Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
2223
BLOG

Jacek Bartosiak: Chiny i Stany. Gra daleko od Polski

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Chiny Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Zaniepokojeni Rosją nie widzimy, że realne wyzwania wiążą się z rosnącą rolą Chin. Ale dobrze widzą to Amerykanie. Ewentualny konflikt militarny USA z Państwem Środka rozegra się na zachodnim Pacyfiku - z Jackiem Bartosiakiem rozmawia Krzysztof Wołodźko


- Odległe i rozległe obszary Pacyfiku nie spędzają Polakom snu z oczu. Stąd pana raport „Znaczenie strategiczne Australii w wojnie z Chinami” przygotowany dla Narodowego Centrum Studiów Strategicznych trzeba traktować jako ciekawostkę…

- Zdecydowanie się z tym nie zgadzam. Obecna konfiguracja geopolitycznych sił pokazuje, że Australia ma istotne znaczenie dla globalnego bezpieczeństwa i nowego porządku w skali świata.

Zobacz także: Prezydent USA Donald Trump w Chinach. Geopolityka, biznes i Twitter

Zajęci kryzysem ukraińskim i – z naszej perspektywy słusznie – zaniepokojeni Rosją nie zauważamy, że prawdziwe wyzwania wiążą się z rosnącą rolą Chin. Ale bardzo dobrze widzą to Amerykanie. Ewentualny konflikt militarny USA z Państwem Środka będzie dotyczył przestrzeni powietrzno-morskiej na rozległych wodach zachodniego Pacyfiku. Jeśli konflikt rozpocznie się później niż wcześniej, gdy Chińczycy zdołają zbudować pełnooceaniczną marynarkę wojenną, to będą zabezpieczali także Ocean Indyjski. A w XXI w. ten akwen będzie pełnił funkcję huba transportowego dla surowców i przemysłu z całego świata. Dodam do tego, że przez położoną w pobliżu Singapuru cieśninę Malakka łączącą Morze Andamańskie z Morzem Południowochińskim przechodzi dziennie większość produktów świata: dobra wytworzone i surowce.

I tak geografia Australii skazuje to państwo-wyspę kontynentalną na udział w konflikcie amerykańsko-chińskim. W bardzo wartościowy sposób opisuje te zagadnienia prof. Hugh White z Ośrodka Studiów Strategicznych Australian National University.

- Pozwolę sobie na sarkazm: czyli to jednak Australijczycy, a nie Polacy, są najbliższym sojusznikiem USA?

- Powiedzmy sobie jasno – od 2011 r. Amerykanie wprost podejmują próby powstrzymania wszelkimi sposobami chińskiego wzrostu. Stąd choćby pomysł na budowę transpacyficznej strefy gospodarczej, z pominięciem Chin. Stąd także od dwóch lat wykolejenie współpracy japońsko-chińskiej. I wreszcie stąd wdrażana w siłach zbrojnych USA koncepcja wojny powietrzno-morskiej, która jest największą zmianą doktrynalną co najmniej od lat 80. XX w., a może od czasów II wojny światowej.

Przypomnę, że Amerykanie są po dwóch wojnach lądowych na Bliskim Wschodzie, czyli w Afganistanie i Iraku, które polegały na walce z partyzantami. USA przez dekady w istotny sposób zaniedbały swoje marynarkę i lotnictwo, w przeciwieństwie do Chin. Ale już widzą problem. Wiedzą, że grozi im militarne, a co za tym idzie polityczne i handlowe wypchnięcie z regionu Zachodniego Pacyfiku. Stąd także chęć wciągnięcia Australii do gry po swojej stronie. Bo Amerykanie nie są w stanie pokonać Chińczyków na morzu bez sieci baz australijskich na północy tego kontynentu.

- Takie partnerstwo wydaje się także cywilizacyjnie czy wręcz aksjologicznie nieuniknione.

- Niech pan pamięta o pragmatyce geopolityki i naprawdę wielkich pieniądzach. Zaraz obok Korei Południowej Australia jest największym beneficjentem chińskiego wzrostu gospodarczego. Ponadto stamtąd Chińczycy sprowadzają surowce: ziemie zachodniej Australii mają rudy żelaza, węgiel. To Chińska Republika Ludowa przynajmniej od połowy lat 80. XX w. odpowiada za spektakularny wzrost gospodarczy i utrzymywanie australijskiego modelu społecznego. Obroty gospodarcze australijsko-chińskie są naprawdę olbrzymie!

Przeczytaj: Jak Nowy Jedwabny Szlak zmieni świat? 

Warto pamiętać, że Australia miała zawsze problemy z własnym wyżywieniem, w dodatku była uzależniona od rządzącej w regionie potęgi morskiej. Stąd sojusz z Wielką Brytanią, a po upadku bazy wojskowej w Singapurze w czasie II wojny światowej – ze Stanami Zjednoczonymi. Nie wynikało to jedynie z kwestii kulturowych.

Kilka lat temu Amerykanie zaczęli naciskać na australijski rząd w związku z narastaniem ich własnego sporu z Chinami. To spowodowało w Canberry, stolicy Australii, znaczne dylematy. Długo debatowano i wbrew opiniom analityków wojskowych, którzy twierdzą, że to jednak USA przegra militarnie na zachodnim Pacyfiku, zdecydowano się na wzmocnienie relacji australijsko-amerykańskich. Tak, moim zdaniem to sojusz przede wszystkim aksjologiczny.

- Pan wątpi w jego trwałość?

- Nie jestem fascynatem wizji supremacji Chin. Ale żaden sojusz aksjologiczny nie przetrwa dłużej niż do momentu pierwszej próby. Stąd otwarta jest kwestia, czy obecny sojusz australijsko-amerykański wytrzyma w sytuacji tak znacznego uzależnienia kontynentalnej wyspy od gospodarki Chin. Poza tym mandaryński jest dziś w Australii drugim mówionym językiem, a większość australijskich lekarzy to Chińczycy.

Powtórzę bardzo ważną rzecz: to nie Amerykanie kupują australijskie rudy żelaza. W 2013 r. Chińczycy odpowiadali aż za 35 proc. australijskiego eksportu. To dwa razy więcej niż pięć lat wcześniej! Nigdy w swojej historii Australia nie zależała tak bardzo czy to od USA, czy to od Wielkiej Brytanii. Jeśli chce utrzymać obecny model społeczno-gospodarczy, który czyni życie tam tak beztroskim, to gwarantuje to właśnie chiński rynek zbytu.

- Czy USA mają narzędzia, by zatrzymać chińskie dążenie do supremacji?

- Robią, co mogą, żeby spowolnić chiński wzrost gospodarczy. Obalają traktaty międzynarodowe, choćby japońsko-chiński, który zakładał wzajemne rozliczanie się z pominięciem dolara, juan za jen. Stany Zjednoczone spowodowały, że Japończycy się z tego wycofali. Gdy Chińczycy starali się narzucić azjatyckim państwom rozliczanie z pominięciem dolara, co było dla nich korzystne, Amerykanie także do tego nie dopuścili.

Jednak chińska gospodarka jest bardzo rozpędzona. A przy tym, paradoksalnie, amerykańscy analitycy wojskowi twierdzą, że Chińczycy wydają na zbrojenia nie więcej niż jeden proc. PKB, najmniej w historii ChRL. A i tak idą mocno do przodu w zbrojeniach. I to pod kątem najnowszych technologii. Choćby chińskie wojska rakietowe są lepsze i bardziej liczne od amerykańskich. Chińska marynarka wojenna woduje rocznie kilkakrotnie więcej okrętów niż amerykańska.

Pacyfik to potencjalny teatr najważniejszej wojny przyszłości, także dlatego że chińska potęga gospodarcza opiera się na handlu morskim. A trzeba dodać, że sami Chińczycy ostatnich dwieście lat swoich dziejów, gdy podpadli pod dominację Zachodu i znacznie osłabli geopolitycznie, uważają za dziejową anomalię.

- Tylko co my w Polsce z tym wszystkim mamy wspólnego?

- Proszę pana, bardzo dużo! Amerykanie nie są już w stanie być wszędzie. Tym bardziej że to Pacyfik stanowi dziś dla nich największe wyzwanie. I stąd też wojna ukraińska: Rosjanie dobrze wiedzą, że mogą sobie pozwolić na więcej. Poza tym władze w Moskwie, przynajmniej w tym momencie, wyraźnie stawiają na dobre relacje z Chinami.

Do tego USA mają mniej okrętów wojennych niż w 1917 r., gdy przystępowały do I wojny światowej. Średni wiek amerykańskiego samolotu bojowego to dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat. A Chińczycy poszli do przodu.

Amerykanie muszą przeskoczyć na nowe klasy okrętów wojennych, zmienić flotę powietrzną i wybudować drony. Także dlatego, że ich siły zbrojne na zachodnim Pacyfiku były dotąd nakierowane na europejski i perski teatr wojenny. A ze względu na obszary do pokonania na Oceanie Spokojnym to wszystko jest dalece niewystarczające – choćby pod kątem zasięgu.

Modernizacja armii będzie bardzo kosztowna. Stąd choćby znaczna redukcja wojsk lądowych. W Europie Amerykanie mają obecnie dwa bataliony piechoty w Niemczech i jeden batalion powietrznodesantowy we Włoszech. A i samolotów jest niedużo. Banalna prawda jest taka, że w razie poważniejszego konfliktu, choćby na wschodnich rubieżach Europy, Amerykanie fizycznie nie mieliby czym dysponować. Dodajmy do tego kryzys finansowy i fiskalny w USA: w takich realiach Amerykanie muszą przebazować się na Pacyfiku, tam się zbroić.

Nasi politycy żyją złudzeniami, jeśli wierzą, że Amerykanie przyślą tutaj cztery czy pięć brygad ciężkich. Odbyłoby się to dla nich zbyt wielkim wysiłkiem, kosztem ich interesów w regionie zachodniego Pacyfiku, w którym realnie zdecyduje się przyszłość świata, przyszłość największych globalnych potęg.


- Dziękuję za rozmowę.

Wywiad pierwotnie ukazał się na łamach miesięcznika internetowego "Nowa Konfederacja"

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka