Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
177
BLOG

Rozdział Szesnasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 12
Pamięć odsłania się w przebłyskach, nie połączonych ze sobą obrazach i scenkach, które teraz, mimowolnie układa w ciąg następstw, jakby były tam jakieś następstwa, wynikanie, łańcuch przyczynowo-skutkowy, który rozplątuje w nadchodzącym mroku może zbliżającego się zmierzchu, a może chmur, którymi zasnuwają się Błonia.

Rozbiera się dygocząc w świetle lamp popędzany warknięciami ubeków. Musi śpieszyć się, bo wrzeszczą na niego, a palce odmawiają posłuszeństwa, trudność sprawia rozpięcie guzika. Oszołamia go uderzenie w kark, potem następne, zatacza się półprzytomny i wreszcie stoi nagi w kręgu rechoczących postaci.

Popatrz, kurwa. Oto dysydent! Buntownik! Popatrz, kogo mamy się bać! – wykrzykuje ktoś.

Jak to oni mówili? No, jak? Siła wewnętrzna? Zobaczcie, wielka musi być ta siła, żeby taka nędza chciała podskoczyć! No co, chcesz nam podskoczyć?! – Return widzi wznoszącą się pięść i odruchowo kuli. Pięść nie opada, za to uderza w niego salwa śmiechu, rechot ogłusza.

Zobacz, co za śmieć. Pierdolona szmata. Ty, popatrz na jego kuśkę. Czym ty ruchasz stary? A może ty nie ruchasz? To pewnie pedał. To co, będziesz nam obciągał?! Kurwo?! Chciałbyś?! Patrzcie, patrzcie, ze strachu chuj schował się mu do brzucha... Skurwiel, opozycjonista! Jak się czai! Jebany cykor – rechot nie kończy się.

Return stara się zmaleć, zniknąć, nie istnieć, ale ostre światło żarówek wydobywa go na scenę, a spektakl trwa i trwa bez końca. Nagle na stole przed nim ląduje papier.

Ty, kurwa, wielbłądzie, dajemy ci ostatnią szansę. Podpisz to, bo za chwilę nie będziesz miał co podpisywać. Nie będziesz miał szansy. To twoja ostatnia nadzieja. Jak się nie pośpieszysz, to pójdziesz pod celę i zabawią się z tobą gity. Ale wpierw dostaniesz od nas taki wpierdol, że zapamiętasz do swojej usranej śmierci. No, ściero, dajemy ci szansę, przecież wiemy, że nie jesteś głupi, wpakowałeś się, bo nie umiałeś odmówić Strunie, ale wiesz, że to beznadziejna sprawa. Czym chcesz pokonać system, dziesiątki tysięcy takich, jak my, całe państwo. – Ktoś łapie go za ramiona, potrząsa i woła mu prosto w twarz: – To nie wiesz, że to my trzymamy to wszystko w garści!? Wy, ty chciałeś nam podskoczyć? Chciałeś startować do nas?! Ty gnojku! My nadzorujemy tę wielką fabrykę, a wy chcecie zatrzymać maszynerię! Wsadzacie łapy w tryby?! Chcecie, żeby je wam pogniotło, żebyśmy je wam połamali!? Chcesz nas pokonać tym kutasikiem? Ty kurwo! Podpisuj! – Ktoś wali go w twarz, aż Return traci kontakt z rzeczywistością. Ktoś inny łapie za kark, przygina do ziemi i wlecze do biurka, gdzie leży oświadczenie o jego dobrowolnej współpracy z SB. Wsadzają mu długopis do ręki. – Podpisuj! – I Return, nie wiedząc, co robi, krztusząc się i zachłystując powietrzem, a może łzami, podpisuje.

Spokojnie. Co tu się dzieje? – Do pomieszczenia wchodzi ktoś nowy. Uspokaja rozdokazywane towarzystwo. – Spokój! Co to wszystko znaczy?! Niech się pan ubiera. – To do Returna, któremu ktoś podsuwa ubranie, a on, drżącymi palcami, usiłuje naciągnąć je na siebie. – Niech pan siada. – Gabinet wyludnia się i przy biurku, w kręgu światła lampy, pozostają oni dwaj: nowo przybyły i Return. Właściwie oświetlony jest wyłącznie on, bo ten po drugiej stronie stołu odsuwa się w sferę cienia, tylko niekiedy, przez moment widać jego ręce, ramię, kawałek głowy, fragment twarzy... Ale pod ścianą, Return orientuje się dopiero po chwili, w ciemności spaceruje niemalże niewidoczny ktoś jeszcze, ciemna, zwalista postać miarowo przemierza pokój.

Zapali pan – ni to pyta, ni to stwierdza nowo przybyły wyciągając w jego kierunku paczkę papierosów. Potem Return dowie się, że jest kapitanem i nazywa się Leon Szabliński, a jeszcze później przejdą na ty, wtedy jednak jest to tylko anonimowa i prawie niewidoczna postać po drugiej stronie stołu, do której Return czuje nieoczekiwaną wdzięczność. Ręką, której dygotu nie jest w stanie opanować, wydłubuje niezgrabnie papierosa i nachyla się ku wysuniętemu pod osłoną dłoni płomykowi zapałki. Zaciąga się papierosem i próbuje opanować oddech. Wierzy, że może liczyć na współczucie człowieka po drugiej stronie, ratującego go przed tymi, których bał się tak bardzo, że gotów był zrobić na ich rozkaz wszystko. Pod ścianą ciągle chodzi jeden z nich, potężny typ, któremu ten zza stołu może oddać Returna. Dlatego powinien porozumieć się z nim, przekonać go, że nie trzeba tak robić. Skóra twarzy piecze, kark boli, ciosy pozostały w jego ciele, wbiły go w stan bolesnej paniki uniemożliwiającej myślenie, skupienie się...

Chciał pan coś zmienić w tym kraju? – Znowu ni to pytanie, ni stwierdzenie, na które Return nie potrafi odpowiedzieć, ciągle jeszcze krztusząc się spazmatycznie. Patrzy na tamtego pod ścianą, który chodzi miarowo, ciemna, ciężka sylwetka... – No, spokojnie. Chciałby pan. Tak jak my. I to my damy panu szansę. Niech pan nie myśli, że jesteśmy tępe tłuki. No, tłuki też są potrzebne. Pan rozumie? Czasami musimy bronić ludzi przed nimi samymi. Manifestacja siły bywa potrzebna. Ale nie tłuki rządzą. Ludzie rozumni chcą zmiany. My jesteśmy blisko, to i widzimy mankamenty. Chcemy zmieniać. Tylko rozumnie. Musimy działać rozumnie. Dlatego potrzebujemy takich jak pan, rozumnych ludzi, a nie narwańców jak Struna. I to pan będzie zapewniał im bezpieczeństwo. Tak, tak. To pan może zapewnić bezpieczeństwo waszej grupce. Przecież już dawno moglibyśmy was rozwalić, wsadzić. No, przyznaj pan. Przecież jesteś pan inteligentny. No, dlaczego pozwalamy wam istnieć? Przecież moglibyśmy zgarnąć was, ot tak... – esbek zaciska pięść przed nosem Returna. – Ale my wolimy dialog. No, specyficzny dialog. Ktoś musi przecież pilnować porządku. Wie pan, zwłaszcza w naszej sytuacji... – zawiesza głos i nieznacznie rozgląda się dookoła. – Chcemy rozmawiać, ale z ludźmi, którzy rozumieją... Rozumieją uwarunkowania. Pan jesteś na tyle inteligentny, że zrozumiesz. To pan będziesz naszym kontaktem, pośrednikiem. Bo jak by to nie brzmiało, my was potrzebujemy. Bo tylko wspólnie możemy zrobić coś dla kraju. Tak, dla kraju... Bo inaczej, po co byśmy was tolerowali? Pomyśl pan? – Człowiek naprzeciwko robi pauzę. Nieruchomieje ukryty za kręgiem światła lampy na stole, na blacie widać jego dłonie. Return czuje jego niewidoczne spojrzenie. Poza granicą wzroku, w ciemności, przy ścianie zatrzymuje się ten, który tu jest i czeka...

Możemy wywalić pana ze studiów. Nie musimy nawet wsadzać do więzienia. W Krakowie będzie pan bez szans. Nie dostanie pan żadnej pracy, mieszkania. Wróci pan do swojej dziury, do chorej mamusi, a my wiemy, jaka ona potrafi być nieznośna; między sąsiadów, którzy nie darują panu, że tylko dobrze się pan zapowiadał. Wcześniej rówieśnicy mieli z pana niezły ubaw, pamięta pan? My wszystko wiemy. Teraz ci sami zabawią się panem znowu. Moglibyśmy się o to postarać. Wie pan, co moglibyśmy rozgłosić o panu? Mam kontynuować? Ale my nie chcemy pana zniszczyć. Tu może się pan rozwijać i przydać się, także i nam. Z obopólnym pożytkiem.

Po raz pierwszy Return zaczyna myśleć o konsekwencjach tego, co się stało ostatnio. Powrót do Rabki. Co będzie mógł robić, co będzie mógł ze sobą zrobić bez studiów, bez pracy, wśród tych, którzy dotąd patrzyli na niego z niechętną zawiścią, a teraz dostaną go w swoje łapy? Ci, o których będzie musiał ocierać się w korytarzu, mijać, słysząc ich uwagi, kiedy będzie przechodził przez podwórko... Życie w jednym pokoiku z matką, przy stałym akompaniamencie jej płaczu... Miasteczko zatrzaskuje się jak dobrze strzeżone więzienie... Strach przeradza się w rozpaczliwą nadzieję. Return liczy na niego, na tego człowieka ukrytego poza kręgiem światła. Lampa razi i odbiera trzeźwość myślenia. Ten człowiek uratował go przecież już raz, już raz mu pomógł. Przecież Return podpisał już współpracę! Ze strachu był gotów na wszystko. Jest zmiażdżony, upokorzony. Ten przy stole pozwala mu odzyskać godność. Proponuje mu wybór. Przekonuje go. I Return daje się przekonać. Przecież od początku wiedział, że cała ta działalność – jaka tam zresztą działalność, kolportowanie na małą skalę przepisywanych w niewielkich ilościach informacji i banalnych komentarzy, zbiórka drobnych pieniędzy i gadanina, właściwie wyłącznie gadanina – cała ta aktywność nie ma najmniejszego sensu i musi się źle skończyć. Właściwie jego zaangażowanie było tylko efektem fascynacji Struną, rodzajem hipnozy, pod wpływem której stracił zdrowy rozsądek. Brutalni strażnicy systemu złamali go i upokorzyli, ale ten chce nawiązać partnerskie relacje. Argumentuje rzeczowo. Proponuje wyjście z sytuacji bez wyjścia. Upłynie trochę czasu, zanim Return zacznie rozumieć, jak łatwo dał się rozegrać. Ale nawet później, kiedy powracał będzie do tego momentu, a raczej moment ten powracał będzie do niego, pomimo napadających go wątpliwości, ostatecznie dochodził będzie do wniosku, że dokonał jedynego możliwego wyboru. W pierwszym jednak momencie, wybór jego, choć jedyny możliwy, nie był świadomy. W słusznej sprawie Return pozwolił sobą manipulować. To dlatego, z czasem, pod sympatią do Szablińskiego ujawni się głucha niechęć, która spowoduje, że Return złamie mu karierę. Ale do tego czasu, do chwili, gdy niespodziewanie dla siebie Return poczuje mściwą satysfakcję, upłyną prawie dwa lata, a wcześniej miną długie miesiące, zanim zrozumie, że do Szablińskiego nie żywi wyłącznie pozytywnych uczuć.

Jakieś pół roku później zaproponował Szablińskiemu, aby – zamiast męczyć się z Moczydłą – zająć się jego narzeczoną, która zjechała właśnie do Krakowa. Była niepewna i chyba nie rozumiała za dobrze, co dzieje się dookoła. Zwierzała się Returnowi ze swoich lęków. Zaczął rozważać przed Szablińskim jak najłatwiej można by ją podejść, gdy ten przerwał mu rozbawiony:

Najlepiej to klasycznie. Zły i dobry ubek. Najpierw ostro. Tak, żeby nie wiedziała, gdzie stoi, żeby myślała, że już po niej. Wtedy pojawia się wybawca. Najlepiej ja – Leon zaśmiał się – i panna już nasza! Prawie zawsze skutkuje. Nie pamiętasz, jak było z tobą? Nawet wobec ciebie zadziałało.

Return wyciąga papierosa z leżącej na stoliku paczki, chwilę szuka zapałek, potem wolno zapala, zaciąga się dymem, zanurza się w środek błękitnawej mgły. Wtedy dopiero podnosi wzrok i patrzy na śmiejącego się Szablińskiego, który spoza dymu nie zobaczy w jego oczach nienawiści.

Teraz, dwadzieścia osiem lat później, Return przechodzi obok nieistniejącej już „Płachty”, w której ze Struną w grupce przyjaciół żeglowali w białej pianie piwa snując plany zbawienia świata. Ciemnieje i siąpi cienki deszcz. Return owija się ciasno płaszczem. Wchodzi do Parku Jordana, w noc drzew.

Odwieziemy pana – zaordynował Szabliński, nie pytając go o zdanie. Wysadzili pod bramą akademika. Z trudem przypomina sobie wspinaczkę na trzecie piętro. Schody skręcały się bez końca, uciekały. Starał się zapomnieć o tym, co stało się, ale pamięć wracała. „To już koniec” – myślał. Kiedy uświadamiał sobie, na co zgodził się, co podpisał, chciał już tylko zasnąć. Ale sen nie nadchodził. Z papierosem w ustach, w gęstej ciemności chrapania i posapywania współmieszkańców, starał się utonąć w nocy. Budził się po kilka razy. I kiedy wreszcie ocknął się, półprzytomny, blisko godziny dziesiątej, pomyślał, że budzi się ze złego snu. Przesłuchanie, jego podpis, strach i upokorzenie było tylko sennym koszmarem. Jednak wystarczył krótki moment przed zapaleniem papierosa, aby uzmysłowił sobie, że wszystko to zdarzyło się naprawdę. Przypominał sobie scenę po scenie. A jednak trzeba było się umyć, ubrać i wyjść na zajęcia. Spotykał ludzi. Czuł się obco, jakby to nie on słuchał wykładu o micie sarmackim, a potem uczestniczył w zajęciach, i nawet zabrał głos w rozmowie na temat międzywojennego katastrofizmu. Dziwnie obojętni ludzie, nieważne sprawy, nieistotne rozmowy. Trójwymiarowe obrazy, przez które mógł przechodzić na wskroś. Z czasem zaczął widzieć wyraźniej. Pod wieczór zrobił się nawet głodny i razem z Mirkiem zjadł płucka na kwaśno, najtańsze danie w akademickim barku. Codzienność zaczęła przesączać się przez spowijający go kokon. Wydarzenia tamtej nocy z wolna traciły realność.

Nikt ze spotykanych nie patrzył na niego znacząco. Nikt nie wiedział. Struna przyszedł do akademika, objechał Returna, że nie pojawił się na zebraniu u Witeckiego, a potem zabrał go na spotkanie do Halinki. Dyskutowali czy należy zorganizować petycję popierającą działania KOR-u i domagającą się wypuszczenia więzionych. Struna optował za tym, większość obawiała się, że tekst taki podpiszą wyłącznie oni sami i będzie to nie tylko autodonos, ale i autokompromitacja. Return prawie nie zabierał głosu. Zapytany, odpowiedział, że musi się zastanowić, ale chyba jest przeciw. Podał nawet parę argumentów. Nie wywołał podejrzeń. Przeciwnicy petycji przeważyli, przeważył strach, duszący się w niewielkim pokoiku Halinki.

Po paru dniach Return zaczął niemal zapominać o tamtym epizodzie. Jakby można go było wyprzeć i wymazać, jakby mógł nie pociągnąć za sobą żadnych konsekwencji.

Pięć dni później zgarnęli go z Plant. Było jeszcze jasno, gdy dwóch w cywilu ujęło go pod ramiona. Posłusznie wszedł do samochodu. Nie myślał. Już zamykając za nim drzwi gabinetu na Placu Wolności zaczęli wrzeszczeć. Jeden walnął go w splot słoneczny, pozbawiając na długie chwile oddechu. Dusząc się upadł na kolana na podłogę. Myślał, że umiera. Podnieśli go i rzucili na krzesło. Trząsł się.

Co planujecie?! Gadaj, pisz! Już!Opowiedział, a potem opisał plany zorganizowania listu. Potwierdził, że inicjatorem był Struna i wyliczył, kto najbardziej się sprzeciwiał. Napisał wszystko i podpisał. Dwaj funkcjonariusze wyszli. Ten, który został, odwrócił się od niego i patrzył w okno. Do pokoju wszedł Szabliński. Tego dnia później przedstawi się mu, ale choć pierwszy raz widział go tylko fragmentarycznie, Return był pewien, że to właśnie on, ten sam, który pięć dni wcześniej uratował go z brutalnych łap innych esbeków.

Teraz Szabliński siedzi naprzeciw niego ze zdegustowanym wyrazem twarzy. Odesłał drugiego funkcjonariusza i zostali sami.

No i co? Chce pan nas prowokować? Chce pan, żebyśmy zwinęli was wszystkich, zaczynając od pana? Żebyśmy zrobili panu to, co obiecałem? Widzisz pan przecież, że jeśli chcemy, to i tak wydusimy z pana wszystko. Nie lepiej to po dobroci? Po partnersku? Czemu nie respektuje pan umowy?
 

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka