Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
1201
BLOG

CZTERY I JESZCZE PÓŁ TWARZY IDOLA (gościnnie z "Nowego Państwa”)

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Kultura Obserwuj notkę 7

Nagonka na książkę Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction” dziwi. W końcu napisana jest sprawnie i poprawnie. Od literatury faktu nie wymaga zgodności z faktami, oportunizm przedstawiony jest jako talent towarzyski, donosicielstwo - jako dramat donosiciela. Nawet zdrady małżeńskie opisane są ładnie, taktownie („prawie szeptem”) i wywołują nie tyle dewocyjne oburzenie, co chęć naśladowania Mistrza. Najbardziej zdziwiony aferą jest autor, który z uśmiechem niemowlęcia powtarza: Pisałem książkę z empatią i sympatią dla jej bohatera. Nadal uważam Kapuścińskiego za swojego mistrza.

Wydawało się, że nie będzie innych recenzji niż entuzjastyczne. Książka Domosławskiego została bowiem wyposażona w liczne mechanizmy zabezpieczające: w podziękowania, przedmowy, a nawet w magiczne zaklęcia.

Zabezpieczenia zawiodły

1. Autor do perfekcji opanował sztukę podziękowań. Najtłustsze otrzymała oczywiście Anna Bikont. Domosławski uznał ją za Ducha, który natchnął go arcydziełem. Nie napisał: „Na początku było słowo”, tylko: „Na początku był e-mail od Ani Bikont. Może byśmy napisali wspólną biografię Ryśka…” „Ania – zaklina się Domosławski - wciągnęła mnie w przygotowania do podróży po jego życiu”.

Autor zakadził też drobniejszemu zwierzchnictwu (ale miał za co!): „Jarosław Kurski i Marek Beylin, moi szefowie w »Gazecie Wyborczej«, udzielili mi urlopu, dzięki czemu przez blisko rok mogłem poświęcić sto procent swojego czasu na pisanie książki”.

Stosowne wyrazy otrzymała też Wdowa: „Pani Alicji Kapuścińskiej dziękuję za wszystko, co służyło powstaniu tej książki. Jestem wdzięczny za troskę, za udostępnienie archiwum”.

 2. Biografię poprzedziły aż cztery buforowe przedmowy. Eksmarksistowski socjolog Zygmunt Bauman oznajmił, iż jest to „wielka książka o wielkim człowieku”, pisarz Andrzej Stasiuk podkreślił, że autor uchwycił „wielkość” Mistrza i „nie uczynił z niego eunucha” (czyżby chodziło o romanse?); dziennikarka Teresa Torańska w tonie reklamy („nie dla idiotów”) stwierdziła, że dzieło Domosławskiego jest nie dla tych, którzy najlepiej czują się w uproszczonym świecie. Na koniec historyk Marcin Kula pochwalił autora za całokształt.

3.W książce rozmieszczone zostały ochronne zaklęcia magiczne - nie zawsze na temat, ale jakże poprawne! Przy okazji poznawania perypetii małżeńsko-politycznych Kapuścińskiego czytelnik musi usłyszeć „o zbrodni Polaków na żydowskich sąsiadach w Jedwabnem” i o tym, że Adam Michnik to: „Legendarny opozycjonista wobec reżimu Polski Ludowej”. W sztuce demonstrowania swej poprawności Domosławski wykazuje czasami niezwykłą pomysłowość. Przykładowo: pech chciał, że w Pińsku, w którym urodził się Kapuściński, nie było przed wojną pogromów. Ale autor i z tego potrafił wybrnąć, pisząc: „W Pińsku – inaczej niż w miastach na Białostocczyźnie, także w Wilnie i Lwowie – nie dochodzi w latach trzydziestych do pogromów ludności żydowskiej”...

I na koniec (też w ramach zabezpieczeń): autor informuje, iż książkę czytało i niejako ukoszerniało kilku Wielkich Szamanów: Zygmunt Bauman, Daniel Passent, Marian Turski etc.

A jednak książka została skopana i to przez takie Autorytety, jak profesor przez zasiedzenie Bartoszewski i prezes honorowy Bratkowski. Prezes nawet dał do zrozumienia, że Domosławski jest hieną. Nieskazitelny abp. Życiński uznał twórczość Domosławskiego za „działalność na poziomie magla”, tłumacz Martin Pollack skojarzył książkę o Kapuścińskim z ojcobójstwem i oświadczył, że jej nie przełoży. Nawet macierzysta „GW” dołożyła swemu autorowi! Szef Beylin nie zrewanżował się Domosławskiemu czułością, tylko stwierdził, że Kapuściński został przez niego spłaszczony i pomniejszony. Nawet Wdowa zarzuciła biografowi naruszanie dobrego imienia jej Męża, zażądała wstrzymania druku i 50 tys. na Fundację im. Kapuścińskiego. No cóż: z dobrym imieniem jest jak z pasztetem z zająca: żeby go zrobić, trzeba najpierw mieć zająca... Jeśli jakieś rodziny osiągały przez lata korzyści z tego, że ktoś postępował haniebnie – powinny teraz wytrzymać parę dni potępień. Polacy nie są mściwi, wygadają się i zapomną! Dobytku po przestępcach nie odbiorą. Wdowie zaś trzeba zadedykować myśl Schopenhauera: ktoś, kto prostuje kłamstwo, niczego nam nie odbiera, wręcz przeciwnie. Walka o „dobrą pamięć” kogoś, kto pisał donosy i był karierowiczem, jest walką o prawo do oszukiwania siebie i innych. Walką o mit – i to podejrzany.

Nieoczekiwanie wylazł na wierzch materialny podtekst afery. Szef „Znaku” Woźniakowski, który pierwotnie miał wydać „Kapuścińskiego”, zamiast książki wydał oświadczenie, dlaczego odstąpił od druku. Mówił mętnie o hermeneutyce podejrzeń, a nawet o moralności, co w przypadku wydawnictwa, które jak gdyby nigdy nic wznawia peerelowską książkę TW „Docenta” Garlickiego o Piłsudskim, brzmiało jak kpiny. Bardziej przekonująco brzmiały zaprzeczenia, że nie chodziło mu o sprawy materialne – jeśli wiedzieć, jak zaprzeczenia czytać. W kapitalizmie powstają najdziwniejsze przedsiębiorstwa: Schindler-biznes, Geremek-biznes, Kuroń-biznes etc. Od paru lat działa także Kapuściński-biznes, zarabia w nim kupa ludzi. Upadek mitu „Cesarza reportażu” groził upadkiem całemu biznesowi i pokrewnym biznesom zorganizowanym w oparciu o równie sztuczne mity. Groził upadkiem samych mitów! Ponieważ słowo mit pada po raz kolejny – czas nim się zająć.

 

 

 

Lekcja Bikontowej

 

Twarz 1. Poeta Kapuściński - cudowne dziecko socrealizmu

Mit Mistrza Kapuścińskiego tworzony był w naszej kulturze kilkakroć. Budowali go propagandziści PRL, budowały specsłużby, najsprawniej zaś budował sam Mistrz. Nie od razu.

Najpierw była ucieczka z rodzicami z sowieckiego raju, kilkuletnia tułaczka wojenna, która uczyniła Kapuścińskiego dzieckiem nad wiek dojrzałym, mądrzejszym i bardziej wyrachowanym od rówieśników. To był warunek przeżycia. W jednym z ładniejszych fragmentów książki Domosławski rozwodzi się nad uśmiechem Kapuścińskiego - podkreśla, że Mistrz miał go dla wszystkich, jakby ze wszystkimi chciał się zgodzić. Uchodził za wspaniałego dyskutanta – każdemu przytakiwał - też z uśmiechem. Myślę, że ten uśmiech zachował nasz idol z dzieciństwa i że ten uśmiech dorastał razem z nim.

Świadome budowanie kariery rozpoczął przyszły autor „Cesarza” w szkole średniej - w prestiżowym gimnazjum im. Staszica. Domosławski ustala: „Rysiek wysyła wiersze do tygodnika kulturalnego »Odrodzenie« i »Dziś i Jutro«, pisma koncesjonowanego przez partię stowarzyszenia katolików PAX. To ostatnie publikuje w sierpniu 1949 dwa wiersze »Pisane szybkością« i »Uzdrowienie«”. Zacytowany fragment „Uzdrowienia” zręcznie łączy wiarę w Chrystusa z wiarą w odbudowę kraju:

 

W miasto, gdzie uśmiech zasypały cegły,

Ze smutkiem w ciernie wbitym przyszedł Człowiek.

Jego oczy na gruzach umęczonych legły,

Ręce bólem przetkane zwiastowały – Nowe

 

A dzisiaj pośród drzew dachówki kwitną

I słońce brukuje ulice radośnie.

Nocą gwiazdy wędrują w ciemność płytką,

Ludzie wyżsi niż domy. Bo Prawda w nich rośnie.

 

PAX pozornie współpracował z partią, w istocie miał umocowanie aż w Moskwie, znalazło w nim przystań wielu przedwojennych, autentycznie prorosyjskich endeków, ale i antysowieckich akowców. Przez partię był więc postrzegany jako konkurent do łask Kremla - druk w PAX-ie nie ułatwiał kariery. Ale przecież nie tylko w „Dziś i jutro” próbował startu Kapuściński. Do każdego z odbiorców wysłał wiersz – jakby list miłosny napisany w bliższym mu języku. Wydrukowane w propartyjnym „Odrodzeniu” bardziej awangardowe „Różowe jabłka” posługują się frazeologią zbliżoną do oficjalnej propagandy: „Różowe jabłka – /radosne twarzyczki dzieci /…/ I są to synowie i córki/ Górników z Zabrza.

/…/ Świat jest biały jak gołąb pokoju,/ który unosi w dziobie skrawek czerwonego płótna.

Te dzieci wciągają na maszt/czerwoną flagę/ rączkami ciepłymi od ufności”.

Trudno powiedzieć, czy Kapuściński na zimno postawił na mocniejszego, bo partyjnego konia, czy partyjni propagandziści zwietrzyli łup w postaci uzdolnionego prymusa, który potrafi pisać wiersze na każdy (zadany) temat. Faktem jest, że „Odrodzenie” z 5 marca 1950 r. zamieściło nie tylko wiersz, zamieściło cały reklamiarski tekst „Dyskusja o poezji w gimn. im Staszica w Warszawie”. Bohaterem był 18-letni uczeń – właśnie nasz Ryszard Kapuściński. W reżyserowanej dyskusji porównywano jego wiersze do Majakowskiego:

Krzysztof Dębowski: „Wiersze Majakowskiego i Kapuścińskiego zawierają określoną ideologię: ideologię marksistowsko-leninowską […] zagmatwana zaś burżuazyjna ideologia wyciska piętno na poezji dwudziestolecia”.

Eugeniusz Czapliński: „Na poezji dwudziestolecia ciąży chaos świata kapitalistycznego Utwory pozornie mówiące o życiu są negacją życia. Inaczej w przytoczonych wierszach W. Majakowskiego i R. Kapuścińskiego. […] zwracają się one ku sprawom robotnika, wychowania młodzieży socjalistycznej… etc. Na zakończenie dyskusji Kapuściński odczytał swój nowy wiersz „bliższy właściwych tradycji” pt. „W sprawie zobowiązań”:

 

„Cóż, towarzysze poeci/ dajcie i mnie słów parę powiedzieć.

A sprawa jest dla nas ważna:/ żółwia trzeba i w wierszach wyprzedzić /.../

Jesteśmy daleko w tyle./ Ale rozpocznijmy za górnikami pościg

Chyba się domyślacie/ Co by tu rzekł Majakowski //

Wiem: niejeden mnie weźmie zdrowo/ Przebłyśnie talentu latarką

Nie dla sławy śpiew liry/ wymieniam na pracy warkot.

Egzaminują: Markiewka,/ Poręcki, Michałek, Markow.

Egzaminują robociarze/ na czele z Partią”.

 

Mit młodocianych ideowców pojawiał się w kulturze sowieckiej czasem w formach heroicznych (Młoda Gwardia), czasem w potworkowatych (Pawka Morozow); dla elit preparowano mit Majakowskiego. Kapuściński nie był Morozowem, nie został też – choć chciał bardzo – Majakowskim. Na ten pomnik wdrapywał się szybciej Woroszylski, który pisywał nawet wiersze ku czci bezpieki, także Mandalian. W decydującym momencie obu ich wyprzedził stary cwaniak – Ważyk, który podchwycił sugestię Bermana, machnął „Poemat dla dorosłych”. Kapuściński nie został „polskim Majakowskim”, znalazł jednak dla siebie niemniej eksponowane miejsce - liczące się w skali obozu.

Twarz 2. Młody inkwizytor

Już w szkole Kapuściński wstąpił do ZMP. Do tej partyjnej młodzieżówki zapisywano całe klasy, uczniowie, jeśli przychodzili na zebrania, traktowali je jak godziny do odsiedzenia. Jednakże Kapusciński potraktował rzecz „pryncypialnie”. Został przewodniczącym koła, zdyscyplinował organizację – zagroził usunięciem tym, którzy opuszczali zebrania albo odrabiali na nich lekcje. Były ministrant stał się fanatykiem komunizmu. Dzięki temu zyskał poparcie na studia - co dla dzieci przedwojennej inteligencji, do tego nauczycieli, było prawie niemożliwością.

Na studiach Kapuściński został przewodniczącym ZMP na historii, pisywał do „Sztandaru Młodych”, jeździł w teren, tropiąc „niedociągnięcia”. W pamięci znajomych, do których dotarł Domosławski, zapisał się jako młody inkwizytor: publicznie wybijał koleżankom z głów chodzenie do kościoła i w ogóle religijne wstecznictwo, zmuszał mniej prawomyślnych do samokrytyki itp. Swą postawę potwierdzał wierszami, takimi jak „Zetempowcy”, „Zaciągu pionierskiego ochotnicy”, „II Światowy Kongres Pokoju” itp.

W sierpniu 1951 r. pojechał na Festiwal Młodzieży do Berlina – był jednym z najmłodszych, był gwiazdą! W 1952 r. wstąpił do PZPR. Jako student II roku Kapuściński został asystentem prof. Jabłońskiego (przyszłego Przewodniczącego Rady Państwa) i prowadził zajęcia dla… III roku filozofii. Został także przewodniczącym Koła Młodych Pisarzy przy Klubie Pisarzy PZPR oraz zapisał się do TPRR…

Wtedy właśnie otarł się o Morozowa. „Różnice w poglądach politycznych doprowadziły mnie do tego, że utrzymuję luźny kontakt z rodziną i jestem na własnym utrzymaniu” – pisał w jednej z wersji życiorysu. W rzeczywistości – jak sprawdził Domosławski – Kapuściński mieszkał wtedy z rodzicami. Usłuszniając swą biografię, Kapuściński sugerował także, że pochodził niemal z dołów społecznych, że w dzieciństwie brakowało mu książek – choć jako dziecko nauczycieli miał i książek, i podręczników aż w nadmiarze. Kapuściński dokonał jakby symbolicznej korekty życiorysu, pisząc w artykule „W 8. rocznicę śmierci Janka Krasickiego”: „W Polsce szalał faszyzm […] Kiedy wybuchła [wojna], rząd faszystowski zdradził Polskę, porzucił naród, uciekł. Janek przedostał się do Lwowa. Znalazł się w ojczyźnie Stalina, w wolnym państwie, które pierwsze w dziejach zbudowało socjalizm”.

Gdyby stalinizm potrwał dłużej, młody reporter wmówiłby innym i sobie, że to fragment jego życiorysu… Że Kapuścińscy uciekli nie z Pińska do Generalnej Guberni, lecz odwrotnie.

Twarz 3. Naprawiacz, czyli młody Szaweł partyjny

Wydawało się, że tak mocno związany ze stalinizmem, nielubiany za nadgorliwość propagandzista padnie razem ze stalinizmem. Po śmierci Stalina partia przeżywała odnowę, to znaczy - wahała się między terrorem a obłudą. Kapuściński załapał się na tę odnowę. Domosławski trochę przecenia odwagę Kapuścińskiego. Przed nim były wiersze Drozdowskiego, m.in. „O 16-letniej ukarminowanej”, wcześniej był też – pisany na polecenie samego Bermana – „Poemat dla dorosłych” Ważyka. Niemniej, gdy większość propagandzistów zajmowała jeszcze postawę wyczekującą, Kapuściński zaryzykował. We wrześniu 1955 r. zaślepiony dotychczas młody propagandzista jakby nagle przewidział i napisał reportaż „To też jest prawda o Nowej Hucie”. Odważnie: o braku mieszkań, o bezdomnych małżeństwach, o dziewczynie, która mieszka w hotelu robotniczym z 6 koleżankami, rodzi dziecko, ale ponieważ nie przynosi jakiegoś papierka - hotelowy zabiera jej pościel i dziewczyna zostaje z dzieckiem na gołych deskach. Artykuł był tak „odwilżowy”, że redakcja „Sztandaru Młodych” bała się go puścić. A gdy puściła – 30 września 1955 r. – szefostwo niemal wyleciało na bruk . Niemal – bo wszystko dobrze się skończyło. Kapuściński zdobył poparcie Jerzego Morawskiego, jednego z liderów „puławian”; reportaż o Nowej Hucie okazał się słuszny, podobnie jak „Poemat dla dorosłych” Ważyka, podobnie jak nowa linia partii. Redaktorzy zostali przywróceni do pracy, Kapuściński – to swoisty rekord - dostał za swój reportaż Złoty Krzyż Zasługi. Miał 23 lata.

Twarz 4. Przyjaciel Lumumby - ikona postępowego dziennikarstwa

Berlin, który mógł zostać szczytem i końcem międzynarodowej kariery Kapuścińskiego, okazał się ledwie jej początkiem. Jako gwiazda partyjnego dziennikarstwa Kapuściński pojechał do Indii i Chin, potem zaliczył Afrykę z Ameryką Łacińską. Zewsząd nadsyłał reportaże, niezbyt liczne, lecz barwne; coraz częściej bywały przekładane na obce języki. Sam Kapuściński początkowo nie znał nawet angielskiego – stąd zasadne wydają się pytania, kto dostarczał mu materiały i co naprawdę robił Kapuś-ciński (przepraszam za freudowski przerywnik), skoro pisał relatywnie mało. Niemniej wszystko, co nadsyłał, było politycznie słuszne, a do tego ładnie napisane. Bez względu na to, czy zdawał sobie z tego sprawę – stał się czołowym agentem wpływu. Jego teksty to hasła radzieckiej propagandy – lecz przełożone na jakże żywy język! Tam, gdzie kto inny byłby nachalny albo łopatologiczny – on był liryczny, znajdował jakiś wzruszający szczegół, który ustawiał uczucia czytelników po słusznej stronie. Opowiadał się za krajami walczącymi o wolność – przeciw kolonialistom, po stronie biednych - przeciw bogatym i oczywiście po stronie popierającego tych nieszczęśników Kraju Rad. Reportaże okraszał dowcipem, iluminował światełkami poezji, a przede wszystkim: znakomicie opowiadał. Wiele z tekstów do dziś już zwietrzało, na pewno jednak pozostaną w literaturze książki, które wtedy uznano za szczyty literatury faktu: „Cesarz” i „Szachinszach”.

Pierwsza z tych książek zdobyła dla Kapuścińskiego sławę światową. Cesarz Abisynii Hajle Sellasje I opisany jest tak, jak opisuje się dziwacznych władców w baśniach. Nie jest zły, jest anachroniczny, prymitywny. Miał nauczyciela jezuitę (!), który ledwo nauczył go czytać (podpisu cesarza nikt nie widział, zapewniał autor…); jego pasją były małe pieski. Piesek – cóż - stworzenie sikające. Stąd na dworze specjalny urzędnik, który wycierał obsikane buty gości. Tyle zapamiętuje czytelnik na temat cesarza - i o to chodzi. Warto przypomnieć, że książka o cesarzu powstała już po jego obaleniu. W rzeczywistości Hajle Sellasje I był człowiekiem światłym, miał kilku nauczycieli, w tym dwóch kapucynów (i ani jednego jezuity!), czytał po amharsku, francusku, angielsku, sam pisywał przemówienia – chyba że improwizował. Jednak cesarz-prymityw potrzebny był propagandzie komunistycznej; Związek Radziecki poparł reżim płk. Mengistu Hajle Mariama, pomógł mu cesarza obalić – trzeba więc było ekswładcę przedstawić w czarnych barwach. A przecież (co wytknął Kapuścińskiemu jego biograf) w 1963 r., gdy Kraj Rad przyjaźnił się z Krajem cesarza, również i w PRL uważano cesarza Abisynii za postępowca! Sam Kapuściński pisał wtedy na kolanach: „Mimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat Hajle Sellasje jest człowiekiem niespożytej energii, bystrego umysłu i głębokiej wrażliwości… Jako człowiek jest ogromnie sympatyczny, pogodny i urzekający… Cesarz jest niewątpliwie najwybitniejszym umysłem politycznym tego kraju”.

Kapuściński kreował nie tylko propagandową rzeczywistość, także siebie. Jako nieustraszonego reportera, który, gdy trzeba, walczy z kałaszem w dłoni. Na okładkach jego książek pojawiały się reklamowe informacje, że zna Che Guevarę, Fidela Castro, Lumumbę. W rzeczywistości nigdy z nimi się nie spotkał. Nawet jeśli sam nie pisał tych reklamówek, to przecież ich nie prostował.

Nie są to jedyne przypadki gdy minął się z prawdą. W jednym z wywiadów opowiadał, jak chcieli go rozstrzelać belgijscy spadochroniarze: „Miałem wyrok śmierci, cudem uniknąłem rozstrzelania”. Ta wiadomość też była fikcją, choć nie całkiem. Belgowie rzeczywiście byli, tyle że żartowali. Kapuściński zaś uznał, że taki element przedstawiony już poważnie - ubarwi reportaż. W ogóle ubarwiał dość często. Opisywał nieistniejące plemię Lugabra i równie nieistniejącą miejscowość Haragwe i gigantyczne plantacje kauczuku w Sudanie i jeszcze większe okonie w jeziorze Wiktorii. Podobno siepacze dyktatora Ugandy Amina wrzucali do wody trupy opozycjonistów. To na nich upasły się te ryby. W rzeczywistości jeszcze za rządów kolonialnych Anglicy wrzucili do jeziora okonia nilowego, który jako drapieżnik wytrzebił inne gatunki ryb i osiągnął niewiarygodne rozmiary... Ale nawet jeśli te reportaże nie są prawdziwe, to są dobrze zmyślone. A kogo dziś obchodzi Idi Amin? komu nie zwisa Lumumba?

Obrońcy prawa do podbarwiania rzekomych reportaży przywołują efektowne pytanie, które postawił Gabriel Garcia Maarquez: czy można dopisać łzę na twarzy zrozpaczonej kobiety? Pisarz odpowiedział twierdząco – i jesteśmy w stanie z nim się zgodzić. Ale świadczy to jednocześnie o tym, że ów dopisujący łzy reportażysta nie potrafi inaczej, prawdziwiej oddać ludzkiej rozpaczy.

Towarzysze-parasole

W Indiach Kapuściński poznał Ryszarda Frelka, który stał się jego politycznym sponsorem, potem znalazł kolejnych: Trepczyńskiego (kierownik sekretariatu KC, ), Starewicza (Szef Biura Prasy KC), Sobieskiego (o którym będzie jeszcze mowa), nawet Werblana (Kierownik Wydziału nauki KC), dla którego pisywał raporty. Podobnie jak wcześniej Morawski, byli to dla reportera ludzie-parasole, a raczej towarzysze-parasole. Frelek awansował z biegiem lat na szczebel szefa Wydziału Zagranicznego KC; Sobieski najpierw poszedł w ambasadory, potem wylądował u Frelka. Kapuściński wraz z żoną utrzymywali wręcz serdeczne stosunki i z Sobieskimi, i z Frelkiem – oczywiście do czasu, gdy było to korzystne.

Parasolami były także instytucje. „Słuszne” redakcje, organizacja partyjna, MSZ i nie tylko... Kapuściński z młodzieżowego „Sztandaru” awansował do „Polityki”, czyli był w „bandzie Rakowskiego”. „Polityka” została powołana jako „anty – Po Prostu”, jednak po zamknięciu niesfornego pisma młodych nie została zlikwidowana. Stała się natomiast obiektem ataku moczarowców, których liderami byli opiekunowie Kapuścińskiego, zwłaszcza Frelek. Kapuściński wycofał się więc z „Polityki” (lecz bez palenia mostów!) i przeszedł z polecenia Frelka do „Kultury”, której naczelnym został akurat partyjniak, ale przedwojenny falangista Dominik Horodyński - uczestnik powstania, adiutant „Radosława”, a także zaufany TW!

Domosławski nie neguje koneksji Kapuścińskiego z moczarowcami, zwraca jednak uwagę, że „moczaryzm” przed antysemickimi ekscesami ‘68 roku, dla młodych działaczy był nadzieją odnowy. Redaktor Maciej Wierzyński w rozmowie z Domosławskim mówił nawet, że „Kultura” była pismem „oświeconego moczaryzmu”. Szefem pisma był Janusz Wilhelmi (sam o sobie mówił : „jestem polskim nacjonalistą”), potem jego następca Horodyński. Z pisarzy „przychylali się” do moczaryzmu prozaik Roman Bratny i poeta Stanisław Grochowiak. Do pisma dołączyła też grupa „młodych”, do których Domosławski zalicza Łopieńską, Ziomeckiego, Głowackiego, Łubieńskiego i paru innych dziennikarzy – w tym Kapuścińskiego. Podkreśla jednak, że Kapuściński niczego wspólnego z partyjnym antysemityzmem nie miał, marzec 1968 r. przetrwał w Chile, a to, że kogoś kiedyś nazwał wstrętnym Żydłakiem, było wyrazem personalnej niechęci, a nie światopoglądu... Jest faktem, że to serdeczny przyjaciel Kapuścińskiego, Frelek, napisał słynny żydożerczy artykuł wydrukowany w „Słowie Powszechnym” 11 marca 1968 r., jednak artykuł nie był podpisany i nie jest prawdą, że Kapuściński wiedział, iż autorem jest jego przyjaciel.

Po klęsce moczarowców Kapuściński wymiksował się z niewygodnych układów, podobnie postąpił po 1989 r. – po klęsce partii. Dlatego dawni przyjaciele zarzucali mu zdradę albo cynizm – tak Starewicz, jak Sobieski i Frelek. Ten ostatni notował w rozżaleniu, że „człowiek, z którym spędził w bliskiej przyjaźni trzydzieści lat i którego przez cały ten czas wspierał i chronił, odwraca się do niego plecami”.

Niewidzialny superparasol

Kapuściński mógł działać w miarę swobodnie dzięki temu, że miał zarówno układy na szczytach partii, jak i w MSZ. Ale układy te by nie starczyły, gdyby nie był pod ochroną służb specjalnych. Kapuściński figuruje w aktach MSW w 1965 r. jako kontakt informacyjny „Poeta” (zawsze chciał być poetą…), jednak służby specjalne interesowały się nim co najmniej od 1963 r. Pamiętać musimy, że w stosunku do członków partii służby nie przeprowadzały rekrutacji na TW, lecz bardziej elegancką – nazywając ich „kontaktami” czy „konsultantami”. Kontakt składał donosy ustne, konsultant pisemne – wtedy jednak otrzymywał gratyfikację.

Podczas pobytu w Ameryce Kapuścińskii pisywał raporty jako „Vera Cruz”. Dotyczyły zarówno obywateli krajów, w których przebywał, jak i Polaków przebywających w tych krajach. Przejechał się nawet po „syjonistce” Marii Sten, która z falą żydowskiej emigracji wyjechała w 1968 r. z Polski do Meksyku. Domosławski cytuje i jednocześnie bagatelizuje dokumenty, w których „cesarz reportażu” przyjmuje „do wiadomości i wykonania” jakieś kolejne zlecenie czy potwierdza odbiór pieniędzy (350 pesos = 35 dolarów). Z notatek oficerów prowadzących wynika, że reporter był „zadaniowany” na naprowadzanie na dziennikarzy, którzy mieli dostęp do obcych tajnych służb, opracowywał niektóre zagadnienia związane z działalnością „syjonizmu” oraz instytucji amerykańskich mogących być przykrywką wywiadu.

Trudno powiedzieć, czy informacje te komuś zaszkodziły – bo nigdy nie wiadomo, czy zaszkodzi informacja, że ktoś jest w finansowych kłopotach, czy poszukuje mieszkania albo że sypia z Murzynami. Taką informację przekazał Mistrz w 1975 r. w Angoli na temat Alice B. domniemanej agentki angielskich służb, „grającej rolę ultralewacką”. Wiadomo, że niektóre informacje zostały przekazane do towarzyszy kubańskich, niektóre – to więcej niż pewne – zawędrowały do Moskwy.

W 1972 r. materiały przekazano do archiwum, potem współpracę agenturalną z Kapuścińskim wznowiono – nie jest pewne, na jak długo. Oficerami prowadzącymi Kapuścińskiego byli m.in. Eugeniusz Spyra „Grzegorz” i Henryk Sobieski „Benito”, z tym ostatnim Mistrz nawiązał długoletnią przyjaźń – zerwaną dopiero po 1989 r., co „Benito” podobno przeżywał. Do tego roku Kapuściński był lojalnym członkiem partii, pokazywał się wprawdzie na mszach za ojczyznę, ale do podziemnego „Tygodnika Mazowsze” nie chciał pisać. Odmawiał też - według świadectwa Skalskiego - pisania do podziemnego „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych”. Władze doceniały lojalność „cesarza reportażu”, przez moment błysnęła nawet możliwość Nobla. W stanie wojennym zaufany Jaruzelskiego, członek Politbiura Józef Czyrek, sugerował generałowi zgłoszenie przez Polskę Kapuścińskiego do literackiej Nagrody Nobla. „Generał miał odrzec »tak«, potem jednak polityczne trzęsienie ziemi, wielka zmiana ustrojowa wypchnęły sprawę z porządku dnia i pamięci pomysłodawcy”.

Gdyby rządy junty trwały dłużej – może dostałby Nobla. Był popularny na Zachodzie, jako wzorcowy humanista i liberał. Tak wzorcowy, że nie chciano wierzyć, iż był członkiem kompartii.

Twarz 5. Niedokończona

Po upadku komuny Kapuściński próbował dokonać jeszcze jednej korekty swego mitu. Oddajmy głos Domosławskiemu: „Kapuściński opowiada o »ucieczce ojca z transportu do Katynia« w jednym z wywiadów, niespełna cztery lata przed śmiercią. Wcześniej wspominał o tym w rozmowie z Wilhelminą Skulską, w jej tekście Reporter”. Skulska była eksgwiazdą stalinowskiego reportażu, prywatnie – matką wspomnianej na początku Anny Bikont. Wszyscy chcieli coś tym Katyniem ugrać.

Domosławski sprawdza: „Pytam siostrę Kapuścińskiego Barbarę, czy zna szczegóły ucieczki ojca z niewoli radzieckiej. Jest zaskoczona pytaniem. Mówi stanowczo, że ojciec nigdy nie był w radzieckiej niewoli. […] Wrócił, kiedy ustały walki, przebrany w cywilne ciuchy i krótko potem przeprawił się z kolegą Olkiem Onichowskim, też nauczycielem, do Generalnego Gubernatorstwa. Musiał uciekać, bo pod okupacją radziecką, jako nauczycielowi, groziła mu wywózka”.

Słowo „Katyń” zamykało usta potencjalnym krytykom naszego idola, było świętością – to znaczy nowym parasolem Kapuścińskiego. Nowym superparasolem stała się dla niego „Gazeta Wyborcza”. Potęga tej organizacji (jest to coś więcej, niż redakcja!) bierze się między innymi stąd, że gardłując przeciw lustracji – zwabia pod swe sztandary tych, którzy po prostu się jej boją – czyli większość naszych Autorytetów. Życie polskie zaczyna kontrolować lobby dawnych TW i ich obrońców (o ile kiedykolwiek przestało…).

Domosławski wspomina, iż Kapuściński zjawił się demonstracyjnie na promocji książki Toeplitza oskarżanego o współpracę z SB. Drugim „zlustrowanym” był wówczas Daniel Passent, który też się tam zjawił. Razem z Kapuścińskim trzy gracje-cichodajki... „Pojawienie się Ryśka odebraliśmy jako gest solidarności – mówią obaj Toeplitz i Passent. […] Przyszedł, żeby pokazać, że jest z nami, że nie godzi się na takie polowanie na ludzi, jakie uprawia prawica” - cytuje Passenta Domosławski . Biograf Kapuścińskiego nie zauważa, że mamy do czynienia z bezczelnym odwróceniem pojęć: oto ci, którzy donosami wspomagali prześladowców – mianują siebie ofiarami!

Promocja książki Passenta była tyleż pokazem siły, co wyrazem przestrachu. Kapuściński jako sławniejszy od Toeplitza i Passenta razem wziętych, bał się kompromitacji na skalę międzynarodową. Domosławski odnotowuje jego histeryczne wypowiedzi: „Idzie na faszyzm […] Zobaczycie, Kaczory nas załatwią”. To nowomowa i kpiny z moralności: były współpracownik tajnych służb totalitarnego reżimu nazywa „faszyzmem” ujawnienie faktu tej współpracy.

Kapuściński niepotrzebnie bał się, że doścignie go skrywana latami prawda. Dzięki blokadzie lustracji – urzędowej i towarzyskiej - prawda nigdy go nie dogoniła. Ujawniono ją dopiero po jego śmierci.

 

Elita prostytutek i przedsiębiorstwa - burdele

„Z ostatniej chwili: zmarł śp. Ryszard Kapuściński. Na 100 proc. agent bezpieki” – tak na swym blogu doniósł 24 stycznia 2007 r. Janusz Korwin-Mikke o śmierci Kapuścińskiego. „Newsweek Polska” z kolei zamieścił wspomnieniowo rozliczeniowy felieton Mariusza Cieślika pt. „Trafiony teczką”. Cieślik nie tylko twierdził, że reporter nasz bał się lustracji, ale dodawał, że miał on teczkę także w Moskwie. Stąd „Odpowiedź na pytanie, czy zabiła go teczka, zapewne jest twierdząca”. W imieniu „salonu” odpowiedział mu w „Dzienniku” Jerzy Pilch: („Szaleństwo wokół Kapuścińskiego”): „Ma się wrażenie, że autor nad grobem Kapuścińskiego kucnął, pierdnął w głąb, następnie wstał i z mocą oświadczył, że jeśli nieboszczyka zabiła lustracja, to on, autor, jest przeciw”.

Książka Domosławskiego oczywiście stoi o klasę wyżej od Pilcha. Właściwie miała być rozbrojeniem miny, uprzedzeniem ataków, czymś w rodzaju dalszego ciągu wybielającej stalinowskich literatów książki „Lawina i kamienie” spółki Bikont – Szczęsna. Domosławski popełnił jednak błąd: za bardzo uwierzył w wartość prawdy. Nie tylko rozgrzeszył Kapuścińskiego, ale dokładnie opisał, z jakich grzechów i z kim jego bohater grzeszył. Przy okazji pokazał, jak wyglądały naprawdę kariery – nie tylko Kapuścińskiego, ale także Horodyńskiego, Toeplitza, Passenta, Geremka i wielu, wielu innych „Autorytetów”. Większość miała protektorów w KC i w SB, większość należała do partii, podlizywała się raz „chamom” raz „Żydom”; za możliwość wyjazdu czy za talon na samochód wypierali się przyjaciół, rodzin, a przede wszystkim etyki. Z jego książki wynika po prostu, że polską kulturą rządzą ludzie, którzy są byłymi agentami, przyjaciółmi agentów, pociotkami agentów – w szerokim rozumieniu tego słowa, obejmującym także aparatczyków i propagandzistów, także ich kochanki płci obojga, współzłodziei, współkłamcówi etc. Umówili się, że wszyscy byli prześladowani i bohaterscy, stworzyli nowy mit - Domosławski ten mit obnażył, pokazał, że król jest nie tylko nagi, ale wstrętny i że to wcale nie jest król. Media, wydawnictwa i inne instytucje kultury opanowane są w większości przez stare prostytutki - z wyjątkiem tych, które opanowane są przez młode, ale przyuczone do zawodu. Nie jest prawdą, że „wszyscy byli umoczeni”, że kolaboracja była ceną sukcesu. Jest prawdą, że ci, którzy kolaborowali ze spec służbami, wspięli się do sukcesu, depcząc po ciałach tych uczciwszych, często zresztą zdolniejszych. Nie jest też prawdą, że gdyby Kapuściński nie pisał donosów, nie mógłby pisać arcydzieł. Może tylko zamiast zakłamanych „reportaży” o Abisynii, powstały by prawdziwe o Polsce – na miarę „Hubalczyków” Wańkowicza czy „Przemarszu przez piekło” Podlewskiego.

Za co kochać Kapuścińskiego

Odpowiedzmy od razu: kochać nie, ale za co podziwiać. Domosławski nie zdaje sobie sprawy z tego, jak przewartościował mit Kapuścińskiego. Trudno utrzymać twierdzenie, że Kapuściński był mistrzem literatury faktu, skoro te fakty przeinaczał. Ale jest godzien podziwu, jako mistrz kariery. Mimo trudnych warunków startowych. Syn akowca, nauczyciela, który wybrał Generalną Gubernię ponad Kraj Rad, był – tak się wydawało - na straconej pozycji. Ale swoją życiową partię rozegrał z mistrzostwem godnym Wielkiego Szu. Rodziców wyparł się pozornie, z religią chyba nigdy nie zerwał, flirtował z antysemitami, ale i dla semitów miał swój rozbrajający uśmiech. A pamiętajmy, że to były czasy, które Bąka przyprawiły o szaleństwo, Zawieyskiego doprowadziły do samobójstwa - o ile nie został wyrzucony przez oknem przez SB!.

Kariera Kapuścińskiego porównywalna jest tylko z karierą Jaruzelskiego, który mimo ziemiańskiego pochodzenia został głównym namiestnikiem PRL. Też za cenę współpracy, też dzięki układom ze służbami, dzięki przyjaźni z Moczarem i z Kiszczakiem. I też niewiele brakowało, by dawny stalinowski nadzorca filozofii, Schaff, wylansował Jaruzelskiego do Nobla.

Czy można jednak skreślić dorobek literacki Kapuścińskiego? W żadnym wypadku. Trzeba go tylko przewartościować. Kapuściński nie był mistrzem reportażu, bo uprawiał inny gatunek: kontynuował szlachecką gawędę, sztukę pięknego łgarstwa - trochę w stylu Księcia Panie Kochanku, trochę w stylu Kaczkowskiego czy Rzewuskiego. I to też jest nader symboliczne! Bo Kaczkowski prócz gawęd również pisywał raporty dla służb, a Rzewuski był urzędnikiem do specjalnych poruczeń namiestnika gen. Paskiewicza. Podziw dla gawęd Kapuścińskiego nie ma jednak wymiaru etycznego. Podziwiać można połykacza ognia, brzuchomówcę i szulera – w grę wchodzi wówczas podziw dla sprawności. Nie dla cnót serca i charakteru.

Przypadek Kapuścińskiego przypomina parę innych przypadków naszych eliciarzy. Brzechwy, który pisał dla dzieci, i Odojewskiego, który pisał dla dorosłych, i Dejmka, który nie pisał, ale też był politycznym szulerem. Każdy wart jest podziwu, żaden – pomnika.

Bohdan Urbankowski

 

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura