O przyczynach niepowodzeń współczesnej lewicy powiedziano już wiele mądrych rzeczy, z których jak dotąd mało co wynika, może poza tym, że jedno ze środowisk znalazło dla siebie miejsce w mainstreamie.
Trafiłem dziś rano na interesujący tekst Jolanty Święszkowskiej, zatytułowany "Lewico, do pracy". Przyznam, że uderzył mnie klarownością wywodu i lewicowym radykalizmem przy jednoczesnym braku doktrynerstwa, jakie boleśnie rzuca się w oczy, gdy polską rzeczywistość czasów III RP próbują opisywać różni trockiści, maoiści czy inni "prawdziwi lewicowcy".
Kanwą tekstu są rozważania nad Brzozowskim i kilkoma jego wypowiedziami, które pozwolę sobie zacytować:
Ustrój kapitalistyczny opiera się nie na konieczności pracy, lecz na konieczności zysku /…/ Sama zdolność pracy nie jest dostateczną, aby praca mogła być wykonana w społeczeństwie kapitalistycznym /…/ Miliony rąk pozostają bez zatrudnienia, jeżeli warunki społeczne i ekonomiczne chwili nie są tego rodzaju, aby praca ich przynosiła zysk właścicielom kapitału. Prawo dzisiejsze jest gwarancją zysku i kapitału, nie pracy (Brzozowski, Wydawnictwo „Przeglądu Społecznego”, Warszawa 1907 r., nr 43).
Zdaniem Jolanty Święszkowskiej:
Prowadzi to nieuchronnie do tego, że praca nie jest – w żaden istotny sposób – powiązana z wartościami określanymi jako społeczne, ekologiczne etc. Praca – w myśl doktryny kapitalistycznej – ma generować zysk, wzrost gospodarczy, jej miarą nie jest ani satysfakcja pracownika, ani tworzenie sieci lokalnych (trwałych) powiązań (społeczności).
Następnie autorka stwierdza:
Zdaniem Stanisława Brzozowskiego, kryzys polskich elit (także lewicowych) jest bezpośrednio związany z faktem ich zupełnego oderwania od pracy. Historycznie rzecz ujmując, polska inteligencja wyłania się w obszarze zawodowego konformizmu – przemysł rozpatrywany jako źródło pensji, polityka jako środek kariery, nauka jako przywilej uwalniający od wysiłku i dający dostęp do mniej lub bardziej chlebodajnych zawodów (Brzozowski, „Legenda Młodej Polski”, 2001, s. 127).
Mamy tu zatem przedstawiony w dwóch f(r)azach punkt wyjścia dla krytyki samej lewicy. Pierwsza wiąże się z samym tłem ekonomicznym, społecznym i kulturowym i z ową bliską lewicy myślą, że praca winna stać przed zyskiem (swoją drogą można tu czynić interesujące porównania z Katolicką Nauką Społeczną). To jest ten moment, który z perspektywy liberalnej wydaje się utopijny, ale wg mnie da się przeprowadzić jego sensowną obronę, jeśli założymy, za Maksem Weberem, że kapitalizm zawiera w sobie element etyczny, element samoograniczenia, swoistej ascezy, stojącej w jawnym konflikcie ze współczesnym kapitalizmem konsumpcyjnym, czy jak to zwykłem nazywać "kapitalizmem darwinowskim". W dużym skrócie: nie chodzi o to, by z zysku rezygnować, ale by się nim dzielić. Tu zauważę, że moja interpretacja jest o wiele bardziej łagodna i liberalna niż samej autorki.
Druga faza to problem dotyczący "zawodowego konformizmu" lewicowej inteligencji. Autorka tekstu uważa, że w gruncie rzeczy stała się ona zakładnikiem neoliberalnego dogmatyzmu, wyobcowania ze sfery realnych konfliktów (przyznam, że w tej kwestii jestem równie radykalny jak autorka, nikt mi nie wmówi, że większość konfliktów społecznych nie toczy się o kontrolę i jak najszersze władanie zasobami: przez stricte ekonomiczne po informacyjne), rezygnacji z klasycznych dla socjaldemokracji tematów na rzecz kulturowego, seksualnego, religijnego rewizjonizmu...
Jak pisze autorka:
Podstawowym celem współczesnej lewicy jest rewizjonizm „ojczyźnianych mitów i symboli”, „(meta)polityczny projekt”, emancypacja rozmaitych mniejszości, których członkowie najczęściej wywodzą się z klasy średniej. Delikatnie rzecz ujmując, nie jest to ani typowy elektorat lewicy, ani grupa docelowa lewicowej polityki społecznej.
I dalej:
Odrębny problem polega na tym, że nowoczesna lewica (lewica liberalizująca) koncentrując się na kwestiach światopoglądowych (prawa człowieka, problem dyskryminacji etc.), milczeniem pokrywa możliwość zintegrowania tych kwestii z problemami społecznymi, ekologicznymi, religijnymi. Co więcej, w sposobie wyrażania się widać raczej antagonizowanie tych wartości, pewne treści (np. religijne) określane są jako reakcyjne – oczywiście bez ich wcześniejszej, rzetelnej analizy.
W gruncie rzeczy gra idzie o kwestie podstawowe, bo zła to filozofia, która rzeczami podstawowymi nie umie się zająć. Powiem z własnego doświadczenia: wywodzę się z po-PGR-owskiej (sztandarowy PGR Manieczki), dość biednej wioski, gdzie Kinga Dunin ze swymi farmazonami z Wysokich Obcasów* i paru znanych mi marksistów-leninistów czy innej trockistowskiej doktrynerii nie miałoby czego szukać.
Nie znaczy to, bo pewnie i taki zarzut może się pojawić, że jedyne na co zasługują byli PGR-owcy to dobre słowo od proboszcza i pomoc społeczna. Wprost przeciwnie: problem polega na tym, że po 1989 roku nie istniała żadna sensowna lewicowa formacja ani alternatywa, która pomogłaby np. zmodernizować PGR-y i uczynić z nich faktyczne spółdzielnie, które gwarantowałyby pracę i zysk przynajmniej większości dotychczas pracujących (a wbrew temu co sie mówi chłopo-robotnicy nie byli wcale tak leniwi i głupi, byli raczej oszołomieni prędkością i radykalizmem dokonujących się zmian). Przykłady można mnożyć.
BTW: większość ziem byłego PGR-Manieczki przejął nieco później Wojciech Mróz, który może się poszczycić znajomością z byłym prezydentem Kwaśniewskim, a ponadto doczekał się swego czasu b. ciepłego, niemal pijarowskiego artykułu w GW.
ps. Mało kto dziś pamięta, że na początku lat 90-tych służby zajmowały się nie tylko inwigilacją i rozbijaniem prawicy, ale i nie-post-PZPR-owskiej lewicy...
ps2. Jest jeszcze jeden problem "zawodowych lewicowców": życie z kilku sympatycznych instytucji co skutecznie osłabia sensowniejszy kontakt z realnością. Tu zresztą powiem, że na prawicy równie śmieszni a jeszcze mniej konsekwentni są wszyscy znani mi UPR-owcy gadający non stop o dobrodziejstwach wolnego rynku i nieskrępowanej konkurencji, którzy klepią swoje brednie na państwowych stołkach, zza państwowych biurek, albo zawdzięczają robotę koneksjom mamusi, tatusia lub teściów...
* Niedawno czytałem jakiś jej idiotyczny felieton o komunizmie, że tylko siąść i płakać ze śmiechu, typowe wynurzenia kogos tak dojmująco oderwanego od rzeczywistości doczesnej i historycznej, że aż dziw bierze, że nie polatuje nad Pałacem Kultury i Nauki.
Tekst Jolanty Święszkowskiej:
http://www.lewicowo.pl/varia/viewpub/tid/2/pid/14
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka