Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
153
BLOG

Rozdział Czternasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 7

Spomiędzy drzew wychynęła Maria Tarło.

Felku drogi, nie widziałeś Michała?

Jest tu gdzieś. Ależ, Dominiko, dlaczego jesteś taka nietolerancyjna? – Struś zapalił się. – Przecież Korytko to nasz sprzymierzeniec. Walczy z lustracją, z tymi wszystkimi nienawistnikami. Tworzy Kościół otwarty, taki, który będzie pomagał ludziom: organizował akcje charytatywne, załatwiał pomoc psychologów...

Ale co on tu robi? Jesteśmy przecież u prezydenta. To władza polityczna. Co tu robi ksiądz? To zawłaszczanie przez kler przestrzeni publicznej. Powinni siedzieć w kościołach!

Bądźże realistką, Dominiko! – Pasikonik patrzył na nią z ironią. – Nie zamkniesz ich w zakrystii. Lepiej więc, żeby byli tacy, jak Korytko. Oni nas już nie nawracają. Teraz to my ich nawracamy.

Czy nie przesadzacie, kochani? – Dopiero teraz Return zdobył się na interwencję. – Gdzie wasza tolerancja? Przecież powinniście cieszyć się z istnienia księdza takiego, jak Korytko. On nie tylko nie jest agresywny, jak nie przymierzając Łęczycki. Nie tylko nie chce już was nawracać, ale otwiera się na świat. Rozumie nowoczesność i nie ustępuje w tym kapłanom w Niemczech czy Francji.

Tolerancja... Skończmy z tym fetyszem – Pasikonik uśmiechnął się ironicznie – albo sformułujmy to inaczej. Tolerancja dziś to obrona dominującego dyskursu. A my chcemy tolerancji prawdziwej. Takiej, z której wykluczymy homofobów odbierających gejom prawa do małżeństwa! Gdzie nie będzie miejsca dla zakazujących kobietom aborcji, dla paleoliberałów walczących z redystrybucją, dla faszystów narzucających naszą kulturę imigrantom! – Pasikonik mówił coraz gwałtowniej. Upajał się słowami. Wznosił w górę pięść i z rozkoszą gapił na ogłupiałą minę Returna. Czułno i Kinga w napięciu wpatrywali się w niego, usiłując zrozumieć znaczenie przemowy. Bies uśmiechała się z uznaniem.

Ale... przecież – Return wyjątkowo nie znajdował słów – w ten sposób naruszasz konsensus, pokój społeczny...

Już za długo trwał. Znudził się nam – Pasikonik z satysfakcją przygważdżał Returna kolejnymi słowami.

No właśnie! Niech żyją walka i różnorodność! – Pomiędzy rozmawiających, posuwistym krokiem nie do końca wyczuwając nierówności trawnika zamaszyćcie wtoczył się Jędrzej Kark. – O, piękna feministko – jego głos potykał się na co trudniejszych zbitkach głosek – pozwól, abym złożył ci hołd – wyciągnął ramiona do Bies, która odsunęła się z niechęcią.

Panie Jędrzeju! – Pasionik usiłował przywołać go do porządku. – O, nowe pokolenie – zainteresował się Kark – pełne miłości, wiary i nadziei na karierę! I słusznie. Należy się wam. Czytałem waszych geniuszy. Macie tam taką jedną... Tak doskonale naśladuje ten codzienny bełkot. Musi pan przyznać, zachwycałem się na łamach „Kultury”... Tylko teraz, tak sobie myślę... – Kark musiał przezwyciężyć nie tylko opór myśli, ale i skurcz gardła, po chwili jednak kontynuował dzielnie: – Kiedyś mówiący naśladowali literaturę, a teraz literatura usiłuje naśladować ich gaworzenie... czy to postęp? Powiedz mi, Jasiu. – Kark wsparł się na rozbawionym Returnie. – Wytłumacz, nasz mistrzu. Ty, który wszystko potrafisz uzasadnić i wyjaśnić, na przykład: dlaczego Judasz to przyzwoity gość, albo i lepiej i ja ci wierzę, każdy z nas chętnie ci uwierzy – Kark z bliska zionął w twarz Returna, który usiłował odsunąć się, nie odpychając pisarza – bo każdy z nas ma tak blisko do Judasza, a chcemy robić dobrze... Dlatego fajnie czytać, że Judasz jest O.K.

Nieforemna postać zbliżyła się do stolika Sieradza i Nowaka. Nowak złowrogo spojrzał na przysadzistą sylwetkę i niemal natychmiast rozpromienił się. – Kazik, chodź do nas, chodź.

A... jesteś z tym urzędasem, co tak źle mnie traktuje. Ministrem! – Niecnota zasapał i gestem przywołał lokaja. Wskazał na krzesełko, które stało przy sąsiednim stoliku, aby za chwilę umościć na nim swój wydatny zad. Sieradz zarechotał.

Muszę pilnować, żeby tacy jak ty nie popsuli preziowi reputacji.

Tak, temu, którego nie byłoby beze mnie.

Nie przeceniaj się. Nie byłoby ciebie, byłby inny – Sieradz nadal bawił się wyśmienicie, popijając kolejnego błękitnego Johnny Walkera. – Nie pamiętasz? Jednostka zerem, jednostka bzdurą...

Mam nadzieję, że będziesz to pamiętał, kiedy prezio da ci kopniaka w dupę. On – też jednostka.

Ale szczególna. Niedoczekanie twoje. My jesteśmy tak – Sieradz splótł dwa palce wskazujące.

Zobaczyłem, że zapraszacie katabasów – Niecnota był zgorszony.

Tylko paru...

No i wystarczy. Trochę mnie skręca.

Co ty? Tych to ja lubię – wtrącił się Nowak. – Wiesz, ile interesów z nimi zrobiłem? Wielu jest bardziej naszych niż ich. Wiesz jak dobrze współpracowałem z IKK, no, tym Instytutem Kultury Katolickiej. Jest tam taki księżulek młody, teraz także w syntetycznej krwi... Mówię ci: talent. Nie narzekaj więc, ale pokochaj ich.

Jakoś mi trudno. Czarni sprowadzają na ziemię ciemności.

Eee tam, poeta – skrzywił się Sieradz. – Od kiedy to taki z ciebie ideolo? Nie możesz się przyzwyczaić, że żyjemy już w innym świecie? Tylko że to my rządzimy nadal, choć inaczej. I tak ma być. A że za to trzeba dogadać się z paroma katabasami, paru kupić... Daj spokój, opłaca się. Gdyby wszyscy byli tacy, jak Korytko...

To z innymi mamy problemy – dodał Nowak – z takim Starcem. Oj, że też nie można zrobić z nim porządku... – zacisnął pięść i westchnął nostalgicznie.

Ale taki Korytko pomaga nam. – Sieradz był rzeczowy. – Bez takich jak on mogłoby być z nami źle. Rób swoje w swoim „W ryj”. To ważne, bo pilnujesz, żeby się za bardzo nie rozpanoszyli. I dobrze się bawisz. Ale daj robić interesy Albinowi, a preziowi wielką politykę. I tak na tym najlepiej wyjdziemy.

No dobra. Znam swoje miejsce. A ja do ciebie z interesem. Moim zastępcą był Koza. Wiesz, ten z resortu.

No pewnie.

Trochę pocięliśmy się. Ambicjoner. Teraz wzięli go na naczelnego „Sztandaru”. I wiesz, ujebał nam poważne reklamy spółek skarbu państwa i firm z kapitałem państwowym. Opowiadają, że nie wypada im się we „W ryju” reklamować. Ludzie mnie czytają, jest więc dojście. A co oni są, od stawiania cenzurek moralnych?

Wcześniej też nie miałeś.

No tak, ale teraz nasi są u władzy. Wiem, że to robota, dogadać się z szefami tych firm. Ja mogę za to zapłacić. To normalne, że za czas i robotę się płaci.

No wiesz – Sieradz śmiał się jowialnie – za to należy się nie opłata za czas, ale procent od transakcji. – Nowak, który życzliwie przysłuchiwał się rozmowie, roześmiał się razem z nim.

Rozumiem. Ale procent ustalać należy od kwoty netto. Wiesz ile odpada po drodze. Ja zresztą mogę i na cele charytatywne dorzucić. Dla prezydentowej...

No, no – Sieradz spoważniał. – Nie rób sobie żartów. Łaski nie robisz! Na fundację płacić musisz i nikt cię nie pyta czy chcesz!

Dobrze, dobrze – Niecnota usiłował załagodzić. – Nie zrozum źle. Ważny finał. Dogadamy się?

Witam, panie Kazimierzu! – Za uśmiechem wyłoniła się cała postać Marii Tarło. – Nie chciałam przeszkadzać. Widzieli panowie Michała?

Gdzieś tam stoi – Niecnota wskazał kierunek palcem. – Jak się pani pośpieszy, może pani go jeszcze złapać. – Chwilę jeszcze potrzymał dłoń wyciągniętą przed nosem Marii, która znowu uśmiechnęła się promiennie. – To ja się pożegnam.

Co to za dupa? – zainteresował się Sieradz.

Jakaś dupa Bogatyrowicza.

Ten to ma branie – westchnął z nostalgią Sieradz.

O, tajna rada! – Bogatyrowicz nadpłynął między nich ze szklaneczką w ręku. – Najbardziej wpływowi, a mało znani, zbyt mało, no, może poza Kaziem, postrachem zakrystii – Bogatyrowicz mówił z przesadną emfazą; krążył wokół nich zaglądając im w twarze przy aprobującym rechocie Niecnoty i Sieradza. Nowak uśmiechał się wstrzemięźliwie, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia.

Kazio skarży się nam, że reklamować się u niego nie chcą, bo nieprzyzwoity – zaśmiewał się Sieradz, trącając się szklaneczką z Bogatyrowiczem. – A mówiłem, bądźże bardziej przyzwoity, to nie może wytrzymać! – Tym razem jednak Bogatyrowicz nie dołączył się do ogólnej wesołości.

A wiesz, Kaziu, że ty jesteś naszym metrem z Sevres? – rzucił poważnie, klepiąc w kark Niecnotę, który zakrztusił się i umilkł, zdumiony. Zaskoczeni Sieradz i Nowak ucichli również.

Tak, tak. „W ryj” jest gwarancją naszej tolerancji. Bo choćby wstrętne było mi to, co głosisz – Bogatyrowicz deklamował wznosząc oczy i szklaneczkę ku ciemnemu niebu – oddam życie, abyś miał do tego prawo. I to do tego w naszym klerykalnym kraju.

No, no – Niecnota spęczniał powagą. – Widzicie, że należą się mi te reklamy! Popatrz... – zwrócił się do Bogatyrowicza wskazując palcem przechodzącego obok Czułnę z przyczepioną do ramienia dziewczyną – posłuchałeś mojej rady i dobrze na tym wyszedłeś. A co? Nie miałem racji?

Jak zawsze, Kaziu, jak zawsze.

A swoją drogą – tym razem Niecnota mówił do Nowaka – miałeś ostatecznie utopić tego frajera, Wilka. Nic nie słyszałem.

Wiesz, uciekł mi spod noża. W ostatnim momencie – Nowak skrzywił się. Widać było, że nie lubi spapranej roboty. – A byłby znowu na okładkach – rozmarzył się – tym razem jako oszust skazany za przestępstwa pospolite. I to byłby jego prawdziwy koniec. Pod celą.

Eee, właściwie już nie ma co się nim przejmować. On już zdechł. Prawda, Michasiu? Załatwiliśmy go na cacy. Wracając do sprawy reklam...                                                                             

Koniec rozdziału Czternastego

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka