Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
217
BLOG

Rozdział Szesnasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 8
Deklaracja Karoli nie wywołała specjalnego wrażenia. Właściwie mało kto się nią zainteresował. Witecki zaczął wprawdzie dopytywać o szczegóły, ale Adamski oświadczył kpiąco, że chodzi nie tylko o Żaka, ale o wszystkich innych agentów i on też zadecydował, że należy ich wreszcie ujawnić. Ktoś wybuchnął śmiechem. Dziewczyna zagrała scenkę niespecjalnie przekonująco i być może to zadecydowało, że prawie nikt nie potraktował poważnie jej oświadczenia. Wyglądało ono raczej jak wybuch histerii, zwłaszcza że po wygłoszeniu go, przestraszona Karola, przysiadła w kącie, nie odpowiadając na pytania. Return był nawet zadowolony. W mieszkaniu Halinki, jak wszędzie, gdzie się zbierali, był podsłuch. Dowód był czarno na białym.Zadzwonił do Zadry. Usprawiedliwiał się. To miała być zupełnie wyjątkowa linia i Return tłumaczył, że sprawa jest szczególna. Nie musiał udawać. Był zdenerwowany.

Spotkali się w „Czarnym kocie”, kawiarence na Rynku Podgórskim. Return powtórzył to, co powiedziała Karola.

Znają mój pseudonim – podniósł głos, aby zaraz opanować się. – Chcę porozmawiać z Nowakiem. (Nowaka przedstawili mu w jego biurze na Placu Wolności, gdzie trafił przywieziony na przesłuchanie). Wycofuję się. Nie mogę działać w takich warunkach. To naprawdę niebezpieczne. Nie zdajecie sobie sprawy, jak oni potrafią być nieobliczalni. Jeśli Leon nie umie utrzymać języka za zębami, nie mogę z nim współpracować. Nic nie rozumiem, ale nie mogę...

Zadra był spokojny i kazał się mu uspokoić. Do Nowaka zawieźli go dwa dni później. Zgarnęli go spod uczelni. Chciał uciekać, ale było już za późno. Widziało go kilkoro kolegów. Funkcjonariusze poszarpali go nawet i wepchnęli do gabinetu Nowaka. Return powtórzył swoje kwestie. Był zdecydowany.

W porządku. Ma pan rację. Szabliński przeniesiony zostaje do wydziału dokumentacji. Na razie. To już koniec jego kariery. Pan póki co będzie kontaktował się z Zadrą. Później znajdziemy kogoś, kto ma trochę więcej czasu i będzie do pana pasował.

Następny raz Szablińskiego spotkał wczesną wiosną dziewięćdziesiątego roku. Ktoś podszedł do niego na krakowskim rynku i złapał za łokieć. Return nie był jeszcze znany i nie przyzwyczaił się do reakcji wielbicieli. Przestraszył się.

Co? Nie poznajesz mnie? – ktoś wysyczał mu z bliska w twarz. Dopiero wtedy rozpoznał go. Na moment struchlał.

Czemu mi to zrobiłeś? – Szabliński był bardziej rozżalony niż wściekły. – Przecież byliśmy kolegami? Mogłeś mi powiedzieć. Nie miałem z tym nic wspólnego. Naprawdę byłem dyskretny i ty o tym wiedziałeś. O co ci chodziło?

Return wyrywa łokieć i uspokaja się. Szabliński nie jest groźny, tylko żałosny. Skarży się, chociaż mógłby być niebezpieczny.

Nie wiem, o co ci chodzi. To nie ja opowiadałem o Żaku i nie ja podjąłem decyzję, aby cię odsunąć, a potem zwolnić. Do swoich przełożonych miej pretensję. To pewnie byli ci źli ubecy. – Szabliński nie rozumie, ale Return znowu czuje triumf. Łysawy, misiowaty funkcjonariusz w pikowanej, ortalionowej kurtce nie jest w stanie już przestraszyć nikogo. Nawet jego wąsy wiszą teraz smętnie i nie przypominają tamtego ubeckiego szyku sprzed lat.

Poczekaj, musimy pogadać. Przecież byliśmy kumplami! – powtarza Szabliński, idąc obok niego, coraz bardziej bezradny i żałosny.

Teraz nie mam czasu. Może później. Daj mi swój telefon – Return chwyta jego wizytówkę i oddala się, nie słysząc, jak Szabliński dopomina się o jego namiary. Za chwilę, zanim ją wyrzuci, odczyta na niej „Konfekcja damska”. Telefonuje jednak do Nowaka.

Spotkałem Szablińskiego. No... tego funkcjonariusza, który wciągnął mnie do resortu. Potem trzeba go było wywalić za niedyskrecję – tłumaczy, uświadamiając sobie, że rozmówca nie łapie, o kim mowa.

Aaa, o tego chodzi, zapomniałem o nim. No i co z tego, że go spotkałeś? Po to do mnie dzwonisz? – w głosie Nowaka dźwięczy niepokojąca nuta.

Straszył mnie, groził – Return orientuje się, że rzeczywiście jest zdenerwowany.

Aaa, tak. O to chodzi. Masz na niego namiary?

Niestety, przepraszam, dał mi wizytówkę, ale wyrzuciłem, przepraszam, byłem zdenerwowany... Pamiętam, że ma jakiś sklep z damską konfekcją...

Z damską konfekcją? To dobrze. Trudno. Następnym razem trzymaj wizytówki. Tym razem będziemy musieli sobie dać bez niej radę. W porządku. Masz już z nim spokój. Nie masz co się bulwersować. – Nowak miał rację. Return nie spotkał już Szablińskiego.

Po zamknięciu Struny Jola wpadła w dziwny stan. Całymi dniami nie ruszała się z mieszkania, często nie wstawała z łóżka, wpatrywała się godzinami w okno, nie robiąc nic i odmawiając rozmowy. Kiedy indziej krzątała się z gorączkową aktywnością. Wymyślała wtedy najdziwniejsze petycje, które usiłowała wysyłać do przewodniczącego Rady Państwa, I sekretarza KC PZPR, a nawet sekretarza ONZ-u. Biegała po jakichś urzędach, skąd wracała upokorzona i, nie odpowiadając na pytania Returna, zachłystywała się dymem przygyryzając papierosa. Często na krawędzi popielniczki, na rogu stołu czy szafki tlił się niewypalony papieros, promieniem dymu sięgając sufitu, gdy Jola wyciągała już z paczki i zapalała następnego. Pokrzykując na nią Return zbierał papierosy, których żar nadgryzał już krawędź mebla. Nie uzyskiwał żadnej reakcji. Bał się, że Jola spowoduje pożar. Czasami napady lęku o nią, o to, że mogła sobie zrobić coś złego, powodowały, że z trudem opanowywał się, aby nie jechać do niej natychmiast. Tymczasem ona umawiała się z jakimiś dziwnymi ludźmi: działaczami SZSP, stażystami dziennikarskimi, którzy podobno mieli dojście do ważnych redaktorów, podstarzałymi facetami pod czterdziestkę, którzy, jak mówiono, znali tych, których znać należy... W okresach nadaktywności liczyła, że ma szansę pomóc Danielowi i gotowa była zrobić w tym celu wszystko. Karola, jej współlokatorka, kręciła głową z dezaprobatą. Jola pojechała także na kilka dni do Warszawy, aby zwrócić się o pomoc do przyjaciół z KOR-u. Wróciła wściekła.

Mówią, że sam się wpakował i nie sposób nic zrobić. Najlepiej byłoby przemilczeć sprawę i doczekać amnestii. Ciekawe, czy to samo mówiliby, gdyby chodziło o jednego z nich?! – wyrzucała z siebie oddychając dymem. Jednak nawet w ich otoczeniu przeważać zaczynały opinie, że Daniel napytał sobie biedy w dużej mierze na własne życzenie. Return starał się być bezstronny. W prywatnych rozmowach nie mógł jednak nie wspomnieć o niebywałej lekkomyślności swojego przyjaciela. Zwłaszcza, że jego sprawa powinna stać się lekcją dla nich wszystkich. Zresztą, z czasem o Danielu mówiono coraz mniej. Jola chudła w oczach. Jej rysy wyostrzały się.

Return poświęcał jej dużo czasu. Zgadzała się na to nieuważnie i obojętnie. Tylko czasami obejmowała go mocno i patrzyła w oczy powtarzając:

Nawet nie wiesz, jaka jestem ci wdzięczna.

Return przyjmował rolę przyjaciela. Na początku wyobrażał sobie, że czas zmieni ich relacje. Struna zniknął przecież, oddalał się, rozmazywał, a oni zostawali sami. I Jola powinna zacząć rozumieć, że to on, Return, jest jej przeznaczeniem. Powinna wybrać go, odkryć ponownie, docenić. Zrozumieć, jak bardzo przewyższa ich otoczenie i Strunę, którego wszystkie pozy, wszystkie role były tak czytelne, że aż stawał się groteskowy. Gdyby Jola mogła zrozumieć jego, Returna, pozycję, tę szczególną funkcję sytuującą go ponad nimi, ponad rozumieniem ich wszystkich i tych, którym zdawało się, że się nim posługują, i tych, dla których był tylko jednym spośród nich!... Tak często miał ochotę opowiedzieć jej o wszystkim, zwierzyć się, zawierzyć i oddać się jej, ale wiedział, że nawet ona nie potrafi tego zrozumieć. Jeszcze... Musiał więc powstrzymywać się, kiedy ogarniała go czułość i chciał mówić wszystko, a tylko głaskał jej włosy, czego ona zdawała się nie zauważać.

Sytuacja między nimi nie zmieniała się. Tygodnie, a potem miesiące płynęły, a Jola niemal go nie dostrzegała. Return zaczynał się godzić ze swoim statusem niewidzialnego opiekuna. Znajdywał w nim uspokojenie. Odkrywał kolejne pokłady czułości, kiedy prowadził ją pijaną do łóżka, gasił jej papierosy, siedział przy niej, opowiadając jej lektury i filmy. Czasami wczesnym przedpołudniem wpadał do jej mieszkania, gdy wiedział, że Karola jest już na zajęciach, przynosząc bułki, masło i biały ser. Udawało się mu wtedy wyjąć papierosa z ust ledwie przebudzonej i półprzytomnej jeszcze, nakłonić ją do jedzenia przytulając i głaszcząc po głowie. Martwił się o jej egzaminy. Pilnował ich terminów i zmuszał ją do przeglądania materiału, przepytywał i podpowiadał, tłumaczył. W pewnym momencie uświadomił sobie, że zaczyna mu to wystarczać. Było to cierpkie pogodzenie się z rzeczywistością. „Popatrz na siebie” – przemawiał do lustra w łazience w akademiku w tych rzadkich chwilach, kiedy znajdował się tam sam – „czy tak może wyglądać romantyczny kochanek, zdobywca kobiecych serc?” Samotnie spacerował Błoniami rozpoczynającej się jesieni. Jola nie chciała chodzić na bezcelowe spacery, tylko z rzadka udawało się namówić ją na kino, a potem, niekiedy, na kawiarnię. Zmierzch miał gorzkawy smak. Słońce już zaszło i coraz rzadsze światło sączyło się nie wiadomo skąd. Chodził czekając na noc, jak tyle razy wcześniej z Danielem. Jego życia osobistego było coraz mniej, rozcieńczało się, jak światło w nadchodzącej nocy. Powinien pogodzić się ze swoją pozycją przy Joli, tak jak nauczył się godzić z tyloma innymi sprawami. Może lepiej, że pozbywał się rojeń o indywidualnym spełnieniu. Wiedział przecież dobrze, jak iluzoryczne bywają monady osobistego, rodzinnego szczęścia. Jak wydane są na łup losów zbiorowych, które on współtworzył i angażował się w nie coraz głębiej. Czasami ze swoimi kolegami z Placu Wolności poddawał próbie związki, które wydawały się tak gorące, a okazywały tak kruche. Z pasją entomologa obserwował zachowania mężczyzn odkrywających zdrady swoich ukochanych, kobiet dowiadujących się, że nie są jedynymi. Tak łatwo można było manipulować tymi namiętnościami. Tak łatwo, posiadając informacje, można było kształtować losy, budzić namiętności, zabijać je...

Tym bardziej pochłaniała go polityka, która stawała się historią. Tak samo angażował się w opozycyjną działalność ich grupki, jak i tych, którzy kontrolowali ją, swoich mocodawców, albo, jak myślał coraz częściej, swojej firmy. Dopiero z czasem zaczął to rozumieć. Firma była stabilizatorem, nie pozwalała na eksplozję w kraju, w którym tak o nią łatwo, chroniła przed największym niebezpieczeństwem. Ściany na Placu Wolności widziały już tyle: heroicznych deklaracji i drobnych świństewek, załamań i targów, obietnic i oszustw, manipulacji i zdrad. Ten budynek nie mógł już mieć złudzeń i dlatego pełnił tak ważną rolę. Dojrzewała w nim mądrość instytucji przekraczająca nieskończenie znikome intelekty jej pracowników. Ale on, Return, był w niej kimś szczególnym. Łączył dwa skazane na symbiozę światy. Ci, którzy decydowali na Placu Wolności, sam budynek, jego mądrość płynąca z doświadczenia pozwalała rozumieć, że po to, aby utrzymać to, co jest, nie zginąć w gigantycznej eksplozji, potrzebne są zmiany, ewolucja. I to on, Return, wsączał jej pierwiastek w otwierające się przed nim mury. Z zadymionych akademików, ciasnych stancji wnosił powiew buntu, który przekładał na racjonalny konkret. Stopniowo pozwalał rozumieć tym decydującym, tym mądrzejszym: Szablińskiemu, Zadrze, Nowakowi, a za ich pośrednictwem tym wyżej, że trzeba mediować, krok po kroku tkać siatkę porozumienia i wspólnych interesów i to on, Return, jest wcieleniem jej ducha.

Wieczorami pisał swoją pracę magisterską „Motyw odbicia w poezji Leśmiana na tle poezji Młodej Polski i okresu międzywojennego”. Po pierwszych rozdziałach promotor był zachwycony. Sugerował rozwinięcie jej w pracę doktorską. „Część odda pan jako magisterium i potem niewiele więcej niż rok potrzeba będzie dla przekształcenia jej w pracę doktorską. A wtedy...” – promotor zawiesił głos. Obaj wiedzieli o co chodzi. Od pierwszego roku studiów wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli ktoś pozostać ma jako pracownik naukowy na uczelni, to będzie to Return, tak jak od dwóch lat wszyscy wiedzieli, że nie jest to możliwe. Promotor łudził się, a może chciał tylko udawać naiwność...

Deszcze jesieni gęstniały, przesączały wszystko coraz chłodniejszym oparem, kiedy na plantach naprzeciw Collegium Novum dwóch cywili ujęło go pod ramiona, aby wprowadzić czy raczej wrzucić do brązowego fiata, który czekał tuż obok na Podwalu. Return mógłby przyzwyczaić się już do tej formy zaproszeń, ale chociaż przekonywał się, że nie grozi mu nic, za każdym razem ogarniała go nieomal panika. Zanim doszedł do siebie, zwykle dopiero w samochodzie, przelatywały mu przez głowę z nieprzytomną prędkością obrazy ostatnich dni, w których poszukiwał swojej winy równie gorliwie co bezskutecznie. Kilka razy prosił swoich opiekunów, aby chociaż sygnalizowali mu, kiedy mają zamiar przywieźć go na Plac Wolności. Zgadzali się i nie zmieniało się nic. Niekiedy przychodziło mu przez głowę, że świadomie przypominają mu o jego statusie i zależności. Tym razem funkcjonariusze, którzy całą drogę spierali się o ostatni mecz Wisły z Cracowią, wprowadzili go do Zadry.

Poczekajmy chwilę – przerwał żale Returna gospodarz, kiedy zostali już sami. I rzeczywiście, za moment, do gabinetu wkroczył Nowak. Uścisnął dłoń Returna, ale potem nie zabierał głosu, choć jego obecność dodawała spotkaniu powagi.

Myśleliśmy długo o twojej pracy na uczelni – rozwijał Zadra. On również zaproponował Returnowi przejście na ty. – I nie da się. Musisz zrozumieć. Nikt by nie uwierzył, że dostałeś ją bez naszej zgody. Zaczęliby cię podejrzewać. A sam tego przecież nie chcesz. Zresztą byłoby to takie niepedagogiczne – roześmiał się swoją nieruchomą twarzą. – Ktoś nam podskakuje i ma z tego same korzyści. Ale nie przejmuj się – Zadra zawiesił głos. Nowak pokiwał głową. – Załatwiliśmy ci pracę w Jagiellonce. Największa biblioteka w kraju – rozmarzył się funkcjonariusz. – Przecież wiemy, co cię kręci. Dostaniesz dobre, samodzielne miejsce. Sam będziesz sobie panem. Nic do roboty, chyba że będziesz chciał coś zorganizować. Robota od zaraz. Jeśli chcesz. I niezła pensyjka jak na bibliotekarza. Zresztą chyba nie narzekasz, że cię nie doceniamy. A o uczelni pomyślimy w przyszłości.

Od jakiegoś czasu Return czuł przyjemność posiadania pieniędzy. Zapraszał i stawiał. Mógł pomagać Joli. Wcześniej wegetował, jak wszyscy w ich grupce, i nawet nie odczuwał tego szczególnie boleśnie. Żyło się tak, jak to było możliwe. Pieniędzy brakowało na wszystko, bywali głodni, ale można było przeżyć. Teraz odkrył wartość zasobnego portfela. Relatywnie zasobnego.

Pracę obronił na piątkę. Promotor podszedł do niego z kwaśnym uśmiechem.

Panie Janku... Wie pan, nic się nie dało... Może w przyszłości... Sam pan rozumie.

Mijały kolejne miesiące. Zaczęła się wyjątkowo ostra zima. Jola zaczynała dochodzić do siebie. Coraz rzadziej przeżywała napady ekscytacji, kiedy próbowała przyśpieszyć amnestię, i rzadziej wpadała w stan letargu. Stopniowo przyzwyczaiła się nawet do faktu, że korespondencja z Danielem była stale wstrzymywana i ograniczana. List raz na miesiąc okazywał się osiągnięciem. Nawet to przestało wywoływać u niej napady furii. Stopniowo Return skłonił ją do rozpoczęcia pisania magisterium. Pomagał, niektóre fragmenty pisali razem, a nawet Return był bardziej ich autorem. Praca postępowała. I wtedy wyszedł Daniel.

Chyba nie zawiadomił nikogo, nikt więc nie czekał na niego pod bramą. Potem również unikał spotkań. Return pamiętał rozmowy z najbliższymi: Adamskim, Karolą, Witeckim, w których przebijało rozczarowanie i żal do byłego przyjaciela. Twierdzili, że liczyli na Strunę, czekali. Miał stać się na powrót liderem. Tymczasem unikał ich. Return nie wiedział, co działo się z nim w więzieniu. Pamiętał ostatnie spotkanie z Szablińskim, który nie podejrzewał jeszcze niczego. Na pożegnanie rzucił Returnowi nieomal od niechcenia:

A ten, twój przyjaciel, Struna... zobaczysz jak się zmieni... – Return nie zastanawiał się nad tym, nie chciał zgłębiać tych słów. Chyba jednak liczył na Strunę. Tylko co to mogło wtedy znaczyć?

Teraz, dwadzieścia pięć lat później, znowu na Placu Wolności spogląda w lewo na ciemną bryłę znajomego budynku. Nie ma już Placu Wolności, jest Plac Inwalidów. Naprzeciw dawnej komendy nie ma już kina „Wolność”. Co to jest wolność? To kino, naprzeciw którego znajduje się komenda SB – informował żart z tamtych czasów. Return nie wie nawet, co mieści się dziś w dawnej siedzibie SB. Odwraca się, i tak, jak ćwierć wieku temu, podchodzi do przejścia, żeby doczekać zielonego światła, przejść Aleje i pójść dalej Karmelicką. Ciemny deszcz siecze już ostro. Rozżarzona brązowo-wodna mgła. Wszędobylska wilgoć przeciska się przez płaszcz, garnitur, koszulę i bieliznę, drąży pory skóry. Wypełnia chłodem. Return decyduje się i skręca w dół, w podziemia kawiarni „Lamus”. Wtedy gwarnej i tłocznej – dziś pustawej i cichej. Tylko wnętrze pozostało takie samo... Co myślał wtedy, dwadzieścia pięć lat temu, o Strunie?

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka