Portret Keatsa pędzla Josepha Severna, 1845
Portret Keatsa pędzla Josepha Severna, 1845
Maciej Sobiech Maciej Sobiech
96
BLOG

Keats i romantyczne pojęcie poezji

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

"Away! away! for I will fly to thee,

         Not charioted by Bacchus and his pards,

But on the viewless wings of Poesy..."

-- John Keats, "Ode to a Nightingale"

"Oda do słowika" autorstwa Johna Keatsa to jeden z najbardziej niezwykłych wierszy romantyzmu angielskiego -- nasycony znaczeniami, niejednoznaczny, głęboko osobisty, ze względu na swój symbolizm doczekał się ogromnie wielu interpretacji -- i zapewne wielu jeszcze doczeka. Z perspektywy psychologii głębi możemy mówić w tym wypadku o rzadko pięknym przykładzie ujawniającej się nieświadomie symboliki jaźni. Przedstawia ją słowik, symbol centralny liryku. Przedziwne "mityczne stworzenie" ze styku dwóch światów -- nocy i dnia, terenów otwartych i lasu, nieba i ziemi, natury i kultury (śpiew!), naraz przemijający i (według słów poety) wieczny, stanowi coincidentia oppositorum, niejasny i tajemniczy obraz pełni, której jednak poecie nie udaje się osiągnąć, czy może raczej -- z której świadomie rezygnuje. Z tego też względu, będziemy do niego niewątpliwie jeszcze wiele razy wracać.

W tym jednak wypadku, chciałbym skupić się na czymś innym -- na temacie, który pojawia się w wierszu niemalże mimochodem, i na który wskazuje przywołany cytat, to znaczy: poezji. W swoim utworze, Keats (nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą) dokonuje jej niebywałej wprost afirmacji. Jak widzimy, poezja (czy Poezja, pisana własnie wielką literą) ukazana zostaje jako mistyczny niemal instrument przejścia z ordynaryjnego, pospolitego życia do wyższych rewirów, reprezentowanych właśnie przez słowika, czymś, co dosłownie niemal człowieka uskrzydla. Staje się pośrednikiem między nim, a pełnią, za którą tęskni, mimo iż bardzo często wydawać mu się ona może (jak ostatecznie dzieje się to w wypadku podmiotu lirycznego Keatsa) czczą iluzją. Śmiało możemy tedy powiedzieć, że zyskuje ona w myśli angielskiego poety status iście uprzywilejowany, staje się najwyższą -- czym właśnie: aktywnością?; władzą?; wiedzą?; człowieka, tym środkiem, który najlepiej ze wszystkiego, co mu dostępne, może poprowadzić go od tego co ludzkie do tego, co poniekąd nad-ludzkie, czy też, jak zapewne lepiej byłoby powiedzieć, od tego, co pospolicie ludzkie, do tego, co ludzkie w sensie pełnym, najistotniejszym, prawdziwym: do tego, co "arcyhumanisytyczne".

Ta swoista antropologiczna "nad-afirmacja" poezji to zresztą dla romantyzmu rzecz normalna. William Blake czcił ją na przykład w cytacie, który stanowi motto tego bloga: "Zobaczyć świat w ziarnku piasku, a niebo w dzikim kwiecie, zamknąć nieskończoność w dłoni, a bezczas w godzinie". "Poezja to najbardziej filozoficzna forma pisarstwa", napisał Wordsworth (a zatem bardziej filozoficzna, niż sama filozofia!). Dla Coleridge'a, poezja w sensie ścisłym stanowiła -- przeprowadzoną przez "wyobraźnię i fantazję" (powiedzieliśmy już sobie wcześniej o tych terminach) genialnego umysłu -- syntezę przeciwieństw, "równowagę i pogodzenie sprzecznych cech: tożsamości i różnicy, poczucia nowości i starej wiedzy, nadzwyczajnych emocji z nadzwyczajnym porządkiem, opanowania i rozsądku z entuzjazmem i gwałtownością uczuć [...] poezja godzi to, co naturalne z tym, co sztuczne, podporządkowując ludzką twórczość naturze". Najdalej chyba poszedł Shelley, który w swojej słynnej "Obronie poezji" nie tylko przyznawał jej szczególny status epistemologiczny, jako -- jak moglibyśmy powiedzieć -- formie schodzącej do samych źródeł języka, stanowiącej jak gdyby powrót do samego aktu kreacji, z którego bierze się język (w związku z tym poezja przekazuje nam poznanie świeże, obiektywne, nieskażone przesądami i dochodzące do samej "analogii rzeczy", czyli, po prostu, struktury kosmosu), ale również czyni poetów tych "hierofantów nieświadomej inspiracji", "nierozpoznanymi PRAWODAWCAMI świata". Epistemologiczna i antropologiczna wartość poezji przekuta zostaje, mocą jakiegoś zdrowego pragmatyzmu, na konsekwencje praktyczne, a wręcz polityczne. Warto dodać, że w koncepcji swojej podąża autor "Prometeusza wyzwolonego" ścieżkami przetartymi przez Jana Jakuba Rousseau, który w swojej niedokończonej i za jego życia niewydanej rozprawie "O pochodzeniu języków", polemizując z klasyczną tradycją filozoficzną Europy, źródła ludzkiej mowy upatrywał nie w rozumie, a w emocjach, za najbardziej naturalną zaś formę ich wyrazu, brał właśnie "pieśń" -- czyli poezję (której oczywiście nie przypisywał jeszcze tak wielkiego znaczenia, jak romantycy późniejsi -- stał jednak Russ na granicy epok).

Należy zaznaczyć, że wytworzenie takiego sposobu patrzenia na poezję stanowiło w europejskiej kulturze kamień milowy -- i to kamień milowy o niebagatelnym znaczeniu, ponieważ był to kamień (że pozwolę sobie odkurzyć nieco starego Hegla) nie na drodze dialektycznych przepychanek, ale głęboko pojętej SYNTEZY: syntezy tego, co stare, z tym, co nowe. Romantycy, zapewne zupełnie nieświadomie, dokonali epokowego połączenia i przekroczenia naraz dwóch różnych ujęć sztuki poetyckiej -- tego, którym cechowały się czasy starożytne, oraz tej charakterystycznej dla epok późniejszych. W starożytnej Grecji, poeta był "głosem bogów", niemalże wyrocznią, ogarniętą "thea mania" -- świętym szaleństwem [1]. W średniowieczu, nieufnym wobec starożytnych tradycji misteryjnych, sprowadzono ją do rzeczy czysto ludzkiej, o wartości głównie rozrywkowej lub (przede wszystkim) dydaktycznej. Mutatis mutandis, koncepcja ta przetrwała aż do oświecenia. Jeśli przemyślimy dobrze przytoczone wyżej cytaty i odniesienia, zobaczymy niechybnie, że zachowane zostają w nich obydwa te elementy: poezja pozostaje niewątpliwie sprawą czysto ludzką, ale jednocześnie na nowo zaczyna być postrzegana jako to, co dociera do istoty rzeczywistości, jako akt -- w pewnym sensie przynajmniej -- prorocki i wizyjny. Ta paradoksalna konkluzja możliwa jest zaś dzięki temu, co stanowi być może najwspanialszy element romantycznego dziedzictwa w ogóle i przed czym drżą strażnicy skarbców religijnej ortodoksji -- swoistej "immanentyzacji" Boga (co nie oznacza bynajmniej negacji Jego-i-Jej transcendentnego charakteru), odkryciu, że -- jak niedawno powiedzieliśmy zresztą za Williamem Blake'iem -- boskość ma siedzibę "w piersi człowieka", w ludzkim umyśle, że to nasze myślenie i nasze uczucia, nasze życie duchowe, a nie zewnętrzny autorytet, stanowią najlepsze źródło kontaktu z Bóstwem.

Nie oznacza to bynajmniej skreślenia pojęcia czy potrzeby autorytetu, przeciwnie: zauważmy, że to romantyzm przecież podkreślał rolę geniuszu w kulturze, popadając przy tym nie raz w skrajny niemal elitaryzm. Różnie można to oceniać, natomiast przy odrobinie dobrej woli trudno nie dostrzec w tym znaku pewnej, może i niezbyt dobrze wyrażonej, ale jednak mądrości. Kultura romantyczna nie jest propozycją kompletnej anarchizacji świata, zamienienia społeczeństwa ad hoc w zgromadzenie niby-proroków, z których każdy będzie mówił, co mu ślina na język przyniesie w przekonaniu, że to słowa Boga. Chodzi jednak o stworzenie takiego społeczeństwa (dobitnie świadczy o tym przykład Shelleya, zresztą Blake mówił to zupełnie wprost), w którym podoba transformacja, zwana czasami procesem wtajemniczenia, będzie przynajmniej możliwa. I z czasem, po długim procesie, uda się oswobodzić umysł ludzki tak, aby zrealizował pełnię swego potencjału -- i aby każdy, według osławionej frazy autora "Pieśni o niewinności", odkrył w sobie "poetę, wizjonera, proroka".

Nie muszę chyba dodawać, że moim skromnym zdaniem zadanie to pozostaje właściwym -- jedynym -- zadaniem kulturowym ludzkości także i w naszej epoce. Niewątpliwie, jesteśmy od jego wykonania raczej dalej, niż bliżej -- na pewno dalej, niż byliśmy jeszcze w pierwszej połowie wieku XIX (co piszę w nawiązaniu do różnych bajań mówiących, jakoby romantyzm "zwyciężył" jako tendencja kulturowa). Z drugiej strony, wyuczeni klęskami i wielkim krachem dwóch wojen światowych, jesteśmy również sporo od romantyków mądrzejsi co do możliwości i realnych perspektyw. Możemy zatem podjąć to działanie z większą nadzieją na powodzenie. Na pewno przynajmniej możemy o nim mówić. Aby to jednak się stało, należy powrócić do źródeł, w tym i do romantycznego sposobu pojmowania poezji, które -- aby stało się skuteczne -- należy przemyśleć i propagować: w debacie publicznej, w samej sztuce, w szkole -- ale przede wszystkim w życiu własnym, osobistym, to znaczy: od podstaw. I zanim przejdziemy do przemyślenia sobie, co oznaczałaby taka nowa "romantyczna rewolucja" dla naszego życia państwowego, kulturalnego, nawet gospodarczego, relacji wzajemnych, do czego wielokrotnie tutaj zachęcałem (bo to ładna wizja i przyjemne zajęcie). spróbujmy powrócić do źródeł we własnym zakresie -- i przeczytajmy, tak właśnie: emocjonalnie, romantycznie i "natchnieniowo", przynajmniej jeden wiersz.

Maciej Sobiech

1. Oczywiście mowa tutaj o poetach najlepszych, we właściwym tego słowa rozumieniu -- antyk znał oczywiście poezję czysto "przyjemnościową" czy dydaktyczną, miał również różne pomysły, co z nimi zrobić, czego najlepszym świadectwem pozostaje "Państwo" Platona.

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura