam na odnalezione w internecie zdjęcie z auli „humany” z ostatniego dnia strajku. Widzę na nim kilka znajomych twarzy. Potem konfrontuję to zdjęcie z listą prawie 1900 nazwisk, które w strajkach w stoczni, porcie i na uniwersytecie uczestniczyły i uśmiecham się szeroko, bo tych osób, które znam i które dobrze pamiętam i które widzę na zdjęciu, na tej liście nie ma. 

Dlaczego mnie to cieszy? Może dlatego, że udało mi się odnaleźć kilka postaci, które tak jak ja uznały, że podkreślanie uczestniczenia w wydarzeniu, które jeszcze jako młody człowiek uznałem za wstydliwie i niegodne jakiejkolwiek celebry, jest w swej istocie przystaniem na uczestnictwo w kiepskiej alchemicznej sztuce. 

Pozwoliliśmy tym samym (ja i te odnalezione przeze mnie postacie) na pozostanie w kondycji fantazmatu – postaci realnie obecnych (bo istniejących na zdjęciu) i realnie nieobecnych zarazem (bo nie figurujących na liście). 

Pozdrawiam zatem Wszystkie Fantastycznie Fantazmatyczne Postacie. 

https://m.salon24.pl/31603bb0a4e682dd78f75b796746d7cd,750,0,0,0.jpg 

http://www.fmw.org.pl/index.php?option=18&action=articles_show&art_id=546&page_no=1

Część drugą opowieści właśnie umieściłem gdzieś w necie. Trzeba tego szukać pod nazwą TransTotartgresje.


betacool
O mnie betacool

grabarz nowych nonsensów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo