Almanzor Almanzor
485
BLOG

*Blog Longina Cz.9. W.S.H.

Almanzor Almanzor Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Było: Wstęp, Lata dziecięce, Jak nauczyłem się czytać, Pobyt w szkole, Przerwa w nauce, Przygotowanie się do gimnazjum, Pierwsza podróż pociągiem, W Warszawie, Powrót do domu, Okres sprzed I wojny światowej, Wybuch wojny, Przewalanie się frontu, Okupacja niemiecka, Rok 1918, Ochotniczy zaciąg do W.P., Służba w wojsku, Powrót do książki, Rok 1920, Kursy dokształcające dla wojskowych, Mała matura i zwolnienie z wojska, Powrót do pracy na roli, Moment decydujący w życiu, Matura

24.W.S.H.

W Warszawie odwiedziłem ojca siostrę Wiercińską, która po powrocie z Rosji była już chora. Zmarła następnego dnia po moim odjeździe 12 września 1922r. Nie mając gdzie przenocować wróciłem do Siedlec. Za kilka dni pojechałem do Warszawy po raz drugi. Wziąłem sobie adres Stefci Grabowskiej na Grójeckiej. Przenocowałem u niej. Namyślając się postanowiłem pójść tam, gdzie mnie tramwaj zawiezie z ulicy Grójeckiej.
[74]
Wsiadłem do Nr 7, który przez Krakowskie Przedmieście jechał na Pragę. Zaszedłem więc do SGGW na Miodową. Otrzymałem blankiet podaniowy z wydrukowanym tytułem „Do Jego Magnificencji Rektora Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego". Ta tytułomania bardzo mi się nie podobała. I kiedy dowiedziałem się, że są tu wymagane egzaminy konkursowe - namyśliłem się i pojechałem tramwajem na ul. Koszykową do Wyższej Szkoły Handlowej. Tam obowiązywało podanie zwykłe bez szumnego tytułu. Warunkiem przyjęcia był konkurs matur. Ponieważ moje świadectwo nie było najlepsze, bo były piątki, czwórki, przeważnie dostateczne, więc trochę się obawiałem czy zostanę przyjęty. Po zaciągnięciu języka w bratniaku, że to obowiązuje głównie młodych uczni, a takich jak ja, którzy odbyli wojskową służbę przyjmują w pierwszej kolejności. Zdecydowałem się odrazu i złożyłem swoje papiery. Po przyjeździe do Siedlec [zorientowałem się, że] moja decyzja nie podobała się bratu Stasiowi. Postanowił pojechać ze mną do Warszawy, aby przenieść moje papiery na Politechnikę, jeśli nie chcę na SGGW. Na Politechnice dowiedzieliśmy się, ze mogę być przyjęty bez egzaminów. Ja jednak wolałem pozostać na WSH ponieważ zdawałem sobie sprawę, że tutaj studia są trzyletnie, a na Politechnice trwają 5 lat. A ja przecież nie mam funduszy na tak długą naukę. I nie ma komu mnie [ws]pomóc finansowo. Dlatego szliśmy powoli z bratem powoli ulicą Koszykową. Przy Marszałkowskiej spotkaliśmy znajomego oficera, z którym brat mój wdał się w dłuższą rozmowę. Spojrzałem na zegarek. Było już
[75]
20 minut po godzinie 11-tej. Wiedziałem,że sekretariat WSH otwarty jest do godziny 11.30. Kiedy doszliśmy do Koszykowej 9 sekretariat był już zamknięty. W ten sposób zostałem studentem na W.S.H., bo bratu spieszyło się do domu i nie chciał pozostać do następnego dnia.

Studia rozpoczynały się 1-go października. Z domu w Kobylanach wyjechałem rowerem o godzinie 6-tej rano, kiedy było jeszcze ciemno. Matka moja odprowadziła mnie do płota w ogrodzie i po pożegnaniu pojechałem rowerem, który początkowo miałem prowadzić, bo bez światła nie można było jechać. O godzinie 8-ej byłem już w pociągu i zdążyłem na godzinę 10-tą do Pałacu Staszica na inaugurację i immatrykulację.

Studentów na moim 1922 roku było 450 osób w tym 150 kobiet i 300 mężczyzn. Rozejrzałem się i zobaczyłem dużo młodzieży ślicznie ubranych, a takich jak ja w wojskowych mundurach było również kilkadziesiąt osób.

Zaraz na wstępie moich studiów t.j. w jesieni 1922r. miały miejsce w Warszawie różne zamieszki na tle politycznym. Sejm Ustawodawczy uchwalił Konstytucję w 1921r. i w grudniu 1922r. miał się zebrać w celu wyboru pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej po uzyskaniu niepodległości po przeszło 150 latach niewoli i rozdarciu Kraju na trzy części.

Stronnictwo Narodowo - Demokratyczne, jako największe wystawiło swego kandydata hr. ZamoyskiegoOrdynata, Stronnictwo Ludowe „Piast" wysuwało Wincentego Witosa, Lewica zaś Gabriela Narutowicza, oraz mniejszości narodowe Boduena de Courtney. W głosowaniu pierwszym Zamoyski otrzymał 222 głosy endecji, ale było za mało, żeby został prezydentem. Najmniej otrzymał Witos i odpadł. W następnym głosowaniu odpadł kandydat mniejszości narodowej. Pozostali dwaj rywale t.j. Zamoyski Maurycy i Gabriel Narutowicz. W ostatnim głosowaniu Zamoyski otrzymał również tylko 222 głosy, a reszta która stanowiła kwalifikowaną większość padła na kandydaturę Gabriela Narutowicza. Wybór ten doprowadził do wściekłości endeków. Posypały się artykuły nikczemne w prasie prawicy. Rzucano na nowego elekta różne obelgi: że jest z pochodzenia Żydem, że jest bezwyznaniowcem, itp. Po mieście przeciągały różne pochody, w których masowy udział brała młodzież akademicka. Rozpoczęły się na uczelniach różnego rodzaju agitacje. I kiedy Gabriel Narutowicz jechał do Sejmu złożyć przysięgę, to postanowiono niedopuścić go do sejmu. Zagrodzono mu drogę na Placu 3 Krzyży. Byłem i ja tam, ale mi się to nie podobało. Kiedy Narutowicz jechał powozem, to studentki pokładły się na ulicy Matejki aby go nie dopuścić. Policja próbowała szarżować konno, ale i to nie pomogło. Przy śpiewie „Nie rzucim ziemi" uparcie broniono dostępu. W końcu Prezydent obrzucony śniegiem dotarł do Sejmu. Ceremonia odbyła się, ale w prasie wrzało w dalszym ciągu. No i 12 grudnia zdarzyło się nieszczęście - Prezydent Narutowicz został zamordowany w Zachęcie Sztuk Pięknych w czasie otwarcia wystawy. Zamachu dokonał Eligiusz Niewiadomski z podszczucia endecji.

Po tym zawrzało w kraju, ale na szczęście Premierem Rządu został gen. Władysław Sikorski. I ten człowiek odrazu zaprowadził porządek. Po ulicach miasta przejechały się wozy wojskowe z karabinami maszynowymi i wszystko się uciszyło. Jednak spokój wewnętrzny nie zapanował, bo rządy się zmieniały i dopiero po przewrocie majowym w maju 1926r. marszałek J.Piłsudski wziął losy Polski w swoje silne dłonie.

25.Dom Akademicki

Teraz miałem kłopot z otrzymaniem kwalifikacji do domu akademickiego w Koszarach Blocha przy Alei 3-go Maja 9 obok mostu Ks. J. Poniatowskiego. Początkowo koledzy z wojska przyjęli mnie do sali 21, gdzie w większości mieszkali Podlasiacy z Siedlec lub z Białej Podlaskiej.
[76]
Spałem przez kilka nocy na łóżku kolegi Telatyckiego, a po jego przyjeździe na jakimś wolnym łóżku, zanim dostałem formalny przydział miejsca. Na sali było nas 23. Była to olbrzymia sala z oknami na most i na południe. Początkowo uważali mnie za za „fuksa". Nazywali mnie uczniem nie studentem dowodząc, że chodzę do Wyższej Szkoły Handlowej, a nie na Politechnikę czy Uniwersytet. Uczelnia nasza bowiem dopiero w następnym roku otrzymała prawa akademickie. Był to dla mnie niby dalszy pobyt w wojsku, bo i koledzy ci sami lub podobni i warunki zbliżone do koszar. Za tanią opłatę mieliśmy mieszkanie i gorącą wodę na herbatę rano i wieczorem. Było nam tu dość wesoło. Niektórzy grali w karty, w warcaby, w szachy. Jeden z kolegów Galiński grał ślicznie na skrzypcach. Czasami urządzaliśmy bibki t.j. przyjęcia z wódką. Ja chociaż do wódki nie miałem ochoty nie mogłem stronić od towarzystwa. Bo jeśli wejdziesz między wrony, to musisz krakać jaki one. Koledzy robili sobie nawzajem kawały i nabierali jedni drugich zwłaszcza jeśli znaleźli frajera. Jednego razu, gdy powróciłem wieczorem z wykładów zastałem kolegów grających przy moim stole w karty. Uważałem za stosowne towarzyszyć im. Ale około północy, gdy byłem już śpiący, powiedzieli mi „kolego kładźcie się spać, bo my będziemy grać do rana". Rano, gdy się obudziłem oni grali dalej. Poszedłem na wykłady i po powrocie do domu wieczorem
[77]
znalazłem ich kończących grę, która trwała ca 24 godziny. Byłem niewyspany i położyłem się wieczorem do łóżka. Wtedy kolega Telatycki Zdzisio zrobił mi kawał t.zw. „fimfę", który polegał na tym, że skręcił papierosa z resztek tytoniu i różnych niedopałków, wziął go do ust z ogniem i wdmuchiwał mi dym z papierosa do nosa. Przez sen wciągnąłem dym i zakrztusiłem się. Miałem gorzko w gardle i zacząłem wołać, że koc albo jakaś wełna tli się bo czuję swąd. Wtedy kol. Telatycki zawołał kolego Kobyliński gdzie się tli? Być może ogień gdzieś się zaprószył. No i wszyscy zaczęli się ze mnie nabijać. Postanowiłem więc odegrać się na nim. Nazajutrz zauważyłem, że zostawił on swoje buty z cholewami, w jakich studenci leśnicy zwykle chodzili. Wymazałem wkładkę marmoladą i włożyłem do buta. Kiedy wieczorem Zdzisio wybierał się gdzieś z wizytą i włożył nogę do buta poczuł, że coś tam jest ślisko i mokro. Podszedł do mnie, podał mi rękę i powiedział, żeby trzymać z nim sztamę i żebyśmy sobie nie robili więcej kawałów. Odtąd myśmy obaj najwięcej zrobili kawałów, ale nie sobie tylko innym kolegom.

Mieszkał z nami kol. Czesław Wojsz. Pochodził z niezamożnej rodziny, więc musiał pracować na swoje utrzymanie i z tego pomagać młodszemu bratu. Był więc nauczycielem w szkole powszechnej i należał do Wolnej Wszechnicy. Był bardzo skromny i cieszył
[78]
się jak był ktoś z nim szczery. Jednego dnia Zdzisio zaproponował mu, żebym z nim wypił bruderszaft. Ten był bardzo rad, że go taki zaszczyt spotyka, więc wypił. Ponieważ było mało wódki w butelce, więc ktoś rzucił myśl, żeby przynieść więcej i urządzić przyjęcie z okazji uroczystości Kopernikowskich. Złożyli się wszyscy po 2.000 marek i wysłali mnie i Czesia Wojsza po zakup. Kupiliśmy kilka butelek wódki „Trokadero" i trochę zakąski. Zeszło się więc trochę kolegów i każdy proponował Czesiowi, żeby z nim wypił bruderszaft. Więc w konsekwencji wypił on zbyt dużo. Potem wleli mu kieliszek spirytusu i on wypił, w końcu doleli mu nafty on i to wypił tylko się trochę skrzywił, że wódka ma jakiś dziwny smak. Zaczął więc przeprawiać, żeby koledzy również wypili za idee Kopernika. Następnie zaczęliśmy tańce przy muzyce kolegi Galińskiego. Każdy chciał tańczyć z Czesiem i tak go zamęczyli, że on w końcu zasnął w ubraniu i w butach na łóżku kolegi J. Kalety. Ten gdy przyszedł i zauważył śpiącego Czesia na swoim łóżku zaczął go budzić i krzyczeć żeby się wynosił na swoje miejsce. Budził go długo, aż musiał sam go rozebrać i przenieść na jego łóżko. Czesio przejechał się w nocy do Rygi, a rano gdy jeszcze było ciemno pobiegł do pracy. Wrócił dopiero po kilku dniach, bo się wstydził. Opowiadał później, że niemógł prowadzić lekcji bo cały czas idea Kopernika kręciła mu się w głowie.
[79]
Innym razem do Czesia przysłali wezwanie z biblioteki na firmowej pocztówce o zwrot wypożyczonej książki. Adres brzmiał W-ny Czesław Wojsz Al. 3-go Maja 9. Wtedy wpadłem na pomysł i podobnym atramentem dopisałem Jaśnie W-ny Pan hrabia van der Wojsz Czesław Al. 3-go Maja 9 i pozostawiłem pocztówkę na jego stole. Kartkę tą zauważył najpierw jego sąsiad J. Kaleta i zaczął się okropnie śmiać. Kiedy Czesio wrócił wieczorem ten go zapytał czy wypożycza książki w Bibliotece na ul. Chmielnej. Czesio potwierdził. Skolei Kaleta zapytał za kogo on się tam podał i pokazał mu kartkę. Czesio poddenerwowany - zawołał, że to któryś z kolegów zrobił mu taką przysługę. Prawdopodobnie ktoś ma tam znajomą bibliotekarkę i namówił ją do tego. Zabrał kartkę i poszedł się kłócić do Biblioteki. Zapytał na wstępie czy mógłby się dowiedzieć, która z pań wysłała tę kartkę. Otrzymał odpowiedź, że to ktoś podopisywał resztę wyrazów w adresie. Wówczas Czesio zaczął posądzać kolegów Woźniaka, Skierczyńskiego z Rady Nadzorczej domu akademickiego, że to ich robota. Koledzy natychmiast donieśli obydwu kolegom, że Czesio ich posądza o te niecne czyny. Ci udali obrażonych i przysłali Czesiowi sekundantów z żądaniem satysfakcji. Obudzili Czesia w nocy. A było ich dwie pary przy tym dwóch wojskowych w mundurach z szablami.
[80]
Czesio się wystraszył i przyszedł mnie prosić, żebym był jego sekundantem i był przy tym bardzo wystraszony. Odmówiłem mu, ale zrobiło mi się go żal. Kiedy koledzy próbowali dalej go dręczyć i chcieli naciągnąć go żeby przy wódce całą sprawę załatwić, zapowiedziałem im, żeby się uspokoili, bo wszystko Czesiowi powiem tj. całą prawdę. Męczyli go jeszcze pojedynkiem, na co Czesio odpowiedział w przystępie szczerości, że trudno jeśli go zabiją, ale on do swych kolegów nie będzie strzelał.

Muszę tu dodać, że Czesio opowiadał nam, jak służył w sowieckim wojsku i jednego razu gdy stał na warcie coś podczas nocy zbliżyło się do niego. Kiedy na trzykrotne wezwanie nie zareagowało wyszedł i zabił - ale kozę, a innym razem psa. Z tego powodu więc kolega Teletycki śmiał się z niego, że służył w „protiwsobaczej gwardii". Ponieważ Czesio twierdził, że jego nazwisko pisze się przez „y" więc nazywaliśmy go „von der Woysz".

Wspomnę jeszcze o naszym współlokatorze Panewiczu, który nie był studentem, a wkręcił się jakimś sposobem do domu akademickiego. Nosił czapkę studencką WSH, ale ze sznurkiem, miał legitymację tramwajową i udawał studenta. Pracował przy tym w Banku Zachodnim. W dniu 1. kwietnia 1923r. koledzy wypchali manekin słomą, ubrali go w studencka białą czapkę i powiesili na oknie od strony mostu. Ludzie opowiadali po mieście, że student się powiesił. Po południu uformował się pochód na moście. Zdjęto wisielca i obnoszono go po wiadukcie wygłaszając różne przemówienia o niedoli biednego studenta.
[81]
Kiedy zbliżyliśmy się do Nowego Świata wtedy policjanci zagrodzili nam drogę, aby nie dopuścić do zatarasowania ulicy. Tłum rósł do kilku tysięcy osób. Jakiś jegomość podszedł do mnie i zapytał o co tu chodzi i kto się powiesił. Odpowiedziałem, że dziś „prima aprilis". Ten pan odpowiedział, że chodzi z nami od dwóch godzin i nie wie co to wszystko znaczy. Po rozwiązaniu się pochodu koledzy, a z nimi i Pasiewicz robili kawały koleżankom. Poprzebierali się w białe prześcieradła i straszyli dziewczęta. Myśmy w tym czasie wstawili do siennika Pasiewicza miednicę z wodą. Kiedy on późno w nocy wrócił na salę i opowiadał jakich dokonał wyczynów - wszyscy koledzy po cichu uśmiechali się. Naraz Pasiewicz usiadł na swoim łóżku i wpadł całym siedzeniem w wodę, która polała się po podłodze. Wtedy wszyscy w śmiech. Temu panu robiliśmy dalsze kawały, wsadziliśmy jemu razu pewnego prześcieradło do teczki i wielką kłódkę. Spostrzegł się dopiero na Nowym Świecie i przez cały dzień nosił po mieście. Zdejmowaliśmy łóżko z zawiasów i on siadając upadł, bo łózko się zawaliło. Nakręcaliśmy jego budzik na godzinę 2 w nocy. Wtedy on poodkręcał śrubki od zegara. Ale myśmy obcęgami nakręcili dzwonek i w nocy znów dzwonił. Wtedy Pasiewicz przepraszał kolegów i tłumaczył się, że to jeszcze działa nakręcenie z poprzedniego dnia. Ale gdy zwalił się jemu
[82]
kubeł w nocy na głowę, który był przypięty nitką do drzwi wówczas Piesiewicz wiedział, że jest niepotrzebny w gronie studentów. Zrobiliśmy spis indeksów - niby, że potrzebuje ich Zarząd domu. On podał numer 890. Sprawdziłem w sekretariacie WSH i na ten numer figurowało nazwisko Feliks Jabłkowski. Byliśmy więc przekonani, że on tylko podszywał się, że jest studentem. W końcu wyprowadził się od nas. Widywano go w Saskim Ogrodzie w towarzystwie jakichś dziewcząt z ulicy. Podobno później przyłapano go w M.S.Wojsk. jak zaglądał przez dziurkę od klucza do gabinetu ministra i wtedy on się zastrzelił. U niego w szafce wisiał mundur pporucznika i widziałem również epolety urzędnicze z trzema gwiazdkami. Na koniec przed odejściem zrobiliśmy mu jeszcze jeden kawał. W niedziele rano, kiedy jeszcze spał (bo późno wrócił do domu) ktoś nalał ciepłej wody do wielkiej butelki 4-ro litrowej i położył mu pod kołdrę. Kiedy woda się wylała, mokro było w łóżku i pod łóżkiem wyjęto butelkę. Wówczas on się obudził i zauważył, że koledzy się śmieją. Jeden odezwał się do niego, że chyba coś mu się przygodziło w nocy, czego on się zapierał. Ale kiedy kol. Pajewski nabijał się z niego dalej zaczęli ciskać do siebie butami z całej siły. Buty porozrzucali i kto wcześniej wstał ten się pierwszy ubrał i poszedł na miasto, a Pasiewicz musiał siedzieć cały dzień, bo mu zostawili jakieś małe buty, których nie mógł włożyć na nogę.
[83]
Jednego razu, a było to 19 marca, poszedłem na imieniny do kumpla. Jak wróciłem około północy zauważyłem, że moje łóżko z pościelą jest uwieszone u belki pod sufitem na wysokości 4 metrów. Miejsce po łóżku jest puste. Zorientowałem się szybko i na swoje miejsce przesunąłem łózko kol. Wierzejskiego, który brał udział w całej tej robocie i jeszcze nie wrócił do domu. Swoją pościel zdjąłem z zawieszonego łóżka, a zaścieliłem pościelą Wierzejskiego i szybko położyłem się spać. Za chwilę powrócił z miasta kol. Wierzejski i widząc wiszące łóżko zapytał czy kol. Kobyliński jeszcze nie wrócił. Ale zauważył, że ja śpię normalnie na swoim miejscu, a jego łóżka niema więc uwierzył, że to jego łóżko jest na górze. Zaczął narzekać, że koledzy z nim tak postąpili nikczemnie, że został zdradzony i że tak się nie robi. Musiał gdzieś spać. Wynalazł na drugiej sali łóżko bez nogi. Podparł je taboretem, ściągnął pościel i położył się na połamanym łóżku. Dopiero nazajutrz zorientował się o moim sprycie. Łóżko to wisiało kilka tygodni, bo do świąt Wielkiejnocy. Najpierw jeden z kolegów, który pożyczył sznur na uczepienie łóżka zmuszony był odwiązać swój sznur, gdyż był mu potrzebny do zawiązania paczki na drogę gdyż jechał na święta do domu. Łózko to uczepione
[84]
za jedną nogę wisiało jeszcze jakiś czas, aż je koledzy zdjęli, bo strach było przechodzić w tym miejscu, gdyż mogło się oberwać i runąć komuś na głowę.

Jednego razu, a było to w lecie w niedzielne popołudnie, drużyny piłkarskie akademickie rozgrywały mecz futbolowy na boisku przed naszym domem. Naraz wpadło dwóch osobników do sali uczelnianej z wielkim hałasem. Jeden z nich uciekał, a drugi gonił za nim z siekierą. W sali siedziało kilka koleżanek nad książkami przygotowując się do egzaminów. Przestraszone kobiety narobiły krzyku. Na ratunek studentkom przybiegły obydwie drużyny piłkarskie wraz z kibicami. Ci dwaj, a byli to mieszkańcy ul. Solec dostali po buzi i po plecach od studentów. Na pomoc poszkodowanym, którzy o dziwo wnet zapomnieli o swych pretensjach zleciało się dużo ludzi z Solca, a z drugiej strony liczba studentów szybko wzrastała. Byłoby doszło do wielkiej bójki. Zatelefonowano po policję. W kilkanaście minut przybyło 9-ciu policjantów z karabinami i próbowali rozpędzić tłum. Jednak ludzie nie rozchodzili się, tylko odwrotnie gromadziło się co raz większe zbiegowisko i to akurat pod oknami naszej sali. Wtedy porwałem czajnik, nabrałem wody z 10 litrów i krzyknąłem rozejść się! Nikt na mnie nie zwracał uwagi, więc wylałem im na glowy cały czajnik wody, a za chwilę drugi. To poskutkowało. Tłum się rozproszył.
[85]
Resztę rozpędzili policjanci.

Opiszę jeszcze nasz pochód na poświęcenie kamienia pod budowę domu akademickiego przy placu Narutowicza. W roku 1923 w październiku każdy student zobowiązany był przepracować jeden dzień przy budowie domu. Kopaliśmy wtedy fundamenty, woziliśmy taczkami ziemie itd. a w niedzielę ruszyliśmy czwórkami na zbiórkę przed Uniwersytet na Krakowskim Przedmieściu. Zebrała się nas tak wielka masa, że zatrzymywaliśmy tramwaje np. Nr2 - bo to był numer listy PPS a przepuszczano linię 4 i 1, bo to były numery list z wyborów do sejmu Stronnictw Lud. Narodowego i Piasta. Później szliśmy pochodem przez Aleje Jerozolimskie do Placu Narutowicza. Jeśli zauważyliśmy kogoś w czapce studenckiej w tramwaju, to natychmiast poprosiliśmy o pójście z nami w szeregu. Do chłopców podchodziły studentki, a do dziewcząt studenci i biorąc pod rękę zapraszali do pochodu. Takie to były zabawy w one młode lata.

Kiedy kwestowaliśmy podczas tygodnia akademickiego i właściciel Cukierni Udziałowejna rogu N. Świata i Al. Jerozolimskich nie pozwolił wstawić nie pozwolił wstawić stolika do kwesty, wówczas studenci z naszej stołówki w niedzielne popołudnie rzucili hasło „spotykamy się w Udziałowej na 1/2 czarnej". Wnet wszystkie stoliki były
[86]
obsadzone przez studentów. Na każdym stoliku stała zamówiona 1/2 czarnej kawy. Studenci zabrali ze sobą skrypty i książki i próbowali się uczyć. Kierownik Cukierni wezwał policję, która stwierdziła, ze siedzimy spokojnie i konsumujemy 1/2 czarnej kawy przez kilka godzin t.j. od godziny 15 do 21. Nie zaczepiano nas. Wtedy kelnerzy i członkowie orkiestry zwrócili się do nas, że oni będą stratni, bo nie dopuszczamy gości do stolików. Rozpoczęliśmy zbiórkę na orkiestrę i kelnerów. Ci znów zawstydzeni ofiarowali nam datki na „tydzień akademicki". Podobny bojkot urządziliśmy w Ziemiańskiej, u Braci Kuczyńskich i u Żmijewskiego na Krakowskim Przedmieściu. Tu zaśpiewaliśmy chórem „Zdechł Żmijewski i.t.d.". Pani Żmijewska stała blada i nie odezwała się ani słowa do nas. U Braci Kuczyńskich oświadczono, że już wykupili nalepki na akademika. Z Udziałowej dopiero następnego dnia weszli w pertraktacje z bratniakami akademickimi i wtedy bojkot został odwołany.

 

Ciąg dalszy: Absolutorium i praca

Almanzor
O mnie Almanzor

PRZEGLĄDARKA BLOGU LONGINA W S24 Kolekcjonuję osiągnięcia geniuszy i ludzi dużego formatu a również osiągnięcia nibynauki, nibyprawa, nibyuczciwości. W czasie jednego ze swoich wykładów David Hilbert, znany matematyk, powiedział z ironią: "Każdy człowiek ma pewien określony horyzont myślowy. Kiedy ten się zwęża i staje się nieskończenie mały, zamienia się w punkt. Wtedy człowiek mówi: To jest mój punkt widzenia". Poznanie świata dobrze jest zacząć od poznania samego siebie. Chętnie czytam komentarze. Lubię spierać się z mającymi inne ode mnie zdanie. Jednak jeden z ostatnich komentarzy zdumiał mnie tym, jak jego autor daleki jest od zrozumienia tekstu pisanego po polsku. Szok miałem tak wielki, że zużyłem pół nocy dla przypomnienia swojego IQ. Namawiam czytelników do tego samego, a osoby z IQ poniżej 90 proszę aby darowały sobie czytanie moich tekstów. Dla komentowania zapraszam bardzo tych, co mają IQ powyżej 120. Tu kliknij jeżeli chcesz się sprawdzić! Cytat miesiąca czerwca "Przed długi czas o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego nie można było powiedzieć nic krytycznego, bo od razu zachowanie takie traktowano jako niegodne." Janina Paradowska Ciężko być cynglem ... Cytat lipca "Dzisiaj okazuje się, że od Bronisława Komorowskiego trochę lepsza była demokracja." ezekiel Cytat sierpnia "Nie doceniałam dziś tej drzemiącej siły, która w czasach stanu wojennego kazała mieszkańcom Warszawy codziennie układać krzyż z kwiatów przy kościele św. Anny." Janina Jankowska Cytat listopada "gdyby wybory mogły naprawdę cokolwiek zmienić, to już dawno byłyby zakazane" (-Stanisław Michalkiewicz) O  dznaczenie mojej Mamy, siostry Stanisława Sadkowskiego (+KW) poległego 22 sierpnia 1944 w ataku ze Starego Miasta na Dworzec Gdański. Prezydent poszedł na Wawel Dźwięczy requiem pod dzwonu kloszem, Salonowcy - skończcie tę wrzawę! O czas smutnej zadumy proszę, gdy Prezydent poszedł na Wawel. Kogo powiódł w żałobnej gali? Jakieś cienie, mundury krwawe, ci w Katyniu z dołów powstali, z Prezydentem poszli na Wawel. Poszli wolno, lecz równym krokiem, bo im marsza rozbrzmiewało grave. Niezbadanym Boga wyrokiem z Prezydentem zaszli na Wawel. Gdy próg przeszli królewskich pokoi, krótki apel – czas z misji zdać sprawę, potem spać – pierwsza noc już wśród swoich z Prezydentem, co wwiódł ich na Wawel. Ciiiiiicho! śpią …Ale może obudzi ich los w nas to, co czyste i prawe? Niech pojedna – i partie i ludzi, dzień, gdy oni dotarli na Wawel. wg. Henryka Krzyżanowskiego Zapraszam do przeczytania moich notek: 1. - bliskich Powstaniu: ~ Pamiątka Powstania na Górczewskiej ~ Najdroższym Weronikom Matce i Siostrze ku wiecznej pamięci ~ Czy ktoś jeszcze pamięta? ~ Nasza barykada Gdy kiedykolwiek zauważysz, że jesteś po stronie większości - powstrzymaj się i dobrze nad sobą zastanów! - Mark Twain „ ... tylko człowiek wolny ma czas by bloga prowadzić” -Grzegorz P. Świderski Do ników klikam per 'Ty', oczekuję wzajemności. * Blog z Przeszłości *Blog Longina Cz. 1 Wstęp.   *Blog Longina Cz. 2: Pobyt w szkole   *Blog Longina Cz. 3: Przerwa w nauce   *Blog Longina Cz. 4: Przed I wojną światową   *Blog Longina Cz. 5: Wybuch wojny, front, okupacja niemiecka   *Blog Longina Cz. 6: Rok 1918   *Blog Longina Cz. 7: Rok 1920   *Blog Longina Cz. 8. Kursy dokształcające dla wojskowych   *Blog Longina Cz. 8a. Kursy dokształcające dla wojskowych   *Blog Longina Cz. 9. W.S.H.   *Blog Longina Cz.10. Absolutorium i praca   *Blog Longina Cz.11: Blog z przeszłości. Longin   *Blog Longina Cz.12 - 1933: Morzem po słońce Afryki   *Blog Longina Cz.13 - 1933: Casablanka, Marakesz, Góry Atlasu   *Blog Longina Cz.14 - 1933: Hiszpania - Malaga, Granada, Alhambra   *Blog Longina Cz.15 - 1933: Sewilla - Byki i Don Kiszot   *Blog Longina Cz.16 - 1933: Sewilla, Cadiz, Al Casar   *Blog Longina Cz.17 - 1933: Sztorm z Zatoce Biskajskiej, Znaczy   *Blog Longina Cz.18 - 1933: Belgia, Bal kapitanski   *Blog Longina Cz.19 - Jastarnia / Jurata '34   *Blog z przeszłości dopisane - Dowborczyk i Rodzina   *Blog Longina Cz.20 - morze, Austria, Jugosławia, Węgry   *Blog Longina Cz.21 - Hania *Blog Longina cz.22 - Przerwane wspomnienie Planowane do napisania 37. Wybuch II wojny światowej 38. Okupacja 39. Rok 1940         1941         1942         1943 40. Powstanie Warszawskie 41. Ewakuacja 42. Milanówek 43. Obóz w Gawłowie 44. Powrót z obozu 45. Ucieczka Niemców 46. Powrót do Warszawy 47. Praca organizacyjna w Banku 48. Wrocław 49. Warszawa - praca w Banku 50. Więzienie 51. Powrót do domu 52. W poszukiwaniu pracy 53. C.Z.S.P.J.D. 54. Sp. „Plan” 55. Sp. W.S.P.U.TiR 56. Rok 1956 57. Spółdzielnia „Plan” NAPISZ DO MNIE

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości