Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
67
BLOG

O siedmiu krasnoludkach i sierotce Marychu, cz. II

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 20
Dawno, dawno temu, za wiadomo czym plus o jeden most za daleko żyła sobie sierotka Marysia, której szło na siedemnaste mgnienie wiosny (ale wiedział o tym jedynie jej ojciec chrzestny Standartenführer Max Otto von Stirlitz).

Jak już wiecie drogiej dziatki i babki, sierotka Marysia powtórnie osieroconą przez dwóch tatusiów zostawszy będąc, pod kuratelą złej macochy heteryckiej przebywała, ślozy całymi dniami roniąc i rzewnie nucąc: „gdybym ci ja miała skrzydełka jak gąska, poleciałabym ci za Jaśkiem do Śląska”. Co zanuciwszy skrobała się zwykle w głowę dumając, że albo jest postacią fikcyjną, albo powinna iść do dobrego lekarza. Albo że jest Danuśką ze Spychowa w fazie agonalnej. I tu kwiliła cicho: „Mój ci on, mój ci on”...

A tak naprawdę była młodszą siostrą niewolnicy Isaury, o czym drodzy czytelnicy dowiedzą się jednak znacznie później. A sama sierotka Marysia wejdzie w posiadanie tej pilnie strzeżonej tajemnicy państwowej dopiero u kresu swych dni dzięki Stirlitzowi, którego zresztą weźmie za Sławomira Cenckiewicza, z czego będzie śmiechu co nie miara. No ale o tym też może innym razem. Choć warto zaznaczyć, że Stirlitz będzie wiedział, że Cenckiewicz wie, że Stirlitz wie, że Cenckiewicz wie, że Stirlitz nie wie, że Cenckiewicz nie wie, że najlepsze kasztany dawno diabli wzięli, bo je zeżarł szrotówek.

I stało się onego roku, że zła macocha sprowadziła do królestwa InkFFizycję. Były to straszliwe zakapiory watykańskie, na krwi heretyków utuczone, które zasłynęły tym, że w sąsiednim państwie chciały wykopacz jedną damę dworu ze stołka, wcześniej ją ekskomunikowując, ale rządzący w tym kraju Tonalt Dhusg, znany cudotwórca i w ogóle niezły magik, pogonił ich gdzie wieprz rośnie. Przygarnięci przez złą macochę InkFFizytorzy nadciągali całymi hordami, jak nie przymierzając wilcy jakowyś w „Akademii Pana Kleksa”, po sadybach, wsiach, siołach, podzamczach, grodach i na drodze na Ostrołękę paląc czarownice i kiełbaski, puszczając przy tym Sabatona z tuby i dzielnie walcząc z trollami, co się strasznie owego czasu wszędy rozpleniły. 

A zła macocha wciągania nosem śniegu zabroniła swemu dworowi i czystki personalne zaczęła urządzać i zęby kazała wybijać tym, co hamburgery w piątek jedli i Coca-Colą zapijali, na co y posłuszna jej frakcyja końserwatywnych leberałów sarkać poczęła. I wielu wtedy z tych, co im źle pod rządami złej macochy było w knieje i w bory uciekło, do druidów, do skrzatów, pląsawic i ledwodychawic i czego tam jeszcze Tolkien z Sapkowskim nie wymyślili.  A był tam jeden dzielny młodzieniec, co wieścił rewolucję u bram i śpiewał, że mury runą, runą, runą (ale wcześniej to on musi jeszcze trochę się medialnie poudzielać). No ale i on w końcu poszedł w las, jak się dotacje skończyły. I zaczęto wici rozsyłać i poselstwa kierować a to do Brukselionu, a to do Amsterdomu, a to do wszystkich feudalnych, ale postępowych państw ościennych. I nawet do Wikingów, co strasznie się rozmiłowali w wolnościach wszelakich i nawet grabili z miłością na ustach i nie tylko na ustach. 

A i zła macocha nie próżnowała, jeno sprzymierzyła się z posępnym a czarniawym Koźlakiem, co w górach Zamordyzmoru odwierty geotermalne czynił. InkFFizytorzy warownym obozem legli u podnóża zamczyszcza złej macochy i debatowali czy przystoi tańce damsko-męskie uskuteczniać, czy li nie należy. Albo czy lepszy heretyk na stosie, czy na grillu, na twardo czy na miękko, pławiony czy podduszany, a jak jakiego trolla złapali, to go bombardowali miłością i zapodawali rzeczonego Sabatona, aż mu rura miękła.  

I tylko krasnoludy Sergiusza z miasta Okraska, co w andergrandzie siedziały i ryły pod podwalinami systemu feudalnego rzekły, że mają to wszystko w rzyci, że i tak rewolucję socjalną uczynić zamierzają i żeby im pierdołami głowy nie zawracać, bo lud na przednówku nie ma czego do garnków włożyć i we wspomnianej rzyci ma i złą macochę i tego od rewolucji u bram. I żeby ludowi dać spokój, mówiły krasonoludy, jak przyjdzie co do czego, bo na wojnie świszczą kule, lud się wali jako snopy, a najdzielniej biją króle. A najgęściej giną chłopy.

Ale na wszelki wypadek krasnoludy wysłały jednego gamonia, co litery składać umiał, a który wam tę historię opowiada, żeby się w świecie rozejrzał, co i jak i kwiprokwo i jaka to melodia. A ów od razu polazł do słynnej w całym państwie karczmy „Pod 24 godzinkami”, co się na łąkach pod Zielonym Lasem znajdowała i jak tam siedział, tak siedzi, gospodarzy obżerając i plotąc trzy po trzy.

W każdym razie konflikt groził eskalacją i znać było, że szykuje się niezłe mordobicie. A sierotka Marysia, przez macochę w wysokiej wieży zamknięta, coś tam sobie pod nosem o skrzydełkach nuciła i dłubała w nosie.

Ciąg dalszy nastąpi

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Polityka