andrzej111 andrzej111
1592
BLOG

Czyżby Niemcy chcieli zrobić nam tu drugą Jugosławię?

andrzej111 andrzej111 Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

image

Jak mawia klasyk państwa dzielą się na dwie grupy: na państwa poważne i pozostałe. Państwa poważne, to takie, które potrafią zdefiniować swoje interesy i nie odstępować od ich realizacji bez względu na warunki zewnętrzne i wewnętrzne. Ewakuacja imperium sowieckiego sprawiła, że w Europie Środkowej pojawiła się ponownie próżnia polityczna, podobna do tej z roku 1918. Państwa Europy Środkowej postanowiły spróbować rozwiązania w postaci stworzenia „trzeciej siły” zdolnej do równoważenia wpływów Niemiec i Rosji. W 1988 roku Włochy, Jugosławia, Austria i Węgry podpisały w Budapeszcie porozumienie, zwane od czworga sygnatariuszy „Quadragonale”. Wkrótce, jeszcze przed „aksamitnym rozwodem”, dołączyła do niego Czechosłowacja, wobec czego Quadragonale przekształciło się w Pentagonale, a po doszlusowaniu Polski – w Heksagonale.


Sygnatariusze Heksagonale zakładali, że Rosja, która właśnie zaczynała pogrążać się z chaosie, nie będzie w stanie storpedować tej inicjatywy, zaś Niemcy, które wchłaniają NRD, też nie będą próbowały żadnych sztuczek. Niestety to drugie założenie okazało się całkowicie błędne. Niemcy, odzyskawszy swobodę ruchów, natychmiast powtórzyły pomysł Adolfa Hitlera z roku 1940, to znaczy – wywołały krwawą wojnę na Bałkanach, w następstwie zachęcenia Słowenii i Chorwacji do proklamowania niepodległości. Jugosławia, która miała być bałkańskim filarem Heksagonale, w jednej chwili stanęła w ogniu, a ten widok, pokazując, czym grozi politykowanie za niemieckimi plecami, sprawił, że wszyscy sygnatariusze Heksagonale w jednej chwili porzucili mrzonki o „trzeciej sile”. Od tej pory polityczną próżnię, jaka w Europie Środkowej pojawiła się wskutek ewakuacji Imperium Sowieckiego, zaczynają wypełniać Niemcy za pomocą „rozszerzania Unii Europejskiej na wschód”.


Polska wprawdzie od 1 maja 2004 roku jest częścią składową Unii Europejskiej, ale zdając sobie sprawę, iż w warunkach strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego na polską politykę zagraniczną nie pozostaje wiele miejsca, próbuje wyrwać się z tego uścisku strategicznych partnerów na swobodę. Te desperackie próby, w które zaangażowana są penetrujące nasze państwo agentury, przybierają postać wahań między opcją amerykańską i opcją europejską. Niemcy, jako państwo poważne, jeszcze w czasach głębokiego PRL zaskarbiali sobie długi wdzięczności u różnych osób, które potem okazały się wpływowe. Ameryka  niechętnie patrzy na próby „europeizacji Europy” i nie ustaje w próbach wzniecenia konfliktu między Unią a Rosją. Gdyby to się Ameryce powiodło, wtedy Unia musiałoby zabiegać o przyjaźń USA, które dzięki temu zapewniłoby sobie nie tylko polityczną obecność w Europie, ale przede wszystkim odgrywanie tu roli arbitra. W przeciwnym razie w perspektywie stworzyłoby to zagrożenie dla dolara, jako światowej waluty transakcyjnej, z czego Stany Zjednoczone ciągną wielkie korzyści. Warto przypomnieć, że zapowiedź przejścia w rozliczeniach za ropę z dolara na euro zgubiła straszliwego Saddama Husajna i uczyniła zeń wroga ludzkości.


Teraz  w związku z powrotem USA do aktywnej polityki w Europie, w związku z rozgrywką z Rosją, a także w związku z kryzysem, jaki spektakularnie dotknął Unię Europejską, jest dobra okazja do zastanowienia się nad powrotem do Heksagonale - uzupełnionego i poprawionego. Chodzi oczywiście o tak zwane „Międzymorze”, to znaczy Estonię, Łotwę, Litwę, Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Słowenię, Chorwację, Serbię, Rumunię i Bułgarię, a więc państwa leżące między Morzem Bałtyckim, Czarnym i Adriatykiem. Zamieszkuje je ponad 80 milionów ludzi, a więc mniej więcej tylu, ilu w samych Niemczech. Międzymorze nie stanowiłoby więc zagrożenia dla nikogo, natomiast mogłoby spełniać rolę sojuszu realnego dla swoich uczestników pod warunkiem uniknięcia błędu popełnionego podczas poprzedniej próby pod nazwą „Heksagonale”, która nie miała dostatecznie silnego lidera, czy ściślej  protektora, jakim obecnie jest USA. W tej sytuacji współpraca polityczna w ramach Grupy Wyszehradzkiej, powinna być m.in. skierowana na przekonywanie polityków amerykańskich do koncepcji Międzymorza nie tylko jako zapory przed ewentualną rosyjską ekspansją w kierunku zachodnim, ale również jako przeciwwagi dla strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego, które miałoby wyznaczać ramy polityki europejskiej.


No i dochodzimy do kwintesencji. Niemieckie media zdominowały Polskę i dyktują na kogo mamy głosować. Czyje interesy stoją za atakiem na prezydenta Dudę? Irytacja Niemiec tężeje. Tyle lat urabiania polskiej opinii publicznej, tyle zainwestowanych w tę operację środków, a Polacy nadal stawiają opór. Wybrali konserwatywnego prezydenta, prawicowy rząd, teraz prą do reelekcji Andrzeja Dudy. Jak się nie wściekać, skoro interesy stoją? Hejterska propaganda rozpięta więc została do granic możliwości, a lawina manipulacji i kłamstw jest tak potężna, że czas jeszcze raz postawić pytanie: dlaczego pozwalamy, by polski rynek medialny należał w 80 procentach do zagranicznych koncernów? Odkąd Andrzej Duda wygrał z Bronisławem Komorowskim, a Prawo i Sprawiedliwość zdobyło parlamentarną większość, nie ma dnia bez dorabiania gęby Polsce. Dziennikarze „Gazety Wyborczej” i opozycyjnych organizacji wylewają za granicą pomyje na polski rząd, po czym te same redakcje wbijają swoich czytelników w poczucie wstydu, pokazując im jaką złą prasę ma nasz kraj za granicą. Towarzyszą temu ciągłe połajanki instytucji unijnych, o których wsparcie zabiegają niestrudzeni politycy opozycji.


Odsunięta od władzy Platforma Obywatelska zrobi wszystko, byle tylko zablokować zmiany wprowadzane przez PiS i przywrócić wieloletni układ polityczno-biznesowo-medialny. Taki sam cel mają zagraniczne koncerny i zachodni politycy. Ostatnie bezczelne pohukiwania niemieckich mediów na Polskę, atak na prezydenta Dudę i ciągłe wychwalanie Rafała Trzaskowskiego to dowód na to, jak wielkie interesy stoją za zmianą układu politycznego w Polsce. Silna, suwerenna, wymagająca Polska jest bytem, którego należy się pozbyć. Stąd narastający atak i propaganda wymierzona w polską prawicę. Mamy być pokornym, wydajnym i tanim zapleczem turystyczno-usługowo-handlowym dla naszych silnych sąsiadów, a nie krajem stawiającym własne warunki. Nie mamy prawa wyrastać na konkurenta w zdominowanych przez Francję i Niemcy sektorach gospodarki. Najgłośniej krzyczą ci, którzy zarabiali dotąd na słabości naszego państwa. Międzynarodowy biznes, robiący w Polsce potężne interesy i obawiający się repolonizacji polskiej gospodarki, zainteresowany jest zmianą obecnej władzy. Międzynarodowa prasa w większości pokazuje tylko jedną stronę wydarzeń w Polsce, tę irracjonalną i rozhisteryzowaną. Przodują w tym oczywiście Niemcy, z którymi ściśle współpracuje polska opozycja. Najwyraźniej ujawnione w 2016 roku zalecenia niemieckiego MSZ pozostają w mocy.


Resort instruował wówczas dziennikarzy jak mają szkalować Polskę i demonizować polski rząd. Dziennikarze mają testować polską reakcję na krytykę Polski za realizację „putinowskiego modelu władzy”, mają opisywać „antydemokratyczne działania rządu”, kwalifikować Polskę jako „dziki Wschód”, podnosić „demontowanie państwa prawa” i zarzucać, że „paraliżowanie państwa prawa w Polsce zagraża bezpieczeństwu całej UE” — głosi notatka, która wyciekła do polskiego MSZ. Po 4 latach warto przeanalizować publikacje medialne i zadać sobie pytanie: czy te wytyczne realizowane są również przez niemieckie koncerny wydające gazety w Polsce? Przecież aż 80 proc. mediów ogólnopolskich i 90 proc. regionalnych leży w niemieckich rękach. To sytuacja niespotykana w żadnym innym kraju europejskim. Tabloidy, portale internetowe, rozgłośnie radiowe, tygodniki, prasa kolorowa, nawet magazyny kulinarne – wszystko to media niemieckie. To właśnie one prześcigają się we wściekłym atakowaniu rządu i prezydenta Dudy.


Gdy w 2016 roku rząd PiS zapowiedział, że konieczna jest repolonizacja mediów, Niemcy podnieśli nieprawdopodobne larum. Ten sam „Die Welt”, który dziś próbuje meblować polską politykę wskazując Rafała Trzaskowskiego, jako faworyta wyborów prezydenckich, grzmiał wówczas groźnie o konieczności zablokowania repolonizacji. „Zapowiedzi polskiego rządu brzmią jak zapowiedź wywłaszczenia” – pohukiwało, a rzecznik Axel Springer SE w Berlinie odwoływał się do przepisów unijnego prawa. Do dziś nie udało się przeprowadzić operacji, która przywróciłaby normalność na rynku polskiej prasy. W niemieckich rękach leży 90 procent czasopism i portali internetowych w regionach, głównie zachodniej i północnej Polski. To sytuacja niespotykana w żadnym europejskim kraju. Monopol informacyjny sprawia, że ogromna część Polaków czytając prasę nie ma nawet pojęcia z jakim punktem widzenia ma do czynienia: Berlina czy Warszawy. To najłatwiejszy sposób narzucania obcych kulturowo treści i wzorców komunikowania, ale także do ograniczenia pluralizmu poglądów, opinii czy wartości.


Niemcy zablokowali taką sytuację w swoim kraju już w połowie lat 90. Wprowadzili wówczas bardzo ostrą ustawę antykartelową, która zablokowała u nich nie tylko nadmierną koncentrację obcego kapitału medialnego, ale także rodzimego. Główny strumień informacji, płynący do polskich użytkowników kontrolowany jest więc przez podmioty niemieckie. Dowolna informacja jest w stanie przetoczyć się przez wszelkie możliwe kanały komunikacji i dotrzeć do dowolnie sformatowanego odbiorcy w formie, którą jest on w stanie skutecznie przyswoić. Można w ten sposób sterować preferencjami konsumenckimi i wyborczymi, przejmując jednocześnie kontrolę nad procesem demokratycznym. Warto w tym kontekście raz jeszcze przypomnieć za co niemiecka prasa tak ceni Rafała Trzaskowskiego. Jak napisał korespondent dziennika „Die Welt Philipp Fritz: Trzaskowski mógłby zakłócić budowanie „IV Rzeczpospolitej” przez PiS. Jako prezydent mógłby też narzucić mniej konfrontacyjny ton w relacjach polskich władz z Niemcami, bo jest krytyczny w sprawie możliwych polskich żądań reparacyjnych wobec Niemiec.


Właśnie w  momencie kiedy następuje spotkanie Andrzeja Dudy z szefami Grupy Wyszehradzkiej w związku z rozpoczynającym się właśnie naszym rocznym przywództwem w Grupie, w samej końcówce kampanii wyborczej,  następuje brutalny atak na urzędującego prezydenta przez gazetę z niemieckim kapitałem. Przypadek? W polityce nie ma przypadków są tylko znaki. I to jest właśnie taki znak. Takie pogrożenie palcem, aby każdy znał swoje miejsce. Fakt to jest gazeta dla pospólstwa, tak też jest określany elektorat Dudy. Wiadomo, że akurat to medium dotrze dokładnie tam gdzie trzeba, ale co sprawia, że robi to wbrew własnym interesom finansowym? Tu musicie odpowiedzieć sobie sami. Tu nie chodzi o to, że Trzaskowski ma jakąś inną wizję dla Polski, tu chodzi wyłącznie o interes Niemiec i rozbicie inicjatyw, które im zagrażają. Biorą w tym udział zarówno zawodowcy, spłacający zaciągnięty dług "dłużnicy", jak i pożyteczni idioci, kierujący się instynktem stadnym. Kłania się też w tym, momencie grzech zaniechania, czyli odstąpienie od repolonizacji mediów. Orban przewidział, że nie ma nic pilniejszego.


Żeby efekt był mocniejszy Adam Michnik osobiście udzielił właśnie wywiadu, a jakże,  niemieckiej prasie mówiąc, jaki ten PiS jest straszny i zły i to dla całej Europy. Wiedzieliśmy, że Kaczyński to polityk nietuzinkowy, ale żeby był aż takim mocarzem, to nawet zwolennikom nie przyszło do głowy. Już się zaczęła nagonka różnych "międzynarodowych dziennikarzy (reporterzy) bez granic", aby Duda i PiS przeprosili niemieckiego dziennikarza, na którego "spadła fala hejtu". I teraz uwaga, tak wygląda niemiecka uczciwość, jeśli niemiecki dziennikarz krytykuje polskiego prezydenta, to jest to należna krytyka, jeśli zaś w druga stronę, to jest to hejt, faszyzm, nienawiść.   W poniedziałek ukazał się paszkwil Wyborczej z plakatem Trzaskowskiego oczerniający prezydenta Dudę, który był rozdawany bezpłatnie w milionowym nakładzie w małych miejscowościach. I pomijając nawet samą treść gazeta gra tu wyjątkowo nieuczciwie. Dlaczego? Gazeta Wyborcza na co dzień jest szczelnie zamknięta przed wszystkimi, oprócz swoich prenumeratorów. W wydaniu internetowym nikt poza swoimi nie może odnieść się do artykułu, skomentować, go, czy chociażby ocenić komentarze innych, po co więc robią teraz te cyrki i wychodzą poza swój krąg wzajemnej adoracji? Stawka jest wysoka, albo oni, albo my i to niezmienne pytanie, czyja będzie Polska? Nie jaka, tylko czyja? Jak można tego nie rozumieć? Ci którzy pomagają w tej operacji, to są albo pożyteczni idioci z mózgami zlasowanymi od medialnej papki, albo zwyczajni zdrajcy. Innej możliwości nie ma.

andrzej111
O mnie andrzej111

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura