Dorota Kania Dorota Kania
2894
BLOG

Kto artystom "narobił" na głowy

Dorota Kania Dorota Kania Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 64

„Ja się czuję, jakby ktoś na mnie srał cały czas, to jest coś okropnego” – mówiła we wrześniu 2017 r. w Radiu Zet Krystyna Janda w kontekście sytuacji politycznej. Minęły trzy lata i niewiele się zmieniło w podejściu artystów do rzeczywistości. Platforma Obywatelska jawi im się jako wzór cnót i wyspa wolności, chociaż to właśnie za rządów PO zabrano artystom pieniądze, a sztuka stała na żenująco niskim poziomie.

"Tamta władza lubiła artystów. Już nigdy nie będzie nam tak dobrze” – mówiła w 2011 r. w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” Olga Lipińska w odniesieniu do władz PRL. Dziś wydaje się, że artyści mentalnie tkwią w czasach komuny – ten syndrom dotknął nawet tych, którzy czasów PRL nie pamiętają.

Generalnie chodzi o stan, w którym artyści żyją za pan brat z władzą, nawet jeżeli ona nimi pogardza. Jest jednak swoja, nie wymaga od nikogo rozliczeń i lustracji, nie zagląda w papiery z archiwów IPN, uznaje „wolność, równość, braterstwo”, czyta „Gazetę Wyborczą”, ogląda TVN i jest tak bardzo europejska. Nic to, że w PiS jest znacznie więcej intelektualistów i naukowców niż w PO; że są to ludzie, którzy w czasach PRL zachowali twarz i honor, że nie przeszli na stronę bezpieki. To nie ma żadnego znaczenia dla twardego elektoratu PO, jakim jest właśnie część artystów.

„Nasi” i „obcy”

Przed każdymi wyborami następuje wzmożenie wśród aktorów i wszelkiej maści artystów. Nawołują, aby głosować na kandydatów Platformy Obywatelskiej i „odsunąć PiS od władzy”. I zawsze jest taka prawidłowość: polityk, który pozostaje w PiS, jest postrzegany jako cham, burak i prymityw, ale po przejściu do PO staje się krynicą mądrości. Wystarczy przypomnieć, jak traktowano Radosława Sikorskiego, Romana Giertycha, Kazimierza Marcinkiewicza, Michała Kamińskiego czy Kazimierza Michała Ujazdowskiego, gdy byli w rządzie PiS–Liga Polskich Rodzin–Samoobrona. Powstawały dowcipy na ich temat i mało wybredne żarty kabaretowe. Sytuacja się diametralnie odmieniła, gdy odeszli z PiS i zostali politykami bądź sympatykami PO: byli traktowani jak swoi, z należytą powagą i szacunkiem. A to, że musieli wcześniej złożyć samokrytykę, jak nie przymierzając za czasów Lenina i Stalina, to już zupełnie inna historia. 

Nie zapomnę, jak zaraz po zwycięstwie koalicji PO–PSL w październiku 2007 r. przez TVN przetoczyły się tabuny artystów, którzy pletli androny i piramidalne bzdury, jak to ludzie nagle „zaczęli się do siebie uśmiechać” i jak „wszędzie zapanowała przyjazna atmosfera”. Prym w opowieściach na temat „przywracania normalności” wiódł oczywiście dyżurny krytyk PiS Zbigniew Hołdys.

Mann, Niedźwiecki i inni dla Komorowskiego

Z wypowiedzi artystów wynikało, że po objęciu rządów PO–PSL nastanie „normalność” (czytaj: eldorado finansowe). I część artystów rzeczywiście się nie zawiodła: spłynęły kontrakty reklamowe, zamówienia, role.

Zapewne mało kto dziś pamięta, że osiem miesięcy po katastrofie smoleńskiej do Warszawy na zaproszenie ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego przyjechał Dmitrij Miedwiediew. Jednym z elementów wizyty był udział prezydentów w koncercie, na którym artyści śpiewali piosenki Włodzimierza Wysockiego. Koncert powstał według scenariusza i w reżyserii Jerzego Satanowskiego, a do udziału w nim zaproszono m.in. Artura Barcisia, Margitę Ślizowską i Annę Ozner.

Dla Miedwiediewa śpiewał także Maciej Maleńczuk. Piosenkarz wziął też udział w koncercie w siedzibie Programu III Polskiego Radia „Przeboje Radia Luksemburg”, który poprowadzili Marek Niedźwiecki i Wojciech Mann. Utwory The Beatles, The Doors czy Led Zeppelin wykonali Maciej Maleńczuk, Ania Rusowicz i Mieczysław Szcześniak. Koncert został zorganizowany specjalnie dla książęcej pary Luksemburga, księcia Henryka i księżnej Marii Teresy, oraz dla Bronisława i Anny Komorowskich.

Wtedy jakoś nie było utyskiwań na rządzących, na „romans tronu z artystami”, a tym ostatnim nikt nie „robił” na głowy. Wręcz przeciwnie, przychodzili do Pałacu Prezydenckiego czy Belwederu, pokazywali się bez żenady w towarzystwie polityków. I były kontrakty reklamowe – m.in. Maciej Maleńczuk wystąpił w reklamie promującej Meritum Bank, komercyjny bank z siedzibą w Gdańsku, który funkcjonował w latach 2008–2014.

Cięcia w ciszy, wrzask po wyborach

W czasie rządów PO–PSL zostało zabrane artystom 50 proc. kosztów uzyskania przychodu (przywrócił to dopiero rząd PiS), co nie spotkało się praktycznie z żadnymi sprzeciwami. Artystom, którzy mieli „swoją” władzę, nawet do głowy nie przyszło, by zaprotestować, by głośno wyrazić wobec tych przepisów dezaprobatę, nie mówiąc już o jawnym buncie. Zamiast walczyć o swoje prawa, woleli w wyborach w 2015 r. popierać Bronisława Komorowskiego – na jego liście poparcia znaleźli się m.in.: Jan A.P. Kaczmarek, Janusz Anderman, Filip Bajon, Ewa Braun, Maciej Englert, Andrzej Grabowski.

Po zwycięstwie PiS artyści jęli krzyczeć o łamaniu praw, konstytucji itd. Po zwolnieniach i odejściach aktorów z Teatru Polskiego we Wrocławiu zaczęto budować czarną legendę wicepremiera, ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego – powstał Teatr w Podziemiu, pisano manifesty. Artystów wspierał wrocławski poseł Krzysztof Mieszkowski (Nowoczesna), który jako dyrektor Teatru Polskiego gigantycznie go zadłużył, doprowadzając niemal do ruiny.

Problemy Mieszkowskiego rozpoczęły się w 2014 r., wtedy wszczęto procedurę odwołania go z funkcji. Jak pisały media, Teatr Polski był zadłużony na ponad 800 tys. zł, a przez nieopłacone rachunki, niedługo przed planowaną premierą „Wycinki” Krystiana Lupy, w budynku odcięto ciepłą wodę i ogrzewanie. W 2015 r. Teatr Polski wystawił spektakl pt. „Śmierć i dziewczyna”, w którym wystąpili aktorzy porno. Minister Piotr Gliński zażądał wstrzymania tej premiery. Przeciwko obrazoburczemu spektaklowi protestowało wiele środowisk, w tym także sami artyści.

Warto zwrócić uwagę na to, że gdy za czasów rządów PO wyrzucano z pracy artystów (m.in. aktorów), media i środowiska popierające Platformę siedziały cicho. Tymczasem gdy dyrektorzy teatrów mianowani już za rządów PiS usiłowali wprowadzić jakiekolwiek zmiany, natychmiast spotykało się to z wrzaskiem i awanturą. Padały i padają słowa, które powszechnie są uznawane za niecenzuralne. Oprócz wyzwisk sypią się mało wybredne żarty i kompromitujące ich autora kpiny; w tych celuje pisarka Maria Nurowska.

Artyści, którzy publikują w sieci durnowate filmiki popierające kandydata opozycji, nie widzą swojej śmieszności, nie dostrzegają, że stali się karykaturą swojego zawodu.

Nikt im nie odmawia prawa wyboru; każdy przecież może głosować, jak chce. Chodzi jednak o styl i o uleganie zbiorowej histerii wytworzonej wokół nieistniejącego problemu, sprawy całkowicie oderwanej od rzeczywistości. Propaganda, specjaliści od PR i politycy opozycji tak skutecznie wmówili niektórym artystom „zamordyzm” i „faszyzm” PiS, że ci biedni aktorzy przyzwyczajeni do grania ról w to uwierzyli. Uwierzyli w to także niektórzy przedstawiciele innych artystycznych zawodów. Czują się zaatakowani i przyjmują strategię obronną kwiczoła (dla tych, co nie wiedzą: kwiczoł podczas ataku opryskuje napastnika swoimi odchodami). Jest na to jedyna rada: terapia, która pozwoli na prawdziwe postrzeganie rzeczywistości.



 

Dziennikarka, pisarka ( "Resortowe dzieci" i nie tylko), scenarzystka, reżyser

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura