Bazyli1969 Bazyli1969
6155
BLOG

Rosja, czyli jak powstawał ósmy kontynent?

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 135

Praw­dzi­wa dzi­kość, to płyn­ne przejście między uległością a do­minacją i z powrotem. 
Anonim

image

Relacje między sąsiadami nie zawsze układają się dobrze. Dotyczy to zarówno przysłowiowego Kowalskiego oraz jego swojaków zza ściany, jak i stosunków międzypaństwowych. Świadomość na kogo możemy liczyć, kto w razie czego nie kiwnie nawet palcem w bucie, a którego spośród znajomków winniśmy się obawiać, wydaje się bardzo pożyteczną. Gdy przełożymy powyższe na język polityczny i skalę międzynarodową uzyskamy swoistą mapę ośrodków przyjaznych i stref niebezpiecznych. Do tych drugich z pewnością zaliczyć należy obszar rozciągający się od Sachalinu po Krym i od Płw. Kolskiego po Kaukaz. Z tego właśnie terytorium, nie raz i nie nie dwa, wypełzały hydry, groźne nie tylko dla nas, ale również dla całej Europy, a może i całego świata. Dzięki olbrzymiej daninie potu,  krwi oraz łaskawości losu udawało się ścinać potworne łby. Czy jednak niebezpieczeństwo na zawsze odeszło w przeszłość? Jak powszechnie wiadomo: niestety nie. Przekonanie o tym panuje nie tylko w wojskowych sztabach i kwaterach szpiegowskich, lecz również wśród  zwykłych obywateli. Doskonałym dowodem na to są m.in. notki pojawiające się na Salonie, których autorzy niekiedy ze znawstwem analizują zjawisko pod nazwą - Rosja. No dobrze. Wiemy, jak jest i jak może być. Czy jednak nie warto zastanowić się nad przyczynami obecnego stanu rzeczy? Wniknąć w targaną gwałtownymi namiętnościami rosyjską duszę, przybliżyć praprzyczynę postawy ludu zamieszkującego największe państwo świata, pochylić się nad podłożem swoistej wyjątkowości  mechanizmów rządzących Rosją. Sądzę, że warto. Zaznaczę na wstępie, iż wszystko co zawarłem poniżej jest li tylko zasygnalizowaniem problemu i projekcją moich przemyśleń. Jeśli jestem w błędzie, to chętnie wysłucham innej opowieści.

Mówiąc o Rosji zawsze trzeba pamiętać o Rusi. Tak się bowiem złożyło, że dzieje państwa moskiewskiego były (i w znacznym stopniu są!) nierozerwalnie związane z historią ośrodków politycznych zlokalizowanych na ziemiach dzisiejszej Ukrainy i Białorusi. Widać to najlepiej śledząc najwcześniejszy okres formowania się wielkiego organizmu państwowego na wschód od naszych granic. Wtedy to, czyli w drugiej połowie IX stulecia, żądne bogactw grupy Skandynawów, rozpoczęły krok po kroku podbój dorzeczy Dźwiny, Dniepru i górnej Wołgi. Proces ten trwał dość długo bo po schyłek X lub nawet początek XI w, a w jego efekcie  pod władzą Kijowa znalazł się obszar ok. 1,2 miliona km2, zamieszkany przez kilka milionów Słowian, Bałtów, Finów, Turków, Skandynawów i innych. Spoiwo tej mieszanki tworzyły dwa faktory: dynastia i religia. Głowa rodu panującego najczęściej rezydowała w Kijowie lub Nowogrodzie Wielkim. Jej krewni otrzymywali we władanie wydzielone regiony wraz z grodami. Jak to w świecie polityki bywa, spory o pierwszeństwo zdarzały się często i nieraz przemieniały się w krwawe zmagania. Nie mniej aż po siódmą dekadę XII w. palmę pierwszeństwa  dzierżył kniaź panujący w Kijowie i dopiero po tym czasie przewagę poczęły zdobywać inne ośrodki. Co do religii, to warto wspomnieć, iż chrześcijaństwo niezwykle opornie zapuszczało korzenie na Rusi. Wprawdzie już za czasów Jarosława Mądrego uzyskało rangę czynnika jednoczącego, ale... Tacy Wiatycze pozostawali w swej masie poganami najprawdopodobniej jeszcze w XIII stuleciu, a przeżytki pierwotnych wierzeń  trwały kolejne dwa wieki, o czym świadczy historia posłania do miasta Mceńsk (w dzisiejszym obwodzie orłowskim) misjonarza, za którego przyczyną mieszkańcy wspomnianego grodu mieli przyjąć chrzest (1415 r.!).

Dla jasności obrazu niezbędnym jest przypomnienie, iż Ruś podlegała ówcześnie różnorakim oddziaływaniom. Z jednej strony Bizancjum, z drugiej świata łacinników, jeszcze z innej pogańskich stepowców oraz wyznawców islamu. Co prawda przyjęcie ok. roku 988 greckiej odmiany chrześcijaństwa sprofilowało kształt kulturowy dziedziny Rurykowiczów, ale pozostałe ogniska wpływu wciąż promieniowały na ludność Rusi. Jest to o tyle ważne, iż na skutek tego interesujące nas społeczności pod niektórymi względami znacząco wyprzedzały inne europejskie wspólnoty. Handel, dzięki położeniu Rusi na przecięciu ważnych szlaków, kwitł. Pod patronatem książąt powstawały w licznych grodach architektoniczne arcydzieła. Piśmiennictwo (w grece i języku słowiańskim) osiągnęło bardzo wysoki poziom, a znajomość pisania i czytania w niektórych rejonach (np. w Nowogrodzie Wielkim) zawitała dosłownie pod strzechy; co było ewenementem na skalę światową. Gdy na początku XI w. niemiecki biskup i kronikarz, Thietmar, opisywał stosunki na Rusi, stwierdził, iż w jej stolicy istniało dwieście cerkwi. Najpewniej przesadził, ale wg. uczonych w owym okresie mogło zamieszkiwać Kijów od 25 000 do 40 000 mieszkańców,  Nowogród Wielki ok. 15 000 i Połock ok. 8 000, a to przy 4 000 - 5 000 ludzi żyjących wtedy  w naszym Krakowie daje odpowiednią skalę porównawczą. Summa summarum wczesnośredniowieczna Ruś pod względem gospodarczym, kulturowym, politycznym oraz charakteru stosunków społecznych była krajem praktycznie nie odbiegającym od średniej europejskiej. To jednak uległo gwałtownej zmianie...

31 maja 1223 r. sojusznicze wojska rusko-połowieckie zostały doszczętnie rozbite nad rzeką Kałką (nieopodal Morza Azowskiego) przez reprezentantów potęgi o skali globalnej. Mongołowie, bo o nich mowa, wykorzystali brak spójnego dowodzenia w obozie przeciwnym z taką bezwzględnością, iż spod ich szabel i strzał umknęła zaledwie 1/5 spośród 30 000 - 40 000 wrogów. Na dokładkę złamali przyrzeczenie dane części broniących się w warownym obozie antagonistów i wziętych do niewoli kniaziów oraz możnych pozbawili życia w mocno wyrafinowany sposób. Otóż skrępowanych powrozami poukładali na ziemi i na tak przygotowane "podłoże"  nałożyli wielki, drewniany stół w kształcie koła, a następnie sami nań usiedli i rozpoczęli uroczystą biesiadę. Pokonani, z ziemskiego padołu odchodzili w straszliwych męczarniach.
image

Kaźń wodzów ruskich po bitwie nad Kałką

Prawdziwy armageddon nadszedł piętnaście lat później. W centrum imperium mongolskiego, wnukowie Czyngis-chana podjęli decyzję o opanowaniu niektórych krain leżących na zachodzie. Olbrzymia armia pod dowództwem Batu i Subedeja uderzyła w grudniu 1237 r.  na Riazań. Wobec nie zaakceptowania przez obrońców warunków kapitulacji przedstawionych przez napastników (w tym "podatku od wszystkiego"!), los tego regionalnego centrum został przesądzony. Po kilkudniowej obronie Mongołowie wtargnęli na wały i nie bacząc na płeć ni wiek przeprowadzili dokumentną eksterminację. O tym wydarzeniu dziejopis ruski wspomina tak: „Wszystko spalili, zabili księcia Jerzego Igorowicza, jego księżnę, zabili innych książąt, a mężczyzn, kobiety i dzieci pochwyciwszy, jednych rozsiekli mieczami, innych zabijali strzałami i rzucali w ogień, a niektórych schwyciwszy, wiązali, rozcinali piersi, wyjmowali żółć. Tatarzy oddali na pastwę ognia święte cerkwie, spalili klasztory i wsie, rozgrabili majętność". Wraz z dymem spalonego ośrodka, po całej Rusi szerzył się strach. Punkty oporu padały jeden po drugim. Kołomna, Włodzimierz nad Klaźmą, Twer, Rostów, Perejesław, Kozielsk, Czernichów, Kijów, Włodzimierz Wołyński, Halicz i kilkadziesiąt innych. Zniszczenia miały wymiar apokaliptyczny. Np. dekadę później, we wspaniałej niegdyś naddnieprzańskiej stolicy, wegetowało ledwie kilkadziesiąt rodzin, a cała okolica zasłana była tysiącami szkieletów pomordowanych Rusinów. Chociaż zagony mongolskie nie dotarły w najdalsze rejony Rusi, to również ich ludność została poddana zwierzchność chanów. A nie była ona lekka.

Główną bronią potomków Czyngis-chana był terror. Czytając "Tajną historię Mongołów", czyli źródło powstałe w środowisku stepowych koczowników, co rusz napotykamy opisy bezprzykładnych i - w naszym rozumieniu - bezsensownych okrucieństw. W tym bowiem świecie pokonanie przeciwnika w polu nie kończyło wojny, ponieważ zwycięzca pełną satysfakcję uzyskiwał dopiero po zamordowaniu w obozowisku rywala wszystkich starców, kobiet i dzieci sięgających głową ponad koła wozu.  Bestialskie metody obowiązywały także w życiu codziennym. System zasad i reguł panujących w państwie mongolskim, znany pod nazwą "jasa" (nigdy nie skodyfikowany), począł być ustalany przez Czyngis-chana już na początku jego rządów. Obejmował właściwie tylko trzy rodzaje kar: konfiskatę majątku, wygnanie i śmierć. Tą ostatnią sankcję stosowano bardzo często. Wystarczyła drobna niesubordynacja wobec dowódcy,  zaleganie z zapłatą podatku, spóźnienie się na "wiec" (nawet z przyczyn obiektywnych), podejrzenie o nieprzychylność w stosunku do urzędnika chańskiego lub wypasanie bydła poza przyznaną strefą... Takie rozwiązania implementowano na podbite obszary, uzupełniając je o kolejne preteksty skutkujące karą główną.

Ludność Rusi została poddana opresji w sposób szczególny. O ile bowiem wobec innych koczowników władcy mongolscy (po ich uzależnieniu) prowadzili zwykle  politykę obłaskawiania, o tyle mieszkańcy ziem ruskich byli traktowani niczym podludzie. Przekonali się o tym nie tylko porywani w jasyr i zabijani z byle powodu zwykli chłopi i mieszkańcy grodów,  lecz również poszczególni kniaziowie. Aby sprawować rządy w swoich domenach musieli uzyskiwać na to  zgodę od panów stepu. Wybierali się zatem do siedziby chana z pokorną prośbą o akceptację, zawsze obładowani mnóstwem podarków. Gdy już zaspokoili materialne oczekiwania tatarskiego "cara" oraz jego otoczenia, wcale nie mogli być pewni sukcesu. Niezwykle często wyprawy kończyły się dla aplikujących kniaziów i towarzyszących im bliskich śmiercią. Niekiedy kończyli życie otruci, czasem bywali ćwiartowani, a niekiedy na oczach chana jeden pretendent musiał zabijać drugiego. Gdy nawet misja zakończyła sie sukcesem, to po powrocie musieli liczyć się z tym, iż w każdej chwili pod ich siedzibę przybędą masy konnych oraz pieszych wojowników i zakończą krótkotrwałą idyllę. Zresztą Mongołowie bacznie śledzili poczynania książąt, a ich oczami i uszami byli - wywodzący się spośród zaufanych nomadów - baskakowie. Do nich należało pilnowanie zbierania podatków, przekazywania podbitym woli chana, wymierzanie sprawiedliwości i pozyskiwanie "mówiących narzędzi". Na jedno ich skinienie zginali karki najbardziej dumni bojarzy i kniaziowie.

image

Baskak odbierający daninę od Rusinów

W czasie ponad dwuwiekowej niewoli przemoc w obyczajach politycznych osiągnęła rozmiary nieznane wcześniej na Rusi. Jak twierdzi badacz zagadnienia "widać to choćby po mongolskim lub turecko-tatarskim pochodzeniu wielu słów rosyjskich dotyczących karania, takich jak kandały i kajdały (kajdany), nagajka (rodzaj bata) i kabala (niewola). [...] W tym okresie szerokie rzesze dowiedziały się, czym jest państwo; że jest samowolne, stosuje przemoc, że zabiera, co wpadnie mu w ręce i nie daje nic w zamian. Tak przygotowany został osobliwy typ władzy politycznej, łączącej pierwiastki rodzime i mongolskie..." Jad zatruwał ziemię ruską nie tylko za bezpośrednią przyczyną stepowców, ale również za pośrednictwem rodzimej ludności. Była ona przecież poddawana opresji nie tylko w swoich pieleszach, ale równocześnie żyła wśród koczowników. Poseł króla Ludwika IX  wysłany w roku 1252 do Batu-chana, we wspomnieniach zapisał: „Wszędzie wśród Tatarów widać rozliczne osady Rusów. Rusowie pomieszani są z Tatarami... [...] Wszelkie główne szlaki w tym wielkim kraju obsługują Rusowie. Na przeprawach rzek wszędzie widać Rusów." Z kolei muzułmański podróżnik Ibn Battuta piszący w latach trzydziestych XIV w. stwierdził: „W Saraj Berke było wielu Rusów, główną masą uzbrojonych, obsługujących i roboczych sił Złotej Ordy byli Rusowie.” Rusini, którzy wracali po latach do domów byli już zainfekowani tatarską obyczajowością.

Gdy po roku 1380, dzięki zwycięstwu Dymitra Dońskiego na Kulikowym Polu, zwierzchność  mongolska nad Rusią zdecydowanie zelżała, to mimo tego choroba rozwijała się dalej.  Pierwszorzędnym "nosicielem" wirusa okazała się Moskwa. Praktycznie od samego początku jej władcy potrafili wkraść  się  w łaski chanów dzięki bezlitosnemu traktowaniu własnych poddanych i spełnianiu każdej zachcianki swych zwierzchników. Pozwoliło im to m.in. uzyskać tzw. jarłyk (prawo do zbierania podatków z ziem ruskich) i stopniowo wzmacniać swoje siły. Rozkład wewnętrzny Ordy  oraz de facto zwycięskie dla Rusi starcie nad Ugrą (1480 r.), umożliwiły kniaziom moskiewskim skoncentrowanie się na dziele "zbierania wszystkiej Rusi". Proces  ten przeprowadzano według reguł żywcem zaczerpniętych z  testamentu Czyngis-chana. Było to tym łatwiejsze, że wielu Tatarów wybrało służbę u władców rezydujących na Kremlu. Nie pamięta się na ogół, iż cały szereg znanych rosyjskich rodów pochodzi wprost od koczowniczych przodków. Wśród nich wymienić można: Achmatowów, Apraksinowów, Bierdiajewów, Bułg(h)akowów, Dierżawinów, Karamzinów, Korsakowów, Puszkinów, Rachmaninów, Turgieniewów, Tuchaczewskich czy Czaadajewów.

Szczególnie zasłużonym realizatorem procesu narzucania zwierzchnictwa Moskwy innym podmiotom był niewątpliwie Iwan IV, zwany też Groźnym. Czynił to z lisią chytrością, stalową konsekwencją i "mongolską" bezwzględnością. I chociaż na forum zewnętrznym nie udało mu się osiągnąć wszystkich zamierzeń, to w mikrokosmosie ruskim właśnie on złamał  ostatecznie charaktery swych poddanych i wepchnął nieodwracalnie państwo rosyjskie na tory samodzierżawia. Doskonały pogląd na wyznawane przezeń idee dają listy cara adresowane do księcia Andrzeja Kurbskiego, który po niepowodzeniach wojennych zbiegł przed gniewem Iwana do Inflant. W jednym z nich Groźny napisał tak: "Czy to przeciwne sumieniu trzymać królestwo w swych rękach i nie dopuszczać niewolników swoich do władzy? Czy to przeciwne rozumowi - nie chcieć poddać się ich zwierzchności? I czy tak przykazuje nam prześwietne prawosławie - ulegać władzy i rozkazom niewolników? [...] Rosyjscy samowładcy od początku sami władają swym państwem, a nie ich bojarzy i wielmoże.  A ty w złości swojej nie potrafiłeś tego zrozumieć..." Jeśli uwzględnimy jeszcze fakt, iż w oficjalnych pismach głowa państwa używała wobec arystokraty określeń, spośród których najłagodniejsze brzmiało "ty psie!", to uzmysłowimy sobie jaki był stosunek cara do rodaków zgłaszających nawet niewielkie zastrzeżenia. Iwan IV nie ograniczał się li tylko do pisemnych gróźb. Kiedy doniesiono mu, że mieszkańcy Nowogrodu Wielkiego nawiązali kontakty z Rzeczpospolitą by wyzwolić  się spod barbarzyńskiego jarzma, błyskawicznie zebrał wojsko oraz "pretorianów" z opricziny i ruszył ku niepokornemu miastu. Po drodze wyciął sporą ilość mieszkańców Tweru i 6 stycznia 1570 r. stanął obozem kilka kilometrów od jednego z najstarszych grodów ruskich. Przestraszeni obywatele wysłali delegację mającą przebłagać cara, lecz jej wysiłki zdały się na nic. Przebieg dalszych wydarzeń tak opisywał prof. W. Serczyk: "Iwan opuścił dom arcybiskupa, udając się do swej siedziby, gdzie rozpoczął "sądzenie" przywlekanych do niego nowogrodzian. Więźniów torturowano: przypalano ogniem, oblewano specjalnie spreparowanym płynem i podpalano, a następnie wiązano za ręce i nogi, przyczepiano do sań i wleczono do mostu, skąd wrzucano do przerębli w rzece. Niemowlęta przywiązywano do matek i także wrzucano do wody. Pośrodku rzeki uwijały się liczne łodzie obsadzone przez strzelców czuwających nad tym, by nikt nie zdołał się uratować. Gdy umiejący pływać wychylali głowy z lodowatego nurtu celem zaczerpnięcia powietrza, czekały na nich rohatyny, spisy i topory spychające ich pod lód, rozbijające głowy, odrąbujące palce rozpaczliwie szukające zbawczego uchwytu. Mijały godziny, potem dnie i tygodnie. Car srożył się cały miesiąc. Wołchowem spływały okrwawione trupy." Przypuszcza się, iż podczas tej pacyfikacji życie utraciło od 25 do 40 tysięcy ludzi. Pozostałych, na rozkaz Groźnego, przesiedlono w głąb państwa. Od tego czasu ostatnie ognisko dążeń wolnościowych na ziemiach  podległych Moskwie przestało istnieć. 

image

Pacyfikacja Nowogrodu Wielkiego przez Moskali

Specyficzna praktyka osiągania celów politycznych stała się immanentną częścią rosyjskiej tradycji. O tym, że przez długi czas społeczności żyjące w strefie cywilizacji łacińskiej lub nawet tylko nią muśnięte nie zdawały sobie sprawy z moskiewskich obyczajów, świadczy przykład kozaków, którzy w trakcie wojny domowej w Rzeczpospolitej postanowili oddać się pod opiekę cara. Gdy w styczniu 1654 r. miano podpisać w Perejesławiu ugodę pomiędzy kozakami i przedstawicielami Aleksego I, ci pierwsi, przyzwyczajeni do obyczajów panujących w Rzeczpospolitej, oświadczyli, że oczekują zaprzysiężenia paktu przez stronę rosyjską. Członkowie moskiewskiego poselstwa najpierw zareagowali zdumieniem, a następnie wściekłością. Przecież car i jego przodkowie nigdy takich rzeczy nie czynili i... czynić nie będą! Jeśli nie chcecie po dobroci, to złamiemy was siłą.

Opisane powyżej metody, władcy Kremla stosowali potem wielokrotnie. Działali tak, ponieważ przejęli ohydną mongolską  tradycję, którą następnie rozwinęli i uczynili drogowskazem postępowania. Przychodziło im to tym łatwiej, iż w ciągu dziejów bezlitośnie topili we krwi wszelkie przejawy buntu i pragnienia samodzielności. Wszelka niezależna myśl i każda inicjatywa, jeśli odbiegały od przekonań i planów samodzierżców, uznawane były za zbrodnię przeciw panującemu i przeciw państwu. W efekcie w skażonej świadomości przeważającej większości mieszkańców Rosji nie ma miejsca na poczucie godności i podmiotowości człowieka oraz na kształtowanie obywatelskiej wspólnoty. Występuje za to paniczny strach przed siłą władzy, całkowita uległość wobec niej, przyzwolenie na wszelakie popełniane przez nią nadużycia. Rodzi się też instynkt stadny prowadzący do stosowania brutalnej, niczym nieuzasadnionej przemocy w stosunku do innych społeczności oraz zanika poszanowanie drugiego człowieka w osobistym kontakcie.

Mechanizmy panujące w Rosji nie są tylko budzącą dreszcze egzotyką. Przekładają się bowiem bezpośrednio zarówno na stosunki wewnętrzne, jak i relacje tegoż państwa z innymi podmiotami. Czy istnieje drugi, potencjalnie tak bogaty kraj, w którym większość mieszkańców żyje zdecydowanie poniżej przyzwoitej średniej? Czy w gronie mocarstw znajdziemy inne państwo, tak bezceremonialnie łamiące prawo międzynarodowe? Czy na naszym kontynencie, wśród państw mieniących się demokracjami, odnajdziemy takie, w którym najmniejszy werbalny sprzeciw wobec postępowania władz, traktowany jest niczym zamach na ustrój państwa? Na wszystkie te pytania odpowiedź brzmi: nie! Czy istnieje zatem szansa na przewartościowanie mentalności Rosjan w kierunku humanizacji życia politycznego i społecznego? Wydaje się, że takim oczekiwaniom bardzo jest blisko do rojeń chorego umysłu. Trucizna, którą w serca i głowy Rusinów wlali ich mongolscy oprawcy, zatruła już wszystkie organy. W zakresie wartości, zasad, relacji i zachowań największe państwo świata stało się osobnym kontynentem. Detoks, jakim miała być XX wieczna rewolucja przeprowadzona przez komunistycznych fanatyków, pogłębił jeno zły stan pacjenta. Na dziś można orzec, iż w przewidywalnej przyszłości, widoków na poprawę kondycji chorego po prostu nie ma.




PS Pomysł na tytuł notki zaczerpnąłem z niezwykle interesującej książki W. Zajączkowskiego, pt. "Rosja i narody".

Linki:

https://www.se.pl/wiadomosci/swiat/niedzwiedz-wybiegl-na-ulice-w-tatrach-nie-zyje-jedna-osoba-szokujace-zdjecie-aa-nXqk-WwBd-RJsK.html

https://pl.wikipedia.org/wiki/Republika_Nowogrodzka#/media/File:LebedevK_UnichNovgrodVecha.jpg

https://lenta.ru/articles/2016/09/10/polekulikovo1/

http://asiarussia.ru/articles/13360/

https://vk.com/drevnruswar







Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura