coryllus coryllus
8014
BLOG

O zabytkach i narodowych bohaterach

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 11

 Wczoraj kolega przysłał mi informację dotyczącą zamku w Baranowie. Otóż napisali w „Naszym dzienniku”, że zamek zwany małym Wawelem idzie na sprzedaż bo jest nierentowny. I ta agencja co nim zawiaduje właśnie zamierza pozbyć się nierentownego obiektu. Od razu powiem, że jestem jak najdalszy od wzruszeń rodem z dawnego „Expressu Wieczornego”, który wzywał do tego by iść zabytkom na odsiecz. Dobrze wiem jakimi walorami umysłu i serca odznaczają się ludzie pełniący urząd wojewódzkiego konserwatora zabytków, dobrze wiem do czego są zdolni. Wiem także, że nikt z tak zwanego środowiska, czy to konserwatorskiego, czy historycznosztucznego nie kiwnie palcem, by bronić czegokolwiek przed politykami i urzędnikami obecnego rządu. To jest po prostu niemożliwe, bo ludzi ci wierzą święcie, że ich polityczne wybory są najsłuszniejsze na świecie i nie zrezygnują z tej wiary nigdy, nawet gdyby Palikot chciał otworzyć klub go-go na prawdziwym Wawelu. Wybierają zaś zawsze to samo – rząd bezpartyjnych fachowców. Dlatego właśnie sprawa Baranowa poruszana jest w „Naszym dzienniku”, a nie gdzie indziej. Do niedawna jednak nie milczeli, GW pisała o dewastacji pałacu w Patrykozach koło Węgrowa, który kupiła rodzina Gesslerów, a następnie doprowadziła do ruiny. Kiedy to było? Jeszcze w latach 90, wtedy kiedy wszyscy w miarę poważnie myśleli o tym co się zwykło określać jako dziedzictwo kulturalne narodu. Dziś już się o tym nie myśli i nie mówi, bo czasy gwałtownie się zmieniły. Przetrwać – to jest podstawowa wytyczna urzędników zajmujących się kulturą. Przetrwać za wszelką cenę i milczeć. Kłopot w tym, że tak zwana kultura i pieniądze na nią przeznaczone ważne są jedynie wtedy gdy istnieje państwo zainteresowane podtrzymywaniem swojego dalszego istnienia i głoszeniem swojej chwały i mocy na różne sposoby. Stąd właśnie, z czego mam wrażenie mało kto zdaje sobie sprawę, wzięła się nauka zwana historią sztuki. To jest taki niemiecki pomysł, na podkreślenie wartości niemieckiej kultury i wielkości niemieckiego ducha. Wszystko zaczęło się od Winckelmana i jakoś tak poleciało. Anglicy widzieli to inaczej, bo oni po prostu uprawiali jumę. Niemcy zaś odkrywali przeszłość. Francuzi robili reklamę Francji za pomocą swojej sztuki w XIX wieku, a Włosi się wyprzedawali. I ta to leciało, póki nie narodziła się tak zwana awangarda, czyli satanistyczna propaganda, podchwycona zaraz przez komunizm i wykorzystywana przezeń przez chwilę. Gdzie w tym miejsce dla Polski? Polska oczywiście chciała „nawiązywać” i „korespondować”, stąd właśnie wszystkie brednie i męty z zachodu traktowane były u nas z kamienną powagą. Dziś nikt już nie traktuje tej całej sztuki inaczej jak tylko w kategoriach fetyszyzmu i trzeba być porządnie walniętym, by rozpoczynać na ten temat jakąś dyskusję. Ja znam takich ludzi i szczerze im współczuję. Co jednak z zabytkami po takiej konstatacji? Czy Polska ma się ich pozbyć, bo odkryliśmy istotę posługiwania się dziedzictwem kulturalnym narodu? Ja nie wiem co. Wiem, że od wojny nie udało się polskim historykom sztuki zrobić pełnego katalogu zabytków sztuki na terenie kraju. W takim na przykład Krośnie Odrzańskim nie było do tej pory żadnej chyba inwentaryzacji. O przepraszam, była...robiły ją szczecińskie PKZ, ale dokumentacja zaginęła jak PKZ zostały rozwiązane. I tak to się kręci. Przetrwać, przede wszystkim przetrwać...nic więcej się nie liczy.

Kultura materialna narodu, obojętnie jak patetycznie by to nie zabrzmiało, wiąże się z istnieniem państwa, jego siłą i siły tej emanacjami. Bez tego podstawowego warunku nie ma najmniejszego sensu wydawanie pieniędzy na kulturę. Jeśli państwo się zwija i wyprzedaje obiekty takie jak Baranów Sandomierski trzeba czym prędzej zwolnić wszystkich pracowników muzeów i instytutów zajmujących się badaniami nad sztuką, bo to są istoty niepotrzebne, a nawet gorzej – nie dostrzegające gdzie jest sens ich zawodowego istnienia. Usprawiedliwiają oni ten swój etat Unią Europejską i kulturą zachodu. Tyle, że tam nie ma nikogo kto byłby zainteresowany ocaleniem choć jednego obiektu na terenie Polski. Nawet Niemcy przestali się już tym interesować, bo co innego jest ważne. Koniec europejskiego imperializmu oznacza koniec zainteresowania sztuką i architekturą, koniec badań w tych dziedzinach, bo niby przepraszam, po co? I komu miałby to być potrzebne? Cesarzy już nie ma, nie ma nawet Gierka, którego jeden z profesorów od historii sztuki nazwał kiedyś w Gnieźnie – prawowitym dziedzicem tej ziemi. O co więc chodzi?

„Pierwszy bym pałkę strzaskał na tej głowie, gdyby nie dziatek pacierze” - że posłużę się tutaj tą sympatyczną parafrazą. Pierwszy powiadam wam, bo nie ma to wszystko sensu. I jeszcze kazałbym odmalować wszystkie zabytki farbą z Tesco kupioną w promocji po sezonie. „Gdyby nie dziatek pacierze”. Najpierw zajmijmy się dziatkami, a potem przyjdzie kolej na pacierze. Wszystkie dzieci w szkole uczą się o tym jak wspaniała i wielka jest przeszłość kraju, w którym przyszło im się urodzić. I to jest cały czas ta sama śpiewka od ponad stu lat, śpiewka oparta na obłąkańczym pomyśle zeświecczenia historii czyli wywalenia z niej świętych, na których miejsce włożono nieudolnych polityków i tak zwanych „bohaterów narodowych” w większości wariatów lub po prostu zdrajców. W najlepszym wypadku ludzi postawionych w sytuacji bez wyjścia. Istoty te oraz ich działania podsuwane są naszym dzieciom w szkołach jako wzór do naśladowania. Prócz tego mamy w tych podręcznikach opowieści o zabytkach architektury, dziełach sztuki świadczących o naszej wielkości i innych, podobnych dyrdymałach. Niestety nikt nie może sprawdzić podawanych w podręcznikach treści w praktyce. Szkoła mojego syna, na przykład, nie organizuje wycieczek do Krakowa, bo jest to po prostu niemożliwe, nie ma terminów. Dzieci – by zobaczyć jakiś kawałek materialnej przeszłości jeżdżą do Sandomierza. Do Baranowa Sandomierskiego jednak już nie pojadą, bo będzie to obiekt prywatny. Sandomierz jest pełen ludzi, ze względu na to, że mieszkał tam dawno temu znany narodowy bohater ojciec Mateusz. Część dzieci jest tym faktem zachwycona, ale większość się nudzi, bo ojca Mateusza nie ogląda. Może to jest dobry sposób na przywrócenie właściwej rangi miejscom ważnym? Ja nie wiem. Nie miałbym nic przeciwko temu. Niech sobie jadą oglądać ojca Mateusza i jego rower.

Nikt – podkreślam – nikt z ludzi młodych i dzieci nie zainteresuje się przeszłością i Polską, jeśli przeszłość ta będzie podawana w sposób nie dość, że nudny to jeszcze oszukany. Póki co zaś mamy do czynienia z jednym i drugim. Urzędnicy oszukują, a historycy sztuki przynudzają. Wszyscy biorą pieniądze z budżetu i głosują na Tuska oraz PO, a także wierzą święcie w to, że UE ich ocali. Możliwe, że tak będzie, ale jak dorosną te dzieci wychowane na ojcu Mateuszu nie będzie już dla tej bandy litości.

Teraz pacierz. Konflikt pomiędzy urzędnikami od zabytków, tych zabytków badaczami i Kościołem był mocno nabrzmiały przez cały PRL. Księża uważali, że mogą robić w swojej parafii co im się podoba, a urzędnicy przekonywali ich, że jednak nie, bo znajdujące się tam obiekty mają wartość inną niż kultową, wartość kulturową - obojętnie co by to nie miało znaczyć. Mają oczywiście także wartość materialną, bo rynek dzieł sztuki istnieje nadal i złodzieje są chyba już jedynymi na świecie ludźmi, którzy serio się sztuką interesują. Nie wiem jak to wygląda dziś, myślę, że nie lepiej. Trudno wymagać od Kościoła, który ma inną przecież misję, by w jakiś daleki od powierzchowności sposób zajmował się zabytkami. Trudno jednak nie dostrzec, że urzędnicy stracili dawny szwung i przestali się tym zajmować w ogóle, pomijając dzielenie ubogich budżetów na jakieś renowacje.

Co robić? Żeby wszystko wróciło do tego co uważamy za normę, my ludzie aspirujący do ilorazu i poważnego traktowania przez obcych, potrzeba jest szeroko zakrojona akcja na szczeblu państwowym, potrzebne jest zaangażowanie tysięcy osób prywatnych i setek mniejszych i większych instytucji. I potrzebny jest jakiś program promocyjny. Promocyjny, nie badawczy, bo takich programów jest całe mnóstwo, idą na nie budżety unijne. Takiego programu jednak nie będzie nigdy. Zbyt wielu mamy chętnych do napisania takiego dokumentu. Nie powstanie on więc. Badacze będą nadal badać, urzędnicy urzędować, dzieci w szkole będą oglądać zdjęcia Wawelu, a rządowe agencje zajmą się wyprzedażą obiektów uważanych za pierwszorzędne. Wszystko zaś odbywać się będzie w ciszy. Tylko cisza bowiem zapewni im wszystkim spokój. No i – jak mówi rosyjskie przysłowie – tisze jediesz, dalsze budiesz...Obawiam się jednak, że w tym wypadku ono nie znajduje zastosowania.

 

Ponieważ ja właśnie podjąłem się samozwańczo opowiadania historii w taki sposób jaki uważam za maksymalnie atrakcyjny i ciekawy, zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl I zachęcam do kupowania książek. Moich i Toyaha. Zapraszam także do księgarni „Tarabuk” w Warszawie przy ul. Browarnej 6, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy i do księgarni Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25. Oraz na stronę www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl Zachęcam także do odwiedzenia strony http://vod.gazetapolska.pl/ gdzie można obejrzeć rozmowę pomiędzy Grzegorzem Braunem i autorem tego bloga. Informuję również, że moje książki dostępne są na stronie www.multibook.pl

 

W niedzielę zaś – 19 sierpnia – jesteśmy z Toyahem gośćmi pod namiotem Solidarnych 2010. Ponieważ udało mi się odzyskać z drukarni część uszkodzonych książek – chodzi o I tom Baśni jak niedźwiedź – a książki te są w całkiem dobrym stanie, brakuje im jedynie ornamentów roślinnych na początku rozdziałów – będę miał do rozdania 40 sztuk. Za darmo. Zapraszam.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka