Arystoteles w "Polityce" pisze, że poza społeczeństwem żyją albo bogowie, albo zwierzęta lub potwory. Zaś Artur M. Nicpoń (też klasyk, choć Stagiryta tyle nie klął) powiada, że ludziom się dziś w d... z dobrobytu poprzewracało. I akurat w tej kwestii ma rację.
Co łączy te dwie pozornie różne kwestie? Postaram się rzecz całą wyłuszczyć. Zacznę jednak od zupełnie innej historii. Miałem w podstawówce (był to dla mnie okres tragiczny, bo polskiego uczyła tam moja Mama) dyrektora, nazywał się Kazimierz Witczak. To był późny PRL, początek III RP więc w sumie pełen socjal, choć siermiężny: fluoryzacja, higienistka, odwszarzanie (bo nazwijmy rzecz po imieniu: dzieciaki miewały wszy dość regularnie). No i u pana Witczaka za jedną rzecz nie było przebacz: jak zobaczył chleb/kanapki wrzucone do kosza, walające się po parapecie, albo na podłodze. Pamiętam do dziś jak ciężko wkurzony zrobił specjalny apel i z tłumionym gniewem powiedział krótko: Wasi Rodzice ciężko na ten chleb pracują, a wy go nie szanujecie. Jacy z was ludzie wyrosną? No taka w sumie dydaktyczna i przekoloryzowana pogadanka, ale wg mnie trafiająca w sedno rzeczy.
Pana Witczaka widywałem później rzadko. Ale po latach miałem z nim okazję pogadać dłużej, gdy robiłem dla OBYWATELA tekst o swojej rodzinnej miejscowości. Dostepny zresztą w Sieci:
http://wiadomosci.onet.pl/1389857,1292,1,zakladnicy_transformacji,kioskart.html
No i jak żeśmy tak gadali, to zeszło i na kwestię biedy i głodu. I pan Witczak powiada: Krzysztofie, pamiętam głód i poznałem biedę na własnej skórze i to, co wy dziś uważacie za biedne życie kiedyś było luksusem... Osobiście nie do końca jestem przekonany do tego argumentu, bo rzecz nie w tym by równać w dół, ale lepiej zrozumiałem tamten gniew pana Witczaka. I że chyba jednak faktycznie jesteśmy pokoleniem o miękkich dupach, że się tak eufemistycznie wyrażę.
Teraz menele i Arystoteles. Autor "Polityki" wprowadza klasyczny dla naszej cywilizacji podział: potwory/zwierzęta albo bogowie to ci, co żyją "poza dobrem i złem". Potwory, nędznicy: bo są występni i żyją poza dobrem. Bogowie: bo są ponad dobrem, albo (ściślej) są jego ucieleśnieniem. Stąd nie ima się ich żadne prawo. Ponieważ studenci czasem tego nie łapią, mówię im o panach, którzy wysiadują, śpią, załatwiają swoje sprawy na Grodzkiej, tuż obok wejścia do Instytutu. Czy są bogami, czy zwierzętami, ja nie wiem. Może wszystkim po trochu. Na dokładkę mówię studenterii o jurodiwym, pięknie opisanym przez Wodzińskiego na kartach "św. Idioty".
O socjalizmie. Jest taka książka, napisana przez Patrika Decklercka: "Rozbitkowie. Rzecz o paryskich kloszardach". Przeczytałem ją jednym tchem i poleciłem dawno na salonie niebywającemu PANIKE. Przeczytał i stwierdził, że to mocna rzecz. A opinia PANIKE bezcenną jest.:-) Jej autor jest psychologiem, ale problem opisuje bez żargonu. Pewnie dlatego, że sam pracował w noclegowniach i przytuliskach, a i sam biedował. I wniosek (w cholernym uproszczeniu) jest taki, że są ludzie, którzy chcą być aspołeczni i chcą być patalogiczni, i jakie tam jeszcze mądre słowa zna współczesny świat na określenie skutków grzechu pierworodnego. A ja to też znam z autopsji bo, nie wnikając w szczegóły życiorysu, pracowałem jako wolontariusz w przytulisku dla bezdomnych w Przegalinie k. Gdańska. Awszystko przez jezuitów.;-) Moje najboleśniejsze i najdziwniejsze wspomnienie stamtąd: stary mężczyzna, który - za obopólną zgodę - na zimię szedł do przytuliska, bo nie było ich stać, żeby wspólnie przezimować. A jeszcze z nieco późniejszej epoki, pisania do "T" znam wcale nieźle środowisko krakowskich kloszardów. Nb.: pewna szkoła językowa wpadła kiedyś na prosty sposób, jak na nich zarobić: "zatrudniała " upośledzonych, wyrzutków, dziwczyny o cielęcych oczach a później albo im nie płaciła, albo płaciła mniej niż wypadało (co jest sq... o tyle totalnym, że przecież kokosów na rozdawaniu ulotek nikt nie zbija).
Sedno sprawy: my wiemy, że należy żyć dobrze. I że aby zarobić na chleb musimy być zaradni, odpowiedzialni, asertywni, chętni na kompromis. I że nawet chleba naszego powszedniego za darmo nie dają. W tym sensie Arystoteles ma rację, a za nim Weber, kładąc nacisk na etyczne źródła kapitalizmu: chcesz być majętny, żyj dobrze. Choć jak jest w rzeczywistości, wszyscy wiemy.
I ci biedni, odrzuceni, ci bez chleba - no jakoś tam są po części odpowiedzialni za swój los. I ci, co gardzą chlebem i go wyrzucają na śmietnik - też nie zasługują na poważanie. Ale to temat na osobną dyskusje. Marnotrastwo. Zresztą uderzę się we własne piersi: jak popatrzę w lustrze na tego spaślaka, utoczonego na kotletach i piwsku, to doprawdy... Ale hÓmaniści już tak mają, że uwielbiają wrzucać kamyki do cudzego ogródka. No ale za to nam płacisz, droga Ludzkości.:-)
Ale Arystoteles był poganinem, a my są (post)chrześcijanie. I po to nasza cywilizacja wymyśliła pojęcie "ludzkiej godności" żeby dostrzec ją w każdym: najgorszym szajbusie, śmierdzącym pijaczku, zdartej - za przeproszeniem - kurwie. No w każdym bożym stworzeniu: bo na wzór Jezusa jesteśmy zobowiązani to stworzenie podnieść i ocalalić. Nawet jeśli sie nim brzydzimy.
Jeśli o mnie chodzi, to tak rozumiem ten swój własny socjalizm: uspołecznienie. Każdego. Zawsze i za wszelką cenę, aby nie przy użyciu siły. Bo czasem się nic już nie da zrobić. Bo jesteśmy ludźmi i dopada nas bezradność.
To jest moj manifest ideowy na dziś, a także, Arturze, spóźniona odpowiedź na Twojego maila.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka