coryllus coryllus
1442
BLOG

Rozwód Jadwigi i Jagiełły. Hipolit Korwin Milewski. Tom II

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Zatrzymałem się dłużej na historii tego długotrwałego zajazdu przez dziewiątą dywizję wojsk polskich na mój majątek Łazduny, bo, o ile wiem, stanowił najbardziej jaskrawy epizod tej „bandyckiej” okupacji (jak mówiono w polskim Sejmie) Kresów Wschodnich w październiku 1920 r. A znowu ta okupacja, kompletny przewrót w ciągu trzech miesięcy sposobu rządzenia tymi Kresami w porównaniu z rokiem 1919-1920, już wspomniany system odpolszczenia kraju, który trwa dotychczas, warunki zawartego z Rosją Sowiecką w Rydze traktatu, wszystko razem stanowi zagadkę, której normalny człowiek sobie nawet wytłumaczyć nie może inaczej jak na podstawie nieraz stwierdzonego „instynktu samobójczego” polskiego narodu. A to wszystko musi pociągnąć za sobą już dziś nieodwołalne skutki dla przyszłości tego narodu.

Należę do tych licznych sceptyków, którzy uważają przyszłość polskiego Państwaw jego kształcie obecnym jako problematyczną; sądzę owszem, że narodowośćpolska w tej lub innej formie przetrwa jeszcze długie czasy, zatem jeszcze będzie miała swoją historię; to jest swego rodzaju perz, którego w ciągu stu dwudziestu lat ani niemiecki pług, ani rosyjski topór wykorzenić nie potrafiły.

Z czego dotychczas i od przeszło pięciuset lat składała się ta narodowość? Z dwóch prawie równych sobie części: tej, którą w końcu XIV wieku przyniosła w posagu królowa Jadwiga, i tej, którą przyniósł W. książę Władysław Jagiełło. Zupełnie nierówne w samym początku tego związku, zrównały się prawie stopniowo w ciągu czterechset lat częściowo drogą infiltracji, częściowo drogą asymilacji, i właśnie wtedy, kiedy w końcu XVIII wieku Państwozostało rozczłonkowane, było już dokonane zjednoczenie narodu.

Mówię tak dlatego, że wbrew szablonowym demagogicznym twierdzeniom wartość, produkcyjność i twórczość większych narodów nigdzie nie zależała i jeszcze nie zależy od gatunku jego plebsu.Zależy wyłącznie od jego warstwy czołowej, tak zwanej elity, stosunkowo nielicznej; bez jej kilkusetwiekowej pracy i wysiłków ten plebs jeszcze by się składał z prawdziwego stada dwunożnych stworzeń okrytych zwierzęcymi skórami, żyjących pod szałasami z gałęzi, broniących swego życia od drapieżników za pomocą kamieni lub kołów drewnianych. Otóż w końcu XVIII wieku, jeśli plebs kresowy różnił się swoją gwarą domową i po części obyczajami od rdzennie polskiego, to warstwa czołowa i tu, i tam była do takiego stopnia zlana i zrównana, jak się tego jeszcze wtenczas nie zauważało między południowymi i północnymi Francuzami lub Niemcami. – Nawet, i to jest także zjawisko ogólnoeuropejskie u wszystkich większych narodów, ta wschodnia elita polska miała uczucie patriotyczne raczej silniejsze niż zachodnia. Dawał się też u niej zauważyć fenomen, którego po dziś dzień nie można nie zauważyć u innych narodów europejskich, mianowicie: że jakościowo ta elita kresowa przedstawia nie mniejszą lecz raczej większą wartość specyficzną niż wśród ludności od granic kraju bardziej oddalonej. Tak wszyscy trzej główni, właściwie jedyni twórcy odrodzenia i zjednoczenia Włoch byli kresowcami: Cavour Sabaudczykiem, Garibaldi Nicejczykiem, Mazzini Ligurem spod Genuy. We Francji, gdy tylko zaczęło przebudzać się poczucie jedności narodowej, pierwszymi bohaterami tego porywu byli lotaryńska pastuszka Joanna D’Arc, Bretończyk Du Guéclin, trochę później „rycerz bez skazy lub strachu” Bayard spod Grenoblu, który w chłopięcym wieku pewnie używanego w Paryżu języka nie rozumiał. W przeszłym wieku uosobieniem patriotyzmu francuskiego byli Korsykańczyk Napoleon Bonaparte i Gaskończyk, świeży przybysz z Włoch, Gambetta. W tym samym wieku Anglia zawdzięcza protestanckiej Irlandii największych swoich bohaterów wojskowych: Wellingtona, Robertsa i Kitchenera.

Gdyby w tych trzech krajach rozsortować wszystkie ich znakomitości z dziedziny czy wojskowej, czy politycznej, naukowej lub artystycznej, to by się znalazło, że ich kresy dostarczyły wspólnej ojczyźnie grubo więcej niż połowę tych ludzi, którym ta ojczyzna zawdzięcza swoją chwałę.

To samo z naszymi Kresami. Nawet dzisiaj, kiedy o nas już coś wiedzą na Zachodzie, zapytajcie się przeciętnego Anglika lub Francuza, o jakich znakomitych Polakach on słyszał od czasu zagłady polskiego państwa, on wyliczy wam grodzieńskiego szlachciurę Kościuszkę, Wołyniaka ks. Józefa Poniatowskiego, także Wołyniaka ks. Adama Czartoryskiego, Nowogrodzianina Adama Mickiewicza, o ile jest artystycznie wykształconym, Mińszczuka St. Moniuszkę, Grodzieńczuka Henryka Sienkiewicza, urodzonego w Wilnie, wychowanego w Krzemieńcu Słowackiego, Podolanina Paderewskiego. O prawdziwie wielkich Koroniarzach, jak Aleksandrze Wielopolskim, ten cudzoziemiec nie wie, bo przed pół wiekiem jego właśni rodacy zjedli go w ciągu dwóch lat, a o Zygmuncie Krasińskim dlatego, że sam nie chciał, żeby ci cudzoziemcy o nim wiedzieli.

Otóż od jesieni 1920 r., dzięki już opisanemu systematycznemu odpolszczaniu Kresów oraz zbrodniczemu traktatowi w Rydze, dokonywuje się to, co można by nazwać „rozwodem Jadwigi z Jagiełłą”. I to nieodwołalnie, bez możebności przyszłego pogodzenia, bo z jednej strony nikt już temu cieśli senatora Korostowcewa, który jesienią 1920 roku pytał się z przerażeniem, co to za człowiek ten Białorus i skąd on się wziął, nie wyjmie z głowy, że tym Białorusinem jest on sam, i że między nim a Polakiem jest antagonizm nie tylko klasowy(o czym zawsze wiedział) lecz i narodowościowy,a z drugiej strony, kiedy Rzeczpospolita Polska, co jest rzeczą najdalej jednego pokolenia, wyzuje z majątków całą szlachtę polską kresową, wszystkich tych „Niedobitowskich na bastionie wschodnim” Marii Rodziewiczówny, którzy jeszcze się pazurami trzymają tej swojej gleby, co dzień pod nimi się kurczącej jak skóra szagrynowa Balzaka, to z nimi na wieki wieków zgaśnie ten płomień polskości, który się tam wbrew wszystkim gwałtom rosyjskim utrzymywał i nawet rósł aż do czasów ostatnich. Na to, żeby wśród danej ludności wyrobiła się „śmietana” narodowa, potrzebne są liczne pokolenia: na to, żeby wyschła, jak to widzimy obecnie w Rosji, wystarcza jednego.

Wyżej przypisywałem winę tego rozwodu Jadwigi z Jagiełłą licznym wśród rozgardiaszu, który wówczas panował w sferach kierujących,warszawskim „Konfusionskopfom”. Lecz właściwie one nie gwałciły społeczeństwa kongresowego, ale wyrażały jego tendencję. Myśl o rozwodzie już była jawną w 1908-1910 (patrz wyżej), kiedy to u ówczesnej monopolistki „polityki polskiej” tj. endecji błysnęła genialna myśl, że ponieważ się dostało od Moskala po palcach za ciągłe wysuwanie języka, wystarcza zatrzeć ścierką pięćset lat historii i ekspansję polską skierować nie od pełni do próżni i od starszej do młodszej cywilizacji, lecz odwrotnie; zatem oddać Moskalowi Kresy i Chełmszczyznę, a przy pomocy neoslawizmu i „polnische Wirtschaft”odepchnąć Szwaba do Odry. Wówczas to dopiero Jadwiga spostrzegła, że Jagiełło jest Chamem i poczęła wytykać mu jego prostactwo w porównaniu z jej własną „kulturalnością”. Ten pogląd leżał i podczas wojny wszechświatowej, i po niej na dnie całej „polityki polskiej”; moja skromna zasługa, że jeden w Paryżu go zwalczałem.

Nie dziw też, że przy powojennym przetasowaniu Europy środkowej, kiedy to Czechy, Rumunia, Serbia wzrosły więcej niż w dwójnasób i wyskoczyły o siłach własnych różne, w końcu 1918 r. niewzmiankowane Łotewki, Litewki, Estonieczki itp. Polska, która stała na pierwszym planie już uznana przez wszystkie po obu stronach wojujące mocarstwa, bogata swoją przeszłością i rozgłosem po całym świecie, w końcu wyszła umniejszona o połowę swojej przestrzeni, o trzecią część swojej ludności ogólnej i o połowę rzeczywiście twórczej „śmietany narodowej”, bo sama nie chciała wziąć tego, co jej ofiarowano.

Kartą konstytucyjną „polityki polskiej” przed otwarciem Kongresu Pokojowego był oficjalny list prezesa tegoż Kongresu p. Clemenceau do wiceprezesa Komitetu Narodowego p. Maurycego Zamoyskiego, twierdzący uroczyście, że do celów Ententy należy wskrzeszenie Niepodległego i Zjednoczonego Państwa Polskiego „w jego granicach historycznych”. – Co z tego zrobiono, każdy wie.

Drugą kartą było zawieszenie broni między Po1ską a Sowdepią w październiku 1920 r.; głoszące, że granica obu Państw będzie wytknięta podług stanu posiadania z 5 maja 1920 r. – Co z tego zrobiono, także każdy wie. – Dlaczego się tak stało?

W pomnikowej mowie, wypowiedzianej w Kaliszu w początku sierpnia obecnego 1927 roku przez oficjalnego przedstawiciela polskiego rządu i narodu, mówca przypisywał wszystkie te nasze klęski zewnętrzne i wewnętrzne dwom głównym przyczynom: po pierwszetemu, że naród polski należy „do rzędu idiotów” – po drugiedziałalności różnych „agentur”.

Pierwszy zarzut nie odpowiada rzeczywistości. Naród polski posiada niezaprzeczony dar szybkiego asymilowania sobie cudzych myśli i metod; bogatą wyobraźnię, dowcip oraz niezwykłą proporcję „spryciarzy”. To już wyklucza myśl o idiotyzmie. Ale potęga i twórczość narodów nie zależą od ich zalet umysłowych, lecz od ich zalet charakteru; te zalety miał niezawodnie na widoku lord Salisbury (cytowany przez Dmowskiego), kiedy przed sześćdziesięciu laty przepowiadał, że „gdyby się znalazła siła zdolna wskrzesić niepodległe Państwo polskie, to nie znalazłaby się zdolna utrzymać je na nogach”. Winy naszego narodu p. Marszałek Piłsudski wolałby przypisać nie naszej głupocie, lecz naszej lichocie moralnej.

Drugi zaś zarzut mówcy jest słuszny z tym jednak zastrzeżeniem, że pierwszymi i po dziś dzień najbardziej wpływowymi „agenturami” były i są „agentury” austriacko-legionowe i agentura niemiecko-aktywistyczna. One zaś tak jak wiedeńska, paryska, petersburska, moskiewska itd. wszystkie pracowały w jednym kierunku: umniejszycielskim. Licytacja w ustępstwach.

A tak się stało dlaczego? Dlatego, że nieprzewidziany cud 1914-1918 r. opóźnił się i nastąpił wówczas, kiedy już był dokonany przepowiedziany przez Zygmunta Krasińskiego „chemiczny rozkład narodu”.

W 1914 roku dawny legendowy patriotyzm polski, zwykle niedorzeczny lecz zawsze bezinteresowny, był po stu dwudziestu latach daremnych cierpień wyczerpany do dna. Choć wydawano go dalej jako pretekst, lecz podkładem jego była w najlepszym z lepszych razie chęć popisu, a u ogromnej większości bądź u socjalistów-terrorystów, bądź u narodowców różnych odcieni ten niby patriotyzm już nie był romantycznym, lecz utilitarnym, dążącym do opanowania czy gwałtem, czy drogą strategii politycznej „talerza z masłem” w różnych jego kształtach; to pociąga za sobą usuwanie od niego konkurencyjnych firm. Stąd „agentury”, które były, są i będą.

Po rozwodzie następuje likwidacja majątków i posagów. Co do Jagiełły widoki przyszłości są już jasne: oddanie Wileńszczyzny, w formie kantonalnej lub innej, zgrai kowieńskiej, o co w chwili obecnej toczą się niejasne układy, a gdy po wyginięciu polskiego ziemiaństwa, a za nim nielicznej inteligencji miastowej polskiej, nie pozostanie w kraju innej ludności jak kilka milionów sztucznie do swego obcoplemieństwa nawróconego chłopstwa i zruszczałego żydostwa, oddanie tego osadu jakimś białoruskim, czy ukraińskim sowieckim republikom jest wskazane. Wówczas biednemu Jagielle jako już „powietrznemu”, nic nie pozostanie innego jak ulotnić się bez śladu. Nie wetknie nawet za pazuchę swego kożucha tych wszystkich Kościuszków, Mickiewiczów itd., których pożyczył Jadwidze, bo chytra niewiasta już ich ulokowała po swoich posagowych Wawelach, Krakowskich Przedmieściach itd., ale na wieki wieków przestanie dostarczać jej nowych. Gdyby nawet wśród tej wygasającej rezerwy polskiej urodziły się jakie pierwszorzędne umysły lub charaktery, nie będzie już „Króla Ducha”.

Jadwiga zaś ze znanym jej słodkim charakterem, podtrzymana życzliwymi radami przyjaciela Brianda, będzie dalej ustępowała i ustępowała tak, jak odstąpiła w 1920 r. od zajęcia Kowna, a w 1923 od Kłajpedy, wydartej w Wersalu wiosną 1919 r. przez Ententę Niemcom, nie na korzyść nieegzystującej wówczas Litwy,lecz na korzyść Polski jako dopełnienie obiecanego jej dostępu do morza. Tak samo będzie z Korytarzem (Bitte sehr, genieren Sie sich nicht), potem ze Śląskiem, potem z Wielkopolską, w końcu z dawno upatrzonym pasem między Kaliszem a „unser Lodź”; zostanie na pociechę i dla uspokojenia duszy św. pamięci Wilsona prawdziwie etnograficznaPolska między „unser Lodź”, i „rdzennie odwiecznie rosyjską” Chełmszczyzną. Na niej Jadwiga rozlokuje, w braku dotychczas „spełniających obowiązek” polskich znakomitości kresowców, swój własny „kulturalny” posag. Już zastąpiła genialnego kresowca Ksawerego Lubeckiego bolesnym (lecz etnograficznym) p. Władysławem Grabskim, zastępuje kresowca Fredrę „Perskim Okiem” i „Qui pro quo”.

Jednak ta dobrowolna amputacja narodu polskiego o dobre dwa miliony wykształconejjego warstwy nie będzie bez kompensacji. Zostanie jako kapitał rezerwowy kilka milionów mało jeszcze wykorzystanych, szczególnie na polu bitwy, rdzennych Polaków... mojżeszowego wyznania. Nie stanie w dzień grozy zbrakowanych jako wrzody hetmanów Chodkiewicza i Żółkiewskiego, to będą hetmani Silherman i Rosenkranz.

Na tej przestrzeni, uzdrowionej od „białoruskiego wrzodu” zmieści się jeszcze (trochę wyszczerbiony) talerz z masłem, dostateczny jednak, aby było koło czego się kłócić.

Tu pora mi postawić kropkę nad tymi pamiętnikami. Od 1921 roku, kiedym się schronił do Poznania jak stara mysz pod komodę, niczego nie doznałem, czego by nie doznały w naszym kraju dziesiątki tysięcy „byłych ludzi”, którzy nudnie, żmudnie wśród wszelkich wyzysków, bankructw prywatnych, bankowych lub państwowych, starają się utrzymać jakieś okruchy swego byłego stanowiska i dobrobytu, podczas kiedy miliony innych ludzi włażą im na karki i dokonywują przepowiedzianego już przed pół wiekiem przez E. Renana „najazdu barbarzyńców z dołu”.

A także niczego nie dowiedziałem się, czego by nie wiedzieli jednocześnie ze mną wszyscy czytelnicy gazet. Więc film doszedł do końca; pora spuścić kurtynę.

Jednak nim się z tobą, Szanowny Czytelniku, rozstanę, winienem ci jedno wytłumaczenie.

Wiem z góry, bo ten zarzut mnie już spotykał, że byłeś nieraz zrażony lub nawet oburzony szczerością moich opowieści o czynach lub opowieściach licznych ludzi, przeze mnie wspomnianych. To było nieuniknione. W ogromnej większości byłeś, z braku w naszym kraju dobrze zorganizowanych i dyscyplinowanych internatów, kształcony przez mężczyzn w gimnazjach lecz wychowanyw domu czy w malutkich pensjonatach przez kobiety. Latami całymi ‚słyszałeś: „Bądź grzeczny, Jasiu!” – Ustąp, Jasiu!” – „Nie sprzeczaj się, Jasiu!” – „Jasiu, takich rzeczy nie wypada powtarzać” – itd. W ciągłym zetknięciu z tą miłą połową ludzkości nabrałeś wstrętu do największej nieprzyjaciółki tej płci, głównej przeciwniczki całej jej strategii życiowej, mianowicie prawdy,Dzięki temu nawet często trudno czytać wstępne artykuły naszych publicystów, nie stawiając sobie ciągłego pytania: „Za kim ten pan trzyma, za wilkiem, za kozą, czy za kapustą?”

Ja zaś wyrosłem pod srogą dyscypliną największego mistrza sztuki pisarskiej, Boileau’a, który przede wszystkim zaleca autorowi: nazywać kota kotem – a Rolleta filutem.

Więc dla mnie kwestia nie w tym, czy moje opowieści odpowiadają tym zasadom syropowo-wazelinowej uprzejmości, które tobie, Szanowny Czytelniku, zyskały w całej Europie reputację „przyjemnego pod każdym względem młodzieńca”, lecz tylko w tym, czy wspomniane przeze mnie różne koty i Rollety były rzeczywiście kotami... czy nie. Wierz mi, że takimi się okazali – i bywaj zdrów.



KONIEC



Poznań,wrzesień 1927 r.



coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura