Owen Barfield
Owen Barfield
Maciej Sobiech Maciej Sobiech
399
BLOG

O myślenie imaginatywne, czyli: z inspiracji antropozoficznych

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Moje prywatne studium nad antropozofią posuwa się do przodu (acz, cytując Różewicza, "powoli, powoli", bo skądinąd znam aż za dobrze magię olśnień błyskawicznych -- i błyskawicznych identyfikacji...), i tak się złożyło, że niedawno zupełnie wpadły mi w ręce dzieła takiego spośród jej wybitniejszych przedstawicieli, które akurat mogę czytać w oryginale, mianowicie: Owena Barfielda. Kim Owen Barfield był i o czym pisał, to by można długo opowiadać, na co nie mamy tutaj czasu -- to, na co mamy wszakże czas, to powiedzieć, że spośród owego nieskończonego niemal mnóstwa, które się w nim zamykało i wyrażało, był Barfield filozofem i jak mało kto znakomicie pisał o zjawisku, jakie w terminologii antropozoficznej nazywa się "myśleniem imaginatywnym". Ponieważ rzecz jest ważna, o nim dzisiaj słów kilka.

    Czym-że jest myślenie imaginatywne? Na pewno jednym z najważniejszych pojęć słownika antropozoficznego. Jeśli chodzi jednak o definicję, trudno na to pytanie odpowiedzieć w sposób jasny i jednoznaczny. Jak zauważa Barfield, Rudolf Steiner, obawiając się wciągnięcia swoich wywodów w różnorakie konteksty, z którymi nie chciał mieć wiele wspólnego, unikał "suchych" definicji i programowo posługiwał się językiem, który wymagał od odbiorcy znacznego wysiłku w odbiorze (zresztą nie jest to bez związku z kwestią myślenia imaginatywnego, ale o tym niżej). Tym niemniej, opierając się na porozrzucanych tu i ówdzie po gigantycznym dorobku autora "Prawdy i nauki" sugestiach, tudzież cennych uwagach Barfielda zawartych w "The Romanticism Comes of Age" oraz na przykład "The Rediscovery of Meaning and Other Essays", można sformułować rzecz jak następuje. Otóż myślenie imaginatywne, to po prostu myślenie, które posługuje się obrazami -- ale nie jako ilustracją czy narzędziem propedeutycznym, tylko chodzi raczej o, jak gdyby, myślenie "w" obrazach, myślenie, którego skutecznym i realnym -- no właśnie; nie tyle medium, co raczej skuteczną i realną SUBSTANCJĄ, są właśnie obrazy. Ale nie takie (zaznaczmy), jakie pojawiają się wtedy, kiedy sobie coś po prostu wyobrażamy. Chodzi o coś innego -- i znacznie bardziej tajemniczego.

    Spróbujmy wyjaśnić rzecz na przykładzie, zresztą -- w praktyce zdarza się to częściej, niż nam się wydaje. Weźmy normalną sytuację z codzienności. Siedzimy sobie w tramwaju, patrzymy na przewijający się za oknem, miejski krajobraz. Nasza myśl szybuje sobie -- no, gdzieś (tam, gdzie zazwyczaj szybują myśli, kiedy mają trochę wolnego czasu). W pewnym momencie, uderza nas, nie wiadomo skąd, nagłe olśnienie -- przeszywająca świadomość: oto jestem realną częścią całego kosmosu. To, co pode mną, ta mała planeta, na której się znalazłem, to mój fizyczny dom -- ale mój duch sięga jeszcze dalej, aż do granic wszechświata, w których to granicach mam swoje jedno, niepowtarzalne miejsce i jakoś, nawet jako tylko ciało, pozostaję związany ze WSZYSTKIM, co w nim istnieje. To treść owego olśnienia, przetłumaczona na słowa, ale chodzi o to, że pierwotnie odsłania się ona bez słów -- ale właśnie w jakimś obrazie: dziwnym, właściwie niemożliwym do opisania, i sprawiającym, że człowieka przejmują w momencie przemożne uczucia, że budzi się jego wola, że przez ciało fizyczne zaczyna iść jakiś jak gdyby dziwny "prąd" -- słowem, w obrazie, który "aktywuje" naraz całego człowieka. To właśnie poznanie imaginatywne, inne od poznania tylko intelektualnego, ponieważ w odróżnieniu od tego drugiego, jego podmiotem nie jest jedynie rozum, ale -- jak powiedzieliśmy -- cały człowiek (dlatego też, gdyby nie błędne skojarzenia, które by to mogło wywołać, można by je nazwać "egzystencjalnym").

    Poznanie imaginatywne odgrywa w antropozofii rolę fundamentalną -- z tego względu, iż, w epistemologii Steinera, stanowi ono pierwszy i najłatwiejszy krok na drodze myślenia znoszącego różnicę między podmiotem a przedmiotem. Poznanie rozumowe, pojęciowe, ściśle racjonalne (właściwe duszy intelektualnej) opiera się na tym podziale -- w pewnym sensie stanowi jego "eksploatację". Poznanie imaginatywne natomiast, pozwala ten podział przezwyciężyć, jest bowiem w pewnym sensie powrotem do źródła, do tej wspólnej podstawy, z której wywodzą się tak podmiot, jak i przedmiot -- jest tak samo pewnym "momentem" świata, jak wszystkie inne zachodzące w nim procesy, o czym świadczy jego "egzystencjalny" charakter. W nim, świat rzeczywiście daje się poznającemu, ogarnia go, odsłania się przed nim niejako "z własnej woli" -- nie jest bierny, ale czynny. Dlatego też poznanie owo dociera do tego, co w nim najbardziej wewnętrzne -- do duchowej istoty rzeczywistości.

    Z tego też względu, jego rozwój stanowi (w optyce antropozoficznej) nieodzowny warunek wyjścia z kryzysu, w jakim znajdowała się, i znajduje się obecnie Europa. Jak zauważa bowiem Barfield, dominacja myślenia racjonalistycznego, czysto pojęciowego, choć stanowiła konieczny krok na drodze do pełnej samoświadomości jednostki, na dłuższą metę ma konsekwencje bardzo niebezpieczne. Ludzkie rozumowane, ujmowane i realnie zresztą doświadczane jako czysto zewnętrzne wobec swego przedmiotu, coraz bardziej i bardziej zaczyna uświadamiać sobie ową zewnętrzność -- aż do momentu, w którym widzi siebie jako wyłącznie "słowa, słowa, słowa" (to odniesienie do "Hamleta" czyni zresztą Barfield rozmyślnie, ale to inna kwestia), czysto werbalną spekulację pozbawioną realnego znaczenia, przy pomocy której wszystko można obalić i wszystkiego dowieść. Niespotykane w historii możliwości manipulowania naturą zbiegają się, paradoksalnie, z poczuciem całkowitej niemożności jej poznania, całkowitą alienacją od niej ludzkiego podmiotu. Poznanie imaginatywne, jako pozwalające dokładnie ową alienację przekroczyć, może posłużyć jako punkt wyjścia do budowy czegoś nowego, nowej jakości kulturowej, opartej nie na abstrakcji, ale realnej wspólnocie doświadczenia.

    Jakie zaś byłyby cechy owej nowej jakości, o którą chodziło twórcy antropozofii? Nie mamy tutaj czasu przedstawić tego zagadnienia w sposób wyczerpujący, ale czasami jeden dobry przykład wystarczy za całą książkę, a więc zwróćmy uwagę, że jedną z konsekwencji oparcia się w swoim myśleniu na poznaniu imaginatywnym byłaby radykalna zmiana w stylu mówienia i pisania, w stylu intelektualnej komunikacji. Niejako "w praktyce" widać to w dziełach samego niemieckiego ezoteryka. Książki tego człowieka czyta się trudno, dziwnie, czasami wręcz dość boleśnie. Powodem zaś tego jest chyba przede wszystkim to, że Steiner właściwie do niczego nie przekonuje, niczego logicznie nie "udowadnia" -- po prostu jak gdyby "rzuca" odbiorcy pewne kwestie i zostawia go z nimi; natomiast (i o to tutaj chodzi), akt ten stanowi świadomy element pewnego szerszego planu -- to bowiem, co Steiner chce przede wszystkim zrobić, to wzbudzić w swoim czytelniku dokładnie poznanie imaginatywne, czy też raczej -- skłonić go do podjęcia próby wzbudzenia go w samym sobie, natomiast rozumowanie logiczne traktuje wyłącznie jako narzędzie, jako rzecz drugorzędną. Nie chodzi bowiem o to, aby kogoś abstrakcyjnie do czegokolwiek "przekonać", to bowiem, na obecnym etapie rozwoju świadomości, jest niemożliwe -- ale aby mieć pewne doświadczenia i się nimi dzielić. Odbiorca zaś, na takiej samej zasadzie, nie powinien oczekiwać, że "zostanie przekonany" -- ale spróbować zdobyć się na, w pewnym sensie, trud otwarcia się na owo doświadczenie i "przeżycia" go w sobie samym.

    Mniemam, że nie jest trudnością dostrzec, jak daleko idące zmiany wywołałoby takie postawienie sprawy w kulturze i społeczeństwie. Oczywiście, niektórzy powiedzieliby, że zmianą tą byłby po prostu czysty chaos. Na to jednak zapewne odpowiedziałby Steiner (i za nim Barfield), że, po pierwsze, ten chaos już istnieje i myślenie "logiczne" ani trochę go nie zmniejszyło, a raczej wręcz przeciwnie. Po drugie zaś, że zarzut jest zupełnie nietrafiony i wynika z niezrozumienia natury tego, o czym się mówi. Poznanie imaginatywne bowiem, choć nie stawia sobie metodyczności za najwyższy ideał, również jest w pewnym sensie metodyczne i można, czy raczej: trzeba, się go uczyć -- po pierwsze, aby je w sobie świadomie wzbudzić, ale także, aby kontrolować jego wyniki, aby unikać przesad, subiektywnych projekcji, tak piętnowanego przez niemieckiego ezoteryka "fantazjowania". "Najważniejsze", pisał gdzieś Steiner, "to wyrobić w sobie umiejętność jasnego i metodycznego myślenia". Jest to metodyczność inna, niż w wypadku poznania racjonalistycznego czy scjentystycznego, ale jak najbardziej realna -- i dlatego też wśród ludzi myślących imaginatywnie możliwa jest rozumna debata i "weryfikacja" konkluzji, chyba zresztą przecież nawet bardziej, niż w wypadku poznania pojęciowego, jak napisałem bowiem, poznanie imaginatywne zapewnia realną wspólnotę doświadczeń.

    No i co? No i tyle. Kwestia uznania bądź nieuznawania epistemologicznej roli imaginacji zależy w znacznej mierze od osobistych doświadczeń. Ja również nie zamierzam tutaj nikogo do niczego przekonywać. Tym niemniej, Steinerowska koncepcja jest mi bardzo bliska -- z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że (jak już zasugerowałem) ja akurat takie doświadczenia miewam i mniej-więcej rozumiem, o co chodzi. Po drugie, ponieważ jako skądinąd zaangażowany nieco we współczesną debatę naukową widzę dojmująco jej jałową werbalność i również dostrzegam konieczność znalezienia dla niej nowego punktu oparcia i zupełnie nowego stylu. Po trzecie zaś, ponieważ traf chciał, że akurat pracuję w działce, w której imaginatywne utożsamienie się z poznawanym przedmiotem stanowi właściwie punkt wyjścia wszelkiej działalności. Nikt nie wie, gdzie ma źródło rozumienie dzieła literackiego -- interpretacja przychodzi sama, "w błysku", i dopiero potem można, a wręcz trzeba, ją metodycznie rozwijać. Tym niemniej, rozwinięcie to ma charakter czysto drugorzędny, wtórny, wszystko zaś zależy od owej pierwotnej intuicji, na której wszystko się opiera. Badania nad literaturą zatem, wydają się jak gdyby naturalnym wstępem do imaginacji, no i nieprzypadkowo pisał Barfield, że to właśnie praca z tekstami literackimi w znacznej mierze pchnęła go w kierunku antropozofii. Współcześnie w humanistyce robi się wszystko, aby ten fakt ukryć, zaczynając od różnych pozytywistycznych redukcji literaturoznawstwa do klasyfikacji gatunków, po współczesne idiotyzmy w stylu "śmierci autora", "nieskończonej semiozy", "różni" i tak dalej. We wszystkich tego typu wymysłach chodzi zasadniczo dokładnie o to, aby uniknąć oczywistej konkluzji, że utwór literacki ma obiektywne znaczenie, droga do którego wiedzie wszakże przez obszary kompletnie nieznane współczesnej "metodzie naukowej". To jest temat na inną porę, i być może kiedyś się go jeszcze omówi. Póki co poprzestańmy na twierdzeniu, że jeśli ktoś chciałby potraktować antropozoficzne propozycje poważnie i, zgodnie z sugestią Steinera, "trochę nad nimi pomyśleć", nie znajdzie lepszego i łatwiej dostępnego punktu wyjścia, niż przeczytać spokojnie jakiś dobry wiersz. Osobiście polecam Johna Keatsa "To Autumn".

Maciej Sobiech

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura