unukalhai unukalhai
567
BLOG

Pisarz wyklęty

unukalhai unukalhai Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

W PRL-u wyklęci byli nie tylko żołnierze walczący z komunistami za pomocą karabinów, ale także ci, którzy walczyli piórem. Jednak kadry pedagogiczne, wykształcone na peerelowskim kanonie programowym, wciąż klonują kolejne roczniki absolwentów wg wdrukowanej sobie kliszy mentalnej, starannie omijając twórczość owych wyklętych. Z kolei ich uczniowie nauczają następne ofiary edukacji. Błędne koło furkocze i nie widać nikogo, kto miałby chęć wepchnąć kij w te szprychy. 

Przedstawiam tekst jednego z najbardziej wyklętych pisarzy, czyli Ferdynanda Goetla.

Ferdynand Goetel „Wizja lokalna” („Wiadomości” Nr 188, 6 listopada 1949 r.)

http://muzhp.pl/pl/c/1351/ferdynand-goetel--pisarz-wyklty

Poza F. Goetlem, na indeksie wyklętych zostali umieszczeni w PRL-u także inni przedstawiciele kultury polskiej, którzy wchodzili w skład misji do Katynia w 1943 r., a mianowicie Józef Mackiewicz i Jan Emil Skiwski.

https://instytutpileckiego.pl/pl/aktualnosci/goetel-i-mackiewicz-naleza-do-najwazniejszych-swiadkow-polskiego-losu-rozmowa-z-prof-wlodzimierzem-boleckim/

Tekst oryginalny uzupełniłem własnymi przypisami, które umieściłem w nawiasach: […] oraz krótkim Appendixem na końcu tekstu.

„(... )

Lądujemy na lotnisku w Smoleńsku w godzinach już popołudniowych. W chwili gdy wysiadamy myśliwce niemieckie wracają z bitwy powietrznej. Z szybkich i zwrotnych maszyn wyskakują młode i śmiałe chłopaki. Potyczka była udana - informuje nas dyżurny oficer - kilka rosyjskich maszyn zestrzelonych. W powietrzu rechoce jeszcze karabin maszynowy spóźnionego lotnika. Był to jedyny epizod w Smoleńsku, gdy twarze Niemców przypominały wojsko, które się wdarło do Polski. Zresztą bowiem widać było, że nad stacjonowaną tu armią niemiecką ciąży troska myśli o niepewnym jutrze. Jedynym przedstawicielem butnego optymizmu był przybyły z nami Ohlenbusch.

[Wilhelm Ohlenbusch (1899-1997), kierownik wydziału propagandy w urzędzie dystryktu warszawskiego w ramach Generalnego Gubernatorstwa]

Umieszczeni w hotelu dla urzędników sowieckich ze wspaniałą klatką schodową z balustradą z drzewa, pomalowaną na marmur, prymitywnymi pokoikami i więcej niż prymitywną zbiorową umywalnią, o zmierzchu już idziemy na kolację do kasyna oficerskiego. Przypadek chce, że u wejścia a napotykamy się na grupę przywiezionych tu również dziennikarzy różnych państw, którzy właśnie zakończyli wizytację Katynia. Towarzyszący im i nam Niemcy manewrują jednakże tak, że zetknięcie i wymiana zdań staje się niemożliwa. Wątpię, aby jakieś szczególne zarządzenie spowodowało tę niepotrzebną ostrożność.

- Niech pan się nie dziwi - przekłada mi towarzyszący nam Niemiec, który widocznie zauważył grymas niechęci w mej twarzy - to są Kriegsmassnahmen [środki stosowane w czasie wojny]. Linia frontu przebiega dziesięć kilometrów stąd. Kriegsmassnahmen? Chyba raczej duch policyjny zrosły szczelnie z duszą Niemców hitlerowskich.

Kolacja w kasynie nie jest wystawna. Talerz kartofli polanych gulaszowym sosem. Siadamy przy jednym stole z trzema oficerami propagandy miejscowej armii i którym przydzielono sprawę Katynia. Wszyscy są oficerami rezerwy. Jeden, w randze kapitana, jest artystą rzeźbiarzem i pochodzi z Innsbrucka. Drugi, prawnik, bodaj z Berlina. Informatorem głównym jest por. Slovencik, dziennikarz z Wiednia, wdrożony dobrze w dialektykę narodowego socjalizmu.

[Porucznik Gregor Slovenzik reprezentował służbę propagandową w Heeresgruppe Mitte [Grupa Armii „Środek”].

Rozmowie naszej przysłuchuje się, raz po raz krążący po pokoju, por. Voss z „Geheime Feldpolizei”.

[GFP - Geheime Feldpolizei (Tajna Policja Polowa); Najprawdopodobniej był to podporucznik Ludvig Voss z GFP Gruppe 570. Przy każdej grupie armii niemieckiej działała komórka GFP, w tym wypadku komórka o nr 570 była „przypisana” do 4 Armii Wehrmachtu, która wchodziła w skład grupy armii „Środek”],

Kantyna jest zresztą pełna oficerów różnej rangi. Alarmy lotnicze powodują raz po raz wyłączenie światła. Z wieczoru tego trzy elementy utkwiły mi w głowie. Jeden to wiadomość, że pierwszego odkopania jednej z mogił dokonali robotnicy polscy pracujący w rejonie Smoleńska przy oczyszczaniu torów kolejowych. Przywiezieni z Polski stali w wagonach dość daleko od Katynia. O grobach musiała im donieść ludność miejscowa. Świadectwem ich bytności w Kozich Górach jest krzyż wzniesiony na jednej z mogił. Spoglądam na fotografię. Tak! To jest polska mogiła. Krzyż z białej brzozy, takie samo ogrodzenie. Czy znane są, pytam, nazwiska tych ludzi ? Nie, było to kilka miesięcy temu. Skończyli roboty, odjechali. Szkoda. Jakżeż chciałbym zobaczyć bezimiennych rodaków, którzy w tajemnicy, po nocy chyba, znaleźli czas, aby przybyć tu i wznieść krzyż, zmówić słowa modlitwy, wszystko na co ich było stać. Czy żyją jeszcze? Czy ich nie pochłonął obóz, nie sprzątnęła skrytobójcza kula, tym razem z ręki niemieckiej?

Drugi, to cyfra 10 000 zabitych, którą podawał Slovencik. Skąd ją wziął, jeśli jak podawał, odkryto i to częściowo, tylko trzy mogiły, a wykopano i poddano badaniu dwie czy trzy setki zwłok? Zaciekawiony, zaczynam dochodzić, co Slovencik wie naprawdę o jeńcach polskich w Rosji. Podrzucam słowa Kozielsk i Starobielsk.

- Kozielsk? - Ożywia się - Pan mi może coś o tym powiedzieć? Bo widzi pan, wśród dokumentów znalezionych u zmarłych często znajdują się kartki adresowane do Kozielska. Opowiadam, co Polacy wiedzą o Kozielsku, i obserwuję pilnie wrażenie. Pyta jeszcze to i owo, podnosi się od stołu i dzieli się wieścią z Vossem i Ohlenbuschem. Z zachowania się ich wnoszę nieodparcie, że tu w Smoleńsku, po raz pierwszy ode mnie, dowiedziano się o tajemnicy obozów oficerów polskich w Kozielsku i Starobielsku. Skąd tedy wzięła się sugerowana nam cyfra 10 000? Sądzę że spowodowały ją wiadomości otrzymane z zewnątrz, z Warszawy czy Berlina, gdzie wiedziano o 12 000 oficerach, których nie mógł się doszukać Sikorski. Okazało się, że propaganda niemiecka trzymała się jej i wtedy, gdy badania mogił wskazywały na znacznie mniejszą ilość poległych.

Wreszcie rzecz trzecia. Robiąc poszukiwania próbne w różnych miejscach lasu mieli Niemcy natrafić na ślady starszych o wiele cmentarzysk, których rozmiaru nie podobna ustalić. Na znalezionych tam resztkach ludzkich spotykano często krzyżyk i medalik jakie zwykli nosić katolicy. Żałosna ta wieść, dla Niemców dziś raczej drugorzędna, wywołuje wśród nas wielkie poruszenie. Czyżby oficerowie nasi, wymordowani w r. 1940, mieli położyć swe głowy obok zamieszkałej tu z dawna ludności polskiej, wytrzebionej jedną z czystek sowieckich, dokonanych na pogranicznych z Polską terenach?

Jakiż ogrom zagadnień zamyka tajemniczy las katyński. Radio sowieckie, powiadomione już o wyjeździe naszej delegacji, ujmuje tę sprawę w swoisty sposób iskrując w świat wiadomość, że Niemcy natrafili w pobliżu Smoleńska na stare archeologiczne wykopaliska, które tłumaczy się oszukańczo jako groby pomordowanych Polaków. Cyniczne szyderstwo miało się częściowo sprawdzić. Katyń i wszyscy w nim pochowani mieli być wyłączeni z biegu historycznych dochodzeń, a sprawa ich miała zawisnąć nad nowoczesnym światem jak mit.

Po wyczerpaniu katyńskiego tematu Niemcy wszczęli próbę nawiązania dyskusji na ogólne tematy polityczne. Wyklęte do niedawna słowo „kultura zachodnia” pada raz po raz z ich ust. Uskakuję z beznadziejnej próby objęcia Polaków i Niemców pod jednym dachem kultury i wszczynam bardziej osobistą rozmowę z tyrolskim rzeźbiarzem, którego szczera, dobroduszna twarz przemawia mi więcej do przekonania niż kulturalne tyrady Slovencika. Okazuje się, że Tyrolczyk mój jakiś czas stacjonował w Polsce, ale nic nie wie o popełnianych w niej okrucieństwach. Kiedy więc szczerze i z pewnym żalem dodaje, że nie rozumie Polaków i ich wrogiego nastawienia do Niemców, nie mogę mu odpowiedzieć, że widocznie nie rozumie i własnych rodaków. Przed północą tłumaczę się zmęczeniem i odchodzę wraz z innymi członkami delegacji. Nazajutrz rankiem wyjeżdżamy samochodami do katyńskiego lasu. Dobrze utrzymana droga wiedzie nas zrazu dorodną i bujną dość okolicą. Później gleba staje się widocznie czcza.

Las katyński jest to niewyrosły „głodny” las złożony z niewyrosłych sosen i drobnych brzóz. Falistość gruntu i skąpa roślinność spowodowała zapewne, że ludność miejscowa nazwała część lasu katyńskiego, najbliższą Smoleńskowi, „Kozimi Górami”. Sąsiadujący z nią obszar nazywa się już bardziej obrazowo „Razbojniczyj Kołodiec”. [Zbójnicka studnia/jama]. Nazwa to dawna i jeśli kto chce tchnąca fantastyczną romantyką. Bardziej nowocześnie i rzeczowo brzmi już tabliczka u wjazdu do Kozich Gór: „Miejsce wywczasów dla pracowników NKWD”.

Nie dojechawszy do mogiInego wykopaliska wysiadamy w obliczu bariery oficerów niemieckich stojących na drodze. Oficerowie salutują. Odpowiadamy uchyleniem kapeluszy. Wysłuchujemy powitalnego przemówienia jednego z wyższych oficerów o barbarzyństwie azjatyckim, pogwałceniu praw przysługującym wziętym do niewoli żołnierzom, o rycerskości wobec pokonanego. Spoglądam na paradną sylwetę mówiącego i w oczy jego towarzyszy wpatrzone w nas z niepokojem, i chyba z jakimś przestrachem, jaki oddźwięk obudza przemówienie. Czyżby oczekiwali, że usłyszą odpowiedź w tym samym duchu? Następuje jednak tylko kłopotliwe dla wszystkich milczenie. Przedstawiamy się i wchodzimy na teren mogił. Ogarnia nas jadowity i ciężki cuch trupiego rozkładu.

Kierownikiem ekshumacyjnych prac jest pułkownik rezerwy dr Buhtz, profesor medycyny sądowej uniwersytetu we Wrocławiu
[dr Gerhardt Buhtz - kierujący uniwersyteckim Instytutem Medycyny Sądowej i Kryminalistyki - kpt. rezerwy do wybuchu wojny z ZSRR, a po jej wybuchu szef służby medycznej w Grupie Armii „Środek”- w odpowiedniku stopnia majora]. Twarz jego i sposób bycia wskazuje na człowieka dawnych Niemiec i dawnej szkoły, kiedy to zawód lekarski był zobowiązaniem wobec wiedzy, a nie wobec doktryn społecznych jakiegokolwiek rodzaju.

Prowizoryczny warsztacik profesora jest bardzo skromny Stanowi go otwarty baraczek, gdzie dokonywa się obdukcji zwłok na stole sklepanym z desek. Dokoła baraku lezą w niejakim nieładzie zwłoki świeżo wydobyte. W głębi na leśnej polanie dwie setki obdukowanych już ofiar, podobnych do mumii czy woskowych lalek. Numer porządkowy u głowy każdej z nich świadczy o dokładności roboty.

Przed nami ciągnie się główna mogiła która przeszywa wąwóz wykopany wzdłuż pokładu trupów, leżących zwartą i zlepioną masą jeden na drugim. Tu wychyla się ze ściany ręka bezwładna, ówdzie zwisają nogi. W miejscu, gdzie odkryta jest wierzchnia warstwa zwłok widać postać związaną sznurem. Ta zdaje się jeszcze żyć dramatem przedśmiertnej walki. Na dnie opadającej w dół mogile czernieje woda zmieszana z posoką .

Profesor prosi abyśmy ukazali na jakiekolwiek zwłoki w grobie, gdyż chce dokonać przy nas obdukcji. Przekona nas wówczas naocznie, że zwłoki będą miały przestrzeloną czaszkę.

Wynoszą ukazanego przez nas trupa. Rosły, barczysty człowiek z emblematami rotmistrza. Mundur niezniszczony Buty prześliczne, „warszawskie”. Twarz nieczytelna. Coś kurczy się w nas i drży, gdy profesor jednym ruchem noża odłącza czaszkę od tułowia i skalpuje ją, aby ukazać wlot kuli w tyle głowy i wylot jej nad czołem. A teraz nożyczki tną mundur w poszukiwaniu papierów. Są. Poklejone i nadżarte jadem, mało czytelne. Wśród nich kartka częściowo czytelna. „Drogi mężu” - odcyfrowujemy - potem jakieś słowa o zdrowiu … prośba o rychły list.

- Jeszcze kogoś? - pyta profesor.

- Nie, nie! Wystarczy!

- Generał Bohatyrowicz - słyszę głos profesora przystanąwszy nad postacią złożoną na uboczu. Nie mogę przez czas dłuższy oderwać od niej wzroku, gdyż więzi mnie szaro-niebieska wstążka „Virtuti Militari” na krawędzi płaszcza. Włosy generała posiwiałe. Biegnę myślą wstecz. Bohatyrowicz. Bohatyrowicz … skąd znam to nazwisko. Ach! … przecież to z powieści Orzeszkowej „Nad Niemnem”. Wzburzenie uderza mi do gardła. Proszę profesora aby odjął wstążkę „Virtuti”, gdyż chcę ją zabrać ze sobą do Warszawy. Zabieram jeszcze szlifę leżącego opodal gen. Smorawińskiego, kilka guzików z orłem i garść ziemi wprost z mogiły.

[ http://www.wikiwand.com/pl/Bronis%C5%82aw_Bohaterewicz

http://ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/mieczyslaw-makary-smorawinski

https://rafzen.wordpress.com/2013/06/15/generalowie-z-polski-zamordowani-w-katynskim-mordzie-rytulanym/ ]

Myślałem wówczas o chwili, gdy relikwie te przekażę jakiemuś muzeum w wolnej Polsce. Wszystko miało spłonąć wraz z moim domem w czasie powstania.

Rozpraszamy się teraz po lesie grupami w pojedynkę. Część naszych przeprowadza rozmowy z przedstawicielami ludności miejscowej wiedzącymi to i owo o Katyniu. Nie mieszam się do rozmów, gdyż nie przypisuję wielkiego znaczenia zeznaniom dokonanym w miejscu gdzie rządzi groza i strach, a tłem, choćby i dalekim, są żandarmi.

Rozmowy transmituje radio, a operatorzy jego raz po raz podsuwają rozmawiającym mikrofony. Nagabywany wielokrotnie, aby wypowiedzieć swe wrażenia, mówię do mikrofonu jedno zdanie:

- Według wszelkiego prawdopodobieństwa w mogiłach w Kozich Górach leżą oficerowie polscy z Kozielska i Starobielska, po których w kwietniu 1940 przepadł wszelki ślad. Popełniam błąd wspominając Starobielsk. Dalsze badania miały przecież wykazać, iż w Katyniu znaleźli się jedynie jeńcy z Kozielska.

Orację patetyczną i chyba z góry przygotowaną wygłasza doradca p. Wąsowicz.

[pomyłka we wspomnieniach F. Goetla co do osoby/nazwiska. Okazjonalną mowę wygłosił uczestnik delegacji, Władysław Kawecki, wysłannik agencji prasowej „Telepress”, która była oficjalną agencją prasową Generalnego Gubernatorstwa – („Telepress” Nachrichtendienst des Generalgouvernements)]

Staję na uboczu i usiłuję ogarnąć myślą wszystko co tu spotkałem. Mogiły znajdujące się w tym lesie nie były trudne do odnalezienia. Najprostszym wskaźnikiem są przecież posadzone na nich sosenki paroletnie, niewysokie, jasnozielone, oznaczają wyraźnie obszar i granice każdej z mogił. Niekiedy biegnie równo z nimi linia grobowej wpadliny. Trupy, choć ułożone w największym porządku w grubym pokładzie, przysypane są jedynie niewielką warstwą ziemi. Robota grabarska była tu zatem wykonana dość powierzchownie, a sposób zamaskowania grobów - prymitywny i naiwny, boć musiałby minąć dziesiątek lat, aby sosny wyrosły i zmieszały się z lasem. Przypominam sobie dokumenty, oznaki, mundury pozostawione przy zabitych, i pojmuję, że oprawcom i grabarzom tutejszym przyświecać musiała pewność, że miejsce to długi, długi jeszcze czas będzie niedostępne dla nikogo prócz zaufanych ludzi. Jeśli byśmy szukali dowodu, że bolszewicy w r. 1940 nie przewidywali wojny z Niemcami, znaleźlibyśmy go właśnie tu. Jedyne co zostaje otwarte, to pytanie, czy mord ów nie został popełniony za wiedzą ówczesnych czynników niemieckich. Bezkarność jego byłaby wtedy z tej strony zabezpieczona.

A owe mogiły z dawniejszej już epoki “archeologii” sowieckiej? Nie mamy czasu do nich dotrzeć. Mają się mieścić dalej stąd w rzadziźnie, gdzie lasek katyński przechodzi już w piaszczystą tundrę. Nie dane nam było obejrzeć i budynku położonego u brzegu lasu nad Dnieprem, gdzie w wolnych chwilach od dokonywania morderstw urzędnicy NKWD korzystali z dobrodziejstwa „wczasów”.

Chwila odjazdu się zbliża. Przypominam dr Seyfrydowi powzięte wczoraj postanowienie oddania hołdu zabitym w ścisłym gronie polskiej delegacji.

[dr Edmund Seyfried - szara eminencja ZWZ- AK przy Zarządzie Rady Głównej Opiekuńczej (RGO); przed wojną oficer Oddziału II Sztabu Głównego. RGO - polska organizacja opieki społecznej, utworzona w 1940r. za zgodą okupacyjnych władz niemieckich w celu niesienia pomocy ludności polskiej zamieszkałej na terenie Generalnego Gubernatorstwa]

Zawiadomieni o tym Niemcy nie zgłaszają żadnych zastrzeżeń i usuwają się od nas. Stajemy nad jedną z bocznych mogił. Zdejmujemy kapelusze. Dr Seyfryd wypowiada te słowa:

- Rodacy uczcijmy chwilą milczenia poległych tu Polaków, którzy zginęli, aby Polska istniała.

Jest chwila ciszy. Patrzę w dół czerniejący pod nogami Nie wiem czy Polska, która istnieć będzie i istnieć musi, będzie w stanie kiedykolwiek zapomnieć o tej mogile i będzie w stanie ją przebaczyć.

Odjeżdżamy. Otwarta przestrzeń szosy przynosi nam głuchy i daleki pogłos armatnich strzałów. Na froncie coś się dzieje. Oglądam się wstecz na las katyński. Czy stanie czasu aby umarłych przeliczyć i odcyfrować to co przy nich pozostało? Czy odkopie się stare cmentarzyska?

Reszta dnia spędzona w Smoleńsku przenosi nas w atmosferę „realizmu”, jakim były przesiąknięte środowiska rosyjskie podczas okupacji. Wieczorem mamy iść na przedstawienie teatru rosyjskiego, którym opiekuje się oficer propagandy niemieckiej, historyk sztuki z Berlina. Przedtem zwiedzamy miasto. Część jego mieszkańców pociągnęła podobno w głąb Rosji, pozostać miało około 60 000. Ludzie ubrani są ubogo lecz oznak głodu i biedy nie widać. Żołnierze niemieccy snują się po ulicach za pan brat z tubylcami. Wódka promienieje z niejednego oblicza.

- Panowie się tu czują bezpiecznie? - pytam towarzyszącego mi Niemca.

- O tak - odpowiada - Jest nieco dywersji na linii kolejowej i szosach, ale w mieście spokój. Strefa niebezpieczna dla nas zaczyna się dopiero w Polsce - spogląda na mnie z wymownym uśmiechem.

- Z czego ci ludzie żyją?

- Pracują dla potrzeb armii.

- Wszyscy?

- Wszyscy. Inaczej nie dostaliby przydziałów żywnościowych. No i wódki. Wódką można tu zrobić bardzo wiele.

A zatem, myślę, udało się tu to co się nie udało w Warszawie. Prawa walki na własnym terenie są inne, bardziej przezorne i przemyślane.

W teatrze czy teatrzyku, na wieczornym przedstawieniu sala jest wypełniona po brzegi młodzieżą miejscową. Tańce i śpiewy, jakiś wodewil zalatujący prowincjonalną starzyzną, oklaskiwany jest żywo, a artyści wywoływani po imieniu.

- Nicht schlecht nicht wahr [Nieźle, prawda?] - pyta mnie historyk sztuki z Berlina.

Jest widocznie dumny z osiągniętych rezultatów współżycia z ludnością.

W nocy zasypiam późno i nadsłuchuję, czy jednak nie odezwie się gdzieś jakiś strzał czy wybuch.

Nic, miasto śpi. Przebiegam myślą wydarzenia dnia i zdaje mi się żem się znalazł na obcej, nie znanej mi planecie.

Appendix

Więcej szczegółów na temat komisji lekarskiej działającej w Katyniu w 1943 roku pod linkiem:

http://www.polska1918-89.pl/pdf/pod-specjalnym-nadzorem,-przy-drzwiach-zamknietych-wyroki-sadowe-w-prl,6843.pdf

fragment z Wiki o Ferdynandzie Goetlu:

W PRL komunistyczne władze obłożyły jego twórczość całkowitą cenzurą: przez 45 lat nie drukowano jego książek, a całą jego twórczość wycofano z bibliotek. Dopiero w czerwcu 1989 zarząd polskiego Pen Clubu pod przewodnictwem Juliusza Żuławskiego stwierdził całkowitą bezpodstawność zarzutów skierowanych przeciwko F. Goetlowi i zażądał przywrócenia pisarza i jego twórczości społeczeństwu.

W grudniu 2003 r. prochy Ferdynanda Goetla sprowadzono z Londynu i pochowano na zakopiańskim Pęksowym Brzyzku.

Jak dotychczas, sprawa przywrócenia właściwego miejsca w kulturze polskiej dla tego wybitnego pisarza nie wygląda znacząco lepiej, niż w czasach PRL-u.



unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura