coryllus coryllus
7853
BLOG

Czy Cenckiewicz i Woyciechowski dostaną nagrodę Nike?

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 88

 Obejrzałem sobie wczoraj nagranie z Klubu Ronina, to w którym pan Woyciechowski opowiada z jaką empatią i ciepłem potraktowali profesora Kieżuna, a on w zamian za to zaczął wymachiwać pistoletem. I wyobraźcie sobie, że wcale przy tym nie było córki jak twierdził. Był sam i o mało nie zabił Woyciechowskiego, ale mu magazynek wypadł. W czasie tego spotkania wystąpił również człowiek nazwiskiem Roch Baranowski. Wcielono go, bo jakoś mi się nie chce wierzyć, że on to zrobił samodzielnie, w rolę polemisty z wymienionymi panami. Kiedy skończył, Sławomir Cenckiewicz, powiedział mu, że mógłby polemikę z nim zakończyć z wyżyn swojego autorytetu, tak jak kiedyś czynił to profesor Geremek, ale nie zrobi tego. Po czym rzecz jasna to zrobił. Ja również mógłbym już dać sobie spokój z Kieżunem i jego lustratorami, bo cóż mnie w końcu obchodzi, że Wojciechowski w miarę jak wspina się po szczeblach kariery zmienia sobie nazwisko na Woyciechowski, cóż mnie obchodzi, że mówi „gówny temat”, zamiast „główny temat”, albo że nie może się zdecydować, czy Cenckiewicz jest dla niego Sławkiem, profesorem Cenckiewiczem, czy nie wymienionym z nazwiska doktorem habilitowanym? No, nic mnie to nie obchodzi i postaram się nie napisać dziś o tym ani słowa. Będę się tylko zastanawiał, czy Wojciechowski, pardon, Woyciechowski i Sławomir Cenckiewicz, mogliby w dzisiejszych okolicznościach dostać nagrodę Nike.

Zacznijmy od merytorycznej zawartości ich wypowiedzi. Dwie rzeczy zwróciły moją szczególną uwagę. Pierwsza to nazwanie przez Woyciechowskiego tygodnika „W sieci” konkurencyjnym pismem. Druga zaś to wspomnienie przez Sławomira Cenckiewicza, że o agenturalnej działalności Witolda Kieżuna dowiedział się od zaprzyjaźnionego dziennikarza z tegoż tygodnika. Nie wymienił go jednak z nazwiska, a szkoda. Nikt z sali zaś o to nie zapytał, wszyscy bowiem byli skupieni na tak zwanych sprawach merytorycznych. Ja się trochę dziwię Sławomirowi Cenckiewiczowi, bo mógł przecież o Kieżuna zapytać swojego kolegę Piotra Gontarczyka, który o wszystkim wiedział od dawna i wyjawił to przed kilkoma dniami. No więc mamy dwóch sławnym autorów: Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Jeden z nich jest lepiej poinformowany, a drugi gorzej. I tu spotyka nas pewne zaskoczenie, bo kiedy obserwujemy ich w tak zwanej publicystycznej codzienności, nigdy by nam do głowy nie przyszło, że to akurat Gontarczyk wie lepiej niż Cenckiewicz, a ten drugi, żeby wnieść coś nowego do kwestii lustracji musi się wspierać na zaprzyjaźnionych dziennikarzach z gazety Karnowskich. No, ale pozory mylą. Może to Gontraczyk jest tą lepszą, a Sławomir Cenckiewicz tą słabszą częścią tandemu.

Woyciechowski zaś twierdzi, że dokumenty na Kieżuna były dostępne powszechnie, ale on się o nich dowiedział dopiero jesienią zeszłego roku. No, jak to? Jeśli do dawna wiedział Gontarczyk, jeśli wiedział Jan Żaryn, jeśli dokumenty były dostępne, to jak Woyciechowski i Sławomir Cenckiewicz mogli dowiedzieć się o tym jako jedni z ostatnich? Przecież Cenckiewicz to autor książki „Długie ramię Moskwy”, a Woyciechowski to członek zespołu Antoniego Macierewicza. Jak to możliwe, że oni dowiedzieli się ostatni? I jeszcze do tego od razu postanowili wiedzę swoją przekuć w czyn i opublikować materiał o agenturalności Kieżuna.

Przez cały czas trwania tego spotkania, Sławomir Cenckiewicz przestrzega widzów przed podnoszeniem argumentów emocjonalnych. Mówi to już po tym, jak Woyciechowski wygłosił swoją tyradę i empatii i współczuciu, które towarzyszyło im obydwu kiedy siedzieli długie godziny i rozmawiali z Kieżunem o jego agenturalnej przeszłości. Tej empatii Sławomir Cenckiewicz nie zalicza jakoś do argumentów emocjonalnych, które wytropił w tekście Rocha Baranowskiego.

Najbardziej jednak ucieszyła mnie wypowiedź Cezarego Gmyza, który – przytaczam jego słowa – do 14 lat siedzi w teczkach IPN. Powiedział on, że gdyby nie opublikowano tych materiałów teraz to, w czasie przyszłorocznych wyborów mogłoby się zdarzyć, że opublikowałby je Newsweek i wtedy dopiero byłaby afera, bo w dokumentach są adnotacje dotyczące osób, które je wcześniej przeglądały. - Wiedzieliście – argumentował Gmyz – a nie powiedzieliście – tak by napisali w Newsweeku. Dlaczego ja się z taką radością do tej wypowiedzi odniosłem? Oto kilka dni temu nasz kolega Ironiczny Anglosas napisał notkę pod tytułem „Kto mi wcisnął Kieżuna”. No więc drogi Grzegorzu, masz już odpowiedź. Udzielił Ci jej Gmyz Cezary, który od 14 lat siedzi w teczkach IPN. Kieżuna wcisnęli Ci ludzie, którzy dziś go zdemaskowali. A zdemaskowali go, bo się przestraszyli, że ktoś w nieodpowiednim momencie zrobi to za nich. Postawiłbym tu jeszcze jedną, śmiałą hipotezę, wcale nie emocjonalną. Skoro Sławomir Cenckiewicz dowiedział się o papierach Kieżuna od kogoś z „W sieci”, to znaczy, że wszyscy mieli pewność, że sprawa Kieżuna wypłynie przy okazji wyborów, ale Karnowscy zdecydowali po prostu, że nie będzie to miało znaczenia. Być może uczynili tak, bo mają lepszą sprzedaż niż „Do rzeczy”, a być może z jakichś innych powodów. Wydawca Lisickiego zaś, zasłaniając się Woyciechowskim, Cenckiewiczem, prawdą i empatią zdecydował się na publikację. Bo rozumiem, że odbyło się to za zgodą wydawcy, a nie wbrew niemu czy wręcz przy jego sprzeciwie, albo pod jego nieobecność.

Wróćmy jeszcze do tak nielubianych przez Sławomira Cenckiewicza argumentów emocjonalnych. Powiedział on, że Kieżun był, mimo swojej przeszłości lansowany na bohatera, a setki innych akowców żyło i umierało w nędzy. Ja mam w związku z tym pytanie: ilu z tych biednych akowców przedstawionych zostało jako bohaterowie na łamach tygodnika „Do rzeczy”. Ile materiałów o tych ludziach napisał pan Woyciechowski i co na ich temat znalazł w teczkach IPN? Dlaczego akurat Kieżun został medialnym bohaterem prawicy? Bo miał ładne zdjęcie w hełmie?

Teraz pora na argumenty nieemocjonalne. Mówi Sławomir Cenckiewicz, że Kieżun firmował swoim nazwiskiem jedne z najbardziej zafałszowanych wyborów w PRL. Jak to „jedne z najbardziej”? To znaczy, że były wybory mniej lub bardziej fałszowane? Albo inaczej; były trochę uczciwe, trochę mniej uczciwe i całkiem załgane? A czym się mierzy tę gradację, bo nie zrozumiałem. Witold Kieżun był prominentnym doradcą partyjnych bonzów. Wszyscy o tym wiedzieli. Niemożliwe jest, żeby nie wiedzieli, ponieważ to właśnie przez swoją agenturalną przeszłość Kieżun został wypromowany na bohatera mediów, superpowstańca i autorytet moralny. Przecież gdyby nie był człowiekiem władzy nikt by go do tego interesu nie doprosił. Nie kłamcie więc panowie w żywe oczy, żeście o tym nie wiedzieli, bo nie możliwe jest by ktoś będąc na takim stanowisku jak Kieżun nie miał czegoś w papierach. W to może uwierzyć chyba tylko Roch Baranowski, ale nie Sławomir Cenckiewicz i ktoś taki jak Woyciechowski.

W pewnym momencie w nagraniu występuje pewien, bardzo gwałtownie reagujący mężczyzna, który opowiada, że wydawał jakieś broszurki dotyczące powstania i życia bohaterów z AK, w której sam służył. Pan ten głośno nazywa Kieżuna zdrajcą, był bohaterem, ale teraz jest zdrajcą. W porządku, Kieżun jest zdrajcą, ale dlaczego ludzie, którzy na co dzień demaskują kłamstwa naszej najnowszej historii dopuścili, że zdrajca stał się bohaterem mediów?

Patrzę na Woyciechowskiego i myślę, że przez ten strach, od którego trzęsie mu się głos, ta wysilona i przećwiczona wielokrotnie pewność siebie, to jest coś absolutnie i ostatecznie demaskującego jego intencje. No i ten Gmyz, który się obawia, że przez Kieżuna PiS mógł przegrać wybory.

Może niech Lisicki, kiedy już ucichnie sprawa Kieżuna, zaangażuje do współpracy tego krzyczącego staruszka. On nie zrobił kariery w PRL, na pewno jest autentycznym bohaterem, a do tego jeszcze wydaje broszurki. Może on zagości na łamach „Do rzeczy” ze swoją historią, a wtedy PiS z pewnością wygra wybory. Myślicie, że tak się nie stanie?

Odpowiedzmy sobie na pytanie czy Woyciechowski i Sławomir Cenckiewicz mogliby dostać nagrodę Nike? Myślę, że z całym spokojem. Zważywszy na to co się dziś dzieje po tamtej stronie, Michnik może potrzebować jakiejś gwałtownej zmiany dekoracji, jakiegoś nowego i zaskakującego otwarcia. Czy może być coś lepszego niż powstaniec-kapuś, który w dodatku nie zgadza się na zaakceptowanie dokonanej w Polsce transformacji?

Przy sprawie Kieżuna, pada zwykle argument, że lustracja powinna być totalna. Ja też jestem tego zdania. No, ale Kieżun jest dowodem na to, że nie jest ona totalna, a wybiórcza. W dodatku wybiórcza w sposób charakterystyczny – im ktoś silniej eksponuje swoje bohaterstwo, tym bardziej jest podejrzany. Warto więc zapytać: kto po Kieżunie. Bo skoro papiery IPN, jak twierdzi Woyciechowski są dostępne, to nie ma co czekać, trzeba kuć żelazo póki gorące? Kto następny pytam. Wybory już w listopadzie, potem drugie w przyszłym roku. Śpieszcie się panowie, nie wolno osiadać na laurach.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można nabyć pierwszy tom Baśni jak niedźwiedź w cenie 20 złotych za egzemplarz.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka