coryllus coryllus
7970
BLOG

Redaktor Sakiewicz i słowiańskie orgie

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 125

 Mało kto potrafi mnie tak zaskoczyć jak naczelny „Gazety polskiej”. Naprawdę. Kiedy tylko pojawia się w blogosferze jakiś tekst Tomasza Sakiewicza dłuższy niż 200 znaków, co przyznajmy nie zdarza się zbyt często, czytam go od razu, w całości i nigdy się jeszcze nie zawiodłem. Nie komentuję zwykle tych tekstów, bo nie chcę redaktorowi Sakiewiczowi, otoczonemu wianuszkiem wielbicieli i wielbicielek robić przykrości. Nie mam też zamiaru niweczyć misji, którą on realizuje mniej lub bardziej szczęśliwie. Dziś jednak postanowiłem zrobić wyjątek. A to dlatego, że wczorajszym tekstem Tomasz Sakiewicz wyszedł poza wszelkie dopuszczalne granice patriotycznego popu. Ja zaś, jak to wczoraj ktoś celnie i słusznie zauważył, rozpocząłem właśnie krucjatę przeciwko kulturze pop, w szczególności zaś przeciwko popowi patriotycznemu.

Wizja Tomasza Sakiewicza składa się z trzech zasadniczych elementów: narodu, wiary i kultury. Naród polski ma coś tam wspólnego z narodem rosyjskim, ale nie może być między nimi porozumienia, bo to nie ta kultura. Rosyjska została bowiem zgwałcona przez Mongołów w średniowieczu i od tamtej pory zmieniła się nie do poznania. Wiarę Polak ma, albo lepiej powiedzieć miał, wspólną z Niemcami, ale dzielił go z nimi język. Tworzył jednak i tworzy nadal wraz z innymi ludami w obrębie tej samej wiary + Żydzi, sympatyczną enklawę tolerancji i demokracji. Wrogiem zaś jest zmongolizowana Rosja. Takim to bożkom Sakiewicz zapalił wczoraj kadzidła, ale nie one były najśmieszniejsze. Najlepszy był ten, który miał na czole napisane „demokracja plemienna”. Tak, tak, Sakiewicz wierzy w demokrację plemienną. Bo mu się zdaje, że żyjąc w plemieniu byłby wodzem. Otóż spieszę redaktorowi wyjaśnić, że gdyby doszło znów do jakiegoś przetasowania społecznego i powrócilibyśmy do tej całej demokracji plemiennej, wodzami byliby Pershing i Dziad, a standardów politycznych wewnątrz plemienia strzegliby Kapiszon, Di Palma i Słowik. Demokracja zaś polegałaby na tym, że można by dla swojego nieletniego dziecka wykupić na dwa lata do przodu miejsce w kolejce do „prawa pierwszej nocy” z którego chętnie korzystaliby wodzowie Pershing i Dziad, a także ich demokratycznie wybrani współpracownicy Di Palma i Kapiszon.

Pośmialiśmy się pożartowaliśmy, prawda, a teraz przejść musimy do ad remu, czyli do istoty sprawy jak mówią niektórzy. Otóż ulega Tomasz Sakiewicz pewnemu dość zużytemu już złudzeniu. Ludziom wydaje się, że jak stworzymy wersję soft, albo pop naszej własnej historii i powielimy ją w ilości miliona egzemplarzy GP to coś nam to da. Z technicznego punktu widzenia jest ten pomysł możliwy do realizacji, ale to co Sakiewicz postrzega jako sukces tej koncepcji nigdy nie nadejdzie. Rzecz zakończy się jeszcze raz szyderstwem i rechotem, które Sakiewicz zniesie spokojnie licząc wpływy z reklam i ze sprzedaży.

Ponieważ my tutaj, czytelnicy i autor bloga, a także wszyscy czytelnicy „Baśni jak niedźwiedź” mamy troszkę poważniejsze niż redaktor GP plany i motywacje, warto by odsłonić część tych naszych prawd przez nim właśnie, przed Tomaszem Sakiewiczem. Ja się nie chcę odnosić do bredni, które on wczoraj napisał, a na pewno nie do wszystkich. Odniosę się tylko do niektórych. Najpierw odniosę się do metody. Otóż tworzenie różnych wizji pop-historii sięga początków XIX wieku i związane jest z aktywnością organizacji niejawnych działających na rzecz różnych rządów. Chodziło o to, by ponure i mocno opresyjne państwa nieco podkoloryzować, oraz dać żyjącym w nim elitom jakąś intelektualną pożywkę oraz inspirację. Omówię dwa takie przypadki. Pierwszy to Szkocja początku XIX wieku, kraj który został przez Anglików i ich niemieckiego króla całkowicie zniszczony, zaś jego ludność, ta która nie złożyła stosownych deklaracji oraz nie wpłaciła stosownych kwot do skarbu została skazana na zagładę. Szkoci po klęsce pod Culloden Moor zostali wymordowani, pozbawieni własności i po prostu wypędzeni. Ci, którzy zostali w Szkocji żyli w tak chwalonych przez Sakiewicza formach demokracji plemiennej, czyli jak bydło. Większość jednak zniknęła. W grobach lub na plantacjach amerykańskich gdzie tyrała na równi z Murzynami. Rząd reprezentujący starą, zachodnią, cywilizację, która nigdy nie zetknęła się z Mongołami im to załatwił. I na to wszystko przyszedł sir Walter Scott. Zaproponował on królowi Anglii, staremu wariatowi, deal następujący. Szkoci, lub ci, którzy się na początku XIX wieku za nich uważali będą już grzeczni, ale w zamian dobry pan król pozwoli znów ubierać się w kratę, oraz grać na dudach. Po bitwie pod Culloden Moor za grę na dudach karano śmiercią. Do tego jeszcze można będzie wybrać rekruta w górach i będzie on służył chętnie i ochoczo. Na poparcie swoich koncepcji Scott pokazał królowi książki, które napisał. Były one nędzne i słabe, ale dostały dobrego promocyjnego kopa z samego Londynu i koniunktura została nakręcona. I trwa ona do dziś, co poznać można po takich produkcjach jak „Brevheart”. Prócz historii Szkocji, Walter Scott wymyślił także pasującą do nowych czasów historię Anglii, w której dobrzy saksońscy baronowie współpracują z życzliwymi Żydami, pożyczającymi im miliony dolarów na wykupienie z niewoli ich sympatycznego króla Ryszarda. Działalność Waltera Scotta, jego pisma i naśladownictwa były czymś więcej niż modą, były nową wiarą. W pewnym sensie oczywiście.

Prawie identyczny numer przeprowadził niejaki Napoleon Peyrat, o którym mało kto słyszał. Pan ów rozpoczął na nowo pisania historii okcytańskiej herezji. Od niego się wszystko zaczęło i on wymyślił średniowieczną Langwedocję, z trubadurami, swobodnym życiem seksualnym w zamkach, co było dla tego przekazu i czerpiących z niego epigonów, szalenie ważne, oraz złym Kościołem, który pali niewinnych na stosach. Ja nie będę się rozpisywał na temat długiej tradycji tej mistyfikacji, powiem tylko, że jej zwieńczeniem jest książka „Święty graal, święta krew”. Katarowie zaś pod piórem Napoleona Peyrat i jego naśladowców, zamieniali się już to w pierwszych chrześcijan, już to w buddystów, już to w czcicieli Lucyfera, w zależności kto się za opisywanie ich dziejów zabierał. Podobnie jak Scott miał Napoleon Peyrat wyraźny cel do osiągnięcia. Otóż chciał za pomocą owej promocji i wielkiej reklamy, pomniejszyć nieco, lub wręcz zdyskredytować całkowicie kanonizację Joanny D'Arc, która nastąpiła dopiero w drugiej połowie XIX wieku, o ile mnie pamięć nie myli. Wymyślenie na nowo katarów miało więc za zadanie, ograniczenie wpływów Kościoła.

Chciałem zatrzymać się na chwilę przy wątku seksualnym, który we wczorajszym tekście Sakiewicza również występuje. Otóż napisał pan redaktor, że Słowianie ucztowali wieczorami, a potem, zamiast zarzynać jeńców, co się często zdarzało Niemcom, spędzali czas na nieprzyzwoitych rozrywkach. W tekście redaktora Sakiewicza fragment ten ma wyraźnie kokieteryjny wydźwięk, ale jak powiedziałem jest on stale otoczony wielbicielkami, więc nie ma się co dziwić, że troszkę kokietuje.

Nas tutaj, ludzi poważnych i traktujących te sprawy bardzo serio, interesuje wyłącznie to, jaka jest istotna funkcja takich wątków. A jest ona prosta do odczytania, chodzi o deprawację kobiet. W naszych czasach nie ma to już właściwie znaczenia, bo do deprawacji wszystkich, nie tylko kobiet stosowane są narzędzia tak toporne i zróżnicowane, jak machiny oblężnicze ustawiane pod okcytańskimi zamkami. W czasach Waltera Scotta i Napoleona Peyrot, owe kokieteryjne wtręty miały jednak znaczenie. Podobnie jak miały one znaczenie w dawnych czasach, kiedy tworzono prawdziwe herezje. Chodziło o oderwanie kobiet od rodziny, od wspólnoty i zaproponowanie im czegoś innego, nie dając w zamian nic poza złudzeniem. W przypadku kobiet numery takie są niezwykle łatwe do przeprowadzenia.

Idźmy dalej tropem złudzeń Sakiewicza. Otóż wydaje mu się, że to pisania, o tych Polakach, patriotyzmie, o tych orgiach słowiańskich w demokracji plemiennej, to są wszystko takie żarty, które podnoszą handlową atrakcyjność tematu. Otóż nie. Takie rzeczy są emitowane od dawna, w prime time i traktowane bardzo serio. Powtórzymy jeszcze raz jedną z podstawowych tez tego bloga: cały istotny przekaz jest w sferze pop.

Za sferę pop w drugiej połowie XX wieku wzięli się ludzie znacznie poważniejsi niż Walter Scott i Napoleon Peyrat. Naśladowanie ich nie ma sensu, bo te ich pomysły obliczone są na wielki sukces, nie tylko medialny i kasowy, ale także polityczny. Jeśli zaś chodzi o cel owych narracji, z których pełną garścią czerpie Tomasz Sakiewicz, to my właśnie jesteśmy tym celem. To w nas są wymierzone te wszystkie barwne opowieści, ta kokieteryjna i niezwykle łatwo wpadająca w ucho celtycka muzyka, oraz inne numery, mające przekonać nas, że prawdziwe życie, prawdziwa sztuka, prawdziwa wolność i prawdziwe pieniądze były, są i będą zawsze z dala od nas. My zaś możemy być co najwyżej aspirantami do sfer reprezentujących to co wyżej wymieniłem. I jak powiadam, nie możemy tych ludzi naśladować i nie możemy im schlebiać, budując korespondujące z ich projekcjami własne mity. Do mitów tych zaliczam przede wszystkim mit Zachodu, ostoi cywilizacji i standardów, mit centrum świata, które dla niektórych tylko znajduje się w Rzymie, a dla większości jest ono w Londynie. My tę narrację, choćby nam się wydawała nie wiem jak słuszna i zbawienna musimy złamać, bo jest ona fałszywa i nie rokuje na przyszłość. Moskwa bowiem i nowożytna Rosja, Rosja Piotra I, który był wprost spadkobiercą cara Iwana IV, nie jest dziedziczką Azji i Mongołów. Ona została ukształtowana przez kompanie handlowe, które miały swoją siedzibę w Londynie. Łatwo się o tym przekonać czytając III tom Baśni jak niedźwiedź, którego okładkę prezentujemy właśnie na stronie www.coryllus.pl

Nie ma żadnego Zachodu. Nie ma żadnej innej poza kościelną ciągłej tradycji, to wszystko są pogańskie narracje obliczone na krótkotrwały efekt. My zaś nie jesteśmy w tych opowieściach w ogóle brani pod uwagę. Jeśli zaś chcemy z nimi konkurować, bo mamy demokrację, pluralizm i wszyscy się kochamy, jak Słowianie wieczorami po uczcie, to nie w taki sposób, jak to proponuje Tomasz Sakiewicz. Nie poprzez słabsze, gorsze, uboższe i wyraźnie aspirujące naśladownictwo. Musimy wymyślić coś innego.

 

2 kwietnia, po świętach, w Zielonej Górze, odbędzie się mój wieczór autorski. Miejsce: kawiarnia „Pod Aniołami” ul. Prosta 47, godz: 18.00

 

Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, W księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka