Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
175
BLOG

Rozdział Szesnasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 11

Teraz, kiedy usiedli w kącie pokoju, nie było w niej śladu zwyczajnej wesołości.

Zaczynam się o niego bać – powtarzała, z trudem powstrzymując płacz. Jej oczy lśniły. – Właściwie boję się o niego cały czas. Nigdy nie wiem, czy wróci. Nie mówię mu, bo po co go jeszcze niepokoić. I wiem, że to, co robi... jest słuszne, ale nie tylko... odważne... kiedyś powiedzielibyśmy... bohaterskie. – Śmieje się nieco wymuszonym, smutnym śmiechem. – Ale ciągle pytam: dlaczego to musi być właśnie on? – Znowu podrzuca głowę. – To bez sensu. Przecież kocham go także za to albo może właśnie za to... Ale jesteśmy głupie...

Parę tygodni wcześniej Return rozstał się z Celiną. Wszystkie jego związki od czasu rozejścia się z Wiką były dość przypadkowe i w sumie obojętne. Myślał czasami, że może to z powodu Joli.

Myślą, że mogą mnie złamać – tokował Daniel po dwóch pięćdziesiątkach. Siedzieli w „Ordynackiej” na Placu Grunwaldzkim. Zapraszał Return. Że też nigdy nie zainteresuje go, skąd mam na to forsę, pomyślał.

Nie boisz się? – zapytał wprost. Daniel spojrzał na niego uważnie i zastanowił się.

Czasami... Trochę. Wiem przecież, że przy jakiejś okazji mogą mnie zabić... Kiedy tłukli mnie ostatnio... kopali i traciłem przytomność... myślałem, że to już koniec. Chyba nie bałem się nawet specjalnie, byłem otępiały i chciałem tylko osłonić się, uniknąć bólu... Ale potem, kiedy pozbierałem się, podnosiłem się i przewracałem, bardzo chciałem przeżyć i trochę się bałem, że to już koniec...

Daniel mówił bez zwykłego pajacowania, był skupiony na sobie i bardziej refleksyjny. Return wierzył mu. Chciał mu wierzyć. Nawet, kiedy jego przyjaciel jakby przebudził się i z buńczuczną miną, trącając go kieliszkiem, oświadczył:

Ale wiem jedno. Wiem jeszcze mocniej. Mogą mnie znowu pobić. Raz... wiele razy. Mogą mnie nawet zabić, ale mnie nie złamią. – Teraz Daniel był znowu sobą. Pewny siebie, prowokacyjny. Rozglądał się dookoła i wyzywał świat: – Jeszcze się taki nie narodził, który by mnie złamał!

Brązowa boazeria oplata restaurację. W jej wnękach można się ukryć. W półmroku pochowanych lampek drewno jest ciemne, nieomal czarne. Daniel jest tylko niewyraźną postacią, która porusza się przed Returnem gwałtownie. Musi nachylić się, żeby zobaczyć jego twarz. Chce wierzyć, że istnieje ktoś taki, jak Daniel, ktoś, kogo nikt nie złamie.

No i po co to zrobiliście? Po co pobiliście Daniela? – po raz pierwszy tak odważnie rzucił Szablińskiemu w „Masce”. – Ostrzegałem. To na nic.

Miałeś rację – niedawno przeszli na ty – gdybyśmy mogli dostać go na dłużej...

To było dziwne uczucie, którego Return nie był w stanie zidentyfikować. Podmuch podniecenia i obrzydzenie... Pomyślał o Joli.

To na nic. Daniela nie potraficie złamać.

Każdego można złamać – sentencjonalnie zauważa Szabliński. Zastanawia się. – Na dłużej, musielibyśmy go dostać na dłużej. A bez niego mielibyśmy waszą grupkę pod kontrolą. Twoją kontrolą. Sam to przyznałeś.

Return decyduje się. Myślał o tym tyle razy. Tyle razy przychodziło mu to do głowy. Mówi zdecydowanym tonem.

Z Danielem nie dacie rady. Nawet gdybyście wymyślili sposób na zamknięcie go na dłużej. Nawet za przestępstwa pospolite.

O czym ty mówisz? – Szabliński robi się czujny.

O niczym. Przecież potraficie preparować takie sprawy... – Return jest nieuważny. Patrzy przez okno na ulicę, po której starając się jak najmniej zabłocić buty przemyka paru przechodniów.

Potrafimy, ale musimy mieć jakiś punkt zaczepienia. Choćby środowiskowy. Wszystko da się zrobić, ale im mniej kombinowania, tym lepiej. A między wami nie ma kryminalistów...

To nie znaczy, że ich nie znamy.

Jakich kryminalistów zna Struna? – Szabliński robi się wyjątkowo rzeczowy.Właściwie nie wiem, po co ci to mówię. Opowiadał mi niedawno, że właśnie z pierdla wyszedł jego kumpel z podwórka, ksywka Beton. Taka ich środowiskowa legenda. Podobno facet nie do złamania. Stąd ten pseudonim. Odsiedział kilka lat za jakiś skok. Popili ze Struną i Daniel śmiał się, że ten Beton proponował mu akcję ekspriopriacyjną. To znaczy skok z przeznaczeniem zysku na cele opozycyjne.

Rozmawiali jeszcze jakiś czas. Return opisał okoliczności, o których opowiadał mu Struna. Wyjątkowo dobrze pamiętał wszystko na temat Betona. Jego plany na najbliższą przyszłość; projekt wielkiego napadu i, mniej konkretny, ucieczki za granicę.

To był pomysł przejęcia transportu pieniędzy. Daniel był zaskoczony, że akcję przemyślano tak dobrze. Chyba po raz pierwszy Szabliński zapisywał coś w małym notesiku.

Sprawa przygotowana została bardzo precyzyjnie. Napad na furgon z pieniędzmi i błyskawiczna interwencja milicji. Proces, w którym szef szajki i organizator napadu, Marian Kaczmarek, pseudonim Beton, przyznaje, że mózgiem akcji był student trzeciego roku polonistyki Daniel Struna. Chciał on – tak w każdym razie miał deklarować, zgodnie z zeznaniami Kaczmarkaprzeznaczyć łup na rewolucję w Polsce. Uzgodnione zostało w końcu, że Struna dysponować może wyłącznie swoją częścią, to znaczy jedną trzecią zrabowanych pieniędzy. Struna nie przyznawał się do niczego. Nie potrafił jednak wytłumaczyć swoich kontaktów z Kaczmarkiem, które po wyjściu tego ostatniego z więzienia były niezwykle intensywne. Nie potrafił przekonująco wyjaśnić, jak i po co powstał sporządzony jego ręką szkic sytuacyjny, który przygotowywał napad.

Po aresztowaniu Struny na ich grupkę padł strach. Return przypomina sobie zdenerwowanie Adamskiego, histerię Małgosi. Tylko kilka osób gotowych było spotykać się nadal.

Okazało się jednak, że zamiast wielkiego procesu, pomimo doniesień w mediach, które służyły podgrzaniu atmosfery i przygotowaniu interpretacji („Prawdziwe oblicze tak zwanej opozycji”), niespodziewanie sprawa została wyciszona. Sam proces przebiegał nieomal bez rozgłosu. Struna za współudział dostał trzy lata. Szef szajki Kaczmarek tylko pięć. Inni mniej więcej tyle samo. Koledzy z KOR-u opisali sprawę, ale również nie chcieli robić wokół niej szumu. Dawali do zrozumienia, niekiedy zaś mówili wprost, że wprawdzie była to prowokacja przeciw ich grupie, ale Struna podłożył się sam. Trudno było negować, że miał jakiś udział w przygotowywaniu skoku.

Poirytowany Szabliński ofuknął Returna za natrętne pytania i nigdy nie wyjaśnił powodu wycofania się z pokazowego procesu.

Sam wiesz... Tak to bywa z biurokracją. – Rozgoryczenie, osłaniane ironią, było aż nadto widoczne. – Zwykle najlepsze pomysły i osobiste zaangażowanie okazują się psu na budę. A może się mylę? – dorzucił zgryźliwie. – Może największe mózgi, tam, na górze – wzniósł oczy – w swojej mądrości zadecydowały inaczej... Ale twoim przyjacielem się zajmiemy – dodał z krzywym uśmiechem.

Return wychodzi na ulicę Reymonta. Światło latarni więźnie w białawym całunie deszczu. Przechodzi ulicę. Idzie swoimi dawnymi tropami, szlakami, którymi nie podążał już prawie ćwierć wieku. Zapomniana przeszłość dopada go. Jest tuż obok. On sam, młodszy o ćwierć wieku, towarzyszy sobie, idącemu kołyszącym się krokiem w innej już epoce, a cienie tamtych lat stają się bardziej realne niż postacie, które mijają go teraz.

Kilka tygodni po skazaniu Struny znowu spotkał się w „Masce” z Szablińskim. Była już noc, a o spotkanie zabiegał Return. W szumie głosów spoza gęstego dymu Nefretete patrzyła na nich tajemniczo.

Myślę, że dobrze, abyś poznał kogoś jeszcze – nieco uroczystym tonem zadeklarował kapitan ledwie usiedli przy stoliku. Dosiedli się do trzydziestoletniego, tęgawego mężczyzny. – Jan Return, mój przyjaciel i jeden z naszych najlepszych współpracowników. A to kapitan Zadra, Edward Zadra. Mój bezpośredni przełożony. Gwiazda resortu – półgłosem dokonywał prezentacji Szabliński. Zadra żartobliwie pogroził mu palcem. Widać, że łączyła ich zażyłość wykraczająca poza relacje służbowe.

Omawiali sytuację. Return był speszony. Nie dość, że bez uprzedzenia zaznajomiono go z jedną z tych figur, od których zależał jego los, to jeszcze jego wcześniejsze, zawarte w raporcie przewidywania i oceny okazały się pomyłką. Meldował Szablińskiemu, że ich grupka została właściwie spacyfikowana. Aresztowanie, a potem proces Struny poraził wszystkich. Return umiejętnie sterował w kierunku przekształcenia ich w grupę samokształceniową. I nagle okazało się, że na liderów grupy wyrastają osoby, których nie podejrzewałby nawet o takie aspiracje. A przecież Return za Strunę, a właściwie za spacyfikowanie grupy, dostał solidną premię. Tymczasem sprawy potoczyły się w nieoczekiwanym kierunku. Fred Adamski doszedł już do siebie po szoku i wykazywał się sporą determinacją. Tak samo Józek Witecki, Halinka, Karola... Wprawdzie wszyscy pytali Returna o zdanie, ale on czuł, że stawiając sprawę ostrzej, utraciłby wpływy. Powoli grupa odzyskiwała dawny wigor. Ostatnio Adamski podniósł sprawę listu otwartego, w którym mieli domagać się uwolnienia więzionych robotników i solidaryzować się z KOR-em. Była to inicjatywa, którą z pół roku wcześniej bez powodzenia wysunął Struna.

Skoro zamknęli Daniela, tym bardziej musimy to zrobić. Musimy pokazać, że nie daliśmy się zastraszyć – mówił Adamski. Return tłumaczył, że pomysł został gruntownie przedyskutowany i nawet Struna zgodził się, że jest przedwczesny. On nie sprzeciwia się mu z zasady, tylko sądzi, że po sprawie Struny, która zrobiła dużo szumu wśród studentów i wykorzystana została do kompromitacji ich grupy, wyjście przez nich na forum publiczne z petycją jest dziś niezręczne.

Mylisz się – Jola, która rzadko zabierała glos w ich dyskusjach, a od aresztowania Daniela milczała uparcie i wyglądała jak nieobecna, tym razem odezwała się pewnie i jednoznacznie. – Daniel został przegłosowany, a nie przekonany. Jestem pewna, że uznałby petycję za najlepsze rozwiązanie. – Return zamilkł. Zadecydowali, że rozpoczynają akcję zbierania podpisów pod listem, który na drugi dzień przygotować mieli Jesion i Return.

Oj, nie spisałeś się, Janku, tym razem nie spisałeś. Ani jako analityk, ani jako działacz. Przecież to ciebie teraz powinni słuchać, a ty co... – Kawiarnia była pełna ludzi, gwaru i wyziewów tytoniu. Ich stolik w rogu, w przyćmionym świetle okutanej w gęsty, pleciony abażur lampy, tonął w półmroku i papierosowym dymie. Za oknami buzowała coraz dojrzalsza wiosna, ale tu byli jak w oddzielonym od świata akwarium. Return miał wrażenie, że zanurzają się coraz głębiej, pozostawiając nad sobą przekrzykujące się przy innych stolikach postacie. Pomimo zdenerwowania, postanowił się bronić.

Powinieneś zrozumieć, że przeciwstawiając się im jednoznacznie nie tylko nie przekonam ich, ale narażę swoją pozycję, a, w konsekwencji, może i więcej, może wzbudzę podejrzenia... Ludzkie bestie są nieodgadnione. A poza tym, to ja będę pisał... będę współautorem petycji. Możemy się nad nią zastanowić. – Niespodziewanie z pomocą przyszedł mu Zadra.

Czasami trudno takie rzeczy przewidzieć – powiedział nieuważnie z leniwym uśmiechem. – Cóż, pan Janek się starał. Ważne, że jest w grze. A jak z tym listem? Co tam ma być?

Musimy dostarczyć go jutro. Dlatego tak dobijałem się do Leona. Mamy żądać uwolnienia więzionych, potępić tortury i polityczne zaangażowanie wymiaru sprawiedliwości, solidaryzować się z KOR-em... – Szabliński i Zadra wymienili spojrzenia.

Spróbuj tak... – zaczął Szabliński – bez KOR-u, bez potępienia czegokolwiek, bez tortur, samo domaganie się wypuszczenia uwięzionych. Dobrze byłoby nie kwalifikować: słusznie czy niesłusznie skazani. Po prostu: domagacie się łaski. Obywatel ma do tego prawo.

Ale może lepiej pojechać ostro – Return zaczął się podniecać. – Atakować rząd... Nikt tego wtedy nie podpisze.

Nie bądź za mądry – warknął Szabliński. – Sam widzisz, że za bardzo ci nie wychodzi. My swoje wiemy. – Zadra pokiwał głową. Return umilkł upokorzony. Patrzył na swoich rozmówców. Stolik, przy którym siedzieli, łączył kawiarnię z miastem; nie dawał jej odpłynąć. Umówili się, że przeczyta list przez telefon, pod którym Szabliński będzie czekał następnego dnia.

Jesion, z którym spotkał się godzinę później, nie zgadzał się. Pragnął piętnować bicie, wymuszanie zeznań i niesprawiedliwe wyroki, a także solidaryzować się z KOR-em. Nie było wyjścia. Zadecydować miało zebranie w akademiku następnego dnia. Rano, telefonicznie, wraz z porcją ostrych uwag od Szablińskiego, coraz bardziej spanikowany Return otrzymał instrukcje, aby tonować jak najbardziej tekst, chociaż tłumaczył, jak bardzo jego możliwości są ograniczone. Podjął próbę. W zadymionym pokoiku akademika, gdzie dusił się strach i narastał gniew, usiłował zmienić nastrój. „Wszyscy chcemy pisać samą prawdę”, zaczął. Potem tłumaczył, że najważniejsza jest liczba tych, którzy podpiszą. Każdy podpis to publiczna deklaracja. A autorzy listu powinni zrozumieć, że im radykalniejsze będą sformułowania, tym mniejsza liczba podpisów. Osiągnął tylko połowiczny sukces. Potem, ku zdumieniu wszystkich, okazało się, że list podpisało nie pięćdziesięciu – jak obawiali się jego autorzy, stukający od pokoju do pokoju w akademikach i zatrzymujący słuchaczy wykładów, i na co liczyli Szabliński i Zadra, a także Return, kiedy był z nimi, bo kiedy był w akademiku porwał go entuzjazm buntu – ale ponad pięciuset studentów. Następna rozmowa z Szablińskim była cierpka, choć spokojniejsza niż się obawiał.Niedługo potem Szabliński wspomniał, że na studiach kolegował się blisko z bratem Karoli. To wtedy Return uznał, że pojawiła się szansa, o której myślał już od jakiegoś czasu i której szukał coraz bardziej namiętnie. Wykorzystał ją przy kolejnym spotkaniu z Zadrą. W jednym z ostatnich zdań zauważył, że obawia się bliskich relacji funkcjonariuszy ze śledzonym przez nich środowiskiem. Nagabywany przez rozmówcę, wspomniał, zaznaczając, że jest to wyłącznie przykład, gdyż akurat ta sprawa nie budzi w nim żadnego niepokoju, pośrednią relację Karoli z Szablińskim.

W trakcie któregoś spotkania zapytał kapitana o Strunę.

Nie obawiaj się – funkcjonariusz przyjrzał się mu z uśmieszkiem. – Pracujemy nad nim. Siła reedukacji, rozumiesz – na twarzy Szablińskiego rozlewała się satysfakcja. – A może nawet resocjalizacji? W każdym razie, nie poznasz swojego przyjaciela, jak wyjdzie. Nie poznasz. To będzie już zupełnie inny człowiek! Nie pytaj o szczegóły – kapitan był samą czułością. Return nie pytał.

Jakiś czas później zdecydował się na operację. Długo się wahał. Gra była bardzo ryzykowna, a szanse ograniczone, ale przypominając sobie śmiech Szablińskiego („Nawet wobec ciebie zadziałało”), zdecydował się. Może uznał, że Szabliński wie o nim za dużo, a może najważniejsza była sprawa Struny?

Wyciągnął Karolę na spacer. Tłumaczył, że liczy na jej dyskrecję i zaangażowanie. I rzeczywiście liczył. Chodząc po rynku, kazał jej obiecać absolutną tajemnicę, gdyż jakikolwiek wskazujący go przeciek nie tylko spaliłby jego źródło, ale i dla niego byłby niezwykle niebezpieczny. Gdyż to on, Return, dostał w miarę pewną informację, że w ich grupie działa agent o pseudonimie Żak. Aktywność jego jest niezwykle szkodliwa i być może ma związek z prowokacją przeciw Danielowi. Return wymyślił sposób na zdemaskowanie go. Karola miała publicznie, na zebraniu, oświadczyć, że wie o kolaborancie używającym tego właśnie pseudonimu. Miała zadeklarować, że daje mu czas na przyznanie się. Inaczej, miała oświadczyć Karola, w nieodległym terminie zdemaskuje go publicznie. Postawiony w takiej sytuacji agent musi wykonać pochopny ruch, tłumaczył Return, a w efekcie zdradzić się. Użycie własnego pseudonimu było ryzykowne, ale przemyślał wszystko dokładnie. Podjął wyzwanie.

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka