JulesBreton, "Koniec pracy"
JulesBreton, "Koniec pracy"
Maciej Sobiech Maciej Sobiech
72
BLOG

Wszystkie wady dystrybucjonizmu

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

No tak, bo i można napisać nieco o tym. Trochę się dystrybucjonizmem zajmowałem i zawsze go chwaliłem, więc teraz mogę trochę pokrytykować.

Znaczy: naprawdę tylko trochę, bo w dystrybucjonizmie wiele do krytyki się nie znajdzie. To jest naprawdę bardzo mądra idea, która mogła, w swoim czasie, zgodnie ze słowami Chestertona, "ocalić Europę". Mądra nie ze względu na tak miętoszoną przez różnych pseudo-znawców koncepcję "upowszechnienia własności prywatnej", ale bardziej ogólną zasadę, z której ten postulat się wziął: zasadę równowagi. Dystrybucjonizm jest bowiem, jak to pięknie zauważył Herbet Shove w eseju "Wzrost i upadek industrializmu", który za jakiś czas ukaże się, w wersji poprawionej, na "Nowym Obywatelu", zasadniczo systemem równowagi społecznej właśnie. Upowszechnienie własności prywatnej głoszono w Anglii dlatego, że to był właśnie ten jeden czynnik, którego wybitnie tamtemu społeczeństwu brakowało, generalnie jednak chodzi o coś innego: o takie wyważenie różnych form ekonomicznych (indywidualnych, komunalnych, państwowych i tak dalej), aby żadna nie zdobyła bezwzględnej przewagi nad innymi. Celem tego zaś: wolność, bądź, jak gdyby to powiedział Chesterton, demokracja: prawo i możliwość równej (na ile to realne) partycypacji wszystkich członków wspólnoty w rządzeniu. Tak, mało jest idei równie mądrych i wolnościowych, co dystrybucjonizm.

A jednak, mimo tej niezaprzeczalnej wartości, ma ta idea również pewne wady, a konkretnie jedną, mianowicie: brak pełnej konsekwencji. Bo owej płomiennej, demokratycznej wierze, towarzyszyło bez ustanku jakieś dziwne wahanie co do tego, aby ją zrealizować w praktyce. Z pewnego punktu widzenia można powiedzieć, że teksty dystrybucjonistyczne powinny być zawsze opatrzone podtytułem "tak, ale". Bo zawsze jest "tak" -- i zawsze jakieś "ale". Tak, chcemy równości wobec prawa -- ale niekoniecznie kobiet. Tak, chcemy demokracji -- ale bez rewolucji. Nie no, chcemy rewolucji -- ale bezkrwawej. Chcemy rewolucji bezkrwawej -- ale bez konfiskat. Chcemy reformy rolnej -- ale też bez konfiskat. Chcemy republiki -- ale bez likwidacji tytułów arystokratycznych. Chcemy dekolonizacji -- ale bez likwidacji imperium. Chcemy dekoncentracji majątków -- ale bez ustaw antymonopolowych. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Niemal każdy postulat dystrybucjonistyczny w praktyce opatrywany był mnóstwem takich zastrzeżeń -- niekiedy mądrze go niuansujących, ale w większości wypadków rozmydlających go do niemożliwości, tak że, w ostatecznym rozrachunku, zawsze wychodzi na to, że musi się zmienić wszystko, ale w zasadzie, to nic.

Długo myślałem, co jest tutaj źródłem tego wahania. Możliwe, że po części wynika ona z przesadnego akcydentalizmu politycznego, przez Belloca i Chestertona wyniesionego zresztą z Rousseau (akcydentalizm to, w uproszczeniu, doktryna, wedle której w każdym ustroju można się względnie urządzić). Natomiast chyba jednak nie jest to główna przyczyna. A co nią jest? Przecież nietrudno się tego domyślić -- lojalność wobec dwóch podmiotów: kościoła i państwa. Oto, jak mniemam, sedno całej rzeczy. Dystrybucjoniści chcieli robić rewolucję społeczną i wprowadzać pełne ludowładztwo -- ale w taki sposób, aby ani kościołowi, anglikańskiemu i katolickiemu, ani państwu angielskiemu włos przy tym z głowy nie spadł. Nie trzeba być geniuszem, aby zobaczyć, że to kompletna sprzeczność. I że, ostatecznie, zawsze trzeba będzie wybrać między likwidacją przywileju, a obroną dwóch jego największych ostoi.

Dystrybucjoniści wybrali to drugie, dlatego też losy tego ruchu potoczyły się dość smutno. Sojusz z radykalną prawicą, szowinizm, antysemityzm, jawne faszyzowanie -- wszystko to efekty tej niekonsekwencji, końcowy etap kręcenia się w kółko. I powód, trzeba zresztą przyznać, że dość uzasadniony, dla którego o dystrybucjonizmie niewielu dziś raczej pamięta i jeszcze mniej życzliwie.

Z tego punktu widzenia, z czasem zacząłem uważać dystrybucjonizm za wprowadzenie do myślenia społecznego raczej, niż jego trwałą formułę. Czy, może inaczej: pozostałem dystrybucjonistą -- ale w sensie uznawania dystrybucjonizmu takiego, jakim POWINIEN on być, gdyby jego twórcy mieli odwagę iść do końca za logiką głoszonych idei, a nie takim, jakim był w sensie historycznym. Nietrudno bowiem zauważyć, że wobec postulatu zupełnego ludowładztwa, idea dystrybucjonistyczna może rozwijać się tylko w jednym kierunku -- a kierunkiem tym jest anarchizm, według błyskotliwej obserwacji Rockera będący, po prostu, konsekwentnym demokratyzmem. Te dwie idee pasują do siebie niczym klucz do zamka -- stąd i też moja niedawna ewolucja poglądowa (nawiasem).

Z tego też względu wciąż uważam, że myśl dystrybucjonistyczna, przy wszystkich swoich wadach, może przejawiać wartość dla sprawy wolności -- i stanowić inspirację dla tych, którzy pragną budowy innego świata, innej rzeczywistości: rzeczywistości swobody, solidarności i wolnego dostępu, która mnie przynajmniej wydaje się jedynym racjonalnym i godnym człowieka projektem społecznym. Z drugiej strony należy jednak umieć się z nią obchodzić -- i pamiętać, że stanowi ona ciągle dziedzictwo starego świata, którego granic nigdy nie udało się jej przekroczyć.

"And", cytując klasyka, "that's all I have to say about that".

Maciej Sobiech

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo