coryllus coryllus
5742
BLOG

O osobowościach zainstalowanych

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 95

 Toyah wspomniał przedwczoraj Cejrowskiego, który zawalił nam całą sprzedaż w czasie dwu najważniejszych targowych dni w Krakowie. Potraktował go bardzo łagodnie, być może dlatego, że chce się komuś przypodobać. Ja dokładnie nie wiem o co Toyahowi chodzi. No, ale ja nie mam zamiaru kokietować nikogo z otoczenia Cejrowskiego, ani jego samego, ani nawet organizatorów targów, więc napiszę coś innego. I niech sobie nikt nie myśli, że ten mój wstręt do pochlebiania innym wynika z jakichś cech wrodzonych, albo może z zawiści. Nic z tego, z takimi uwagami to można chyba zgłosić się tylko do Sowińca. Ja po prostu nie mogę napisać inaczej bo kokieteria i przymilność to są fatalne narzędzia sprzedażowe. Nie wiem ile książek sprzedał Wojciech Cejrowski w czasie tych swoich rekolekcji, ale nie sądzę, by było ich jakość szczególnie dużo. Myślę, że mniej niż ja sprzedaję zwykle na targach premierowych egzemplarzy „Baśni jak niedźwiedź”. Tak to wyglądało. Ludzie przychodzili ze swoimi książkami, a dzieci z karteczkami, na których on pisał tylko kilka liter, układających się w imię z inicjałem – Wojtek C.

W piątek gościł u mnie pan Morstin, człowiek doświadczony i znający stosunki międzyludzkie głęboko, nie tylko te specyficzne, krakowskie, ale rozumiejący je także szerzej, w różnych kontekstach. Siedzieliśmy chyba ze trzy godziny przy tym Cejrowskim i gawędziliśmy. I w końcu pan Morstin mówi:

  • Wie pan, ja zaraz tam pójdę do niego i zapytam, czy nie mógłby tych podpisów składać nogą. Jest przecież boso, stałby się przez to jeszcze popularniejszy.

  • Dobrze – ja na to – będę pana obserwował kątem oka i w razie gdyby się bardzo wkurzył pospieszę z interwencją.

No i pan Morstin poszedł. Nie wiem czy zapytał Cejrowskiego akurat o to, ale pewnie tak, bo jest człowiekiem bezpośrednim i otwartym. Potem wrócił jeszcze do mnie i pogadaliśmy jeszcze dłuższą chwilę. Na Cejrowskim trochę się zawiódł, bo spodziewał się, że on zareaguje jakoś żywiej, na jego postulat, albo, że chociaż spróbuje podpisać się nogą. Jest w końcu znanym zgrywusem. Okazało się jednak, że nie, że pisarz Cejrowski traktuje swoją misję polegającą na podpisywaniu kartek wyrwanych z dziecięcych zeszytów śmiertelnie poważnie, prawie tak samo poważnie jak swoje książki, pisane przez nie wiadomo kogo. On sam jest przecież dysgrafikiem o czym wielokrotnie opowiadał. Ludziom to jednak nie przeszkadzało, bo w twórczości najważniejsza jest przecież osobowość, a tę pan Wojtek C, posiada przecież, zainstalowano mu ją już dość dawno temu.

Ponieważ jestem człowiekiem z natury nieufnym nie mogę niestety uwierzyć w szczerość deklaracji i w autentyczność poglądów pana Wojciecha, który w sobotę po południu padł na kolana przed swoim stoiskiem i w przytomności fanów przyjmował od jakiegoś kapłana w cywilnych ciuchach, coś w rodzaju błogosławieństwa. Ja nie wiem o co chodziło, ale ludzie uśmiechali i czuli się szczęśliwi, bo zachowanie Cejrowskiego potwierdzało opinię jaką o nim mieli. Cejrowski też się uśmiechał i kapłan również. Wyglądało to jak przedstawienie w cyrku Buafflo Billa, w którym pracował swego czasu wódz Siedzący Byk. Ksiądz trzymał ręce na przepoconych i tłustych włosach pana Wojciecha, a on strzygł oczami, klęcząc i obserwował jakie wrażenie robi na publiczności. Spieszę poinformować wszystkich, że robił właściwe. Tak właśnie zebrani przed stoiskiem ludzie wyobrażali sobie bezkompromisowego katolika gotowego poświęcić bardzo wiele dla swoich przekonań.

Docierały do mnie również strzępki zdań wyrzucanych w przestrzeń przez Wojtka C i one uzupełniały ten niesamowity obraz z księdzem, stułą i rękami na głowie klęczącego. Wołał pan Wojciech, że Śląsk jest nasz i nie oddamy go szkopom, zarzekał się, że on w niedzielę na targi nie przyjdzie, bo katolik nie włóczy się po targach w dzień święty. Wszystko to spotykało się ze szczerym entuzjazmem, a czasami z aplauzem. Był pan Cejrowski zdecydowanie najbardziej wyrazistą postacią w naszej części hali.

Mógłby się z nim równać jedynie ksiądz Lemański, który pojawił się w zasięgu naszego wzroku, w pewnym momencie, ale tylko w tym wypadku, gdyby zdjął buty i skarpety i zaczął składać autografy nogą, nie wcześniej. Ksiądz Lemański pojawił się na stoisku wydawnictwa „Święty Wojciech”, które z niezrozumiałych dla mnie powodów wydało właśnie i promowało na targach książkę o miłości prostej dziewczyny do prawdziwego arystokraty. I to się, mam nadzieję, że związek ów widać wyraźnie, znakomicie komponuje z katolicyzmem Cejrowskiego. Całe szczęście, że on tej książki nie widział, bo stał tuż obok i gapił się wyłącznie w ten tłum fanów, a ja miałem jego i promocję z szyldem „Herbatka u księcia” dokładnie naprzeciwko, mogłem więc wszystko odpowiednio pokojarzyć. I właśnie na stoisku wydawnictwa „Święty Wojciech” pojawił się nagle ksiądz Lemański, z tą swoją twarzą surowego ale troskliwego i głęboko przejętego swoją misją wychowawcy. Pomyślałem, że jak on tu jeszcze stanie, to po nas. Poszedł jednak dość szybko.

W niedzielę przylazł Stasiuk i zasiadł za rogiem, by podpisywać książki. Piszę „przylazł”, bo inaczej się tego nazwać nie da. Stasiuk przylazł, zasiadł i łaził. Zwinął się dość szybko, bo nie musi się przejmować autentycznością swojej osobowości tak jak Cejrowski. On już nawet nie musi pisać, wystarczy się będzie siedział i gapił się w ścianę. W sprzedaży były dwie jego książki, zajrzeliśmy do nich z Toyahem i właściwie nie ma o czym mówić. Książki składają się głównie ze zdjęć, a w obydwu jest może tyle tekstu ile we wstępnie do III tomu Baśni napisanym przez Grzegorza Brauna. Nie żartuję. Stasiuk po prostu nie pisze. On uprawie impresje, bo jemu żona zainstalowała osobowość impresjonisty. I tak już zostało. Impresje zaś są krótkie, powinny być intensywne i jeszcze do tego trochę niezrozumiałe. Stasiuk zaś wybrał do swoich impresji poetykę najtańszą, śmietnikowo kolaczną, więc się niczym przejmować nie musi. Pisze sobie tak na przykład: znowu wróciłem do tego śmierdzącego szczynami miasta, chce mi się rzygać kiedy idę ulicami, nic się tu nie zmieniło od dziesięciu lat. Brzmi to tak właśnie albo bardzo podobnie i po to, by zdobyć autograf takiego bęcwała dzieci z dobrych krakowskich domów poświęcają swój cenny czas stojąc w kolejkach. I nie żal im, mają bowiem poczucie, że obcują z kimś naprawdę wybitnym. Wszystko to jednak, cały ten Stasiuk, ten Lemański i Cejrowski to jest nic w porównaniu ze sławą prawdziwą, do której ustawiła się kolejka pozwijana niczym wąż boa, co połknął grubego Murzyna. Myślę w tej chwili o Beacie Pawlikowskiej, która podpisywała książkę zatytułowaną „W dżungli podświadomości”. Kolejka była taka, że gdyby zobaczył to Cejrowski ożeniłby się z nią drugi raz. Nawet Hołowczyc, który rozwalał sprzedaż małym wydawcom z drugiej strony hali nie mógł się z nią równać.

No, ale u nas był Stasiuk, może z taką Pawlikowską dałoby się jakoś dogadać, może z Hołowczycem także, ale nie na nas w tym roku trafili. Zobaczymy za rok, ponoć targi mają się odbywać w nowym, lepiej do tego przystosowanym obiekcie. Ten, w którym spędziłem ostatnie cztery dni, nie nadawał się do handlu. Po prostu się nie nadawał, a wszystkie zebrane tam gwiazdy z zainstalowanymi osobowościami, działały niczym czarne dziury, wciągały klientów i przerabiały ich na antymaterię. To chyba właśnie robią czarne dziury, o ile pamiętam?

Na koniec napiszę o czymś innym. O konkursie ogłoszonym przez tygodnik „Do rzeczy”. Otóż jak tam napisano na stronie tego konkursu, w poszczególnych kategoriach, głosowało 700 czytelników. Rozumiecie? Siedemset osób wysłało swoje zgłoszenia. Z tego prawie 200, to Wasze zgłoszenia z uzasadnieniami dotyczącymi mojej osoby i moich książek. Dokładnie policzę te głosy wieczorem. Jak się domyślacie nie dostałem się do finału, bo o wszystkim decydowała kapituła. No i kapituła zdecydowała, że w finale znaleźli się między innymi: profesor Nowak, raper Tadek i scenarzyści serialu „Czas honoru”. I ja już widzę, że brakuje tam kogoś, brakuje herbatki u księcia, brakuje tego zakonnika co w czasie gorących dni targowych udzielał błogosławieństwa uśmiechniętemu Cejrowskiemu i brakuje Hołowczyca. No, ale będą inne konkursy i inne nagrody.

Tak więc statystyka mówi nam wyraźnie co mamy myśleć o takich konkursach i zasiadających tam jurorach. Przypuszczam, że gipsową, pomalowaną na złoto, figurę strażnika z twarzą Macieja Rybińskiego, otrzyma Andrzej Nowak. Nie życzę mu tego, ale wszystko zmierza właśnie w tym kierunku.

 

Jutro o 18.30 mamy z Grzegorzem Braunem spotkanie z Toruniu. O ile pamiętam w hotelu Copernicus. Pojutrze zaś powtórka, w Lubiczu Górnym pod Toruniem, w kawiarence parafialnej. Wszystkich serdecznie zapraszam. Nie będziemy klękać i strzyc oczami. Pomodlimy się tylko na samym początku. No i zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić książkę Toyaha o zespołach.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka