długodystansowiec długodystansowiec
319
BLOG

O PALIKOCIE I INSTYNKCIE STADNYM

długodystansowiec długodystansowiec Polityka Obserwuj notkę 16

 

Tekst ten napisałam rok temu, tak dla siebie i nigdzie, jak dotychczas, go nie zamieściłam. Ponieważ zawiera on wiele uwag, które dzisiaj wydają się tak samo aktualne jak rok temu, zdecydowałam się na jego zamieszczenie. Zwłaszcza po tym jak Palikot dołączył do S24, ale również, dlatego że zawiera on refleksje nad trudnościami, z jakimi boryka się jednostka,         która chce wyjść poza instynkt stadny i pokonać w sobie potrzebę przynależności do określonej grupy. I tę część dedykuję Romanowi Gutkowi po jego decyzji o nie rozpowszechnianiu nowego filmu fabularnego Ewy Stankiewicz gdyż tak bardzo chciał do stada przynależeć, iż zabrakło mu odwagi, aby się naciskom swojego środowiska przeciwstawić.

 

  Roku temu, w  długi majowy weekend postanowiłam  pojechać do Kozłówki gdzie odbywał się kolejny happening Palikota, aby się z bliska przyjrzeć tak samemu działaniu tego posła jak i jego widowni.  Nigdy do tej pory nie widziałam na żywo wyczynów Joli Rutowicz polskiej polityki. Zjawisko to, bowiem powinno być, moim zdaniem, ignorowane i początkowo myślałam, że każdy posiadający odrobinę zdrowego rozsądku, że nie wspomnę już o wykształceniu czy dobrym smaku,  potrafi gołym okiem zobaczyć prymitywizm, manipulacje i bezczelny oportunizm tego polityka. Okazało się jednak, że tak jak wielu idealistów przede mną popełniłam błąd myśląc, że logiczny argument i wykształcenie wystarczy do tego, aby przekonać kogoś do oczywistych racji. Nic z tego. Masowy odbiorca nie podejmuje decyzji i nie stawia osądów bazując na intelekcie, ale na emocjach. Każdy palacz wie, że palenie jest niezdrowe i potrafi przytoczyć wiele racji za tym, aby nie palić a jednak po papieros sięga. 

To, że Palikot mógł poprzez swoje działania dotrzeć do pewnej grupy niewykształconych i raczej prymitywnych odbiorców za bardzo mnie nie dziwiło.  Pamiętam, że pierwsze jego wystąpienia przyjmowane były raczej z dużą rezerwą, sceptycyzmem i lekceważeniem. Podchwycenie ich jednak przez media i coraz większe promowanie obniżyło zdecydowanie próg wrażliwości w ocenie tego, co należy do dobrego smaku i po prostu kultury, czym należy się epatować a czym nie. Media dały zieloną kartkę i swoistą kulturową akceptację na coś, co jednak wcześniej tej akceptacji nie miało. I tak z czasem poseł Palikot uzyskał status celebryta. Ale kryje się też za tym coś więcej.

Od najmłodszych lat nurtowało mnie jak w historii cała masa dyktatorów mogła dojść do władzy i w tak znaczący sposób wpływać na masy. To to, że wypowiadali głośno bardziej lub mniej uświadomione przez masy pragnienia i dążenia decydowało o tym, że zyskiwali ich poparcie. Ludzie en masse hamowani przez cieniutką warstewkę kultury, wychowania, norm społecznych i religijnych z obawy przed osądem grupy, w której żyją głośno nie wyrażają swoich uprzedzeń, antypatii, niechęci czy wręcz nienawiści odczuwanych do poszczególnych jednostek czy całych grup społecznych. Ktoś mający odwagę wypowiedzieć je głośno zyskuje natychmiast grupę zwolenników gdyż dodaje im to pewności siebie i przekonanie, że nie są w swoich poglądach sami. Innymi słowami po prostu legitymizuje to, co do tej pory uważali za niewłaściwe. W dzisiejszych czasach zdominowanych przez środki masowego przekazu, w których dominuje obraz a nie słowo pisane, proces ten ulega znacznemu przyspieszeniu. Już nie potrzeba lat, aby wypromować swoje poglądy, ale parę tygodni czy miesięcy. Dotarcie do meandrów ludzkiej psychiki tym, co nią kieruje, kształtuje sympatie i antypatie oraz uwarunkowuje określone reakcje nie jest łatwe. Osoba, która mnie wychowywała i kształtowała powtarzała mi wielokrotnie, że tym, co tak naprawdę definiuje człowieczeństwo to stopień wewnętrznego wyzwolenia się od instynktu stadnego i pragnienia przynależności za wszelką cenę do określonej grupy. Najtrudniej jest nie być naśladowcą i świadomie posługiwać się zasadami intelektu, logiki, kultury i moralności. Najtrudniej, gdyż wtedy pozostaje się na zewnątrz grupy a to oznacza samotność i życie z poczuciem wyobcowania.

  W stanie wojennym, po pacyfikacji Pa-Fa-Wagu we Wrocławiu, wszystkich  uczestników strajku, a było to kilkaset osób, przewieziono do więzienia na Kleczkach. Mnie i trzy pozostałe kobiety, również pracujące dla Zarządu Regionu wrocławskiej „Solidarności”, zabrano  na przesłuchanie w pierwszej kolejności. Zobaczyłam na długich korytarzach ustawione rzędy stoliczków z krzesełkami, przy których funkcjonariusze SB przesłuchiwali pojedynczo uczestników strajku, wymuszając na nich podpisanie lojalek. Widząc, co się dzieje pod pretekstem skorzystania z toalety przez małe zakratowane okienko wyrzuciłam na dziedziniec więzienia, na którym przetrzymywano robotników, pośpiesznie skreśloną notkę, aby wiedzieli, co ich czeka i niczego nie podpisywali, a nawet jak podpiszą to żeby wiedzieli, że nie będzie to miało żadnej mocy prawnej. Mój list głośno odczytano. Chór kilkuset gardeł ryknął: „Nie damy się” i wzniósł w kierunku okienka, przez które wyglądałam palce wyciągnięte w literę V. Każdy z nich czuł się silny siłą grupy, którą czuł za sobą. Potem przez wiele godzin obserwowałam przez uchylone drzwi pokoju, w którym mnie przetrzymywano już nie zachowanie grupy, ale jednostek, sam na sam z oficerem SB. Bardzo często widziałam rękę wyciągającą się w stronę długopisu, aby podpisać wymagany akt lojalności wobec władzy. Ale byłam również świadkiem SB-ckiej manipulacji. Z premedytacją sprawiano wrażenie, że aresztuje się tylko strajkujących, którzy lojalek nie podpisali a wypuszczali tych, którzy podpisy złożyli. Wypuszczano na wolność również tych, którzy sprawiali wrażenie liderów zdolnych do kontynuowania walki i którzy nie złożyli poddańczego podpisu, aby reszta myślała, iż poszli na współpracę.

  Dlaczego o tym piszę.  Happening w Kozłówce przekonał mnie po raz kolejny o tym, że odłączenie się od „stada” jest jednym z najtrudniejszych wyzwań, przed którym staje jednostka. Przez lata wskazywano społeczeństwu palcem, że kto myśli inaczej i chce rozliczenia z przeszłością naszego kraju jest oszołomem, że są partie, takie elitarne, do których należą ci, którzy są wykształceni, że ci, którzy donosili są bohaterami. Instynkt stadny nakazuje przynależeć do grupy, która jest silniejsza. Daje poczucie bezpieczeństwa i typowo girardowskie poczucie oczyszczenia poprzez odreagowanie na wybranym „koźle ofiarnym”.

  Po raz już kolejny Palikot w swojej próbie zdyskredytowania Lecha Kaczyńskiego przekonywał obecny tłumek, i za pomocą zebranych kamer i mikrofonów całą Polskę, że Prezydent nic w stanie wojennym nie robił gdyż nawet nie był przesłuchiwany czy aresztowany. Manipulował w sposób najgorszy z możliwych  pokoleniem młodych ludzi, dla których historia opozycji stanu wojennego była zupełnie nieznana. Urodzili się już po tamtych wydarzeniach i wchłaniają bezkrytycznie, z wrodzoną młodości arogancją i ignorancją, retorykę swojego lidera i biją mu brawo bo zdemaskował oszusta. Tak naprawdę to było mi ich żal. Nikt z nich nie wiedział, że jednym ze sposobów „spalenia” kogoś w środowisku opozycyjnym było właśnie aresztowanie i przesłuchiwanie wszystkich z jego środowiska, a jego samego pozostawienie w spokoju. Kilkadziesiąt lat minęło od tamtych wydarzeń a      SB-ckie metody nadal się sprawdzają. Tak jak w przypadku niepodpisanych lojalek. Dla obecnych na happeningu młodych ludzi tamte lata to już odległa historia. Czasy może są już inne, metody manipulacji pozostały jednak takie same i przynoszą takie same efekty.

  W grupie ludzi, co prawda nie trzytysięcznej jak tego się spodziewał  megalomański mistrz Palikot, ale dziesięciokrotnie mniejszej wliczając w to trzy piętrowe autokary aktywistów dowiezionych przez posła, dominowali ludzie młodzi i w wieku średnim. Trudno ich nazwać inaczej niż grupą fanów podążających za swoim idolem. Jakże, bowiem określić żenująco mizdrzące się panie w wieku średnim masowo ustawiające się w kolejce po zdjęcie z Palikotem, aby później pochwalić się tą „znajomością” w gronie przyjaciół i rodziny, oraz panów czekających na to, aby Palikot poklepał ich po plecach? Brakowało tylko, aby owe panie z piskiem zaczęły zdejmować osobistą bieliznę i rzucać nią w stronę swojego idola w geście wiernopoddaństwa i dozgonnej miłości. Take działanie zastępcze na zasadzie asocjacji. Sam nic nie robię, ale jestem kimś, bo z „nim” byłem i „go” znam.  Młodzi postrzegali posła, jako symbol sukcesu, którego częścią i oni chcieliby być. Bogaty, wpływowy, zaangażowany w politykę  i do tego jak od nich słyszałam „jajcarz i równy gość”.  

   Na moje głośne zapytanie, co Palikot robił w czasie stanu wojennego będące reakcją na oskarżenie o marksizm wysunięte  wobec Lecha Kaczyńskiego tłum obrzucił mnie stekiem obelg. Zaatakowano mnie, gdyż wkroczyłam na teren „stada” a jego przewodnik został zaatakowany. Po skończonym happeningu wytykano mnie palcami i wygłaszano głośne komentarze. Niektórzy nawet próbowali mnie fotografować???!!!. Czekali na coś ekscytującego, o czym potem mogliby opowiadać a przy każdej kolejnej wersji historii opowiedzianej już wiele razy i rozdętej do granic niemożliwości,  czuć się coraz bardziej ważnymi. Sądząc po wieku niektórych uczestników musieli oni żyć i rozpoczynać kariery w czasach komunizmu. Głośno wyrażali swoją aprobatę dla zupełnie absurdalnych oskarżeń Palikota „piętnujących” Prezydenta za jego rzekome marksistowskie poglądy wyrażone w jego pracy doktorskiej. Odniosłam wtedy takie samo wrażenie, jakie miałam słuchając w pewnym radio telefonów słuchaczy wyrażających swoje poparcie i broniących arcybiskupa Wielgusa. Ludzie ci  tak naprawdę nie bronili arcybiskupa, ale siebie. Największym złem każdego systemu totalitarnego jest to, że poza absolutnie nielicznymi jednostkami deprawuje on wszystkich i wszystko, uniemożliwia, bowiem normalne funkcjonowanie tak na poziomie jednostkowym jak i społecznym i politycznym. Zamiast więc dobrego chrześcijańskiego przyznania się do winy lub słabości  spora część naszego społeczeństwa stara się bardziej lub mniej świadomie szukać usprawiedliwienia dla własnego postępowania. A w jaki lepszy sposób można tego dokonać niż poprzez sprowadzenie do swojego poziomu tych, którzy stawiają poprzeczkę moralną nieco wyżej?  

  Widząc reportera TVN rozmawiającego z jednym z uczestników zaproponowałam, więc aby swoich rozmówców zapytał o to, w jaki sposób oni sami oponowali komunistyczny system. Usłyszałam w odpowiedzi, że nie może bo nie są osobami publicznymi (co było argumentem co najmniej dziwnym) ale, że  może porozmawiać ze mną. Rozmowa zresztą była zbyteczna gdyż jak było do przewidzenia nie ujrzała ona światła dziennego. Dodatkowo moja wypowiedź na temat cyrku Palikota udzielona dziennikarzowi z TVN po raz kolejny spotkała się z głośnymi krytykami ze strony uczestników happeningu. Wszystko miało się odbywać według scenariusza, który mówił wbrew temu, iż z założenia happening jest wydarzeniem otwartym, że zebrany tłumek bezkrytycznie wszystko akceptował i nie było żadnej kontestacji. Pytając czy ktoś chce zabrać głos, Palikot szybko usunął mikrofony tak, abym ja czy inni kontestujący jego praktyki nie mieli szansy wypowiedzi. Teatr jednego aktora. Palikot na scenie, tłum prawie, że wyjących z radości wielbicieli, mizdrzące się fanki i podnieceni młodzi, którym się wydawało, że biorą udział w czymś ważnym i znaczącym. I oczywiście na końcu moment przez posła najbardziej uwielbiany – niezliczona ilość kamer i mikrofonów, kłębiąca się jak robaki na ścierwie, spijających nabożnie każde słowo swojego bohatera, „objawienia naszej polityki ostatniego roku” jak komentował to Kazimierz Kutz.  Scena pasująca raczej do estetyki surrealizmu niż otoczenia Muzeum Socrealizmu, w którym owa scenka rodzajowa się odbywała. A może i jedno i drugie. Palikotowi brakowało tylko różowych tipsów Joli Rutowicz z czerwonymi gwiazdkami.

  Palikot dobrze się wpisuje w samą naturę mediów, która dla większej oglądalności sprowadza wszystko do najmniejszego wspólnego mianownika. Zapewnia rozrywkę i podnosi słupki. Młody dziennikarz TVN, z którym rozmawiałam, zdziwiony był ogromnie moją negatywną reakcją na happening Palikota. Przecież jak powiedział: „to takie zabawne”. Pół prawdy i ich celowe wykorzystywanie w celach politycznych i rozrywkowych czy kształtowania swojego własnego wizerunku zabawne nie są. Zabawa prawdą nie jest zabawna, chociaż jak się często okazuje  jest bardzo skuteczna. Nie zmusza do myślenia, weryfikowania samooceny, poszukiwań. Serwuje to, co masy i tłumy rozhisteryzowanych i sfrustrowanych codziennością fanek i fanów chcą usłyszeć. Potwierdza ich uprzedzenia i idiosynkrazje, czyni świat łatwym do oceny i intelektualnego strawienia. Cóż daje większą satysfakcję niż sprowadzenie wszystkich wokoło nas do swojego poziomu? Po co dorastać do poziomu Kowalskiego, lepiej sprowadzić go do swojego poziomu. To jest znacznie łatwiejsze. Wyszydzenie innych daje poczucie własnej wyższości. To tak mało, a jak się można dowartościować.

  Jednym z powodów braku popularności PIS jest to, że walkę polityczną traktuje w sposób tradycyjny, to znaczy, jako walkę na argumenty i programy. W świecie mediów natomiast, poprzez który odbywa się walka o wyborców, obowiązuje jednak inna estetyka przekazu. Coraz bardziej obowiązującą normą przekazu medialnego jest teraz infotainement – połączenie informacji i rozrywki. Podważa to oczywiście wiarygodność informacji poprzez dyskredytowanie wszystkiego, co nie posiada  elementu rozrywkowego. W swoich poczynaniach Palikot wpisuje się w estetykę Kuby Wojewódzkiego Show, gdzie pojawia się skądinąd wiele znaczących i poważnych osób ze świata  kultury i polityki, dobrowolnie pozwalających się znieważać i mówiąc kolokwialnie „robić z siebie idiotów”. Totalitaryzm mediów, aby zaistnieć trzeba zapłacić  cenę i zrobić z siebie na użytek gawiedzi głupca, gdyż już więcej nie zaproszą i pojawi się groźba najgroźniejsza z możliwych - popadnięcie w zapomnienie.   

     Publiczność oczekuje, że również polityka powinna się wpisać w kanon rozrywki. Nie tyle są ważne spójnie prezentowane poglądy, co medialna prezencja i przekaz. Ostatnie badania wykazały, że tylko 5% Polaków interesuje się polityką. Do reszty trzeba jakoś trafić, jeśli chce się pozyskać ich głosy w wyborach. Palikot spełnia  oczekiwania swojej partii jak i części wyborców. Dostarcza prymitywnej, nieskomplikowanej rozrywki. Jest to oczywiście na rękę rządowi Tuska. On zrobi za niego brudną robotę i to jeszcze za swoje pieniądze. PO oficjalnie ani nie sprzeciwia się ekscesom swojego posła ani też nie potwierdza jego kontrowersyjnych wybryków. Na razie  czeka i nawet nie musi wydawać partyjnych pieniędzy na dyskredytowanie opozycyjnej partii. Spot wyborczy PIS-u pod zarzutem minięcia się z prawdą trafił do sądu. Kalumnie happeningowe Palikota niebędące oficjalnie kampanią wyborczą uchodzą PO bezkarnie. W swoim zadufaniu Palikot liczy na przywództwo partii, co jednak nigdy nie nastąpi. Nie tylko jego kontrowersyjność stoi temu na przeszkodzie. Tusk na pewno nie jest charyzmatycznym liderem, ale jest niesłychanie ambitny. Na dluższą metę nie zniesie nikogo, kto będzie chciał przyćmić jego wizerunek. Palikot jak na razie pracuje na rzecz swojej partii, ale poprzez  działania wykazujące ogromną determinację w dążeniu do władzy, wysyła zbyt wyraźne sygnały, że jest groźny przede wszystkim dla niej samej i jej lidera.   Wbrew pozorom celem ataków Palikota tak naprawdę nie jest jednak PIS. Chwytliwe medialnie happeningi służą tylko jednemu – wykreowaniu własnego wizerunku w celu zdobycia władzy w swojej partii. Nietrudno sobie wyobrazić, że te same chwyty może użyć w stosunku do każdego innego przeciwnika, który pojawi się na horyzoncie i będzie przeszkodą w osiągnięciu jasno wytyczonego sobie celu. Dysponując wystarczającymi środkami materialnymi, którymi epatuje i jak na razie kokietuje partyjnych kolegów, może je wykorzystać na nowy cel ataków. Hybryda Palikot-Rutowicz którą PO wyhodowała i dopieszczała w swoich szeregach stanie się niebezpieczna dla niej samej. I to już wkrótce.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka