Zmarły przed kilkoma laty profesor Paweł Wieczorkiewicz mówił o historii prawdziwej, skrytej za kulisami i - tej medialnej, fasadowej - historii „dla idiotów lub prostaczków”, którzy wierzą w to, co widzą w telewizji i czytają w gazetach. Taką wersję historii zaproponowali Polakom politycy PO, ograniczając lekcje tego przedmiotu w szkołach, niszcząc autonomię badań historycznych, blokując dostęp do archiwów i czyniąc z niezależnej instytucji enklawę obrońców agentury i przeciwników sanacji życia publicznego.
Wydany przed kilkoma dniami nowy periodyk IPN-u, zatytułowany "Pamięć.pl" spotkał się z zasadną krytyką wielu publicystów i historyków, w tym Sławomira Cenkiewicza, który na portalu wPolityce.pl napisał wprost, że nazwę tego pisma należałoby zmienić „na bardziej adekwatną: PAMIĘĆ.PRL.”
Ta publikacja, mająca ambicje zastąpienia dobrego „Biuletynu IPN” nie jest jednak ani „wypadkiem przy pracy” ani rodzajem „nieudanej wprawki młodych badaczy związanych z IPN”. Stanowi wręcz sztandarowy produkt obecnego Instytutu i jest efektem świadomej, politycznej „reorientacji” dokonanej przez piewców „historii dla idiotów”. Kierunek tych zmian był widoczny wkrótce po powołaniu nowej Rady IPN, lecz za jeden z najmocniejszych akcentów należałoby uznać przyjęcie przez obecnego prezesa Instytutu Łukasza Kamińskiego członkostwa w Międzynarodowej Radzie Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – instytucji kontynuującej tradycje TPPR -u i powołanej po tragedii smoleńskiej dla zadekretowania „przyjaźni” polsko-rosyjskiej. To tam prowadzi się dziś debaty nt. „Dokąd zmierza Rosja?”, w których prym wiodą pracownicy „Gazety Wyborczej” wraz z ich redaktorem naczelnym.
Jeśli zatem Sławomir Cenckiewicz słusznie przypomina, że na czele nowego czasopisma IPN stanął Andrzej Brzozowski – „człowiek, który w swoim podręczniku z pamięci historycznej uczynił karykaturę, a z „Gazety Wyborczej” stworzył „znak czasu” – dziennik poczytniejszy od „Rzeczpospolitej” i „atrakcyjny dla szerokiej publiczności”, do nauk historycznych wprowadził pojęcie „wojny na teczki”, którą wywołał Antoni Macierewicz, a Bronisława Wildsteina oskarżył o to, że „nie podał informacji, kto ze znajdujących się na liście był świadomym współpracownikiem, kto zaś był tylko inwigilowany” – nie jest to dziełem przypadku. Mamy bowiem do czynienia z tak cynicznym i rozmyślnym procesem niszczenia pamięci historycznej, że tylko ludzie pokroju Donalda Tuska byli zdolni go zainicjować i tylko ludzie uznający „Gazetę Wyborczą” za dobry „znak czasu”, mogą go skutecznie przeprowadzić.
Tekst opublikowany w Warszawskiej Gazecie
Komentarze