Brun Brun
696
BLOG

Lato wszędzie

Brun Brun Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Mgła. Jak worek bez dna. Wysuwamy się z Hornsundu, czwarta rano, wszędobylskie słońce stara się bez powodzenia nadać kolory czarno-białemu krajobrazowi. Lekko w prawo, bez problemu manewrujemy pomiędzy porozrzucanymi szeroko growlersami, które oderwane od lodowców, wraz z prądem odpływu wędrują teraz ku morzu. To tak ja my, tylko, że my troszeczkę szybciej. Maszyna kręci te swoje tysiąc pięćset obrotów, nastawa śruby na czternaście bo wiatru niewiele a i woda za burtą zimna nie dająca możliwości przekroczenia ustalonych przez bojaźliwego mechanika wartości krytycznych oleju i spalin. Rozpędzamy się do tych swoich ośmiu węzłów, przed nami ściana z niczego. Niczego nie widać, wpływamy, i mimo pracującego silnika i agregatów też głośno wybijających swój rytm na mostku zapada ta charakterystyczna - mgielna, cisza. Odgłosy mechaniczne nikną w tle, pozostaje stukanie przekaźników autopilota i syczący odgłos rozcinanej dziobem wody wpadający z zewnątrz przez otwarte drzwi mostka. Szyby pokrywają się mokrym nalotem, a z masztów, z padunów, ze wszystkich metalowych części kapią na pokład ciężkie krople skondensowanej mgły. Widzialność tyle co trochę przed dziób, szare morze przestrzeń przed nami nieokreślonego koloru i tylko na pokładzie barwna, pomarańczowa plama nie zasłoniętego pokrowcem pontonu

image

Wjechaliśmy do fiordu holując w słońcu na kilkusetmetrowym holu sondę STD, wypływamy we mgle w drodze na punkty pomiarowe nanizane na mapę nierówną kropkowaną linią. Daleko na zachód, w połowę drogi pomiędzy Szpicbergenem a Grenlandią. W poszukiwaniu gęstszej, zimnej przydennej wody spływającej powoli z okolic okołobiegunowych w stronę równika. My równolegle do równika, na siedemdziesiątym siódmym stopniu szerokości geograficznej północnej, we mgle będącej tutaj nieomylnym wskaźnikiem bliskości dryfujących pól lodowych. Nie mamy prognoz pogody, nie mamy komunikatów lodowych, jedynym naszym wskaźnikiem barometr i układ chmur na niebie, oczywiście jeżeli widać jakieś niebo. Teraz wszędzie dookoła oblepiająca wszystko,lepka mgła.

   NAVTEX nie działa. To specjalizowany odbiornik radiowy do komunikatów meteorologicznych, nawigacyjnych, wszystkiego co potrzebne do bezpiecznej żeglugi. Od czasu gdy elektryk urządzenie uziemił, przestało działać.

    Benek plącze sieć anten. Puścił prowizorycznie kabel nad stołem nawigacyjnym, do skrzynki z pasem ratunkowym i przez drzwi na górę do flaglinki. Teraz zamiast bandery wciąga na maszt kabel. Ze skutkiem marnym. W zasadzie to bez żadnego skutku, tyle, że samopoczucie ma lepsze. Żeby się dostać do czajnika z herbatą trzeba pomiędzy tymi antenami subtelnie manewrować, bo kabel zwisa w festonach, psuje estetycznie mostek i grozi nieostrożnym zaplątaniem ze skutkami trudnymi do przewidzenia.

    Inmarsat też przestał się odzywać. Co prawda system gwarantuje sprawną łączność tylko do siedemdziesiątego piątego stopnia szerokości geograficznej, a jesteśmy już na siedemdziesiątym siódmym, ale poprzednia wersja, ta, którą elektryk spalił jeszcze w kraju, działała i wyżej. Antena była inaczej zamontowana. Ta nowa też na topie masztu, ale tak nieszczęśliwie, że przy niskiej widoczności satelitów stalowa pokrywa na bezanie zasłania jej horyzont. Zresztą, w zależności od przechyłów, bo się zardzewiały wspornik obluzował i teraz pokrywa wdzięku i wyglądu klapy na śmieciowy pojemnik majta się na fali. Za każdym razem kiedy dobija o maszt to donośny DANNNnnnngg, niesie się po całym statku. Normalnie ginie to w szumie silnika i klekocie agregatów ale w czasie mgły gdy wyostrzone zmysły obcinają całe zbędne tło, ten nieregularny dźwięk jest donośny, przenikający stalowe ściany.

   Pokładu spardeku nie widać z nabrzeża to jest on zaniedbany, niepomalowany i zastawiony sprzętem niczym wóz cygański. Pomiędzy skrzyniami z autobojami, po sześćdziesiąt tysięcy złotych każda (spada do wody, zanurza się, wynurza, transmituje dane do satelity, po wyczerpaniu baterii ulega samozatopieniu) sterczy zardzewiała połówka beczki, przy lepszej pogodzie, zawieszona na łańcuchu służy za grill'a.

image

Patrząc na całokształt nie wyróżnia się tam niczym szczególnym. Trzeba to będzie podmalować przynajmniej, ale; mgła i wilgoć spływająca wszędzie wokół.

W Tromso wsiadł na statek redaktor Gazety Wyborczej, zaproszony na rejs przez zapobiegliwego o własny image kierownika ekspedycji, dyżurnego zresztą Jonasza polarnych wypraw. Bo to i zawsze z nim sztormy największe i wejścia na mieliznę, i złamania masztów. Chiefowi pokładowemu na widok kierownika piana leci z kącika ust, nie odzywa się do niego i omija szerokim łukiem. Czasem tylko, na skrzydle mostka, do mnie wybuchnie;

- Jonasz, mówię Ci, że Jonasz.

Redaktor funkcjonował dziennikarską ciekawością tylko do wyjścia z fiordów. Zaraz za ostatnią skałką, kiedy wziął nas w objęcia szary i rozkołysany zachodnim wiatrem ocean, zaległ w koi. Po dwu dobach stary kazał Andrzejowi wziąć miarę z gościa i deski wyszlifować;

- Aby się dobrze ześlizgiwał.

Andrzej, korpulentny, brodaty, niewysokiego wzrostu szyper z Władysławowa, ubrany w niebieski kombinezon, z calówką w ręku i ołówkiem za uchem pojawił się w kabinie zasiedlonej przez żywego trupa, wspomnienie dawnej dziennikarskiej świetności. Starannością pomiaru wzbudzał nawet zainteresowanie i słabe pytanie po co to wszystko...

Efekt zepsuł, jak zwykle, Benek o gołębim sercu gotowym do łona przytulić nawet niezbyt świeżego dziennikarza GW.

- A to tylko taki żart, naprawdę to ci niedługo przejdzie...

Kierownik, dla którego nieżywy dziennikarz nie był dziennikarzem wartym tych wszystkich żmudnych zabiegów sprowadzenia człowieka mass mediów na pokład, którego On , jest kierownikiem naukowym, udał się po pomoc do mnie. Najbardziej wrednego typa na statku, od niechcenia pełniącego obowiązki kierownika pokładowej apteki.

- Mamy jakieś środki przeciw chorobie morskiej? Silniejsze od Aviomarinu?

- Mamy.

- No to daj. - A dla kogo? - Musimy jakoś dziennikarza ratować.

- Nie dam.

- Jak to, nie dasz?

- Nie dam, to są silne środki, wydawane z przepisu lekarza tylko dla stanów terminalnych, nie będę człowiekowi krzywdy robił.

- Ale on od pięciu dni nie funkcjonuje, nie żyje, rzyga, nie pisze.

- Wodę pije?

- Pije, pije, dzisiaj nawet zupkę zjadł, - odzywa się nie pytany samarytański Beno.

- Zupkę zjadł, to lekarstw nie będzie.

- Ale nie pisze. - kierownik nie daje za wygraną.

- No to trudno, kto by tam zresztą czytał Gazetę Wyborczą. - Jestem twardo i konsekwentnie nieustępliwy. Słusznie zresztą, bo po dwu tygodniach Golgoty gość dziennikarski ożył i nawet wysłał dwie korespondencje przez łaskawie i wyjątkowo udostępniony mu panel Inmarsatu C, co to służy tylko i wyłącznie do wzywania pomocy, korespondencji służbowej i wysyłania przez drugiego oficera mail'i do żony.

image

Mgła taka, że dziobu prawie nie widać, wiatru niewiele ale Oceania, tak jak tylko ona to potrafi szarpie się strasznie na martwej fali. Mgła, dookoła zaczynają pojawiać się niewielkie kawałki lodu. Nie kasza lodowa z zamarzającego morza, ale coś zupełnie przeciwnego; odpady topiącego się pola lodowego. O tej porze roku zaczynają pękać lody na północ od Szpicbergenu. Sztormy łamią ogrzewane słońcem pole na mniejsze części, które uniesione zawirowaniami prądów morskich wędrują na południe. Olbrzymie tafle nierównego lodu, poszarpane o nierównym krajobrazie zamarzniętych torosów, niemych świadków zimowego ciśnienia lodów kiedy jedna lodowa płyta uderza o drugą i wśród ciemności i zamieci, z ogromnym trzaskiem siłują się nawzajem, pękają, wypiętrzają na wiele metrów w górę lodowe zwały. Tu i ówdzie wmarznięty iceberg lodowcowego odprysku, wszystko to otoczone lodowym złomem majestatycznie i powoli dryfuje na południe, zapycha fiordy zachodniej części Szpicbergenu, krąży dookoła Sorkappu, czyli przylądka południowego. Tam gdzie my teraz właśnie. Olbrzymie białe połacie, wydaje się, że nieruchome, bo dryf jest rzędu dwu najwyżej węzłów, otoczone na brzegach złomem lodowym w różnym stanie topnienia. Olbrzymie kry tłumią rozkołys morza, tylko na skraju fala wchodzi pomiędzy lodowe bryły, które gwałtownie się kołysząc wpadają na siebie, kruszą się na mniejsze kawałki, roztapiają wreszcie w cieplejszej wodzie oceanu. Tak granica pomiędzy lodem a morzem, luźna na brzegach, potem coraz bardziej zwarta, coraz głośniejsza w kierunku lodowego pola, aż do granicy zwartego lodu. Mgła nad tym wszystkim bo powietrze ogrzane już kilkutygodniowym światłem wiecznego dnia, morze ciepłe od zatokowego prądu a w bryłach lodu ciągłe wspomnienie zimowych zamieci. Temperatura wody za burtą spada do dwu stopni, niesione północnym wiatrem powietrze do jednego...

GLOBCIO

image

Zawracamy powolutku. Delikatnie, o ile w tym świecie brutalnej siły, to słowo jest na miejscu, naciskamy obłem dziobu najbliższy growlers. Dziób nurkuje, bukszpryt wali z hukiem w lodową górkę, która odwrotnie do idącego na fali w dół statku, właśnie wpływa do góry na grzbiecie następnej fali. Od stępki po topy masztów przez szyp przebiega drżenie. Luzują się dobierane przed kilku dniami paduny. Maszty pracują sprężyście, oddają energię ugięciem w drugą stronę. Wszystko dookoła drży i wibruje. Przed dziobem następny iceberg. Duży, czarny kawał lodu. Lód ma rozmaite kolory. W dryfującym polu lodowym najmniejsze złomy bywają idealnie przezroczyste, samo pole ma kolor zmęczonego, brudnego śniegu, pokryte jest zresztą warstwą jakby firnu, zlepionych maleńkich bryłek pomiędzy którymi pływa woda z topniejącego lodu, bądź z oceanu, jeżeli jest to na skraju pola i morze toczy taki kawał lodu niczym dziecko piłkę. Jest lód przejrzyście jasnobłękitny. To najczęściej icebergi oderwane od lodowca. Przez setki lat poddawane olbrzymiemu ciśnieniu we wnętrzu lodowej rzeki. Są bryły lodu brudne szarawym nalotem, są i zupełnie czarne. To te wypchnięte w górę moreną środkową, kiedy koryto lodowca się zwęża i ciśnienie boczne tworzy pęknięcie, ranę jak gdyby w cielsku lodowca. Odwrotnie niż zwykłe szczeliny biegnącą wzdłuż jego biegu. Na wierzchu pęknięcia bryły lodu oderwane siłą od startego na pył lodowego łożyska. Czarny piasek, żwir, pył, przy topnieniu zamieniający się w błoto. Części lodowca z moreny środkowej dają lód czarny. Taka właśnie, majacząca we mgle i kołysząca się na fali górka lodowa prosto przed dziobem zamyka nam drogę do pełnej cyrkulacji i powrotu do otwartego morza własnym śladem, który zresztą w międzyczasie zdążył się już zamknąć. Kołysze się, po czarnym cielsku spływają kaskady wody a u spodu przybój, nie wiadomo czy fali, czy też rozbijających się o kolosa mniejszych bryłek lodu.

Wstecz nie można zapracować bo wówczas niczym nieosłonięta płetwa steru i śruba wciągająca wodę wprost spod nawisu rufowego mogłyby ulec uszkodzeniu. Z rezygnacją powolutku rozpychamy się kadłubem. Czarny zwał lodu przechodzi na drugą burtę i teraz już można dodać obrotów by rozpędzić Oceanię do trzech węzłów. Kołyszemy się mocno, na mostku trudno ustać, poprzez mgłę pośród lodowych bloków, powolutku powolutku na południe. Raz dziobem w prawo, raz w lewo, na maksymalnym wychyleniu płetwy sterowej i na obu pompach sterowych pracujących jednocześnie.

[...]

Natychmiast po wyjściu z fiordu dopadł nas okręt Norweskiej Straży Granicznej. Nic pokojowego, wyniosła szara sylwetka z działem na dziobie i pokładem dla helikoptera na rufie. Czasy kiedy jedyną władzą na Szpicbergenie był rosły i uśmiechnięty policjant z Longer i jego wesoła gromadka pięciu czy sześciu podwładnych, najwyraźniej się już skończyły. Okręt odpłynął nieusatysfakcjonowany naszymi wyjaśnieniami co do znajomości nowych przepisów, o których nie mieliśmy pojęcia. Te zgłoszenia, rejestracje, kotwiczenia, zamiary.

image

Nie ma już Szpicbergenu takiego jaki kiedyś poznałem.

Generalnie to nie jest to za bardzo radosny kawałek świata, w którym można by się było zakochać. Był to jednak na pewno jeden z niewielu jeszcze, wolnych kawałków świata.

I tą wolność się czuło.

Tak jak nad Paryżem unosił się duch świata, tak tutaj unosił się duch swobody.

Teraz, niestety, z podkreśleniem na - unosił.


Brun
O mnie Brun

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości