Bazyli1969 Bazyli1969
1920
BLOG

O Bałtyku, Polakach i utraconym szansach

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 53

Morze to jest wielka rzecz.
T. Dołęga-Mostowicz

image

A.Smith w swoim opus magnum zatytułowanym „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” wielokrotnie wspominał o znaczeniu szlaków morskich i oceanicznych dla zamożności narodów. Nie był w tym względzie odkrywcą, gdyż praktyka wyprzedziła jego rozważania o setki i tysiące lat. Co ciekawe, dostęp do dróg wodnych i umiejętnie prowadzone uczestnictwo w wymianie handlowej, nie raz i nie dwa, umożliwiło nieznacznym społecznościom zdobycie takiej pozycji w hierarchii ludów świata, której nie udało by się im uzyskać w żaden inny sposób. Weźmy na przykład Fenicjan, Kartagińczyków czy Wenecjan. Stosunkowo niewielkie populacje, ale ich nazwy wypisano złotymi zgłoskami na kartach dziejów. Podobnie, choć w innej skali, narodziły się potęgi Portugalczyków, Hiszpanów, Holendrów, Francuzów i Anglików. Dziś, w znacznej mierze na skutek posiadania pod kontrolą większości szlaków morskich, powodzeniem cieszą się mieszkańcy USA. Rzecz jasna lądowa droga do mocarstwowości istnieje, lecz jak wykazała historia, jest ona znacznie trudniejsza i przynosi mniejsze korzyści.

Tak się składa, że mamy okres wakacyjny i wielu spośród nas oddaje się wypoczynkowi nad Bałtykiem. Szum fal, lekka bryza, ćwirlenie rybitw kręcących kółka nad głowami plażowiczów, drobiny piasku pod stopami. Woda – jak zwykle – chłodna i nie zachęcająca do dłuższych kąpieli. Jednak w sumie całkiem przyjemnie. Nasze morze! Przypuszczam, iż niewielu rodaków w kanikule zawraca sobie głowy pytaniem o Polskę i Bałtyk, o zmagania przodków pragnących uzyskać doń trwały dostęp i o skali utraconych korzyści.  Wreszcie pytaniem o to: czy gdybyśmy posiadali prawie 800 km wybrzeża już wieki temu, to czy losy naszego kraju I naszego narodu mogłyby potoczyć się inaczej?


Już pierwsi przywódcy powstałego w Wielkopolsce i na Kujawach państwa polskiego łakomie spoglądali na północ. Jeszcze poza ich władzą pozostawały ziemi śląskie i małopolskie, a już aktywnie krzątali się nad dolną Wisłą i Odrą. Oczywiście zabiegi te nie wynikały z zamiłowania Mieszka I czy jego syna do sportów wodnych, ale chodziło w tych zmaganiach o sprawy nieporównanie poważniejsze. W sytuacji gdy lądowe drogi do wielkiego świata kontrolowali rywale i jawni wrogowie szansą na wejście do pierwszej ligi politycznej i gospodarczej było usadowienie się w ujściach wielkich rzek, płynących ku Bałtykowi z głębi polskiego interioru. Sławne emporia w rodzaju Truso oraz Wolina a nieco później  Kołobrzegu, Gdańska, Szczecina  i Kamienia stanowiły oazy niezwykłego bogactwa. Czymże tam nie handlowano i czegoż nie produkowano?! Składy kupieckie zapełniały masy skór i futer z Rusi, miecze i kolczugi z krainy Franków, jedwabie z Bizancjum, wyroby rzemieślnicze ze Skandynawii i Fryzji, bursztyn z Prus i ozdoby z Bułgarii Nadwołżańskiej, srebro z Anglii, miód i czerwiec od Wieletów, suszone śledzie z Rugii, płótno z Czech, iberyjskie wina, niewolnicy… Chyba każdemu przybyszowi znad Gopła i spod Gniezna od wrażeń naprawdę mogło zakręcić się w głowie.

Nie było (najpewniej) dziełem przypadku, że pierwsze znane z kronik zwycięstwo oręża polskiego dokonało się nad dolnym biegiem Odry. Wprawdzie istnieją różne przypuszczenia co do lokalizacji starcia pod Cedynią, ale wydaje się, iż Mieszko wraz z Czciborem zmierzyli się z rycerstwem niemieckim i ich sojusznikami (972 r.) właśnie z powodu zatargów o zwierzchnictwo nad ujściem drugiej co do wielkości polskiej rzeki. W ślady pierwszego historycznego władcy Polski poszli jego następcy. Bolesław Chrobry, Kazimierz Odnowiciel, Bolesław Szczodry, Władysław Herman i najbardziej znany z swej nadmorskiej aktywności, czyli  Bolesław Krzywousty.  Każdy z wymienionych starał się przyłączyć, narzucić zwierzchnictwo lub choćby tylko nieformalnie uzależnić mieszkańców Pomorza i uszczknąć co nieco z przepysznego tortu. Ci ostatni jednak przez niemal dwa wieki zazdrośnie strzegli bogactw i wolności. Nawet za cenę zdrowia i życia. Prawdę powiedziawszy to nasze panowanie nad Pomorzem nigdy nie było trwałe. Pomijając zaciekłe wojny toczone z Pomorzanami żyjącymi w zachodnich regionach pobrzeża, to przecież nawet nie możemy być pewni kiedy zwierzchność panów gnieźnieńskich uznali mieszkańcy Pomorza Wschodniego. Wszak najstarszy gród gdański o profilu znanym z ziem polskich nie powstał – jak do niedawna twierdzono - już za panowania Mieszka I, ale dopiero w drugiej połowie XI w.

 Skąd brała się ta zapiekłość i upór? Przyczyn było zapewne sporo, lecz wydaje się, że do głównych powodów winniśmy zaliczyć przede wszystkim różnice kulturowe, gospodarcze i religijne. Bo chociaż Polacy i Pomorzanie byli sąsiadami i mówili niemal tożsamym językiem, to różniło ich wiele. Wystarczy wspomnieć świetne ośrodki nadmorskie, które postronni dziejopisowie (z pewną przesadą) nazywali największymi miastami północnej Europy, a których zamożność pozwalała na zatrudnianie najemników z powodzeniem broniących swych chlebodawców przed wcale nie najgorszymi zabijakami z Gniezna, Poznania, Włocławka i Giecza. Jakże smutno wyglądała większość Polańskich grodów zamieszkałych, wraz z podgrodziami, przez kilkuset, góra 3 tys. mieszkańców w porównaniu z takim Wolinem, w którym żyło i pracowało nawet 8-10 tysięcy ludzi. Mimo tego jeszcze synowie Krzywoustego utrzymywali pozory w zakresie sprawowania kontroli nad Pomorzem, ale jak to zwykle bywa gdy sił nie starcza, niebawem pojawili się łaknący krwi wilcy.

Na skutek rozbicia dzielnicowego Polacy praktycznie utracili zdolność kontrolowania poczynań Pomorzan, a ci skwapliwie wykorzystując osłabienie potomków Mieszka I stali się zupełnie niezależni. Zapomnieli jednak o tym, że życie nie lubi próżni. Pomorze Zachodnie (w granicach znacznie rozleglejszych niż dziś) stało się obiektem zainteresowania panów saskich i Brandenburczyków, którzy po rozbiciu północnych Połabian raźno przeszli do akcji zaczepnych skierowanych przeciw książętom zachodnio-pomorskim. Ci nie znajdując oparcia w Polsce, uznali się za poddanych cesarstwa i po kilku wiekach przeobrazili się w całkiem nowe plemię niemieckie.

Na wschodzie Sobiesławowice, czyli możnowładcy a później książęta niezależnego Pomorza Wschodniego, przez długie lata lawirowali pomiędzy Polską i Danią, by w obliczu zagrożenia krzyżackiego przekazać swe ziemie w ręce Władysława Łokietka. Zdawać się mogło, że nadchodzą lepsze czasy i Królestwo Polskie obejmie swymi granicami ziemie nadbałtyckie. Niestety nadzieje okazały się złudnymi. Słabe i wstrząsane rozruchami królestwo w wyniku podstępu musiało uznać zabór Gdańska, Tczewa i Świecia przez Zakon Krzyżacki (1309), a usilne starania Kazimierza Wielkiego o przebicie się ku morzu poprzez terytorium Pomorza Środkowego też spaliły na panewce. Przez ponad półtora wieku bogactwo generowane nad  Wisłą  zasilało kieszenie obcych.

Pragnę podkreślić słowo „obcych”, gdyż w kontekście opisywanych wydarzeń jest ważnym, aby o tym pamiętać. Dlaczego? Gdy po Wojnie 13-letniej Pomorze Gdańskie  znalazło się w granicach Korony, pierwsze skrzypce w tej krainie grali właśnie obcy. Przede wszystkim mieszkańcy miast. Otrzymali swój samorząd, immunitety, swobodę językową i przywileje handlowe. Traf chciał, że w olbrzymiej przewadze byli to Germanie (głownie Niemcy, ale też Holendrzy, Duńczycy, Fryzowie). O ich pozycji świadczy np. fakt, że gdy Rzeczpospolita stanęła do śmiertelnych zmagań ze szwedzkim najeźdźcą w bitwie pod Oliwą (1627 r.), to załoga floty oraz jej dowództwo składało się w ogromnej przewadze z osób pochodzenia niesłowiańskiego. Polaków praktycznie nie było, a Kaszubów tyle co rodzynek w cieście. To pokazuje jak nieodległym od prawdy było określanie naszej nacji mianem szczurów lądowych.

Zresztą nawet w dobie zwiększenia zainteresowania problemami żeglugi i floty przejawialiśmy dość dziwne zachowania. W oczach wilków morskich i ludów żyjących z morza, zapatrywania naszych przodków mogły uchodzić za niezrozumiałe dziwactwa. Przykład? Proszę bardzo! Od tysięcy lat w niemal całym znanym świecie obowiązywało prawo, iż w razie katastrofy i rozbicia statku lub okrętu mienie rozbitków (a czasem i oni sami) należy do ludzi, którzy je znaleźli i zabrali. To aksjomat obowiązujący od Wysp Brytyjskich po Cypr. A u nas? Już na chwilę po odbiciu Pomorza, Kazimierz Jagiellończyk wolą swoją zniósł ius naufragii, a nieco ponad wiek później Stefan Batory oświadczył w liście do mieszczan lubeckich, że „jeżeli nie jest w mocy ludzkiej odwrócić rozbicia okrętów, to ciągnąć z nich zyski jest niegodnem. Jeżeli burza nieszczęśliwemu nie wszystko zabrała, dlaczegóż mielibyśmy być okrutniejszymi od wichrów i mórz? Ani my, ani poprzednicy nasi nie inaczej uważaliśmy rozbitków, jak za ludzi, którzy w nieszczęściu większe do naszej opieki mają prawo. Towary nieprzyjacielskich rozbitków powrócić, a ludzi wolno puścić kazaliśmy, bo sądzimy, że w rozbiciu nie byli nam nieprzyjaznymi, ani też szkodliwymi być mogli”. Nie oceniam jeno podkreślam.

Późniejsze dzieje to już tylko gorzej. Co prawda, zarówno Gdańszczanie jak i Elblążanie wytrwali w wierności wobec słabnącej Rzeczypospolitej, lecz aż do czasów odzyskania niepodległości po I Wojnie Światowej kwestia morska tliła się w głowach bardzo niewielu Polaków. Reszta żyła polną, leśną i rzeczną codziennością. Losy zmagań o dostęp do Bałtyku w wieku XX są na ogół znane. Z tej przyczyny pominę to zagadnienie i przejdę do konkluzji.

Przez kilka pierwszych wieków naszej historii, książęta i królowie Polski mieli świadomość znaczenia morza i szlaków przez nie przechodzących dla siły politycznej i gospodarczej ich państw. Gdy zabrakło Piastów wiedza ta (poza krótkimi epizodami) uleciała gdzieś, zwiędła, znikła. I choć pewne frakcje narodu politycznego (głównie z Wielkopolski, Kujaw i Ziemi Chełmińskiej) apelowały o wzmożenie działań celem odzyskania całego pomorskiego wybrzeża (vide: Jan Długosz w swej Kronice), to przewagę zdobyło stronnictwo małopolskie, upatrujące szans na rozwój w opanowaniu niezmierzonych ziem ruskich. Dziś łatwo nam krytykować ówczesne decyzje, ale wielowiekowy bilans pokazał, że słuszność leżała po stronie naszych antenatów żyjących na zachód od Wisły. Dlaczego?

Wyobraźmy sobie, że – dajmy na to – Bolesławowi Chrobremu udaje się w pełni i całkowicie podporządkować Pomorze. Z biegiem czasu ludność tej prowincji nie ulega germanizacji ale stapia się z Polakami w jeden etnos i jednocześnie nie zatraca umiejętności żeglugi oraz pielęgnuje sztukę kupczenia. A nie wypadła ona sroce spod ogona, bo przez spory okres dziejów słowiańscy handlowcy i żeglarze stanowili jeden z najbardziej mobilnych żywiołów żyjących nad Bałtykiem. W takim przypadku Polska miałaby własne ośrodki handlowe wysyłające towary i surowce z Odrowiśla w najodleglejsze regiony Europy oraz utożsamiające się z jej interesami masy przedsiębiorczej ludności. Zyski z handlu i obsługi ruchu portowego zasilałyby kieszenie polskich mieszczan i skarb państwa. To pozwoliłoby na znacznie bardziej rozsądne i poważniejsze niż w realu zabezpieczenie polskich granic. Stan mieszczański nie byłby tak rachityczny, a bardziej przypominałby – przynajmniej w znacznej mierze – ten z Niderlandów. Co więcej! W dobie wielkich odkryć geograficznych mieszkańcy pomorskich ośrodków najpewniej podjęliby działania peregrynacyjne na nowo odkrytych kontynentach. Że niby przesada? Że political fiction? Ależ skąd!

Kto pamięta, że większość krajów leżących nad Bałtykiem podjęła takie działania? Np. Szwecja rozpoczęła starania o skolonizowanie Gwadelupy i tzw. Nowej Szwecji (m.in. dzisiejsze stany Delaware, Pensylwania, Maryland), Duńczycy zdobyli przyczółki i założyli kolonie w Ghanie, na Wyspach Dziewiczych, Nikobarach i zajęli na stałe Grenlandię z jej nieprzebranymi zasobami, a lenno Rzeczypospolitej, tj. Kurlandia, posiadało forty na obszarze dzisiejszej Gambii. Wysiłki te nie przyniosły spodziewanych efektów głównie z tej przyczyny, iż potencjał ludnościowy tych podmiotów był bardzo niewielki. Czy licząca na początku XVII w. 11-14 milionów mieszkańców Rzeczypospolita mogłaby na wzór Anglii lub Francji pokusić się o wysłanie do zamorskich koloni dziesiątek tysięcy osadników? Sądzę, że tak. Dziś bez znajomości obcych języków moglibyśmy śmiało wyprawiać się do  niektórych regionów Ameryki Południowej i Afryki. Upewniam się w tym przekonaniu w oparciu o informacje mówiące o tym, że wśród pierwszych kolonistów w Kraju Przylądkowym było całkiem sporo mieszkańców Pomorza.

image

Warto zwrócić uwagę, na których ziemiach rozpraszaliśmy swój narodowy potencjał. A które przez wieki pozostawały poza oglądem kierowników polskiej polityki.

Warto dodać, że w minionych epokach nasi królowie mieli mnóstwo szans na zdobycie szerokiego dostępu do morza. Praktycznie od czasu panowania Zygmunta Starego aż po okres rządów Władysława IV okoliczności prosiły się o zajęcie całego  Pomorza. Nie było bowiem w okolicy siły (może prócz Szwecji), która byłaby w stanie zagrozić takim planom. Na nieszczęście zwyciężyła dewiza „swego nie damy, cudzego nie chcemy”. Jakie skutki przyniosła w praktyce, wiemy.

Myślę sobie, że chociaż  w swej masie jesteśmy typowymi szczurami lądowymi (choć nie takimi jak Czesi czy nasi bratankowie od szklanki i szabli) to jako racja stanu jawi się konieczność rozwoju gospodarki morskiej. Portów, instalacji przemysłowych, centrów logistycznych, stoczni, przetwórni i przekopów (sic!). Historia się nie skończyła, a obecność na morskich szlakach handlowych i uczestnictwo w gospodarce związanej z eksploatacją wód morskich to przepustka do wielkiego świata, bogactwa i znaczenia. Kto to kwestionuje ten kiep!


Link:

https://eloblog.pl/przez-tyle-lat-poszczegolne-ziemie-nalezaly-do-polski/




Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura