avenarius avenarius
57
BLOG

Królowa Narodu Polskiego (całego?)

avenarius avenarius Polityka Obserwuj notkę 10

Im więcej lat upływa, tym ważniejszy staje się dla mnie fakt, że jestem Polakiem. Ostanio zresztą nie tylko czas temu sprzyjał, ale i zdarzenia, które go wypełniały. Katastrofa Smoleńska przyniosła jedno z odczuć, którego w Polsce potrzeba jak powietrza: odczucie wspólnoty. Moje prywatne zdanie na temat zachowania społeczeństwa w dniach między wypadkiem a pogrzebem jest własnie takie. Coś nas zjednoczyło i odczuliśmy głęboką wewnętrzną ulgę spowodowaną, choćby czasowym, przełamaniem rozbicia, w którym spędzamy większość czasu. Na moich oczach ta wspólnota się już sypie i wracamy do swojego piekiełka, ale dobry był ten miniony czas i pamiętać się o nim będzie tak, jak się pamiętało atmosferę pierwszej pielgrzymki JPII do Polski.

Dzisiaj wszelako chcę napisac o czymś innym. Mamy 3 Maja, a zarazem Uroczystość NMP Królowej Polski. Dzień, który jest jednym z wielu momentów uświadamiających nierozerwalne niemal zespolenie polskiego katolicyzmu i patriotyzmu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to związek nierozerwalny dla JEDNOSTEK, i to dla wielu. Wbrew kalce Polaka-katolika jest wielu Polaków-patriotów, którzy katolikami nie są. Są protestantami, prawosławnymi, Żydami i ateistami.

Nawet oni jednak muszą przyznać, że Polacy en masse przeżywają oba wymiary łącznie. Że próba wyrugowania z niektórych uroczystości państwowych kręcącego się w tle jakiegoś biskupa, byłaby jednak novum. Szczerze mówiąc nie jestem wcale taki przekonany, czy ci biskupi muszą tam być. Ze względu jednak na tradycję nie walczę z tym, a nawet nauczyłem się to ...lubić (?). Ale to na takiej samej zasadzie na jakiej lubię shintoistycznych kapłanów w Japonii, którzy też w państwowych uroczystościach biorą udział. Lubię też misowate czapki u straży w Pałacu Buckhingam i pompony przy butavh greckich wartowników. Śmieszne to trochę, ale taki ich urok. Oni mają pompony i czapki, my - infuły i kropidła. Może im też się nasze podoba. Francuzom się nie podoba religia w żadnej widzialnej publicznie postaci, ale właśnie z tego powodu uważam Francuzów za trochę głupich. Taki ICH urok.

Natomiast o ile nie mam problemu EMOCJONALNEGO z szerokim łączeniem religii i polityki, o tyle uważam, że jest pewien utajony i głęboki problem dla chrześcijaństwa. Bo to chrześcijaństwo traci na tym mariażu - nie państwo. Religia dla państwa spełnia rolę na ogół dobrą - integrującą. Ale sama się przy tym niemal nieuchronnie wypacza. Pamiętam jak doświadczyłem tego po raz pierwszy, gdy w małej grupie przeżywałem Eucharystię, a był między nami zakonnik - Litwin. Było to 11-go Listopada i w komentarzach i wprowadzeniach Jezus Chrystus rywalizował o pierwsze miejsce z marszałkiem Piłsudskim. Po tej Eucharystii, nasz znajomy zadał nagle nam wszystkim takie pytanie: "Jak byście się czuli, gdybyście trafili na mszę, w której wychwala się Bismarcka i Hakatę?" Bo Litwinom Pisłsudski kojarzy się z rajdem Żeligowskiego na Wilno. Poruszyło mnie to mocno. Zobaczyłem w jaki sposób ten nasz specyficzny "liturgiczny" patriotyzm jest przeciw katolickości.

Chciałbym zacytować fragment eseju C.S.Lewisa "Człowiek czy królik?", który pokazuje na czym polega problem różnicy perspektyw:

 

Gdyby przypadkiem chrześcijaństwo było prawdziwe, to jest raczej niemożliwe, żeby ci, którzy znają tę prawdę, i ci, którzy jej nie znają, byli jednakowo dobrze przygotowani do prowadzenia dobrego życia. Znajomość faktów z konieczności inaczej kształtuje czyny. (...) Chrześcijanin i niechrześcijanin mogą mieć obaj dobre intencje w stosunku do swoich bliźnich.

 Jeden wierzy, że ludzie będą żyli wiecznie, że zostali stworzeni przez Boga i skonstruowani w taki sposób, że prawdziwe i trwałe szczęście mogą znaleźć jedynie przez zjednoczenie z Bogiem; że zeszli z właściwego toru i jedyną drogą powrotu jest posłuszna wiara w Chrystusa.

Drugi wierzy, że ludzie są przypadkowym rezultatem ślepego działania materii, że zaistnieli jako proste zwierzęta i mniej lub bardziej rozwinęli się, że będą żyć około siedemdziesięciu lat, że ich szczęście jest całkowicie osiągalne poprzez dobre instytucje społeczne i organizacje polityczne, a że wszystko inne (np. wiwisekcję, regulację urodzin, system sądownictwa, edukację) należy oceniać jako „dobre” lub „złe” po prostu w zależności od tego, na ile sprzyjają lub przeszkadzają temu rozwojowi „szczęścia”.

 

 

Ci dwaj ludzie mogliby się zgodzić co do bardzo wielu działań na rzecz swoich współobywateli. Obaj pochwaliliby właściwie działające szpitale i kanalizację oraz zdrowe wyżywienie. Wcześniej czy później jednak różnica ich przekonań spowodowałaby różnice w propozycjach praktycznych. (...) Dla materialisty sprawy takie jak narody, klasy, cywilizacje musza być ważniejsze nić jednostki, ponieważ jednostka żyje jakieś tam siedemdziesiąt lat z okładem, a grupa może trwać wieki. Dla chrześcijanina natomiast jednostki są ważniejsze, ponieważ żyją wiecznie; a rasy, cywilizacje i tym podobne są w tym zestawieniu tworami przelotnymi.

O to właśnie chodzi. Polska jako państwo nie jest wieczna, a przynajmniej nikt jej tego nie obiecywał bardziej niż innym narodom (również tym, których już nie ma). Nikogo nie może zbawić. Jest po prostu mniej ważna. My natomiast jesteśmy wieczni. Dla chrześcijanina nie ma możliwości innego ustawienia priorytetów niż taki właśnie. W tym sensie mimo emocjonalnej zgody może nie podobać mi się obecność duchowieństwa na uroczystościach państwowych - sprawia wrażenie, że chrześcijaństwo spełnia wobec narodowej wspólnoty rolę służebną.Poza tym w chrześcijaństwie akcent pada jednak na WEWNĘTRZNĄ i OSOBISTĄ przemianę, którą w narodowych porywach bardzo łatwo zgubić.  Powierzchowność, która jest zmorą pobożności w ogóle, przez uwikłanie tej pobożności w narodowy kontekst jest, moim zdaniem, jeszcze większym zagrożeniem.

avenarius
O mnie avenarius

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka