coryllus coryllus
2800
BLOG

Okrągły stół i Konstytucja

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 62

 Nie mogę tu jeszcze umieścić wywiadu, który przeprowadziłem z Barbarą Fedyszak Radziejowską, bo chciałbym, żeby ukazał się on najpierw w „Zeszytach Karmelitańskich”, mogę jednak napisać coś o niektórych wątkach tej rozmowy, konkretnie zaś o narracjach wokół których tworzy się wspólnota.

Polskie narracje, opowieści i legendy zarządzane są od lat już bardzo sprawnie za pomocą takiego oto bata: Polacy tworzą wspólnotę wokół tragedii, a trzeba ją tworzyć wokół triumfów. I my wam pokażemy których.

To jest stały motyw artykułów i stały motyw wystąpień różnych postępowców, mędrców i filozofów nie tylko z Gazowni, ale także z innych miejsc, również „naszych”. Jest on z gruntu fałszywy, bo w środku ma mocno nadgniły rdzeń, na który widać jeszcze nazwę fabryki gdzie całość została wyprodukowana. „Postęp” - tak brzmi ta nazwa. Dzieje ludzkości to dzieje postępu i my z tym kluczem w ręku zabieramy się do otwierania magazynu z własną historią. - Ha! Panie – wołamy – Ha! - nie było tak źle, i my panie mieliśmy swoich przemysłowców, swoją demokrację, swoich filozofów. I my nie gęsi i język też mamy.

Tego rodzaju reakcję uważam wprost za obłęd. Ten aspiracyjny charakter opowieści o historii jest widoczny również w nowych pismach prawicowych. Mamy tam opowieści o demokracji szlacheckiej, którą opisuje się jako nieco zwariowany, ale w zamyśle dobry pomysł na rządzenie państwem. Gdyby tylko, ech marzenie, tego warcholstwa nie było. Mamy opowieści o tym, że Polska także handlowała, że Polska także miała pieniądze, że Polska to nie tylko cierpienie i zsyłki. To jest sposób opowiadania historii, który w takich Niemczech, a już nie mówię o Anglii musi wywoływać jeśli nie śmiech to zażenowanie na pewno.

Otóż nawet pobieżna lektura opracowań historycznych doprowadzi nas do wniosku, że demokracja szlachecka była dla narodu jedynym ratunkiem przed oszalałymi i pełnymi złych intencji królami. Przypominam pierwszy z brzegu przykład – Zygmunt III prawie natychmiast po włożeniu na głowę polskiej korony chciał kraj podzielić pomiędzy Moskwę i Habsburgów, byle by mu tylko zagwarantowali objęcie tronu Szwecji.

To w Polsce przede wszystkim, a nie gdzie indziej były pieniądze, zasoby i bogactwo. To w Polsce przede wszystkim handlowano i robiono fortuny i to Polska ze względu na to właśnie była przedmiotem bardzo perfidnych i mocno zakonspirowanych ataków oraz planów realizowanych od śmierci Kazimierza Jagiellończyka do dziś właściwie.

I trzeba to wreszcie powiedzieć – to nie Polska była obrzeżem świata, ale kraje takie jak Anglia i Hiszpania. Polska była tego świata centralnym punktem. Dzieje nowożytne zaś to dzieje przesuwania środka ciężkości świata z Europy Środkowej i południowej ku peryferiom czyli ku Londynowi. A tym samym przesuwaniem sfery dobrobytu i jakości z terenów Polski, Węgier i Turcji ku krajom morskim i zamorskim.

Żeby powiedzieć coś prawdziwego o naszej historii, musimy przede wszystkim zmienić ten publicystyczny schemat, którym posługują się wszyscy – schemat który każe nam wierzyć, że Polska to kraj podnoszący się z barbarzyństwa i dążący ku doskonałości. Metodę tę uprawiają także uczeni zajmujących się historią poważnie, dalecy bardzo od publicystyki. I nie ma niestety szans, że ktokolwiek dysponujący autorytetem spróbuje się z tym zmierzyć. Nie znam bowiem ani jednego historyka, który by nie odczuwał satysfakcji z faktu, że ma dostęp do wiedzy zalatującej hermetyzmem, a to co mówi to bajki dla maluczkich. W dodatku bajki te opowiada dla dobra tego biednego tłumu, bo przecież nie można powiedzieć mu prawdy. Mogłaby go zabić. Otóż nie mogłaby. Prawda nie ma właściwości zabójczych, choć wielu się tak właśnie wydaje.

Zauważcie, że ja nawet nie wspominam o tych, którzy uważają, że trzeba jednoczyć naród wokół cierpienia i tragedii. Nie robię tego, bo wokół cierpienia i tragedii naród jednoczy się sam, bez niczyjej pomocy, a jeśli ktoś usiłuje w tym jednoczeniu pomagać, nie będąc przy tym sam uczestnikiem cierpienia i tragedii, ma z pewnością intencje nieczyste.

Dzisiaj, po dwudziestu latach od tak zwanego upadku komunizmu zabieramy się dopiero za obronę własnej klasy posiadaczy, zniszczonej i wyszydzonej, złamanej i oszukanej razem z nami. I robimy to w dodatku źle. Poprzez anegdotę.

Miast prawdy mamy z jednej strony cierpienie, w którym ciągle ktoś usiłuje grzebać i mit rzekomego sukcesu, który jest dla nas legitymacją na istnienie dziś, w warunkach tak zwanej demokracji.

Jutro święto Konstytucji Majowej. Święto Zamachu Stanu i prowokacji pruskiej w jednym. Święto podstępu i manipulacji i początku nieszczęśliwej wojny roku 1792. I wszyscy uważają, że święto to jest najważniejszym świętem państwowym w Polsce, bo ono daje nam legitymację do udziału w demokratycznym porządku świata i dzięki tej Konstytucji możemy spokojnie patrzeć w oczy tak zwanym dojrzałym demokracjom. Otóż nie.

Nie możemy, bo Konstytucja byłaby ważna wtedy jedynie kiedy zostałaby obroniona, a nie wtedy kiedy stała się bezpośrednią przyczyną upadku Państwa.

Rok obowiązywania Ustawy Majowej był w Polsce rokiem politycznych złudzeń, nie ustępujących tym, które towarzyszyły nam kiedy wstępowaliśmy do UE i do NATO. Konstytucja była czymś co w opinii krajowych polityków zastępowało wszystko – pieniądze, wojsko, sojusze zagraniczne. Była złudzeniem, na które czekała Rosja, by rozpocząć interwencję w obronie starego porządku.

Wszyscy znamy szczegóły uchwalenia tej konstytucji, wszyscy znamy rolę jaką odegrał w tym Stanisław August i markiz Lucchesini. Nie ma potrzeby tego powtarzać. Kraj został zwinięty w rulon schowany za starą szafę. A stało się tak wskutek idiotycznej wiary, że polityka to nie są sprawy personalne, że nie decydują władcy, a dokumenty, w dodatku tak ogólnikowe i mgliste jak Konstytucja 3 maja.

My się nie możemy jednoczyć wokół takich triumfów, bo to jest powód do śmiechu, a nie powód do dumy. My się nie możemy ustawiać w roli aspirantów, co stoją w przedpokoju u mają jakieś papiery do pokazania ważnemu prezesowi, bo to nas kompromituje.

Oczywiście, padnie teraz pytanie – co w takim razie mamy? Myślę, że lepiej nie mieć nic, niż hańbę.

Jeśli zaś mamy przetrwać, musimy zdawać sobie sprawę z tego jakie siły przewalają się nam nad głowami i jakich rekwizytów używają do porządkowania naszego świata. Prawda wyzwala i zawsze jest lepsza niż jakiś podejrzany triumf.

Prócz Konstytucji każą nam święcić jeszcze jeden triumf – okrągły stół. To jest moment w dziejach może nie tak dramatyczny jak Ustawa majowa, ale równie problematyczny. A wokół tego właśnie owijano cały narodowy i państwowy mit ostatnich 20 lat. To jest ta gęba, którą nam się przyprawia i ten kanał, w który nas wpuszczają. To nie ma nic wspólnego ani z rzeczywistym odkrywaniem tożsamości, ani ze zjednoczeniem, ani w ogóle z niczym. I my z tym nic nie potrafimy zrobić. Nie umiemy się temu przeciwstawić. Ci, którzy wierzą w Konstytucję i stół świętują, a ci którzy nie wierzą zamykają oczy i chodzą jak ślepi.

Ponieważ ja na swoją skromną miarę i na tyle na ile mogę również próbuję zmagać się z publicystyką historyczną, informuję wszystkich, że wymienione wyżej kwestię, choć nie wszystkie poruszone zostaną w drugim tomie projektu o nazwie „Baśń jak niedźwiedź”, który ukaże się na początku czerwca.

Resztki tomu pierwszego oraz inne książki, moje i Toyaha znajdują się na stronie www.coryllus.pl W sklepie FOTO MAG w Warszawie przy stacji metra Stokłosy, w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6, oraz w księgarni ojców Karmelitów przy Działowej 25 w Poznaniu. Zapraszam.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura