Antoni Dudek Antoni Dudek
2314
BLOG

Koło historii

Antoni Dudek Antoni Dudek Polityka Obserwuj notkę 40

Jedni odchodzą, inni przychodzą. Koło historii kręci się nieubłaganie. Kto chce na ten proces spojrzeć z pewnym dystansem, temu polecam nowe wydanie mojej "Historii politycznej Polski 1989-2015", a zwłaszcza ostatni obszerny rozdział opisujący okres rządów koalicji PO-PSL i analizujący przyczyny zwycięstwa PiS. Na zachętę załączam krótki fragment poświęcony ubiegłorocznym wyborom prezydenckim. Dla ułatwienia lektury z poniższego tekstu usunięto przypisy.

***

W listopadzie 2014 r., na pół roku przed wyborami prezydenckimi, Bronisława Komorowskiego dobrze oceniało aż 76 proc. badanych, natomiast źle jedynie 14 proc.  W sondażach przeprowadzanych przez cztery następne miesiące, Komorowski dystansował wszystkich potencjalnych rywali w sposób tak wyraźny, że niektórzy obserwatorzy sceny politycznej całkiem poważnie zastanawiali się nawet, czy możliwe jest jego zwycięstwo już w pierwszej turze. Na początku stycznia 2015 r. redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik stwierdził w programie telewizyjnym Tomasza Lisa, że Komorowski mógłby przegrać wybory, gdyby „pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży” . W miesiąc później Wiesław Władyka i Mariusz Janicki pisali na łamach sprzyjającego wyraźnie Komorowskiemu tygodnika „Polityka”, że „prawdopodobieństwo drugiej tury można więc określić w tym momencie na ok. 40 proc.” .

Problemy zaczęły się w trakcie wizyty prezydenta w Japonii, w lutym 2015 r. Odwiedzając siedzibę japońskiego parlamentu Komorowski postanowił sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, by zaś lepiej na nim wypaść wszedł na krzesło przeznaczone dla spikera, a następnie zawołał do towarzyszącego mu szefa BBN gen. Stanisława Kozieja: „Chodź szogunie!”. Wywołało to lawinę negatywnych komentarzy, które spotęgowały jeszcze oświadczenia rzecznika MSZ Marcina Wojciechowskiego, że „wizyta przebiegała w całkowitej zgodzie z zasadami protokołu dyplomatycznego” oraz zapewnienia rzeczniczki Komorowskiego Joanny Trzaski-Wieczorek, że „prezydent wszedł na specjalny podest, a nie na krzesło” . Komorowski generalnie nie miał szczęścia do kraju kwitnącej wiśni, bowiem przy tej okazji przypomniano mu też potknięcie z marca 2011 r., gdy po tsunami w Japonii, złożył wpis do księgi kondolencyjnej w ambasadzie tego kraju w Warszawie, popełniając przy tym dwa błędy ortograficzne.

Incydent w Tokio kosztował Komorowskiego kilka procent poparcia, ale w badaniach z połowy marca gotowość oddania na niego głosu wciąż deklarowało 46 proc. badanych . Istotna jednak była wyraźna tendencja zniżkowa w poparciu dla prezydenta, którą zlekceważył początkowo zarówno sam kandydat, jak i jego sztab wyborczy, a właściwie dwa sztaby. Na czele pierwszego, oficjalnego stanął drugoplanowy polityk PO Robert Tyszkiewicz, który miał spore problemy ze zmobilizowaniem struktur Platformy do zaangażowania się w kampanię prezydenta. „Szybko się okazało - pisał Grzegorz Osiecki - że oficjalny sztab prezydenta jest zaledwie rodzajem biura planistycznego. Jego propozycje zatwierdzał bowiem drugi (nieoficjalny) ośrodek działający przy samym prezydencie. Wchodzili w jego skład współpracownicy Komorowskiego – Sławomir Rybicki, minister w kancelarii odpowiedzialny za kontakty z partiami politycznymi, Jerzy Smoliński, doradca ds. mediów, i Paweł Lisiewicz, szef gabinetu politycznego” . Nieporozumienia między obu sztabami potęgował generalny brak pomysłu na kampanię, którą Komorowski oficjalnie zapoczątkował podczas konwencji 7 marca. Ogłosił wówczas swoje hasło wyborcze: „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”, które znakomicie oddawało jego polityczną ofertę, adresowaną do tych, którzy podzielali opinię, że Polska znajduje się w „złotym okresie”, a zakłócić go może przede wszystkim zwycięstwo PiS i jego kandydata na prezydenta, który rzeczywiście okazał się głównym przeciwnikiem Komorowskiego.

Tym ostatnim został w listopadzie 2014 r. mający wówczas 42 lata eurodeputowany PiS, prawnik Andrzej Duda. Jego kandydaturę wysunął osobiście Jarosław Kaczyński, zdający sobie sprawę, że sam z racji bardzo dużego negatywnego elektoratu nie będzie w stanie przeciwstawić się Komorowskiemu skuteczniej niż w 2010 r., kiedy pomagało mu w kampanii współczucie wielu wyborców związane z katastrofą smoleńską. Był to jednak wybór o tyle zaskakujący, że Duda nie należał do najbliższego otoczenia lidera PiS, miał natomiast za sobą przeszłość w Unii Wolności, w której stawiał pierwsze polityczne kroki. Później – za sprawą Zbigniewa Ziobro – trafił w roli podsekretarza stanu do Ministerstwa Sprawiedliwości, a następnie pracował na takim samym stanowisku w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jesienią 2010 r. wystartował w wyborach na prezydenta Krakowa, ale zajął w nich – uzyskując 22 proc. głosów – dopiero trzecie miejsce. Znacznie lepiej poszło mu w rok później gdy zdobył mandat poselski, a następnie podczas wyborów do PE w 2014 r.  Pierwsze wyniki sondaży były dla kandydata PiS mało zachęcające, a prezydent Komorowski zareagował na pojawienie się jego kandydatury lekceważącym zdaniem, że nie wie o którego Dudę chodzi, nawiązując w ten sposób do osoby przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy, który rzeczywiście w chwili ogłoszenia decyzji Kaczyńskiego był postacią bardziej rozpoznawalną od europosła PiS . Jak wynika z badań CBOS w grudniu 2014 r. aż dwie trzecie ankietowanych miało kłopoty identyfikacją Andrzeja Dudy.

Poczynając jednak od zorganizowanej 7 lutego 2015 r. z wielkim rozmachem konwencji wyborczej, notowania kandydata PiS systematycznie rosły. Duda, prowadzący kampanię pod hasłem „Przyszłość ma na imię Polska”, narzucił sobie niezwykle intensywne tempo, uczestnicząc w olbrzymiej liczbie spotkań na terenie całego kraju. Przystojny, elegancko ubrany, wygłaszał na nich dobrze przygotowane przemówienia w których krytykował Komorowskiego m.in. za to, że był „notariuszem rządu” i „zawsze tylko podpisywał te ustawy, które przyniesiono mu z Sejmu, które przeprowadzał rząd Donalda Tuska, a teraz przeprowadza rząd pani premier Kopacz”. Oceniał, że „prezydent nigdy nie powinien się godzić na podpisanie ustaw, które uderzają w całe społeczeństwo”. W tym kontekście zapowiedział wniesienie po zwycięstwie „ustawy przywracającej poprzedni wiek emerytalny” . W trakcie kampanii Duda złożył liczne obietnice, które już tradycyjnie wykraczały poza konstytucyjne kompetencje głowy państwa, deklarując m.in. wsparcie dla najbiedniejszych Polaków, rozwoju polskiego przemysłu i rolnictwa, a także rozwiązanie problemu tzw. frankowiczów, czyli ok. 700 tys. osób, które zaciągnęły kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich. Po silnym umocnieniu kursu tej waluty wobec złotówki, wielu z nich znalazło się w pułapce zadłużeniowej i zaczęło się domagać pomocy ze strony państwa. Komorowski krytykował wszystkie te propozycje jako przejawy populizmu, ale poza przeciwstawianiem „Polski radykalnej” (reprezentowanej przez Dudę innych prawicowych pretendentów) uosabianej przez siebie „Polsce racjonalnej” miał problemy z jasnym wskazaniem powodów dla których obywatele mieliby go wybrać na kolejną kadencję.

Bardzo sprawny okazał się też sztab wyborczy Dudy, kierowany przez posłankę PiS Beatę Szydło, w którym istotną rolę odgrywali też Joachim Brudziński, Marcin Mastalerek i Paweł Szefernaker. Ten ostatni, przewodniczący Forum Młodych PiS, czyli młodzieżówki tej partii, zorganizował grupę młodych ludzi, która zapewniła Dudzie wyraźną przewagę nad Komorowskim w Internecie. Urzędujący prezydent, starszy od konkurenta o pokolenie i otoczony w większości swoimi rówieśnikami, okazał się kompletnie bezradny w sieci, gdzie stał się ofiarą licznych memów przedstawiających go w roli kompromitującego Polskę nieudacznika, pozostającego w tajemniczej zależności od środowiska dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Wprawdzie z badań domu mediowego MEC przeprowadzonych wiosną 2015 r. wynikało, że dla 70 proc. Polaków głównym źródłem informacji wciąż jeszcze pozostawała telewizja, której główne stacje (TVP, TVN, Polsat) sprzyjały mniej lub bardziej otwarcie Komorowskiemu, ale już na drugim miejscu z wynikiem 57 proc. plasował się Internet. W przypadku najmłodszych wyborców ten ostatni był już najważniejszy. Z analiz ruchu na Twitterze przeprowadzonym przez serwis Sotrender w maju 2015 r. wynikało, że jeden tweet Komorowskiego wywoływał 74, a Dudy ponad 3700 reakcji .

Komorowski, opierając się na badaniach z których miało wynikać, że może na niego zagłosować część zwolenników PiS starał się początkowo unikać negatywnej kampanii, ale potęgowało to tylko wrażenie jego pasywności na wiecach zakłócanych coraz częściej przez prawicowych radykałów, a co gorsza organizowanych w wielu przypadkach w dni powszednie w godzinach przedpołudniowych, co w naturalny sposób zmniejszało na nich frekwencję. Tymczasem sztab Dudy stale zaskakiwał gospodarza Belwederu, najpierw otwierając w Warszawie tzw. Muzeum Komorowskiego (przypominano w nim liczne gafy i potknięcia prezydenta), a następnie tzw. bronkomarket, gdzie z kolei wystawiono różne towary z ich cenami po ewentualnym wejściu polski do strefy euro. Był to celny cios, bowiem Komorowski w przeciwieństwie do Dudy dopuszczał możliwość wprowadzenia euro w nieodległej perspektywie, co – jak wynikało z badań – odrzucała z obawy przed wzrostem cen zdecydowana większość Polaków.

 Sztab Komorowskiego oraz politycy PO próbowali na to odpowiedzieć obciążając Dudę współodpowiedzialnością za aferę związaną z bankructwem kilku Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych (SKOK), których głównym twórcą był senator PiS Grzegorz Bierecki, przez wiele lat prezes Kasy Krajowej SKOK. Chodziło o rolę jaką odegrał Duda jesienią 2009 r., gdy był podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta i odpowiadał za przygotowanie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, w którym Lech Kaczyński zaskarżył nowelizację ustawy o SKOK-ach, przewidującą m.in. objęcie ich kontrolą ze strony Komisji Nadzoru Finansowego. Wedle „Gazety Wyborczej”, która próbowała nagłośnić tę sprawę w końcu marca 2015 r., właśnie dzięki temu „Grzegorz Bierecki dostaje czas, by dokonać likwidacji w 2010 r. Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych [finansowanej przez SKOK-i – A.D.] i przekazać jej majątek. W efekcie w prywatnych rękach - w spółce Spółdzielczy Instytut Naukowy - znajdzie się majątek o wartości około 65 mln zł. Wśród założycieli SIN są m.in. bracia Biereccy i Adam Jedliński, jeden z ich głównych współpracowników” . Politycy PiS bronili swojego kandydata pokazując w różnych programach telewizyjnych zdjęcie Komorowskiego zrobione mu w otoczeniu dwóch ludzi ze SKOK-u Wołomin – największej z upadłych kas, której bankructwo kosztowało Bankowy Fundusz Gwarancyjny 2,2 mld złotych. Tymczasem za bankructwem SKOK Wołomin stał były oficer WSI, co – jak sugerowali politycy PiS – stawiało urzędującego prezydenta krytykującego ich likwidację w niewygodnym położeniu. Cała ta sprawa – będąca skądinąd rzeczywiście największą aferą bankową w dotychczasowych dziejach III RP – wydawała się jednak zbyt skomplikowana by wpłynąć w istotny sposób na zachowania wyborcze Polaków. Nie przeszkodziło to jednak kierownictwu PiS w uznaniu, że Bierecki stanowi pewne obciążenie dla tej partii i jej kandydata w wyborach prezydenckich, bowiem w marcu 2015 r. został on - oficjalnie na własną prośbę - zawieszony w prawach członka klubu parlamentarnego PiS, następnie wystartował w kolejnych wyborach do Senatu już jako kandydat niezależny.

„Początkowo oceniałem szanse Andrzeja Dudy na zwycięstwo na 10 proc. – mówił w pierwszym powyborczym komentarzu Jarosław Kaczyński. - Później oceniałem je na więcej. W momencie zbliżania się pierwszej tury było to już ok. 30 proc., a później już ponad 50 proc., że powinien wygrać” . Do pierwszej tury głosowania sondażowym faworytem pozostawał Komorowski, ale jego przewaga w ostatnich badaniach przeprowadzonych tuż przed wyborami stopniała do poziomu kilku procent. Jednak żaden z czterech prowadzących je ośrodków socjologicznych nie przewidział, że już w pierwszej turze Duda uzyska lepszy wynik od Komorowskiego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka