pink panther pink panther
3469
BLOG

Ranking opriczników: Szela, Berman, Rokossowski.

pink panther pink panther Społeczeństwo Obserwuj notkę 22

W trakcie oczekiwania na wyniki wyborów samorządowych, które to oczekiwanie przeciąga się w sposób rozśmieszający i zastanawiający zarazem, przypomniał mi się incydent z jakąś nagrodą za słuchowisko o marszałku Konstantym Rokossowskim, która to nagroda wzbudziła w kręgach najszlachetniejszych patriotów prawdziwą furię. Nie słucham Polskiego Radia, podobnie jak nie oglądam TVP, więc sprawę znam z drugiej ręki, z notki jednego z blogerów. Przyczyna oburzenia była taka, że marszałek Rokossowski „był zbrodniarzem” więc jest niestosowne nagrywanie wywiadów z prawnuczką a już wręczać za „wywiad-rzekę” – nagrodę, to zdaniem oburzonych, w najwyższym stopniu niestosowne.

 W dyskusji pojawiły się informacje o zbrodniach popełnionych przez marszałka (stopień wojskowy w Armii Czerwonej) Konstantego Rokossowskiego, kiedy w latach 1949-1956 pełnił m.in. funkcję ministra obrony i wicepremiera w PRL, w tym podjęcie decyzji o tzw. stroj-batalionach dla niepokornych żołnierzy, które oznaczały morderczą pracę w kopalniach. Ofiar śmiertelnych było co najmniej 1000 plus wiele tysięcy okaleczonych i inwalidów na całe życie.

 

Biorąc pod uwagę fakt, iż dzięki polityce kolejnych rządów oświeconych autorytetów moralnych wystruganych przy Okrągłym Stole lekcje historii zostały zredukowane do poziomu zbliżonego do tego z czasów Generalnej Guberni, trzeba liczyć się z tym, iż niewinna młodzież może dojść do wniosku, że marszałek Konstanty Rokossowski z Armii Czerwonej był  jedynym zbrodniarzem stalinowskim w PRL.

To ciekawa informacja, która pozwala zrozumieć, że skoro był tylko JEDEN zbrodniarz stalinowski i był nim sowiecki marszałek Konstanty Rokossowski, to jest rzeczą zupełnie słuszną, że setki innych osób ze szczególnym uwzględnieniem pewnej „dwudziestki nazwisk” pojawiających się w wspomnieniach ofiar stalinizmu, książkach, filmach dokumentalnych, w muzeach – nie są żadnymi „zbrodniarzami” a te wszystkie informacje są wynikiem nieporozumienia, bo oczywiście te „wszystkie inne osoby poza Rokossowskim” są – niewinne. Co prawda po czasach stalinowskich nie można się doliczyć kilkuset tysięcy Polaków, czasem tylko jacyś nudziarze, jak pan Płużański młodszy ciąga ludzi po jakichś „Łączkach” w innymi nudziarzami, ale sprawa okazuje się jasna.

 Zatem jest rzeczą jak najbardziej słuszną, że w Polsce do dzisiaj praktycznie żadna z osób wymieniana „błędnie” jako  „stalinowski zbrodniarz z wyższej półki”  nie została ukarany za zbrodnie przeciwko Narodowi Polskiemu -  ani realnie w sądzie, ani karą ostracyzmu społecznego.

 

Byłoby to zabawne, gdyby nie krew setek tysięcy ofiar polskich a może i miliona -wołająca o pomstę do nieba wobec faktu, iż prawdziwi zbrodniarze „leżą” pochowani w różnych „alejach zasłużonych” a ich potomkowie i pociotki same rwą się do oskarżania Narodu Polskiego i polskich ofiar o różne „zbrodnie”           

 

 

Taka kompletna niemożność państwa i jego elit w wykonywaniu podstawowych czynności związanych z zarządzeniem prawem i historią państwa, do których to czynności należy m.in. ścigane i karanie zbrodniarzy przeciwko Narodowi, podobnie jak przywołany do tablicy rosyjski/sowiecki marszałek – przypomniały mi o zjawisku znanym od wieków w ościennym kraju a wyraźnie występującym dzisiaj w Polsce – o zjawisku „wielkiej smuty” czyli totalnego kryzysu instytucji państwa i kryzysu moralnego narodu rosyjskiego.
Zaś ze zjawiskiem „wielkiej smuty” wiąże się bardzo ciekawe zjawisko w historii Rosji - opriczniny.

 

 Cóż to była opricznina w Rosji i czy można ją „przypisać” jakimś zjawiskom czy ludziom w  Polsce „na przestrzeni wieków”.

 

Opricznina była techniką polityczną zastosowaną przez cara Iwana Groźnego – w celu zdławienia WSZELKIEJ opozycji wewnętrznej i umocnienia własnej władzy – poprzez stworzenie „dodatkowych” (oprócz- oprócz) oddziałów policyjno-militarnych (poza armią) ,bezpośrednio podległych władcy osobiście – w celu eliminacji wszelkich osób zwłaszcza z kręgów elit państwa, wykazujących jakiekolwiek oznaki niezależności lub choćby podejrzenia O MOŻLIWOŚĆ ZBUNTOWANIA SIĘ W PRZYSZŁOŚCI przy użyciu wszelkich dostępnych środków terroru z torturami i zabójstwami bez wyroków –włącznie.

 

Jak się tak czyta tę definicję, to wydaje się to zjawisko opriczyny strasznie bliskie naszym dziejom najbliższym ale i nieco bardziej odległym.
I nawet ośmielam się wyłonić moich kandydatów na opriczników , którzy byli przez swoich zleceniodawców wykorzystywani do „zdławienia wszelkiej opozycji wewnętrznej i umocnienia władzy carskiej” lub cesarskiej lub stalinowskiej - w Polsce.

Oczywiście „opozycji wewnętrznej” w postaci wybitnych przedstawicieli społeczeństwa polskiego znajdującego się w XIX i XX w. pod administracjami a to cesarzy Habsburgów a to „cara Stalina”. Poza tym celem opriczniny było wedle docenta wiki :”..oprócz zastraszenia ogółu ludności, była pacyfikacja wyższych warstw społecznych nielojalnych wobec cara. (…). Jednym z zadań opriczników było również przeprowadzanie masowych deportacji ludności…’.

 

Niby ten car Iwan Groźny tak daleki – a tak bliski.

 

Jego „dokonania”  i „metody” oraz „dobrani sprawcy”  przypominają, o dziwo,  eksterminację wyższych warstw ludności polskiej na terenach podbitych przez ZSRR w 1939 r. a potem w marionetkowej PRL w latach 1944-1956. Mamy i „pacyfikację wyższych warstw społecznych nielojalnych wobec cara Stalina”, mamy zabójstwa polskich duchownych a oczywiście mamy też „przeprowadzenie masowych deportacji ludności”.

 

I jeszcze jedna ważna cecha tej „formacji”:… Oprycznicy pochodzili głównie z niższych warstw społecznych (szczególnie z drobnejszlachty) lub byli obcyminajemnikami. Do ich zadań należało między innymi sianieterroru i zarządzanie ziemiami odebranymi bojarom.

 

Proponuję zwrócić uwagę  na kilku „kandydatów” „zbliżających się” do powyższego opisu „opricznika” w odniesieniu do eksterminacji polskiego narodu:

 

1)Jakub Szela – chłop spod Tarnowa, bez poczucia przynależności narodowej poddany Habsburgów w zaborze austriackim, zatrudniony przez władze cesarskie do zorganizowania rzezi miejscowej szlachty, próbującej zorganizować jakieś akty buntu. Rzeź owa zwana „rabacją galicyjską” miała miejsce w lutym 1846 r. w kilku powiatach między Tarnowem a Podkarpaciem i pociągnęła za sobą napady zorganizowanych „opriczników” na ok. 500 dworów polskich, napady na polskich księży i urzędników. Nie zostali zaatakowani w tym zbiorowym mordzie: Niemcy i Żydzi. Łączna liczba polskich ofiar szacowana jest na około 1500-3000 osób z samych tylko sfer ziemiańskich.

 

Szela po wykonaniu tego zadania otrzymał stałych ochroniarzy w postaci austriackich policjantów a następnie otrzymał spory nadział ziemi i został przeniesiony w bezpieczniejsze miejsce. W ten sposób władze w Wiedniu skierowały niezadowolenie chłopów z ich bardzo trudnej sytuacji – z siebie jako stanowiących prawo i faktycznie rządzących, na będących „pod ręką” na niewygodnych i buntujących się polskich eliciarzy. W niektórych powiatach liczba polskich elit została zniszczona w 90% . Na przykład w Tarnowskiem. Jakub Szela nie uważał się za Polaka ale podanego cesarskiego. Jego piewcą w XX w. był nie Wyspiański a towarzysz Brunon Jasieński, którego z kolei „czci” jakaś gromadka od 2002 r. w Klimontowie, gdzie się urodził. Nazywa się to Brunonalia i dotyczy człowieka, który plunął na Rzeczpospolitą, „wybrał Sowiecki Sojuz”  i sławił ponurego rzeźnika Polaków – Jakuba Szelę.

 

3)Jakub Berman „opricznik dyskretny” - urodzony  w zaborze rosyjskim w zamożnej rodzinie mieszczańskiej w roku 1901. Jak można sądzić,  nie solidaryzował się z odrodzoną w 1918 r. Polską ale traktował ją jako państwo sezonowe a swoją lojalność i „swoje interesy” umieścił był „u dawnego-nowego suwerena” – Rosji Sowieckiej i Stalina. Od 1924 r. działał w Związku Młodzieży Komunistycznej, od 1928 r. w KPP a od 1939 r. praktycznie stał się „obywatelem radzieckim”.

 

Współtworzył najtajniejszy organ nadzoru nad strukturami komunistycznymi przyszłego PRL tj. Centralne Biuro Komunistów Polskich w lutym 1944 r. na mocy decyzji Sekretariatu Centralnego KomitetuWszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)ZSRR czyli Stalina. Była to struktura tajna i nadrzędna nad PPR. Gomułka o jej istnieniu dowiedział się w sierpniu 1944 r.

 

Organ ten faktycznie nadzorował Związek Patriotów Polskich, Armię Berlinga, struktury Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, pełniącego rolę prowizorycznego rządu i  Krajową Radę Narodową i związki militarne komunistów w części Polski okupowanej przez Niemców. Oraz PPR.

 

Poprzez PKWN podlegały mu takie osoby jak: Wanda Wasilewska ze Związku Patriotów Polskich (i wiceprzewodnicząca), Stanisław Radkiewicz jako „kierownik resortu bezpieczeństwa publicznego” oraz Michał Żymierski jako „kierownik resortu obrony narodowej” oraz Jan Czechowski jako „kierownik resortu sprawiedliwości”. Od grudnia 1944r. podlegali mu nowo-powołani w skład „rządu”: Hilary Minc – „kierownik resortu przemysłu” i Jan Stefan Haneman „kierownik resortu skarbu”.

 

Był to zatem od początku „główny opricznik” z ramienia „cara Stalina”  choć dyskretnie schowany w drugim rzędzie, działający pod nic nie mówiącymi nazwami „komitetów” i „komisji”. On poprzez „kierowników resortów” zarządzał zarówno konfiskatami mienia polskich przemysłowców, ziemian, sklepikarzy (bitwa o handel) i rzemieślników jak i masowymi aresztowaniami „polskich zbuntowanych bojarów” . Tych wszystkich „bojarów, którzy „mogli się zbuntować” wraz z rodzinami, częściowo  wyekspediował do Gułagu a część kazał wymordować na miejscu.

 

Biorąc pod uwagę styl pracy jego „suwerena” czyli „cara Stalina” należy oceniać rolę Jakuba Bermana  jako „klasycznego opricznika”, bo oczywiście „pomysły miał Stalin” i rozkazy wydawał Stalin, ale to Berman był „pasem transmisyjnym”, który „wdrażał maszynę śmierci, eksterminacji, konfiskat i kłamstw” – poprzez podległe mu resorty. Bierut wypychany na czoło w charakterze „prezydenta” nie miał takich pełnomocnictw jak Berman i Wasilewska.

 

Bardziej bezpośrednie związki z „klasyczną działalnością opricznika” widać w jego kierowniczej roli w organie PZPR pod nazwą: Komisja Sekretariatu Biura Politycznego KC PZPR ds. Bezpieczeństwa Publicznego, która działała w latach 1949-1954. Formalnie szefem Komisji był Bolesław Bierut, a poza Bermanem członkami byli też: Hilary Minc, Mieczysław Radkiewicz, Roman Romkowski, Konrad Świetlik i Mieczysław Mietkowski.

Faktycznie „nad papierami” pracowali tylko dwaj: Bierut z Bermanem, ale z nich dwóch to Berman był tym „faktycznie ważniejszym”.

 

Wedle dokumentów odnalezionych przez IPN, co najmniej w jednych aktach śledztwa można znaleźć odręczne notatki Bermana z zaleceniami dla śledczych – „jak urabiać więźnia” i „w którym kierunku ma iść śledztwo”.

Jak podaje Leszek Żebrowski w artykule „Jakuba Bermana biografia ułomna” z 30.01.2010 r. dla Wirtualnej Polonii, w IPN można odnaleźć odręczne notatki dla Romkowskiego (wiceminister MBP) dotyczące prowadzenia konkretnego śledztwa przeciwko konkretnemu podejrzanemu:”..odręczna notatka Bermana dla gen. UB Romana Romkowskiego (vel Menasze Grünszpana-Kikiela, tu zwanego Romkiem, wiceministra MBP) dotycząca prowadzenia śledztwa przeciwko Adamowi Doboszyńskiemu: „Romku, przesyłam akt oskarżenia z jedną poprawką, t.[owarzysz] Tomasz [Bolesław Bierut] również nie ma zastrzeżeń. Warto popracować w tym kierunku, aby w toku przewodu sądowego jaskrawiej wystąpiła rola Watykanu, szczególnie proniemieckich kół w Watykanie i konkretnie formy ich akcji – tak, aby to było przekonywujące dla wierzących katolików. Na tle przewidzianych rozmów i akcji to by mogło mieć dosyć istotne znaczenie. Trzeba zmobilizować stare i nowe materiały i wystąpić z nimi w toku procesu” (Filip Musiał, Procesy pokazowe w Polsce 1944-1955). Na podstawie sfałszowanych „dowodów” Doboszyński został uznany za szpiega wielu państw, był niezwykle okrutnie torturowany, został zamordowany 29 sierpnia 1949 roku strzałem w tył głowy …”.

 

Nic nie wskazuje, aby była to notatka jedyna czy wyjątkowa. A Romkowski prowadził OSOBIŚCIE bardzo wiele śledztw, np. „śledztwo” przeciwko Rotmistrzowi Pileckiemu. Berman pomijał w swoich kontaktach ze śledczymi ministra Stanisława Radkiewcza. W systemie śledztw i pozornych procesów sądowych zostało wydanych w podległych Bermanowi strukturach – 8000 wyroków śmierci, z czego 6000 zostało wykonanych.

Dodajmy do tego fakt, iż w tamtych latach łącznie aresztowanych było 300 000 „potencjalnie zbuntowanych bojarów” i nikt do dzisiaj nie dokonał pełnego obliczenia, ilu spośród nich zostało zamordowanych „w śledztwie” przez opriczników niższej rangi. Wystarczy założyć niski procent - 10% i już mamy 30.000 zamordowanych „pod auspicjami głównego opricznika”.

 Ministerstwo Bezpieczeńtwa Publicznego, które było niejako „czapką systemu opriczniny” w stalinowskiej Polsce posiadało całą „armię opriczników” w liczbie szacowanej na ponad 200 tysięcy ludzi, w tym: Urząd Bezpieczeństwa  Milicja Obywatelska, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, służby więzienne (X MBP).

To była wewnętrzna armia „opriczników”, posiadająca znaczenie większą władzę niż armia polska „właściwa”.

Te „organa” działały „w terenie” i zanim „doprowadziły do aresztowania”, które wliczamy do statystyk owych 300.000 obywateli polskich zaaresztowanych w tamtym okresie – miały nieograniczone uprawnienia do mordowania w celu „likwidacji wrogiego elementu” lub „w obronie własnej”. Tutaj też dziwnym trafem nie podaje się syntetycznych danych na temat ilości „wrogów”, którzy mogli być np. niewygodnymi sąsiadami, znającymi bandycką działalność „milicjanta” z czasów okupacji.

 

Biorąc pod uwagę, jaka ilość partyzantów została „w lesie” po rozwiązaniu AK i ile bitew, potyczek, obław, napaści i „kotłów na granicy” - wspomina się w rozrzuconych: książkach, pamiętnikach, wywiadach – można „dorzucić” co najmniej 30-50 tysięcy zamordowanych bezbronnych lub broniących się z bronią w ręku „zbuntowanych polskich bojarów”.

Czyli „opricznik Berman” ma na sumieniu szacunkowo jakieś 50-150 tysięcy ofiar śmiertelnych spośród „szlachty, mieszczan i chłopów polskich”, co jest „wynikiem” nieco niższym niż ten, który osiągnął np. Bandera i OUN na Wołyniu. Ale „skala” imponuje i poraża.

 

Berman jako „opricznik” może nie skończył kariery takim sukcesem jak Maluta Skuratow, który córkę wydał za Borysa Godunowa, ale też nie został uduszony w kazamatach czy „zatorturowany na śmierć”. Po prostu po śmierci jego „suwerena –cara Stalina” – jego niedobita ofiara czyli towarzysz Władek Gomułka został postawiony przez towarzyszy z Moskwy na czele całego tego „interesu w XVII republice” i wykopał Bermana z „partii” pilnując, aby mu zabrano legitymację partyjną, co to była jak patent szlachecki. W takich sprawach Władek Gomułka nie miał poczucia humoru i za przetrzymywanie go w jakiejś tajnej izolatce  w rejonie Wału Miedzeszyńskiego – odciął Bermana od „szlacheckiego dworku” również. Który sobie „komunista w szarym swetrze” w środku stalinizmu z nieznanych środków wybudował. Ciekawe czyimi meblami umeblował i na czyjej porcelanie jadał.

 

4. Konstanty Rokossowski – „opricznik importowany” został „wywołany do tablicy” w związku z wywiadem z jego prawnuczką Ariadną Rokossowską dla Polskiego Radia. Urodził się w roku 1896 najprawdopodobniej w Warszawie jako poddany cara rosyjskiego z ojca Polaka urzędnika kolejowego i matki Rosjanki Antoniny Owsiannikowej. Jak to zwykle bywa w małżeństwach „dwunarodowych”, dzieci wychowywane są na patriotów ojczyzny matki .

Tak też w ogólnym rozrachunku stało się z Konstantym Rokossowskim, który wcześnie osierocony i pozbawiony wsparcia finansowego, wcześnie zaczął zarabiać na siebie pracą fizyczną, czasem ciężką. A jeszcze jego pradziadek Rokossowski miał całkiem spory majątek w Wielkopolsce. Jakiś przodek brał udział w wyprawie Napoleona na Moskwę w 1812 r. w oddziałach polskich.

Gdy wybuchła I WW Rokossowski zaciągnął się do armii carskiej – do jazdy i znakomicie sobie radził na tej wojnie awansując i otrzymując trzykrotnie „świętego Jerzego”- za odwagę.

Pod koniec wojny znalazł się z oddziałami na Dalekim Wschodzie, co zaważyło na jego losie w ten sposób, że kiedy „zaciągnął się do bolszewików”, to nie musiał „iść na Polskę” w 1920 r. bo „zwalczał barona Ungerna von Sternberga” w Mongolii i w rejonie Bajkału. Gdzieś tam się minął z uciekającym z Rosji „geologiem podróżnikiem” Ferdynandem Ossendowskim, który opisał w swojej książce tamtejszych bolszewików bardzo źle. Zasadniczo na podstawie wspomnień Ossendowskiego można stwierdzić, że w tamtych czasach Kostek zajmował się „w ramach Armii Czerwonej” bandyterką.

 

Gdy Rosja Sowiecka okrzepła, Kostek jako utalentowany i doświadczony oficer kawalerii „czasu wojny” został skierowany na jakieś poważne kursy w szkołach dla „czerwonych oficerów” i w 1925 r. ukończył je wspólnie z niejakim Grigorijem Żukowem, dość prymitywnym facetem ale też bystrzakiem.

Kostek awansował bardzo szybko kolejno na: dowódcę brygady, dywizji i korpusu kawalerii. Oznaczało to jak na warunki sowieckie – „życie jak w bajce”: wielkie mieszkania, nieograniczony dostęp do żarcia, ogólnie brak trosk materialnych i możliwość posiadania eleganckich „hobby” jak polowanie czy strzelectwo. Gdy miliony głodowały.  Jako oficer Armii Czerwonej prowadził życie polskiego szlachcica. Ale „subiektywnie” był Rosjaninem.

Choć „obiektywnie” był Polakiem, co w 1937 r. przypomnieli mu „opricznicy” cara Stalina- w ramach masowych aresztowań wśród oficerów Armii Czerwonej. „Załapał się” na ciężkie śledztwo z oskarżenia o zdradę i szpiegostwo na rzecz wywiadu japońskiego i oczywiście polskiego. Karę śmierci miał na bank.

 

Rokossowski był jednak wówczas wyjątkowo silnym i zdrowym mężczyzną z równie silnym instynktem samozachowawczym. Siedział łącznie prawie 3 lata i mimo „obróbki” czasem przez 4 „panów” jednocześnie, wybicia zębów, połamania kilku żeber i (podobno) wybicia oka, nie podpisał na siebie nic, ale co jeszcze ciekawsze – nikogo nie „zasypał w śledztwie”. Podobno trzy razy prowadzono go na sfingowane rozstrzelanie.

 

Uratowała go wojna sowiecko-fińska, w której Stalin poniósł ciężkie straty w sprzęcie i ludziach i lubiący go komandarm Timoszenko („wydawca” „Czerwonego Sztandaru” we Lwowie)  zaproponował wypuszczenie Rokossowskiego na wolność.

Wypuścili go jakby nigdy nic. Wysłali na Krym czy do Soczi, wstawili żelazne zęby, odkarmili i dali stopień generała majora i dowództwo Korpusu Zmechanizowanego. I zaraz Kostek, to znaczy generał Rokossowski „wziął i napadł na Rumunię” i „odebrał jej Besarabię” – z Chocimiem.

 

No ale „drogi sojusznik Hitler” uprzedza atak „drogiego sojusznika Stalina” i uderza na Sowieckij Sojuz. I wtedy zaczyna się najważniejsza część życiorysu Rokossowskiego, z którym można zapoznać się na przykład w książce Chrisa Bellamy’ego „Wojna absolutna. Związek Radziecki w II Wojnie Światowej” z 2007 r.

 

Dla nas ważne są trzy rzeczy: Rokossowski jako jeden z nielicznych dowódców wyższego stopnia najpierw nie dopuścił do rozsypki wojska i wycofywał się tylko na rozkaz. Weterani wspominają, że dawał osobisty przykład odwagi stojąc pod ostrzałem i paląc papierosa z adiutantem i „czytając mapy”. W tej części mieści się utrzymanie obrony Moskwy.

Po drugie to Rokossowski dostał do realizację „Operacji Pierścień” czyli kontrofensywy pod Stalingradem, której plan opracował i którą zrealizował siłami podobno nawet mniejszymi od sił niemieckich. 

Po trzecie – to Rokossowski opracował plan bitwy pancernej pod Kurskiem, która rozstrzygnęła losy II WW na froncie wschodnim, i zrealizował go mimo początkowych sprzeciwów STAWKI a w szczególności nienawidzącego go Żukowa i samego Stalina. Rokossowski ponoć trzykrotnie był wypraszany przez Stalina z sali obrad, „aby się zastanowił”. Rokossowski postawił na swoim i bitwę wygrał. A igrał ze śmiercią, bo w wypadku przegrania, z pewnością poszedłby pod ścianę.
Te trzy sprawy pokazują, że Rokossowski był przede wszystkim fachowcem od wojskowości, który dostał swoją szansę i ją wykorzystał w 100%. Był jednak „obiektywnie Polakiem” i Stalin zabrał mu dowództwo Frontu Białoruskiego po Operacji Bagration, w trakcie której po raz pierwszy „podpadł Polakom”. Pod Warszawą. Został skierowany na Prusy Wschodnie i Wał Pomorski: ciężka robota i zero chwały.

Po wojnie Stalin zbocznikował wszystkich najważniejszych dowódców IIWW, bo bał się ich sławy, którą propaganda wojenna pompowała bezwiednie w kronikach filmowych. Trudno  było pogodzić „sławę marszałów” z „zatwierdzoną prawdą”, że to „Stalin wygrał wojnę”. Żukowa np. zesłał do Odessy, żeby „ścigał bandytów” .

A Rokossowskiego „zesłał do Polszy”, żeby znienawidzili go Polacy, o ile mogli go po Powstaniu Warszawskim znienawidzić jeszcze bardziej. 

Wysłanie na zesłanie Rokossowskiego do Polski było chyba jeszcze większą degradacją niż „zesłanie Żukowa do Odessy”. Facetowi, który „zarządzał” armią 1,5 miliona żołnierzy w najgorętszym okresie wojny i był dowódcą najważniejszego Frontu Białoruskiego – Stalin dał posadę „ministra obrony” i „wicepremiera” w kraiku będącym XVII republiką, z agentem GRU Bierutem i „opricznikiem” Bermanem – formalnie lub nieformalnie – nad zwycięzcą spod Stalingradu i Kurska i obrońcą Moskwy w najgorszym czasie. Równie dobrze mógł był go Stalin „zesłać” do Mołdawii lub Armenii.

Rokossowski był Rosjaninem z wyboru i Polska kojarzyła mu się zapewne jedynie jako miejsce, gdzie żyła (lub nie żyła) jego rodzina. Faktycznie żyła jego starsza siostra, która przed wojną była gospodynią u słynnego księdza prof. Trzeciaka u św. Ducha w Warszawie, który został rozstrzelany przez Niemców. Gorliwa patriotka i katoliczka spotkała super-słynnego brata i jego rosyjską żonę, która pilnowała go czujnie, żeby przypadkiem „żona frontowa” Kostka, czyli pani doktor Galina Tałanowa, która urodziła mu 7 stycznia 1945 r. drugie jego dziecko - córkę Nadieżdę – nie zaawansowała na „drugą żonę”.

Niewątpliwie współuczestniczył w aparacie terroru w PRL jako członek najwyższych władz. Niewątpliwie za jego czasów politrucy, na ogół „bruneci” z Informacji Wojskowej prowadzili równie brutalne śledztwa wobec setek a może tysięcy żołnierzy polskiej armii, z których wielu po prostu zamordowali w trakcie owych ”śledztw” – jak „opricznicy Bermana” w MBP.

 Liczby wojskowych „śledztw” i ich ofiar nie są znane. Jeśli Armia Polska liczyła wówczas np. 200-300 tysięcy żołnierzy, to można śmiało założyć, że „pod śledztwem” był co najmniej co dziesiąty żołnierz czy oficer, co daje 20-30tysięcy żołnierzy. Jeśli Informacja Wojskowa zamordowała tylko co dziesiątego – to daje 2000-3000 ofiar bestialstwa , za które odpowiada Rokossowski. Rokossowski podpisywał dokumenty – zatem odpowiada za śmierć tych wszystkich Polaków. Tyle, że w przeciwieństwie do Bermana, on nie był ani „chętnym współsprawcą”, ani inicjatorem  czystek.

Rokossowskiego należy uznać chyba bardziej za „opricznika niechętnego”, bo on czuł się super- zawodowcem, polityki unikał jak ognia  a po raz kolejny padł ofiarą rozgrywek na szczycie „swojej ojczyzny”. I cała ta Polska interesowała go o tyle, że miał tu wygodne życie. Nie zrobił nic aby ograniczać polskie ofiary, ale to mogło wynikać ze „zwykłego realizmu”: dopóki żył Stalin i miał w Polsce swoją „gorliwą jaczejkę” w postaci PKWN, PPR a potem PZPR i ludzi pokroju Wandy Wasilewskiej, Bieruta, Bermana czy Borejszów – to niby co miałby robić obywatel sowiecki i Rosjanin z wyboru: powstanie?? Wojnę polsko – sowiecką?

Podobno bardzo dozbroił Armię Polską w najlepszy sprzęt, do jakiego miał dostęp. Zaliczmy mu to na plus. Na jego plus świadczy też jego rodzina: dwaj wnukowie po dojściu do pełnoletniości zmienili nazwisko na Rokossowski a jeden z nich jeszcze jako pułkownik w służbie czynnej- ochrzcił się w katolickim kościele i jawnie praktykował wiarę katolicką w czasach ZSRR. Cała rodzina uczy się polskiego i czyta polskie książki i gazety. Wiem to nie z polskiego radia ale z filmików w Internecie.

Również można mieć więcej zrozumienia dla „opricznika” Jakuba Szeli: ciemnego, wrednego chłopa, wykorzystanego przez tajne policje austriackie do swoich niecnych porachunków z polską szlachtą. Nie był „pupilem losu” i nie czuł się Polakiem, był poddanym cesarza.

Co do Bermana ( i trochę Bandery) to już  inna sprawa. Przede wszystkim obaj byli obywatelami II RP a zatem wiązały ich nie tylko przywileje ale i obowiązki wynikające z Konstytucji i ustaw. Wbrew rozpowszechnianym opiniom, obaj żyli sobie w II RP na całkiem przyzwoitej stopie, zwłaszcza Berman. Obaj dopuścili się zdrady Państwa Polskiego jeszcze przed IIWW a w czasie wojny tylko swoją winę pogłębili- kolaborując z okupantem. Zgodnie z przedwojennym Kodeksem Karnym – oznaczało to: karę śmierci i utratę mienia.

Gdybyśmy poważnie traktowali więzi prawne pomiędzy II RP a III RP – to nie ograniczalibyśmy ich do „praw majątkowych mniejszości” ale rozliczylibyśmy w ślad za kolaborantami niemieckimi – kolaborantów sowieckich, w tym najgorszych „opriników”. Wszyscy oni mają krew na rękach – każdy odpowiada za tortury, śmierć i bezprawne pozbawienie mienia – kilkuset tysięcy obywateli polskich. A może miliona obywateli. W czasie pokoju. Ale w 1989 r. nic się w tej materii nie stało.

Chyba zatem nie należy się dziwić, że jesteśmy zaskakiwani zjawiskami nie znanymi w krajach niezawisłych. W naszej Ojczyźnie „opricznicy” i ich potomkowie oraz wychowankowie znają swojego prawdziwego suwerena a może suwerenów i , jak się zdaje, nie jest to Najjaśniejsza Rzeczpospolita.

W tym kontekście należy spojrzeć na „układy roku 1989” oraz obecne „wybory samorządowe” i „awarie serwerów” oraz PKW. Co to dla nich „wybory samorządowe”.

Mam nadzieję, że te strasznie długie wywody, z którymi nie trzeba się zgadzać, pozwalają mile spędzić czas w oczekiwaniu na nieubłagany sukces polskiej demokracji w samorządowych wyborach średniej wielkości kraju europejskiego w XXI w.

 

Ciekawski, prowincjonalny wielbiciel starych kryminałów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo