Asen Asen
55
BLOG

Odmówić czy uznać prawo blogera do udziału w debacie publicznej?

Asen Asen Kultura Obserwuj notkę 1

Tydzień temu Dziennik ujawnił tożsamość anonimowej blogerki Kataryny a mimo to temat nie schodzi z czołówek internetowych serwisów, głównie za sprawą samego Dziennika, który opublikował już chyba 50 artykułów na ten temat. Niezgrabną manipulacją zmienił jednak linię argumentów. Rozpoczął od ataku na prawo do anonimowości Kataryny, blogerki o określonym pseudonimie, publikującej na określonym blogu, ostro, krytycznie ale bez bluzgów i chamstwa, dzisiaj produkujące seryjnie artykuły o jakości dyskusji w internecie. Nawet rozpoczął akcję (społeczną?) Stop chamstwu w sieci!

Ale nie o Dzienniku mam zamiar pisać, postawa jego dziennikarzy i obrona ich 'do krwi ostatniej' kolejno przez Naczelnego i Wicenaczelną Dziennika jest na tyle żenująca, że wystarczy samo odesłanie do oryginału. Łatwo byłoby zabłysnąć elokwencją komentując poziom takiego dziennikarstwa, ale sprawa jest znacznie szersza i dotyczy ważnego dla wszystkich tematu jak realizować cele społeczeństwa informacyjnego, takie jak możliwość docierania do informacji,  komunikowania się wielu różnorodnych grup czy prowadzenia debat, a nawet chronienia obywateli przed możliwymi niebezpieczeństwami. Dla dziennikarstwa obywatelskiego to kluczowy temat.

Dziennik postanowił wykluczyć z debaty publicznej osoby, które nie przedstawiają się z imienia i nazwiska, posądzając je o tchórzostwo (insynuacje), zarzucając nierzetelność (bez podawania przykładów), dowodząc, że ukrywanie tożsamości ma na celu uniknięcie odpowiedzialności prawnej z powództwa cywilnego (insynuacje i brak przykładów). Większość argumentów, które padają można przyrównać do sytuacji zaskoczonego dziecka, które przysnęło i obudziło się z ręką w nocniku.

Czas na przebudzenie mediów.

Od dziesiątków lat dziennikarstwo cieszyło się bardziej domniemanym niż faktycznym szacunkiem. Przecież jeszcze  zupełnie niedawno można było przeczytać wypisywane na murach hasło "telewizja kłamie". Dopóki jednak przekazywanie informacji przebiegało jednokierunkowo, można było dojść do przekonania, że występujący w telewizji, radio czy publikujący w prasie dziennikarze znają się na swoim fachu służą społeczeństwu swoją wiedzą i zaangażowaniem. Rozczarowany odbiorca mógł sobie najwyżej rzucić kilka przekleństw w czterech ścianach lub wysłać uprzejmy list do redakcji, który i tak nie miał szans na publikację w rubryce 'Listy od czytelników'. Internet boleśnie odmienił ten błogi stan.

Dziennikarz pisze artykuł, popełnia w nim kilka rzeczowych błędów i one natychmiast po publikacji podlegają surowej ocenie czytelników. Przyjmijmy, że krytyka pada w nieparlamentarnej formie, czy to lepiej czy gorzej od sytuacji, która panowała przed erą internetu? Odpowiedź jest prosta, to zależy dla kogo.  Niestety dla dziennikarzy, ich krzywda nie jest dla czytelników priorytetem, może to brutalne, ale cenniejsza jest rzetelna informacja niż dobre samopoczucie dziennikarza, który niezbyt dobrze odrobił swoją lekcję.
Czytelnicy także mają powody do rozczarowania. Mimo szumnych haseł o służeniu społeczeństwu, o doniosłej roli dziennikarstwa ten zawód nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Wynik finansowy medialnych korporacji, które są właścicielami stacji telewizyjnych, koncernów prasowych stawia pod znakiem zapytania interes odbiorców. O ile przed wielu laty czytelnik, czy widz, był dobrem o które zabiegały media, obecnie z podmiotu stał się przedmiotem w ich rękach. Media zabiegają o reklamodawcę, który przynosi im sowite zyski, i aby osiągnąć wytyczane przez niego cele częstokroć kładą na szali swoich czytelników, tych samych którzy niegdyś zbudowali ich markę.

blogosferaWyhodowaliście na swojej piersi potwora

Poziom dziennikarstwa nie tylko w Polsce, ale na całym świecie spada. Postępująca tabloidyzacja, czyli odstępowanie od opiniotwórczej roli na rzecz schlebiania masowemu odbiorcy może i jest uzasadniona finansowo, nakład, odsłony, przychody z reklam. Jednak to właśnie lansowanie (bez obrazy) pupy Paris Hilton, epatowanie sensacyjnymi nagłówkami kosztem niewzbudzających emocji społecznie ważnych tematów, zrodził w internecie alternatywę w postaci serwisów blogerskich, które wypełniły pustkę pozostawioną przez zapatrzone w zysk koncerny medialne.

Dzisiaj winą blogerki jest fakt, że w pojedynkę zaczęła kreować opinię swoich czytelników. Czy była aż tak skuteczna, że zawodowi dziennikarze poczuli się zagrożeni? Może sądzili, że to poletko należy się tylko im, i tylko w takiej formie jaką sami wybrali. Czy nieuzasadnione są takie wnioski w kontekście pogardliwej wypowiedzi kolegi Michalskiego, który najwyraźniej nie uważa mnie za kolegę po fachu, bo pisze m.in. o mnie (ukrywającym się pod pseudonimem Asen): "Tłukąc w klawisze na poddaszu czy w biurze i przeżywając swoją wolę mocy, dopóki nie usłyszą krzyku szefa albo wołania żony czy mamy przypominających o obowiązku wyniesienia śmieci albo wyprowadzenia pieska".
To zderzenie starych i nowych mediów. Odmówić czy uznać prawo blogera do udziału w debacie publicznej? Pokazać w polemice jak bardzo się myli i błądzi, wykazać nierzetelność, a może uderzyć w człowieka, zapytać kim jest, co dokonał, pogrzebać w życiorysie i wyciągnąć dziadka z Wehrmachtu? Czy stare media nie stać na więcej?

Anonimowość jest cenna

Jest wiele powodów by w internecie zachować anonimowość, i wcale nie musi to wynikać ze strachu przed konsekwencjami. Takie zachowanie podpowiada zdrowy rozsądek. Dlaczego bloger  musi być otwartą księgą (w google), dlaczego wpisanie w wyszukiwarce jego imienia i nazwiska przez nieznaną mu (anonimową) osobę ma odkrywać przed nią poza jego podglądami na wiele dziedzin życia, także miejsce zamieszkania, stan rodzinny, pracodawcę czy aktywność zawodową. Jeżeli nie kandyduje na stanowiska państwowe, a jedynie pragnie korzystać z prawa do udziału w publicznej debacie to dlaczego musi ujawniać swoją prywatną sferę, czy ta obywatelska postawa pozbawia go prawa do ochrony prywatności?

Imię i nazwisko, zwłaszcza uznanego dziennikarza, automatycznie daje mu uprawnienie do udziału w debacie publicznej. Bez względu na to czy wypowiada się rzeczowo czy nie, ewentualnie kompromituje siebie bądź swojego wydawcę. Osoba, która ukrywa się pod pseudonimem musi przebyć znacznie dłuższą drogę, żeby stanąć z nim w równym szeregu. Łatwo ulec pokusie by odebrać anonimom prawo do udziału w debacie publicznej, nie sposób jednak nie zauważyć zjawiska, że niektórzy z nich mimo ograniczeń, które na siebie nałożyli podejmując decyzję o oddzieleniu sfery publicznej od prywatnej, potrafią przebić się do szerszej opinii publicznej. Mają takie prawo, a oburzenie internautów ujawnieniem danych osobowych Kataryny dowodzi, że mają ku temu poparcie społeczne.

I nie ulegajmy manipulacji Dziennika, nie chodzi o ukrócenie chamstwa w internecie, ale o dopuszczenie do głosu alternatywnych dla mainstreamu uczestników debaty. Nie mam żadnych wątpliwości, że blogerzy takim medium są i że ich rola będzie rosła bez względu na to czy będą  publikować pod nieznanym imieniem i nazwiskiem czy pod anonimowym pseudonimem. Oczywiście w parze z anonimowością musi iść odpowiedzialność, jednak nie widzę tych pozwów, które nareszcie mogą zostać wysłane ujawnionej przez Dziennik blogerce.

Media nie są zainteresowane ukróceniem chamstwa w internecie

A chamstwo? To nie dziennikarze pierwsi spotkali się z chamstwem w internecie, to blogerzy przeszli chrzest bojowy, wystawiając się na krytykę czytelników. Wielu zrezygnowało z pisania, ci jednak, którzy przetrwali, może dlatego że posiadają rozsądny dystans do swojej osoby i swojej publicystyki, udowodnili, że chamstwo w internecie nie musi stanowić problemu. Dopiero ich śladem podążyli dziennikarze tworząc swoje blogi, niektórzy kilka lat po Katarynie.

Od czego jest moderacja, blogerzy potrafią utrzymać porządek na swoich blogach, to portale medialnych koncernów udostępniają internetowym trollom swoje fora. I znowu wkraczamy w sferę gdzie warunki ustala zysk. Który to portal, (Onet czy Gazeta), pierwszy dumnie ogłosił, że jego użytkownicy pozostawili na jego forach miliard komentarzy? Ile byłoby ich mniej gdyby moderacja eliminowała bluzgi i chamstwo? A o ile mniejszy byłby ruch we własnej grupie serwisów? Ruch, który jest aż tak ważny by go wręcz kupować, co ostatnio opisywał... zawodowy dziennikarz? nie, bloger Hazan w kilku wpisach na swoim Antywebie. Zebrałem je w artykule: "Kupujemy ruch, a potem się chwalimy". Trolle, zmora internetu, generują nieprawdopodobny ruch portalom. Kto jest zatem zainteresowany ich wyeliminowaniem? Internauci tak, media nie.

Jedno jest pozytywne z casusu Dziennika. Anonimowych Kataryn będzie więcej, będą wnosić do debaty nowe wartości, z pewnością nie obniżą poziomu dziennikarstwa, które zafundował nam "opiniotwórczy dziennik".

Zobacz także (subiektywny wybór prasy):
- Wywiad Michała Kuźmińskiego z Danem Gillmorem: "Gdy internauta staje się dziennikarzem"
-Ryan Kim, NYT: "Komentuję, więc jestem"
- Janina Jankowska: "Utracona cześć Cezarego Michalskiego"
- Marta Wawrzyn: "Nie płakałam po Katarynie"
- Waldemar Pawlak: "Kataryna pokonała Dziennik"
- Antypress: "
Jestem wywoływaczem kliknięć, nie dziennikarzem"
- Vagla: Zaproszenie na 1 czerwca br: "Konferencja SDP: Co wolno Katarynie, a co wolno "Dziennikowi"

-----------------------
Na zdjęciu: Brad L. Graham, człowiek, który pierwszy użył terminu blogosfera - autor Aeioux, licencja CC BY-NC
Prawda, że blogosfera ma przyjazną twarz? Gęba, którą próbuje się jej przyprawić jest fałszywa.

Creative Commons License
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.

Asen
O mnie Asen

Zwykle krytyczny ale nie zacietrzewiony. Poszukuję rozsądku, surowca niezwykle rzadkiego w naszych czasach. Politycznie obojętny, przymiotniki prawicowy czy lewicowy nic dla mnie nie znaczą. Nie jestem niewolnikiem autorytetów - opinię wyrabiam sobie na podstawie tego co się mówi, a nie kto to mówi. -------------------- Produkty Windows, normalna sprawa? Okej. Kupujesz lodówkę 1000 zł, no ale ona nie działa! Potrzebne jest dokupienie systemu operacyjnego 340-1900 zł netto. Okej, kupujesz wersję Lodówka Starter - i już możesz mrozić, ale... jednocześnie trzy przegródki - pozostałe nie. Będzie mrozić jak wykupisz wersję Home Basic OEM. Spoko, kupujesz Basic OEM i wg licencji naklejasz naklejkę Lodówka HB OEM na ściankę Lodówki, no ale masz małe dzieci - zdarły ci naklejkę pewnego pięknego dnia i... albo zostajesz piratem (choć masz fakturę, książeczkę i własny nr seryjny), albo.... ... idziesz do sklepu - teraz już nie dasz się naciągnąć na taniochę - kupujesz BOX Lodówka Home Premium - słono, bo słono, ale Lodówka zaczyna mrugać, robi click, jak zamykasz drzwi, pika jak wyłączą prąd, a na froncie mruga ci po oczach przyjazne logo Lodówki 2007. Cieszysz, się bo wersja Lodówka Enterprise lub Ultimate dla przedsiębiorstw wyszła by cię o wiele drożej. Mija 18 miesięcy i twoja Lodówka wykonuje operacje kilka razy wolniej niż dawniej. Przebiegasz palcami po konsoli i szybko pojawia się komunikat, mrugając przyjaźnie informuje cię, że zwolnienie jej pracy jest spowodowane pojawieniem się na rynku nowych wersji Marchwii, Kapust i Buraczków - są one przygotowywane przez producentów pod nową wersję Lodówki Village 2008, a upgrade do wersji OEM (tej z naklejką) będzie cię kosztować 340 zł + VAT i na pewno sprawi ci wiele radości. (i nie używaj słowa NORMALNOŚĆ ! w stosunku do całej linii produktów Lodówka 21 Century).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura