Marek Jan Chodakiewicz Marek Jan Chodakiewicz
728
BLOG

Wyzwania badawcze po Zagładzie

Marek Jan Chodakiewicz Marek Jan Chodakiewicz Polityka Obserwuj notkę 36

 

Na początku tego roku Instytut Pamięci Narodowej przetłumaczył i wydał moją pracę „Po Zagładzie”. Ukończyłem ją w 2001 r., a opublikowałem po angielsku w 2003 r. jako „After the Holocaust: Polish-Jewish Conflict in the Wake of World War II)”. W „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym” oraz „Newsweeku” ukazały się natychmiast krytyczne recenzje.

Nie chciałem na nie odpowiadać, bowiem, po pierwsze, nadwiślańscy wyznawcy politycznej poprawności z grubsza powtórzyli stare zarzuty postawione mi przez ich lewicowych guru z USA.

 

Po drugie, nie odpowiadałem, w Ameryce bowiem nie ma zwyczaju polemizować z recenzjami publikacji naukowych, a w amerykańskich mediach popularnych cenzura politycznej poprawności uniemożliwia rzeczową debatę o sprawach polsko-żydowskich. Po trzecie, ataki na mnie w Polsce były grubiańskimi atakami personalnymi. Po czwarte, podkręcona marketingowo atmosfera towarzysząca publikacji produktu popkultury, jakim jest „Strach” Jana Tomasza Grossa, nie służyła spokojnym debatom. Po piąte, wolałem, aby miejscowemu chórowi politycznej poprawności odpowiedzieli rzeczowo badacze polscy, co wyśmienicie uczynili choćby Jan Żaryn i Piotr Gontarczyk.

 

Doszły mnie jednak z kraju głosy, że moje milczenie może być odebrane jako znak aroganckiej pogardy dla rodaków. Takiej, jaką pokazał inny gość zza oceanu, odmawiając uczestnictwa w debatach telewizyjnych czy odpowiadania na pytania zadawane przez studentów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chciałbym takich skojarzeń uniknąć. A ponieważ emocje opadły, pragnę też ustosunkować się do niektórych zarzutów. Wymaga to nakreślenia szerszego kontekstu. Najpierw opowiem o postrzeganiu historii Polski w Ameryce, potem zajmę się metodologią i sprawą źródeł; następnie skoncentruję się na zasadach oceny pracy naukowej w USA oraz przedstawię uwarunkowania wydania mojej pracy w Polsce.

 

                               Co wiedzą Amerykanie

 

Praca moja „Po Zagładzie” pisana była z myślą o czytelniku amerykańskim. W USA dominuje przekonanie, że wejście Armii Czerwonej do Polski w 1944 r. to wyzwolenie, a nie druga okupacja. Co do amerykańskiego stanu wiedzy o stosunkach polsko-żydowskich, to chyba najzwięźlej opisał to liberalny profesor historii z University of California Berkeley, John Connelly („Ordinary Poles” w piśmie „Commonweal”, 23 lutego, 2007, http://www.thefreelibrary.com/Ordinary+Poles.-a0160322782):

„Dla większości Amerykanów jednak opowiadanie, że „zwykli Polacy” stosowali przemoc [wobec Żydów], spowoduje wzmocnienie głęboko zakorzenionych przesądów. Pewna nauczycielka historii z Oakland na przykład powiedziała mi, że książka Grossa „Sąsiedzi”, o Jedwabnem, niczego nowego jej nie nauczyła: ona od zawsze wiedziała, że Polacy zabijali Żydów. Reszta moich słuchaczy, a byli to nauczyciele historii szkół średnich, zgodziła się z nią. Dla nich Auschwitz i Treblinka to polskie obozy i nic w książce Grossa tego nie zmieni”. Taka „wiedza” jest wynikiem nieobecności przez pół wieku rzetelnej historii Polski ze względu na brak wolności naukowej i brak dostępu do archiwów w komunistycznym totalitaryzmie.

 

 

Ja też miałem wielkie kłopoty ze zdobyciem polskich źródeł oryginalnych i z weryfikacją w polskich archiwach dostępnych w USA relacji. Po 1989 r. kontynuowano bowiem niechlubne praktyki za czasów totalitaryzmu. Byłem w Polsce dwukrotnie na stypendium doktoranckim jako obywatel USA na początku i w połowie lat 90. Za każdym razem odmówiono mi wstępu do archiwów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdy chciałem badać materiały z lat 40. ubiegłego stulecia. Złamano tym samym polsko-amerykańską umowę naukową, nie mówiąc już o tym, że złamano zasadę otwartości i swobody badań naukowych, na jakiej powinna się opierać demokracja. Po prostu kontynuowano komunistyczną cenzurę.

Co więcej, polityczna poprawność spowodowała, że większość naukowców w Polsce nie zajmowała się tematami kontrowersyjnymi. Niestety, podobnie zachowywali się dziennikarze i publicyści. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że do dzisiaj Aleksander Kwaśniewski nie doczekał się solidnej biografii, a jego historia rodzinna pozostaje wciąż niewyjaśniona? Do dziś nie wiadomo, czy to, że jego ojciec służył w komunistycznym aparacie terroru, jest pomówieniem czy faktem. W USA taki brak zainteresowania byłby nie do pomyślenia. Prezydentowi Billowi Clintonowi wyciągnięto wszystko. Nie tylko jego własne słabości i przewinienia, ale też, że zmienił nazwisko, że bił go ojciec alkoholik, oraz że wychował się w biedzie i nędzy, w baraku na kółkach. Ujawnianie prawdy, przejrzystość życia publicznego to podstawa sukcesu USA. Służalczość i uległość świata nauki i mediów źle służą wolności i demokracji.

 

                                   Niekonwencjonalne źródła

 

Brak wolności badań w Polsce po 1989 r. zmusił mnie do zastosowania specyficznej metodologii: gromadzenia i analizy dosłownie wszystkich źródeł, jakie mogłem znaleźć. Byłem do tego dobrze przygotowany. Na studiach sowietologicznych w Kalifornii nowatorskiego podejścia do niekonwencjonalnych źródeł, nieuznawanych lub pomijanych przez większość historyków, uczyły mnie takie osoby, jak Robert Conquest, Martin Malia czy Tony D’Agostino. Conquest na przykład badał raporty pogody, aby ustalić, kto padł ofiarą sowieckich czystek. Po prostu pewne nazwiska osób podpisanych pod raportami znikały. Malia i D’Agostino kładli nacisk na konieczność zapoznania się ze wszystkimi punktami widzenia, od ultrakomunistycznych po filonazistowskie.

Potem źródłoznawstwa uczył mnie w Columbia University Istvan Deak, który stale podkreślał, jak bardzo niewiarygodne są relacje ustne czy opowieści z drugiej ręki. Powtarzał, że trzeba je stale weryfikować. Podobne podejście zauważyłem u Raula Hilberga, który bardzo sceptycznie nastawiony był do relacji, a swoich ustaleń dotyczących eksterminacji Żydów dokonywał na podstawie niekonwencjonalnych źródeł, na przykład rozkładów jazdy pociągów. Ponadto Hilberg rutynowo czytał i wyzyskiwał materiały negacjonistów, a nawet neonazistów, aby poznać ich argumenty. Jednocześnie z góry i pogardliwie traktował takie zjawiska popkultury historycznej jak książka Daniela Goldhagena „Gorliwi kaci Hitlera”.

Z braku dostępu do polskich źródeł, gros uzyskanych przeze mnie dokumentów to relacje i wspomnienia żydowskie. Przejrzałem ich tysiące. W większości negatywnie mówiły o polskich chrześcijanach. Tylko do niewielkiego stopnia mogłem je zweryfikować w źródłach polskich czy sowieckich. Nie było dostępu do dokumentów, brakowało badań. Problem potęgował fakt, że większość badanych przeze mnie spraw to mikrohistoria. Bez wnikliwych badań regionalnych w kilkuset czy nawet kilku tysiącach miejscowości po prostu nie ma co marzyć o wyczerpaniu tematu. Można się co najwyżej starać zarysować problem.

 

Musiałem więc studiować druki ulotne, publikacje propagandy komunistycznej czy niepodległościowej, szukać zdawkowych wzmianek w niszowych gazetach czy niskonakładowych, czasami powielanych publikacjach regionalnych. Taki jest obowiązek naukowca, chociaż „Gazeta Wyborcza” kuriozalnie opisała takie źródła jako śmieci. Rozumiejąc, że wiele dostępnych źródeł daje niejasny przekaz, w wielu wypadkach zastrzegałem się, że dane wydarzenie miało miejsce rzekomo, podobno czy prawdopodobnie. W tym sensie moja praca pokazuje postulaty badawcze na przyszłość.

 

Oprócz ogromnego, PRL-owskiego zaniedbania mikrohistorii największą białą plamę stanowiło podziemie niepodległościowe. Gdy pisałem „Po Zagładzie”, sprawami podziemia niepodległościowego, a w tym i konfliktu polsko-żydowskiego po 1944 r., właściwie nie zajmował się prawie nikt, może poza środowiskiem „Zeszytów do historii WiN-u”. Od czasu do czasu wśród publikacji Żydowskiego Instytutu Historycznego pojawiały się selektywnie dobierane zbiory dokumentów, choćby opublikowane w 1997 r. „Dzieje Żydów w Polsce, 1944 – 1968” pod redakcją Aliny Całej i Heleny Datner-Śpiewak.

 

Ale tak jak w sprawie Jedwabnego brakowało jednak opracowania monograficznego o konflikcie polsko-żydowskim po 1944 r. Brak było solidnych mikrostudiów. Zamiast tego zdarzały się luźne dywagacje i szacunki, na przykład pióra Józefa Adelsona. Nie były one oparte na solidnych badaniach, a ich publicystyczną przeciwwagą były antyżydowskie enuncjacje choćby Henryka Pająka czy Tadeusza Bednarczyka. Pająk przynajmniej opublikował dużo ważnych dokumentów z zamkniętych archiwów, do których w jakiś sposób miał dostęp. 

 

Stosunkowo najwięcej odnośników do źródeł publikowanych – monografii, artykułów i kolekcji dokumentów – znaleźć można było w pracach Jerzego Roberta Nowaka. Ale i on właściwie nie korzystał z archiwów. Naturalnie dobry naukowiec powinien zapoznać się ze wszystkim, co na temat przedmiotu jego badań opublikowano, wykluczać ostracyzm wobec źródeł, które mówią co innego niż badacz chciałby. Tak przynajmniej uczono mnie w USA. Wiem jednak, że w środowiskach badaczy postpeerelowskich i ich następców przemilczanie zarówno źródeł niewygodnych dla ich spojrzenia na historię, jak i osób, które się nimi posługują, jest normą.

 

W każdym razie dopiero po otwarciu archiwów IPN zaczęły się ukazywać solidne i wartościowe prace. Niestety, jeśli chodzi o stosunki polsko-żydowskie, większość charakteryzuje się bezwiednym dostosowaniem do paradygmatu, który powstał na Zachodzie i istniał przez ostatnie 50 lat. Po prostu niektórzy badacze krajowi starają się dostosować wiadomości wydobywane ze świeżo otwartych archiwów do pełnych uprzedzeń ram „wiedzy” zakreślonych w USA. Uważają, że tak dyktuje liberalna ideologia, zawsze skłonna do pochylenia się nad niedolą mniejszości.

 

Preferencje ideowe nie powinny wykluczać niezawisłości w analizie. Na polu stosunków polsko-żydowskich chlubnymi wyjątkami niezależnej myśli w Polsce są chyba tylko liberalny naukowiec Grzegorz Berendt oraz ultralewicowiec August Grabski. Ale oni też opublikowali swoje najważniejsze prace dopiero po otworzeniu archiwów Instytutu Pamięci Narodowej kilka lat temu, już po napisaniu mojej książki „Po Zagładzie”.

 

                                          Druga okupacja

 

Gdy już zebrałem materiały do niej i gdy przebadałem poszczególne przypadki, musiałem wybrać pryzmat, przez który można by najlepiej zobaczyć i zrozumieć stosunki polsko-żydowskie po wojnie.

W Polsce nastąpiła druga, sowiecka okupacja. Krajem pod batutą Stalina rządzili za pomocą terroru miejscowi komuniści – przedstawiciele Kremla. Z drugiej strony był obóz niepodległościowy: siły, które kontynuowały powstanie narodowe (podziemie polityczne i oddziały partyzanckie), i ci, którzy działali na gruncie legalnym (Polskie Stronnictwo Ludowe i inni). Nastąpiło też załamanie się prawa i porządku, bowiem Sowieci zniszczyli instytucje Polskiego Państwa Podziemnego, a miejscowi komuniści nie mieli siły, aby samodzielnie utrzymać się u władzy i zaprowadzić porządek w Polsce. Potrafili tylko sprawnie terroryzować.

 

W tym kontekście Żydzi i Polacy padali ofiarą walk politycznych, kłótni o mienie, oraz w wyniku rozmaitych wzajemnych uprzedzeń. Ale jednocześnie zdarzało się, że Żydzi i Polacy współżyli w zgodzie, a nawet pomagali sobie wzajemnie. W szczególności Żydzi ratowali Polaków przed terrorem komunistycznym. Antysemityzm w tym wszystkim odgrywał podrzędną rolę. Obraz wyłaniający się z moich badań jest więc bardzo zniuansowany.

 

Stanąłem też przed problemem określenia rozmiarów zjawiska przemocy po 1944 r. Postanowiłem podejść do niego statystycznie, podliczając wszystkie przykłady przemocy – Polacy przeciw Żydom i odwrotnie. Zdecydowałem się odnotowywać działania nie tylko bezpośrednie, ale również pośrednie, w których wyniku ucierpieli inni. Na przykład, jeśli – według relacji Icchaka Sonensohna z archiwów Yad Vashem – jesienią 1944 r. w okolicach miasteczka Ejszyszki na podstawie denuncjacji i przy czynnej współpracy kilku mężczyzn żydowskich NKWD zabijało do 20 Polaków dziennie, naturalnie wypada wpisać ten przypadek w odpowiedniej rubryce. Dostęp do raportów sowieckiej tajnej policji powinien zweryfikować takie dane. Dlatego w wielu miejscach mojej książki zastrzegam się, że potrzeba dalszych badań.

 

Ponieważ interesował mnie przede wszystkim konflikt, skoncentrowałem się na niezbadanych aspektach stosunków polsko-żydowskich. Naturalnie odnotowałem dobrze już opisane przypadki pogromów w Kielcach, Krakowie i gdzie indziej. Ale najdokładniej zbadałem pojedyncze przykłady przemocy szczególnie na prowincji. Opisałem mechanizmy powodujące tarcia między żołnierzami antykomunistycznej partyzantki, polskimi cywilami z jednej strony a społecznością żydowską i jej rozmaitymi przedstawicielami z drugiej.

I tutaj stanąłem przed ważnym dylematem: Jak zdefiniować Polaka? Jak zdefiniować Żyda? Na przykład, Mark Bryan Rigg pisząc o „żydowskich żołnierzach Hitlera”, zdecydował się przyjąć nazistowską, rasistowską definicję Żyda. Ale przecież większość z nich miała niemiecką świadomość. Z drugiej strony pamiętajmy więc, jak skomplikowanym zjawiskiem jest świadomość narodowa. Na przykład wielu chłopów o polskich korzeniach etnicznych i religii katolickiej jeszcze w XX wieku nie zdawało sobie sprawy z tego, że są Polakami, a więc obywatelami państwa polskiego, mającymi prawa i obowiązki. Mieli więc świadomość lokalną, katolicką, ale nie ogólnopolską. Dlatego odrzuciłem etnonacjonalistyczną definicję narodowości. Zdecydowałem się na definicję etyczną.

 

Polakiem jest ten, który sam identyfikuje się jako Polak, jest więc świadomy swojej polskości. Dalej: Polak to ten, który aktywnie swojej polskości dowodzi. Szczególnie Polak to ten, który nie popełnia aktu apostazji narodowej poprzez odcięcie się od procesu kontynuacji tradycji narodowej czy przez popieranie sił niszczących Polskę i jej kulturę.

W połowie wieku XX Hitler i Stalin, socjaliści narodowi i międzynarodowi, postulowali radykalne zerwanie z przeszłością. Chcieli zniszczyć polskość, polską kulturę. W sensie etycznym (a nie etnonacjonalistycznym) Polacy nie mogli ich popierać, bo gdyby to zrobili, tym samym przestali być Polakami. Termin „Polak-nazista” czy „Polak-komunista” to oksymoron.

Nie można było pozostawać w znaczeniu etycznym, kulturowym Polakiem i być wyznawcą Hitlera lub Stalina. Taki Polak, bez względu na jego korzenie etniczne, po prostu samoemancypował się z polskości.

Według takiego rozróżnienia z jednej strony mieliśmy takich Polaków o żydowskich korzeniach, jak Wiktor Natanson z NSZ, Stefan Kisielewski z AK, Stanisław Aronson z AK-WiN czy Maria Hulewicz z PSL. A po drugiej stronie stali ci, którzy na ochotnika podpisali volkslistę, a potem wszyscy ci etniczni Polacy z UB i PPR.

 

Moja typologia odpowiada wyborom świadomościowym, których od ćwierć wieku jestem świadkiem w USA. Bez wątpliwości jestem Amerykaninem. Ale też nikt nie przeszkadza mi tutaj być Polakiem, z czego jestem bardzo dumny.

 

Podobne reguły można zastosować do Polski w XX wieku. Są to reguły, które przecież obowiązywały w I Rzeczypospolitej. Polakiem stawał się Rusin, Żyd, Ormianin, Tatar, Niemiec, Włoch czy Szkot. I był to wolny wybór. Trzeba było tylko wypełnić pewne warunki: identyfikować się z Polską i jej kulturą. A nie z Imperium Otomańskim czy Moskwą. A ostatnio nie z III Rzeszą czy Związkiem Sowieckim. Jest to chyba jasne.

 

                                 Empiria i dekonstrukcja

 

Gotową książkę wysłałem do wydawnictwa East European Monographs – Columbia University Press. Szefem wydawnictwa jest profesor Stephen Fischer-Galati, który wspierał mnie w pracy nad nią. Podobnie zresztą jeden z moich ówczesnych przełożonych w University of Virginia, profesor Kenneth Thompson, który publicznie stwierdził, że „Dr Chodakiewicz rozjaśnia ten niesamowicie skomplikowany moralny i polityczny problem, który wymagał tego typu rygorystycznego podejścia naukowego”. Profesor Marian Kamil Dziewanowski napisał mi: „Gratuluję panu tak wytrwałości, jak i wykorzystania olbrzymiego materiału źródłowego”. A potem publicznie ocenił moją pracę: „Dobrze napisany, wyważony opis konfliktu polsko-żydowskiego. Warto, aby przeczytali to nie tylko historycy, ale również socjologowie i psychologowie”.

 

No i wstęp napisał dla mnie profesor Wojciech Roszkowski, jeden z najlepszych historyków dziejów najnowszych Polski i jeden z niewielu historyków niesprostytuowanych za czasów komunistycznych. Czyżby naukowiec takiego kalibru reklamował chłam, jak nazwał moją książkę „Tygodnik Powszechny”?

 

Podobnie pochlebnie wyrazili się o mojej pracy profesor Andrew Ezergailis w „Choice” (styczeń 2004), profesor Peter Stachura w „History” (styczeń 2004) czy profesor John Radziłowski w „The Sarmatian Review” (kwiecień 2004). Można to ująć tak: historycy popierający mnie uznają prymat modelu empirycznego. Natomiast moi krytycy w większości stosują postmodernistyczną dekonstrukcję.

 

Moja książka była pierwszą monografią tematu. Przede mną ukazał się zaledwie jeden pionierski artykuł pióra Davida Engela. Badacz ten doszedł do podobnych wniosków. Mianowicie dostrzegł wiele aspektów przemocy wobec Żydów, a nie tylko „polski antysemityzm”. Dramatycznie obniżył też liczbę ofiar żydowskich po wojnie do trochę ponad trzysta osób (według moich szacunków ofiar żydowskich było między 400 a 700; wcześniej podawano, że tych ofiar było 1500 – 2500).

 

Niestety zarówno przyczynek Engela, jak i moja monografia zostały prawie całkowicie zignorowane przez politycznie poprawne środowiska zajmujące się stosunkami polsko-żydowskimi w Polsce. Dlatego też Instytut Pamięci Narodowej postanowił przetłumaczyć i wydać „Po Zagładzie”.

Ponadto chodziło o pokazanie ogromu źródeł żydowskich zupełnie nieznanych polskiej historiografii. Ważne było przybliżenie zachodniej interpretacji powojennych dziejów Polski, a szczególnie powszechnego przekonania o kontynuacji Zagłady przez Polaków po 1944 r. Zdecydowałem się nie poprawiać i nie uzupełniać swojej pracy, aby koledzy historycy krajowi wiedzieli, na czym stanęła debata na Zachodzie.

Notabene, Jan Tomasz Gross przyznał publicznie, że nigdy mojej książki nie czytał. Jego wyznawcy w Polsce czytali, ale musiało ich zaszokować, jak bardzo prawda odstaje od obowiązujących na Zachodzie politycznie poprawnych wykładni historii kraju nad Wisłą. Stąd taka histeryczna reakcja.

 

Jest to również przykry przykład tego, jak liberalna ideologia może sparaliżować samodzielną myśl. Obecnie zmagają się bowiem ze sobą w świecie zachodnim dwa modele uprawiania nauki: tradycjonalistyczny, empiryczny i postmodernistyczny, antyracjonalistyczny. Miejmy nadzieję, że w Polsce wygra ten pierwszy.

 

 

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w dodatku "Plus-Minus" dziennika Rzeczpospolita 5.04.2008
i jest dostępny online:http://www.rp.pl/artykul/116405.html

Redakcji "Plusa Minusa" Autor dziękuje za pozwolenie przedruku w tym miejscu. 

 

Get your own Box.net widget and share anywhere! Get Your Own Real Time Visitor Map! ZAMÓW: www.poczytaj.pl Marek Jan Chodakiewicz Żydzi i Polacy 1918 - 1955. Współistnienie-Zagłada-Komunizm Wydawca: Fronda Ilość stron: 736 s. Oprawa: miękka Wymiar: 145x205 mm EAN: 9788391254189 Dzisiaj cena: 35.40 zł

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka