barbie barbie
857
BLOG

Dzień zwycięstwa czy przesunięcia?

barbie barbie Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

     Dzień „Zwycięstwa” – czyli rocznica obchodzona w Europie 8 maja i 9 maja w Rosji. Dla Polaków jest to raczej dzień „przesunięcia” przedwojennej Polski ze wschodu na zachód w wyniku konferencji w Teheranie i Jałcie. Wyniku tych ustaleń „Wielkiej Trójki” wschodnią granicę Polski oparto na tak zwanej „linii Curzona”, zaś zachodnią na Nysie Łużyckiej i Odrze. W wyniku tego przesunięcia powierzchnia Polski zmniejszyła się o ok. 80 000 km^2.

    Utrata tak znacznej części terytorium na wschodzie do dziś budzi emocje. Warto się jednak bliżej przyjrzeć historii samej „linii Curzona”, która jako wschodnia granica pomiędzy Polską a ZSRR została zaproponowana kilkakrotnie znacznie wcześniej. Na północy w dużej części pokrywała się ona z tzw. „linią Focha” pozostawiającą Wilno po stronie litewskiej. Przebieg samej „linii Curzona” (choć jeszcze nie nosiła ona takiej nazwy) pojawił się oficjalnie po raz pierwszy w deklaracji podpisanej przez Georges’a Clemenceau. Prowizoryczne ustalenia Ententy na Konferencji Paryskiej odpowiadały z grubsza przebiegowi wschodniej granicy Polski po III rozbiorze (1975 r.). Wkrótce rozpoczął się spór, a następnie kolejne działania zbrojne pomiędzy Polską a Litwą i Ukrainą, a w końcu wojna Polsko-bolszewicka. Rządy państw byłej Ententy liczyły się raczej z militarną porażką Polski, ale starały się także zapobiec ekspansji bolszewików na zachód i brytyjski minister spraw zagranicznych George Curzon zaproponował przebieg linii demarkacyjnej, której nadano jego nazwisko. W połączeniu z już ustalonym przebiegiem granicy zachodniej uczyniło to z Polski kraj „kadłubkowy” o niewielkiej powierzchni w praktyce niezdolny do samodzielnej egzystencji. 

   Dzięki ogromnej mobilizacji społeczeństwa i w wyniku działań wojskowych Polska jednak wygrała wojnę z ZSRR odrzucając wojska bolszewickie daleko na wschód. Na konferencji pokojowej w Rydze nie było już mowy o żadnej „linii Curzona”. W wyniku pokoju zawartego w 1921 roku w Rydze kończącego wojny o granicę wschodnią stronie polskiej przyznano Lwów, Wilno i znaczną część Galicji. 

O ile więc polska granica zachodnia została ustalona w wyniku konferencji międzynarodowych (w konsekwencji przez Ententę) to wschodnią Polska de-facto sobie wywalczyła w rezultacie zwycięskiej wojny!

    „Linia Curzona” okazała się jednak bardzo „żywotna”. Najpierw oparto o tą linię granicę III Rzeszy i ZSRR (początkowo była to linia demarkacyjna), a po raz drugi na jej przebieg powołano się na konferencji w Teheranie. Ciekawe były stanowiska stron – Churchill stwierdził, że "Nie mam zamiaru podnosić wielkiego lamentu z powodu Lwowa", Roosevelt wyraźnie zwlekał z zajęciem jednoznacznego stanowiska w sprawie naszej granicy zachodniej tłumacząc się nadchodzącymi wyborami, zaś Stalin stwierdził, że „ludzi da się przecież przesiedlić”. Tak więc stanęło znów na „linii Curzona”, ale przewidziano „znaczny przyrost terytorium Polski na zachodzie”. Przygotowane w Teheranie rozwiązanie „klepnięto” na kolejnej konferencji „Wielkiej Trójki” w Jałcie.

    Czy więc Polska została zwycięzcą w II Wojnie Światowej? Odpowiedź nie jest prosta – i tak, i nie. Wbrew propagandzie polskie siły zbrojne – zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie nie przesądziły o wyniku zmagań. Dodatkowo Polska została zaatakowana równocześnie przez Niency i ZSRR, co mocno komplikowało sytuację rządu na uchodźstwie, a zbrodnia katyńska stała się nadzwyczaj kłopotliwa dla gościnnej Wielkiej Brytanii. Churchill powiedział po Jałcie do gen.Andersa: „Mamy dzisiaj dość wojska i waszej pomocy nie potrzebujemy. Może pan swoje dywizje zabrać.“ Wkład sił polskich w zwycięstwo aliantów jest zazwyczaj wyolbrzymiany – na przykład w przełamaniu linii Gustawa we Włoszech, której fragmentem było wzgórze z klasztorem Monte Cassino brało udział po stronie aliantów ponad 100 000 żołnierzy, i kosztowało 54 000 rannych i zabitych, z tego straty polskie wyniosły ok. 4000 rannych i zabitych, co stanowi poniżej 10%. Dodatkowo Niemcy opuścili klasztor w wyniku coraz silniejszego naporu aliantów na całej linii frontu i wycofali się na drugą linię obrony. „Nad ranem zauważono nad klasztorem białą flagę. Wysłano patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich pod dowództwem ppor. Kazimierza Gurbiela, który, przechodząc bez strat pole minowe o wymiarach 300 × 100 metrów, wkroczył do ruin klasztoru. Wziął do niewoli szesnastu rannych żołnierzy niemieckich pod opieką trzech sanitariuszy”. W Polsce jednak używa się jednak określenia „Polacy zdobyli Monte Cassino”. Mitem jest więc twierdzenie, że na decyzje „Wielkiej Trójki” wpłynęło uznanie polskiego wysiłku zbrojnego.

    „Rozdająca karty” (pod dyktando Stalina) Wielka Trójka po prostu dokonała jej przesunięcia Polski na mapie. Stalin poszerzył znacznie swa strefę wpływów uzyskując na terytorium zależnej Polski dobrą pozycję wyjściową do ewentualnego ataku na zachód, którą obsadził swoimi wojskami (później poszerzył ją jeszcze o NRD). Churchill i Roosevelt wyraźnie obawiali wzrostu siły Polski, która miała pozostać po kontrolą ZSRR. Churchill w swych wspomnieniach napisał:

    "Jeśli idzie o rzekę Nysę (...) przypomniałem słuchaczom, że w czasie poprzednich rozmów zawsze warunkowałem przesunięcie polskich granic na zachód twierdzeniem, że Polacy nie powinni otrzymać na zachodzie więcej, niż zechcą i potrafią zagospodarować. Byłoby nieszczęściem tak przekarmić polską gęś niemieckim jadłem, żeby zdechła z niestrawności".

    Po zakończeniu II WŚ Polska stała się pionkiem w grze Stalina – nawet zobowiązała się w tak zwanym „układzie zgorzeleckim” (1950) oddać NRD Szczecin, ale Moskwa się temu sprzeciwiła i powołano komisję NRD – PRL, która oczywiście w 1951 r. ustaliła granicę ze Szczecinem w granicach Polski, a więc zgodnie z poleceniem Stalina. Po zakończeniu II WŚ większość państw już w 1945 i 1946 przestało uznawać Rząd Emigracyjny w Londynie. Najdłużej ten rząd uznawały Watykan (do 1972 r.), Hiszpanie (do 1968 r.), Irlandia (do 1957 r.) i Liban (do 1956 r.). 

    Formalnie Polska była państwem niezależnym i zaistniała jako pełnoprawny podmiot prawa międzynarodowego (PRL przyjęto do ONZ, była kilkakrotnie niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa), jednak de-facto była państwem zależnym od ZSRR. Polityka zagraniczna (a nawet wewnętrzna) PRL była uzależniona od decyzji podejmowanych w Moskwie. Od 1968 r. obowiązywała tak zwana „doktryna Breżniewa” o ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych, przyznająca jednostronnie prawo do interwencji w przypadku ingerencji wrogiej ideologii (pokłosie „Praskiej Wiosny 1968”). W ślad za tym wpisano do Konstytucji PRL zapisy o „PZPR jako przewodniej siły politycznej społeczeństwa w budowie socjalizmu” oraz „nierozerwalnej przyjaźni polsko-radzieckiej” W oczywisty sposób skutkowało to możliwością oskarżenia każdego opozycjonisty o łamanie prawa zawartego w Ustawie Zasadniczej.

    Czy jednak mamy prawo twierdzić, że Polska znalazła się pod „okupacją sowiecką”? Wydaje mi się to sporą przesadą. Językiem urzędowym był polski, symbole państwowe zostały niewiele zmienione a fakt, że lekcje języka rosyjskiego były obowiązkowe nie uważam za wystarczający argument – poza tym mnie jako fizykowi bardzo się to przydało – mogłem korzystać z tanich podręczników (chyba nielegalnych tłumaczeń) kupowanych w księgarni wydawnictw radzieckich. Odkąd sięgam świadomą pamięcią to powoli zanikało powielanie wzorców importowanych z Kraju Rad – np. zniknęły drużyny pionierów, wróciło harcerstwo z lilijkami i krzyżem, znacznie ograniczono kolektywizację, w kościele śpiewałem ze wszystkimi „My chcemy Boga w książce, w szkole, w troskach rodziców, dziatek snach” i milicja nie interweniowała (a do kościoła czasem trudno było wejść, tak był zapełniony).

    Pewnie znów wiele komentatorów zacznie mnie wyzywać od „komucha”, ale nie zmienia to mojego przekonania, że Polacy nadal kierują się przede wszystkim emocjami, a nie zdrowym rozsądkiem. Kilku członków mojej rodziny (przybyłej do Krakowa z Sarn) miało nadzieję na wybuch III Wojny Światowej, pokonanie bolszewików i powrót na „stare śmieci”. Ale przecież tego kolejno tak naprawdę nikt na Świecie nie chciał. Potencjalne ogniska (np. Korea, Wietnam, Kuba) wygaszano. Żaden rozsądny rząd (tak USA, jak i ZSRR) nie zaryzykował totalnej konfrontacji. Interwencja na Węgrzech w 1956 nastąpiła dopiero gdy Sekretarz Stanu USA John Foster Dulles zadeklarował: „Nie traktujemy tego kraju [Węgier] jako naszego potencjalnego sojusznika wojskowego”. Mówi to Państwu coś? Gdyby Chruszczow nie dogadał się z Gomułką 19 października 1956 r. w Warszawie los Polski były zapewne taki sam i znów „wolny świat” znów schowałby głowę w piasek. 

Na zakończenie piosenka, którą śpiewaliśmy w lesie na obozie harcerskim:

„Niech żyją nasi sojusznicy – Amerykanie i Anglicy!

Oni podali na swą rękę, więc zaśpiewajmy im piosenkę:

Niech żyje na towarzysz Stalin, co usta słodsza ma od malin…”


Powinna dać naszym (pożal się Boże) politykom i nam samym sporo do myślenia!


barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką, a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, piątka wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura