unukalhai unukalhai
740
BLOG

Srebrzysko 1971. Dwa pogrzeby

unukalhai unukalhai Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

 

 Fragmenty wspomnień Marii A. Bonieckiej („Wiadomości”,03.10. 1971 r., Nr 1331)

 Info o Autorce patrz appendix na końcu notki.

Jak zazwyczaj, dokonałem skrótów (…) oraz dodałem przypisy.

......................................................................................

Srebrzysko,  piękny rozległy cmentarz,  położony na lekko sfalowanym terenie  między Wrzeszczem a Oliwą.

(…)

 

  1. MAREK

Jestem  tu z okazji pogrzebu Marka Olewniczaka,  15-letnlego  najmłodszego syna Reginy z Piątków i Czesława Olewniczaków. Marka, który zmarł przed trzema dniami, ściśle - 7 lipca (1971 roku  – dopisek mój). Kula trafiła go w głowę. Wypadek miał miejsce  też w grudniu i też o zmierzchu.

Z nawyku reporterskiego,  nim wybrałam się na Srebrzysko,  odwiedziłam prof. dr  Kieturakisa, który osobiście  trzykrotnie operował chłopca. Rozmawialiśmy chwilę w gabinecie i nieco dłużej na korytarzu oddziału chirurgicznego Kliniki Gdańskiej. Profesor był więcej niż powściągliwy, mimo iż znamy się od Iat. Nie wymienił żadnej liczby, żadnego nazwiska, żadnego ciekawszego przypadku, żadnej daty.

- Oczywiście że śmiertelność jest duża, mogliśmy przyjąć przecież tylko ciężkie stany.
 Trwale kalectwa?

Oczywiście, że są nieuniknione,  ale jeszcze dziś trudno ustalić konkretnie skutki niektórych powikłań.  Zresztą,  pani rozumie,  pani Tolu .. myślę że w biurze mają dokładne dane.

Ale nie mieli.

Z rodziną Olewniczaków sąsiadowaliśmy przez 17 lat a znamy się od 25-u. Mieli sześciu synów i córkę.  Czesław, ślusarz z zawodu, pochodził ze wsi.  Regina,  córka kolejarza, była rodem z miasta,  z Garwolina. Oboje wstąpili do partii w r. 1945 I odtąd partia zaczęła kształtować ich życie. wyznaczać drogi ich losom, nadawać sens Ich Istnieniu.

Czesław, wiedziony chłopskim zdrowym instynktem,  nie sięgał po żadne, szczególnie eksponowane stanowiska, nie był nawet nigdy sekretarzem wojewódzkiego czy miejskiego komitetu, ani dyrektorem,  ani naczelnikiem. Z zasady trzymał się na uboczu, w cieniu. Po krótkiej karierze kierownika działu konstrukcji w szczecińskiej firmie „Junak" (motocykle) wrócił po prostu do ślusarstwa, przenosząc się razem z towarzyszem Fortuńskim,  dyrektorem wspomnianego „Junaka ",  z którym ongiś odbywał praktykę u jednego majstra  - do stoczni szczecińskiej, gdzie Fortuńskl objął stanowisko dyrektora. a Olewniczak instruktora w warsztatach.

[Rodzina Olewniczaków]  zajęła obszerną willę,  dzieci kolejno kończyły szkoły, dwóch synów ożeniło się, córka wyszła za mąż, na świat zaczęły przychodzić wnuki. Złośliwi pogadywali, że Czesław dostaje drugą pensję z listy UB, ale mogły to być tylko plotki.

[Kilka lat wcześniej] przenieśli się do Gdańska. Czesławowi partia zleciła objęcie stanowiska starszego instruktora w warsztatach kadłubowni w stoczni i kierownictwo szkoły przyzakładowej, kupili samochód, Regina przemaIowała siwiejące włosy na blond. Synowie i zięć też korzystali z dobrodziejstw partii. Najstarszy z młodych OIewniczaków - Andrzej dosłużył się stopnia porucznika w KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wojskowego - odpowiednik UB).  Janusz pływał na statkach jako oficer polityczno-wychowawczy. Kuba i Leon przygotowywali się do zawodu nauczycielskiego. Stasiek był w technikum gastronomicznym, zięć skończył zaocznie studia prawnicze i został prokuratorem.

Ale tak naprawdę,  w całej rodzime liczył się tylko Marek. Uwielbiała go matka, ojciec, rodzeństwo. Był Ich namiętnością, nadzieją, dumą.

- Marek będzie uczonym, albo będzie malował obrazy - zapewniała Regina - niech pani patrzy, Antosiu, toć on już przerósł ojca, a jak rysuje i to od małości, przecież sama pani mówiła że ma zdolności, tylko to w ramy wstawiać i na wystawę.

- Bystry chłopak. nie ma co,  ma głowę jak rzadko - wtórował żonie Czesław - ten dopiero pokaże,  co to Olewniczaki.

Marek, Mareczek, Maruś,  Marusiek - odmieniano w rodzinie, każde na swój sposób. pieszcząc siębrzmieniem drogiego imienia.

I już nie ma Marka.
Wybiegli gromadą od strony stacji kolei elektrycznej, którą przyjechali z Gdyni.
Chcieli przebiec na drugą stronę jezdni. I wtedy oddano serię do tłumu szukającego schronienia na starym cmentarzu. Trzech zginęło na miejscu. Marek umierał ponad pół roku.

Wczoraj był u mnie Andrzej i opowiedział o tym,  co ich spotkało.

(…)

Niemożliwe... niemożliwe... - powtarzałam bezradnie i naiwnie.

To i o ojcu pani nie wie? Nie żyje... o,  już kawał czasu, zmarł  tego dnia, kiedy Mareczka pierwszy raz operowali. Na serce skończył.  Coś miał widać z  tym sercem,  bo już jesienią kazali mu doktorzy miesiąc leżeć w szpitalu,  w wojskowym leżał,  w Gdyni.

(…)

- Tak to nieszczęścia chodzą parami. A i z matką mamy osobną biedę. Warowała w szpitalu, jak pies, a teraz,  no  jak ją zobaczyłem, już po wszystkim,  to się boję żeby jej na rozum nie padło, zresztą pani sama wie. jaki był nasz Maruś...

(…)

Naraz jakby się w nim coś złamało, jakby zdjęto z niego mundur usztywniony skórzanym pasem,  osłonił twarz dłońmi i rozszlochał się głośno.

- Po co zaraz zabijać!... Po co strzelać do dzieci,  do niewinnego chłopca! Dlaczego,  za co zamordowali tatę i Mareczka?

Czesława chowała Partia z całym przepychem i honorami. Były wieńce, mowa sekretarza Podstawowej Organizacji PZPR i członka prezydium KW i dyrektora kadłubowni i delegata Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku i innych towarzyszy.
Leży przy głównej alei, w miejscu zarezerwowanym dla szczególnie zasłużonych. Zmarł przecież zwyczajnie,  na serce.

l z Markiem nie było żadnych kłopotów. Pół roku to dosyć by zrezygnować z ewentualnych skojarzeń i analogii. Przygotowano dół w nowej kwaterze,  wyasygnowano zapomogę na koszty pogrzebu.
 Przysiadłam na kamiennej,  wilgotnej  ławce. W pobliżu grabarze kopali nowe groby.

(…)

Nagle,  z głębi wyznaczonej świerkami drogi buchnęło dzikim ochrypłym krzykiem. Nie było w nim nic ludzkiego, było wycie,  i ryk, i skowyt mordowanego zwierzęcia.

To Olewniczakowa  żegnała Marka, płynącego górą,  w białej wąskiej trumnie na barkach braci.

  1. JADWIGA

Jedna jedyna noc w piwnicy UB wydaje się rokiem,  dziesiątkiem lat - opowiadała mi kiedyśJadwiga - czas jest pojęciem subiektywnym, gubisz się więc  w jego  obszarach,  jeśli zachowasz tę trochę świadomości, że starczy ci go na wszystko, że zdążysz przezwyciężyć siebie, swój strach, grozę, chęć życia, odciąć się od przeszłości i nadziei, przestać myśleć, przestać być...

Mąż jej, kapitan Jarosław Tułodziecki zginął we wrześniu 1939 pod Zegrzem. Okupację przeżyła pod Warszawą, w Aninie,  a w czasie powstania trafiła do obozu w Małszycach, w pobliżu Kutna [1]. (powiat łowicki – przypis mój). Po wojnie osiedliła się w Ostródzie, zniszczonym powiatowym mieście województwa olsztyńskiego,  gdzie do spółki z siostrą i przyjaciółką założyły sklepik spożywczy na peryferiach nowego osiedla.

Jadwiga była prześliczna. Miała czarne oczy,  wilgotne i słodkie małe usta i olśniewająco białe zęby. A jak się umiała śmiać, jak śpiewała legionowe i powstańcze piosenki,  jak stroiła w koronkowe kołnierzyki,  jak lubiła wykwintną bieliznę i drogie, modne obuwie...

W październiku 1953 odwiedził ją po raz pierwszy jakiś nieznajomy mężczyzna, podając się za ,,specjalnego urzędnika Urzędu Skarbowego". Następnie wyznaczono jej t.zw. domiar - wysoki dodatek do uprzednio wyliczonego podatku. Sprzedała resztę posiadanej biżuterii i zapłaciła.

Ale ów „specjalny urzędnik" znów pojawił się na Grudziądzkiej, a po krótkiej przerwie zaczął przychodzić prawie co dnia. Tak się to zaczęło.

Wiosną następnego roku wezwano ją oficjalnie do miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa. Przesłuchano i wypuszczono. Po jakimś czasie wezwano po raz drugi i już zupełnie jawniezaproponowano współpracę.

- To jest tak: w sklepie stykacie się, obywatelko, z różnymi Iudźmi, a tu się rozchodzi o dobro Polski, znaczy się ojczyzny. Wróg czai się wszędzie, to trzeba mieć stale w pamięci. Każdy lojalny członek społeczeństwa ma święty obowiązek czuwać. Założymy wam telefon, doprowadzi się kanalizację, będziecie inaczej żyć,  nie ma co się namyślać.  

- I z innej beczki: inicjatywa prywatna, kapitalizm, wrogowie ustroju.

- Nie, nie, nie!

Bito ją strasznie, po głowie, piersiach, brzuchu, lewe oko wypłynęło od uderzenia pięścią, uszkodzona śledziona, nerki, osierdzie, płuca - właściwie już nie sprawiały bólu, ludzki próg czucia został przekroczony.

- Nie, nie, nie... to właściwie mówił ktoś, czy coś za mnie, nie ja, bo mnie już chyba w ogóle nie było.

W piwnicy, na Dzierżyńskiego, było tak ciemno,  że niepodobna było odróżnić nocy od dnia.

A jednak wyżyła. Przez dwa lata leżała w szpitalu wojewódzkim w Olsztynie. Jedną nerkę, część żołądka i jelit trzeba było usunąć, ocalałe oko widziało coraz słabiej. Tymczasem zlikwidowano sklep drogą administracyjną i zlicytowano ruchomości właścicielek na poczet zaległych domiarów. Po październiku 1956 dostała pracę urzędniczki w powiatowym szpitalu w Ostródzie, skąd co pół roku przyjeżdżała na konsultacje do kliniki gdańskiej do prof. dr Pensona. I tym razem,  a  był to grudzień 1970, poddawała się przez tydzień badaniom. Wieczorem miała pociąg do Ostródy. Wyszła z kliniki o zmroku, przez portiernię od ulicy Dębinki[2]. W kwadrans później - nie żyła.

(…)

To tutaj. Grób Jadwigi już się wyraźnie zapadł I jakby skurczył. Zginęła w grudniu o wczesnym zmierzchu. Była prawie niewidoma i to prawdopodobnie zadecydowało ostatecznie o Jej śmierci pod gąsienicami czołgu. 

 

Przypisy

[1] prawdopodobnie Jadwigę Autorka poznała podczas pobytu w obozie w Małszycach;

[2] ul. Dębinki w Gdańsku znajduje się w dzielnicy Aniołki;

Appendix

Maria Antonina Boniecka (1910-1978) – prozaik, publicysta, felietonista, pedagog
i wychowawca. W epoce PRL-u bezpartyjna.

W 1934 r. ukończyła wydział pedagogiczny, tytuł magistra filozofii otrzymała w 1937 r. (UW). W latach 1928-1944 zatrudniona przez Wydział Oświaty i Kultury Zarządu Miejskiego miasta Warszawy, pracowała jako nauczycielka dla dorosłych. Odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi za pracę z analfabetami (1937 r.).

Podczas okupacji niemieckiej działała w konspiracji od 1940 r., a od  1942 r.  w szeregach  Armii Krajowej. W 1944 r. aresztowana i wywieziona do obozu w Małszycach k/Łowicza. Odznaczona Krzyżem Armii Krajowej.

W latach 1945-1948 współpracowała z rozgłośnią Polskiego Radia w Gdańsku, w latach 1946-1949 oraz 1951-1954 z rozgłośnią Polskiego Radia w Szczecinie. Od 1946 r. członek Związku Zawodowego Literatów Polskich. W latach 1945-1947 publikowała cotygodniowe artykuły na łamach "Gazety Morskiej" w Gdańsku i "Głosu Wybrzeża" w Sopocie.

W latach 1946-1949 pracowała jako nauczyciel języka polskiego (II Państwowe Gimnazjum Męskie w Szczecinie). Do 1951 r. wykładała język polski na Studium Przygotowawczym przy Politechnice Szczecińskiej.

W latach 1956-1957 była naczelnym redaktorem tygodnika społeczno-literackiego "Ziemia i Morze" (Szczecin). Została usunięta z redakcji za:
 "błędy polityczne wobec sprawy węgierskiej, cenzury, nie dość silne przeciwstawianie się błędnym tendencjom, nie konsultowanie się z Komitetem Wojewódzkim odnośnie polityki redakcyjnej, nie zbliżanie linii pisma do linii partii..."

W 1957
r. władze komunistyczne wytoczyły proces przeciw M. Bonieckiej za artykuł dyskusyjny opublikowany w tygodniku "Ziemia i Morze", w którym  zdemaskowane zostały skandaliczne stosunki panujące wśród szczecińskiego środowiska nauczycielskiego.

W 1959 r. otrzymała Nagrodę Literacką Szczecina.

W 1960 r. władze PRL skonfiskowały szereg rękopisów Bonieckiej w wyniku czego zaginęły bezpowrotnie:
Magnolie Kwitną,
Pięć córek Agaty,
Nasza praca w porcie,
Eli, Eli Lamma Sabactani.

W 1963 r. objęta została zakazem druku. Dokumentacja przechowywana  w zasobach IPN wskazuje, że Boniecka została zarejestrowana przez SB jako figurant  na którego została  założona sprawa operacyjnego rozpracowywania o kryptonimie "Kultura".

W 1965 r. M. Boniecka wyemigrowała do Australii. Drukowała tam artykuły w prasie polonijnej, m.in., w czasopismach "Wiadomości Polskie" (Sydney), "Tygodnik Polski" (Melbourne), "Nurt" (Sydney), "Słowo Polskie" (Adelaide), a także w  "Wiadomościach" (Londyn), "Jutro Polski" (Londyn), "Nowy Świat" (Nowy Jork).

W 1966 r.  nawiązała współpracę z rozgłośnią radia "Wolna Europa". W latach 1976-1978 współpracowała z Polskim Komitetem Radiowym w Australii.
 

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura