ciąg dalszy notki Rok-1920. O żołnierzach i oficerach 22 pułku piechoty w Siedlcach
Opis pracy żołnierskiej w 1920 roku poza moimi komentarzami wypełnię tekstem zaczerpniętym ze wspomnień mojego Ojca Wincentego (Longina) Kobylińskiego. Tekst wzięty z Jego wspomnień wyróżnię niebieskim kolorem czcionki na żółtym tle.
Pobór w roku 1920 dotyczył mężczyzn, którzy ukończyli 21 lat(!) czyli rocznika 1898. Młodsi mogli wstąpić do wojska na ochotnika pod warunkiem uzyskania zgody ojca lub w matki w przypadku braku ojca.
Na fotografii brat mojego Ojca porucznik Stanisław Kobyliński, wówczas dowódca I batalionu siedleckiego 22 p.p. Na mundurze ma krzyż Dowborczyków - żołnierzy i oficerów I Korpusu Polskiego w Rosji. Przy guziku munduru jest wstążeczka którą jen. Józef Dowbor Muśnicki odznaczył go za odwagę w potyczkach z bolszewikami. Wolna Polska zastąpiła tę wstążkę Krzyżem Walecznych. Ciekawe, że w III RP pamięć o Dowborczykach niemal nie istnieje podczas gdy na Białorusi niedawno wydano pamiątkowy album poświęcony I Korpusowi.
W tylnym rzędzie, najwyższy z lewej strony, stoi podkapitan Stanisław Kobyliński. Książkę tę kupiłem na stoisku białoruskim na Targach Książki w 2019 roku.Mój Ojciec wspomina ....
Na wiosnę 1920 r. rozpoczęło się przygotowywanie do ofensywy przeciw bolszewikom. Do wojska zostały powołane dalsze roczniki. Ćwiczenia odbywały się przeważnie od godziny 6-tej rano do 6-tej po południu.
Brat mój został odkomenderowany do batalionu etapowego i jako dowódca wyjechał pod Kijów .......
Fot. W Batalionie Zapasowym siedleckiego 22 pułku piechoty. Z lewej strony dowódca batalionu kpt Kostek Biernacki, z prawej plutonowy Wincenty Kobyliński
Odjeżdżając chciał mnie zabrać ze sobą. Jednak kpt. Kostek Biernacki nie chciał mnie oddać i przyobiecał, że jeżeli On przyśle do BZ 22 pp z frontu coś ze zdobyczy np. kuchnie polowe lub instrumenty dla orkiestry, to w zamian za to zgodzi się na mój przydział do batalionu, którym brat dowodził. Ja o tym nie wiedziałem. W kompanii byłem zajęty do godziny 18-tej, a o 18-10 jeszcze było czytanie rozkazu. Lekcje rozpoczynały się o 18-30 więc ja za 20 minut nie mogłem zdążyć na wykłady do miasta i codzienni się spóźniałem. W szkole nie chcieli mi uwzględnić tych spóźnień zapewniając, że na naukę obowiązkowo muszą mnie zwolnić. Zapisałem się więc do raportu do Kostka Biernackiego, żeby mnie zwolnił z ćwiczeń popołudniowych. Na co otrzymałem odpowiedź odmowną, ponieważ szykuje się ofensywa i żadnych zwolnień nie mogę dostać. W związku z tym musiałem skończyć z nauką i zająć się wojskiem.
Warto zwrócić uwagę na szczegół munduru do którego współcześni historycy i twórcy filmów nie przywiązują wagi. W środku siedzi mój Ojciec Wincenty Kobyliński plutonowy, wokół niego Instruktorzy Bolek Dziewulski plut, Franek Tarkowski plut, Bolek Paczuski plut i Stefan Kornalewski kpr. Na zdjęciu wszyscy poza Wincentym mają na kołnierzu wężyk. Jest to oznaka żołnierza "z cenzusem", to znaczy mającego maturę lub co najmniej tak zwaną "małą maturę" czyli ukończone zdanym odpowiednim egzaminem 8 lub 6 klas ówczesnego gimnazjum.
Dyrektor siedleckiego Gimnazjum Podlaskiego Tadeusz Radliński porozumiał się z dowództwem pułku żeby chętnych do przygotowania się do matury w tym gimnazjum kształcić podczas gdy pułk stosownie do tego będzie ich odpowiednio zwalniał z zajęć. Historię zdobywania wiedzy przez Ojca opiszę w innym odcinku.
Na wiosnę 1920r. zostałem szefem szkoły podoficerskiej. Dowódca szkoły był ppor Hankiewicz. Instruktorami zaś Bolek Dziewulski plut, Franek Tarkowski plut, Bolek Paczuski plut i Stefan Kornalewski kpr. Ćwiczenia w szkole szły jak po maśle. Obsada szkoły była pierwszorzędna. Uczniowie wybrani z wszystkich kompanii batalionu. Musztra na placu ćwiczeń tak była ślicznie prowadzona, że oficerowie pochodzący z armii rosyjskiej lub austriackiej chcąc nauczyć się jak należy podawać komendę lub dowodzić kompanią przyglądali się skrycie zza żywopłotu przypatrując się i przysłuchując wydawanym komendom.
Pod koniec kursu szkoły podoficerskiej Kostek Biernacki doszedł do wniosku i wydał rozkaz przeszkolenia żołnierzy nieliniowych, pełniących różne funkcje w wojsku. Wykonanie tego rozkazu powierzył instruktorom szkoły. Funkcję kierowników wyszkolenia pełniliśmy na zmianę: ja, Bolek Dziewulski, Franek Tarkowski i Stefan Kornalewski. Mieliśmy rozkaz, żeby tym łazikom dać dobrą szkołę.
Pierwszy poprowadził ćwiczenia Bolek Dziewulski przy pomocy uczniów ze szkoły podoficerskiej, którzy byli instruktorami. Ćwiczenia te odbywały się w godzinach popołudniowych. Dał im dobrą szkołę. Na ćwiczenia dnia pierwszego stawiło się 250 szeregowców i podoficerów do sierżanta włącznie.
Drugiego dnia ja poprowadziłem ćwiczenia przez 2 godziny. Żołnierze nie wyszkoleni dostali taki popęd, że aż im się z czupryn kurzyło. Kostek Biernacki tylko spoglądał z daleka i uśmiechał się jak się szkoli łazików.
Trzeciego dnia wystąpił Franek Tarkowski. Ktoś powiedział, że nie będzie Frankiem jeśli nie da im podwójnej porcji szkolenia. Rzeczywiście poprowadził ćwiczenia bardzo ostro. Ćwiczył zbiórkę w ordynku i wszystko biegiem marsz. Chłopcy latali, latali, aż jednego razu gdy padła komenda rozejść się i to biegiem, to wszyscy uciekli z pola ćwiczeń i Franek nie miał kogo ćwiczyć. Czwartego dnia stawiło się zaledwie stu ludzi, piątego 50, następnego 30 i tak dalej bez wyników zakończyły się ćwiczenia łazików.
Brat Stach przysłał mi z frontu list [pytając] dlaczego nie przyjeżdżam do niego. I polecił mi stanąć do raportu z prośbą do Kostka Biernackiego. Wykonałem to polecenie.
Kpt. Biernacki powiedział mi przy raporcie o umowie z bratem, której brat nie dotrzymał i dlatego on nie zgadza się nadal na mój wyjazd. Powiedział, że rozumie mnie, że po dwóch latach służby należy mi się urlop bo jestem zmęczony i udzielił mi dwutygodniowego urlopu. Ponadto mówił, że chce mnie widzieć w swym pułku oficerem i że odeśle mnie do szkoły podchorążych gdy tylko otrzymam świadectwo szkolne na kursie. Odpowiedziałem, że już od lutego na kursy nie uczęszczam, bo brak mi na to czasu. W tej właśnie sprawie stawałem do raportu poprzednio. Rozkazał mi się uczyć dalej i nie zaniedbywać się. Przyrzekłem to zrobić. Wziąłem kilka lekcji od kol. Jarkowskiego. Szkoła się skończyła.
Siostry Ojca Pola i Marysia
Pojechałem na 14-to dniowy urlop. Byłem z Bolkiem Dziewulskim i siostrami Marysią i Polą w Częstochowie, a stamtąd obaj z Bolkiem wyskoczyliśmy sobie jeszcze do Krakowa na Wawel. Po upływie tygodnia wróciłem do domu, ale dowiedziałem się, że wszystkie urlopy cofnięte i mam się stawić w pułku.
W wojsku zastałem rozkaz przydzielający mnie do kompanii rekonwalescentów na szefa kompanii. A miałem obiecane przez Kostka Biernackiego, że otrzymam warunki do dalszej nauki. Tu wpadłem w wir pracy. Kompania składająca się z ludzi rannych i chorych w liczbie 260, w tym 4 sierżantów, 25 plutonowych, 50 kaprali, reszta szeregowcy. Dowódcy oficera nie było. Ja w szarży plutonowego musiałem być całym gospodarzem t.j. dowódcą i szefem kompanii. Po kilku dniach przydzielili mi dowódcę, jeszcze nie wyleczonego oficera, który zachodził od czasu do czasu do kompanii. Codziennie otrzymywałem rozkaz wysyłania kilkudziesięciu ludzi do pracy. Chorzy i łazicy nie chcieli wypełniać rozkazów. Przyzwyczajony do szkoły podoficerskiej cierpiałem bardzo. Ja nie wyobrażałem sobie takiego rozprzężenia w wojsku.
Po pewnym czasie dowódcą kompanii został por. Bero. Na jego przywitanie odpowiedziała kompania wrzaskiem. Niektórzy siadali i odnosili się do niego z pogardą. Podobno na froncie stchórzył i żołnierze mu to pamiętali.
Tak było przez czerwiec aż do połowy lipca 1920r. Dnia 6-go lipca zaczęli mnie koledzy zapytywać co słychać z moim bratem. Ale żaden nie powiedział wprost o co chodzi. Rozeszła się bowiem pogłoska, że Staś został zabity pod Równem. Wiadomość tę przywiózł jeden plutonowy z jego batalionu, który opowiadał, że na własne oczy widział jak brat spadł z konia i został zabity. Mnie o tym powiedział Leszek Raczyński, a inni bali się być pierwszymi zwiastunami nieszczęścia. Na tę wiadomość rozchorowałem się na żołądek tak gwałtownie, że ledwo doszedłem do kancelarii batalionu. O dziwo! Tu mi wręczono list od brata pisany 7 lipca 1920 z Małoryty za Brześciem. Pisał, że wyszedł cało i czeka na stacji na mój przyjazd.
Żona jego Irena zamieszkała w Siedlcach przy ul. Południowej, bo nie chciała siedzieć na wsi w Kobylanach, by tu móc łatwiej utrzymać się i ew, dostać korespondencję. Myślałem o tym co ja jej powiem, bo ona i tak się dowie, jeśli będę trzymał wszystko w tajemnicy.
Początkowo, gdy przeczytałem list nie uwierzyłem od razu, że brat Staś żyje. Zacząłem porównywać datę wysłania listu i datę przyjazdu tego podoficera, który przywiózł tę hiobową wiadomość. Mimo wszystko jeszcze nie wiedziałem co o mam myśleć o tym i gdzie jest prawda. Na to wszedł kpt. Biernacki i odrazu zapytał mnie co jest z bratem. Dałem mu do przeczytania list. Dopiero on postawił mnie na nogi mówiąc, że odrazu nie wierzył w te plotki i orzekł, że to tylko dezerter tak może opowiadać.
Pojechałem z listem do Ireny. Dałem jej list do przeczytania i dopiero później powiedziałem, jakie to wieści ludzie opowiadają o Stachu. Ledwie zdążyłem jej opowiedzieć, a już zaczęły się jej dopytywać panie z Siedlec o los Stacha. Musiała więc zaprzeczać wszystkim i pokazywać list, że żyje i jest zdrów.
Na drugi dzień dostałem bilet podroży od ppor Jędrzyczaka, adiutanta baonu i pojechałem do Małoryty za Brześć. Zajechałem o godzinie 4-tej rano. Cały batalion załadowany w wagonach czekał na stacji. Staś przyjął mnie bardzo serdecznie, a jego adiutant por. Niedźwiecki kazał mi się położyć spać po uciążliwej podróży w nocy. Prosiłem, żeby mnie obudzić, bo chcę wrócić pierwszym pociągiem. Pociąg był, ale ja zaspałem. Był to wogóle ... pociąg z Kowla do Brześcia. Kiedy wstałem w dzień - było gorąco, powietrze zadymione jak na froncie. W okolicy widać było jakieś pożary i lasy dookoła. Poszliśmy wykąpać się do rzeki Małoryty. Nagle ujrzeliśmy jadących na koniach gromadkę chłopców, którzy porozbierani jechali pławić konie do rzeki. Strachu mieliśmy nie mało, ale wkrótce wszystko się wyjaśniło. O godzinie 4-ej po południu przyszły na stację 2 pociągi i ja zabrałem się na jednego z nich do Brześcia. Nie chcąc się zabrudzić stałem okrakiem z tyłu na zderzakach i tak jechałem około 40 km. Zabrakło węgla, więc kolejarze rąbali drzewo w lesie i tak jechaliśmy dalej. W Brześciu był już wieczór. Na torze stały pociągi. Leciałem kilka kilometrów, żeby wsiąść do pierwszego, który odchodził. Dojechałem tak do Terespola i znów wyskoczyłem, żeby podbiec do przodu, do pierwszego pociągu. To samo robiłem w Chotyłowie, w Białej i w Łukowie, gdzie rano już wskoczyłem do pociągu siedleckiego. Kończył mi się dokument podróży więc się obawiałem spóźnienia. U siebie zastałem wszystko po staremu, tylko coraz gorsze wiadomości nadchodziły o zbliżaniu się bolszewików do środka kraju.
Rozpoczęła się ogólna mobilizacja w kraju. Młodzież całymi klasami wstępowała na ochotnika do wojska. Mnie i wielu innych wysłano na wieś. Każdego do swej parafii z delegacją z Siedlec. Pojechałem do Paprotni z dwoma starszymi panami i młodą panienką uczennicą ostatniej klasy gimnazjum.
Poznałem ich z księdzem proboszczem Władysławem Górskim, który zapowiedział z ambony, że przemawiać będą delegaci w sprawie zaciągu ochotniczego do wojska.
Po skończonym nabożeństwie ludzie zebrali się na cmentarzu przy kościele. Jeden z delegatów odczytał z ambony odezwę Rządu wzywającą do obrony ojczyzny, drugi powiedział kilka słów o utworzeniu rządu zgodnego wszystkich stronnictw z Witosem Wincentym na czele. Przemówienia ich wydały mi się tak słabe i bez werwy, że postanowiłem sam zabrać głos. Mówiłem z pamięci, bez przygotowania. Zacząłem od tego, że zasadniczo żołnierzowi w mundurze nie wolno zabierać głosu w sprawach politycznych, ale dziś w momentach, gdy wróg wtargnął w granice kraju i nawała bolszewicka zbliża się od wschodu - musimy wszyscy - kto zdolny do noszenia broni - stanąć do walki z wrogiem. Polska po 150 latach niewoli zaledwie odzyskała niepodległość już jest ponownie zagrożona, musimy więc jej bronić. A więc Polacy do broni! Słowa moje wywarły pewien oddźwięk, bo nazajutrz zaczęli zgłaszać się ochotnicy do nowotworzącego się 222 p.p.
C.D.N.
Komentarze