Dorota Kania Dorota Kania
933
BLOG

Siła i narodowy kapitał czwartej władzy

Dorota Kania Dorota Kania Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Media, podobnie jak inne podmioty rynku, działają w określonej sytuacji politycznej, ale mają uprzywilejowaną rolę. Wiedzą to nasi zachodni sąsiedzi, którzy jak źrenicy oka strzegą własnych mediów i nie wpuszczają do nich żadnego zagranicznego inwestora. W Polsce doszło do kompletnej paranoi – gdy PKN Orlen, narodowy koncern paliwowy, odkupuje od niemieckiego wydawcy Polskę Press (przy czym „Polska” to tylko w nazwie), podnosi się krzyk ze strony liberalno-lewicowych mediów, których właściciele niekoniecznie są obywatelami RP.

Zakup niemieckiej medialnej grupy wydawniczej przez PKN Orlen był najważniejszym wydarzeniem medialnym w 2020 r. Nagle okazało się, że w polskie ręce przechodzi ponad 170 tytułów, w tym m.in. 20 lokalnych dzienników, ponad 500 portali internetowych, drukarnie, agencja informacyjna obsługująca gazety w regionach. Media, które poczuły się tą transakcją zagrożone, opanowała histeria, chociaż przez lata nie przeszkadzało im, że opinię publiczną w Polsce kształtują zagraniczni wydawcy. Jak już wspomniałam wcześniej, Polska Press nie miała nic wspólnego, poza nazwą, z polskim kapitałem – właścicielem grupy był niemiecki holding Verlagsgruppe Passau. Przez lata sukcesywnie, i to nie tylko Verlagsgruppe Passau, lecz także inni, głównie niemieccy wydawcy za relatywnie niewielkie pieniądze przejmowali polskie media, uprawiając na ich łamach własną politykę.

Od socjalizmu do kapitalizmu

Praprzyczyny wyprzedaży polskich mediów zachodnim koncernom trzeba oczywiście szukać w okresie transformacji ustrojowej, a ściślej mówiąc w 1989 r. Wtedy jedynym monopolistą był koncern Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch” (RSW). W marcu 1990 r. decyzją ówczesnego premiera Tadeusza Mazowieckiego powołano Komisję Likwidacyjną ds. RSW „Prasa-Książka-Ruch”, na czele której stanął Jerzy Drygalski, opozycjonista, doradca w biurze pełnomocnika rządu ds. przekształceń własnościowych, późniejszy wiceminister przekształceń własnościowych. Jerzy Drygalski powołał pełnomocników terenowych komisji likwidacyjnej; co ciekawe, jej wiceszefem był zastępca redaktora naczelnego „Gazety Gdańskiej”, szerzej zupełnie wówczas nieznany młody człowiek – Donald Tusk. Komisja likwidacyjna zmieniała redaktorów naczelnych lokalnych gazet, wydawała zgody na zakładanie spółdzielni dziennikarskich. Kilkadziesiąt redakcji nie otrzymało zgody, a te, które ją dostały, borykały się z ogromnymi trudnościami finansowymi, poza nielicznymi, w tym tygodnikiem „Polityka”, który korzystał z umocowania wynikającego z układów w PRL. Zarząd RSW na siedem dni przed uchwaleniem ustawy o likwidacji koncernu podjął decyzję o usamodzielnieniu się „Polityki”. Nie tylko przekazano prawa do tytułu nowemu Wydawnictwu „Polityka”, ale zadbano o papier i środki na płace, a nawet umorzono długi i postanowiono udzielić kredytu.

Jaki był skutek tej prywatyzacji, można się było przekonać dopiero po pewnym czasie, a fatalny przebieg prac komisji likwidacyjnej RSW i efekty jej działania totalnie skrytykowała Najwyższa Izba Kontroli, o czym można się przekonać, czytając protokół kontroli NIK z lipca 1992 r.

Powstała na rynku medialnym sytuacja doprowadziła do masowej wyprzedaży polskich tytułów – beneficjentami zostali głównie niemieccy wydawcy, zwłaszcza w Polsce Zachodniej – od Szczecina po Wrocław – oraz na Pomorzu. 

Historia komisji likwidacyjnej RSW pokazuje, że od samego początku III RP nie było żadnych liczących się sił po stronie opozycji, które chciałyby lub potrafiły złamać monopol prasowy byłych dziennikarzy frontu ideologicznego i redakcji ukształtowanych w stanie wojennym przez kontrolerów ze Służby Bezpieczeństwa. 

Niemiecka narracja 

Media, chętnie nazywane czwartą władzą, w rzeczywistości przez całe lata były pierwszą władzą: to one nadawały polityczne trendy, doprowadzały do dymisji ministrów, faworyzowały jednych polityków, innych skazując na swoistą banicję. Mając tak potężną broń w rękach, można było realizować nawet najbardziej karkołomne plany, dlatego bardzo szybko na polskie tytuły znaleźli się nowi, zachodni nabywcy, głównie zza Odry. A ci skupili się przede wszystkim na reprezentowaniu swojej wersji historii, swojej percepcji rzeczywistości i polityki. By się o tym przekonać, wystarczy przejrzeć archiwalne wydania chociażby „Gazety Wrocławskiej”. Przykładem jest m.in. narracja dotycząca reparacji wojennych. Gdy w Polsce podejmowane są działania dotyczące uzyskania od Niemiec pieniędzy za gigantyczne straty poniesione w czasie II wojny światowej, ze wspomnianej gazety mogliśmy się dowiedzieć: „Nie ma realnych szans na reparacje od Niemiec. Współcześnie nie stosuje się już odszkodowań wojennych” (rozmowa Tomasza Rozwadowskiego z dr. Pawłem Kowalskim, prawnikiem z Uniwersytetu SWPS, 29 marca 2019 r.).

Przez lata sukcesywnie ta narracja stawała się coraz bardziej agresywna – chodziło o wyrobienie w Polakach kompleksów, zamianę ofiar na sprawców, co miało doprowadzić do wykształcenia w naszych obywatelach mentalności neoniewolników, którzy dzięki temu staliby się tanią siłą roboczą. Miała być klasa średnia – europejska, rozumiejąca zawiłości gospodarki i historii, oraz masa, która omotana kredytami i troską o dzień powszedni przyjmuje bezkrytycznie wszystko, co wyczyta i usłyszy w „nowoczesnych mediach”. Obecnie kluczową rolę w niemieckiej narracji odgrywa szwajcarsko-niemiecki koncern Ringier Axel Springer, wydawca m.in. dziennika „Fakt”, portalu Onet.pl i tygodnika „Newsweek”. Nasi czytelnicy doskonale znają paskudne teksty ukazujące się w tych mediach w czasie politycznych kampanii – niemiecka narracja była w nich aż nadto widoczna. 

W ostatnim czasie na portalu Onet.pl można było przeczytać nie tylko o smutnych wigiliach niemieckich żołnierzy Adolfa Hitlera, lecz także o Brytyjczykach, którzy przyczynili się do umacniania okrutnego satrapy na murzyńskim tronie. Chodziło o Idi Amina z Ugandy, o którym tekst pt. „Na ringu z królową” ukazał się na stronach sportowych Onetu 20 grudnia, gdy trwały rozmowy pomiędzy Niemcami a Brytyjczykami na temat brexitu, a przeszkodą w umowie handlowej pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią był brak podpisu królowej Elżbiety II (został on złożony 31 grudnia 2020 r.). Tekst o Aminie jest jednym wielkim oskarżeniem Brytyjczyków o wspieranie krwawego dyktatora, a tytuł dotyczący królowej w żaden sposób nie odnosi się do materiału, którego publikacja akurat teraz nie miała żadnego uzasadnienia – Idi Amin rządził Ugandą w latach 1971–1979 i zmarł siedemnaście lat temu, w 2003 r. Ale przecież to szczegół, chodziło o pokazanie polskim czytelnikom tych okropnych, cynicznych Anglików. 

Obrona, ale czego? 

Przez ostatnie lata ważnym ośrodkiem niemieckiej narracji, głównie w regionach Polski, była grupa wydawnicza Polska Press. Teraz, gdy już została podpisana umowa przedwstępna z PKN Orlen, rozpoczęła się krucjata przybierająca niekiedy kabaretowy wydźwięk. Oto Seweryn Blumsztajn, prezes kanapowego Towarzystwa Dziennikarskiego, wieloletni dziennikarz i współzałożyciel „Gazety Wyborczej”, publicznie mówi, że kupienie przez polski koncern niemieckiej grupy medialnej „to poważny cios w wolność słowa i wolność prasy” i że „w dzisiejszych czasach właściciel zagraniczny jest często gwarantem niezależności”. Ale to nie koniec – Towarzystwo Dziennikarskie złożyło do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów pismo o dopuszczenie organizacji społecznej do udziału w postępowaniu na prawach strony, ponieważ zdaniem Jana Ordyńskiego z TD ta sprawa „ma fundamentalne znaczenie dla wolności słowa”. A jak wyglądała owa wolność słowa w wykonaniu Jana Ordyńskiego, można sobie przypomnieć, oglądając archiwalne wydania programów przez niego prowadzonych, takich jak „Rozmowa dnia” czy „Minęła dwudziesta” w TVP.

Sprawa transakcji 2020 r. na rynku medialnym pokazała, jak bardzo niektórych ludzi mediów uwiera to, że publikatory zyskują polskiego właściciela. I niestety, jak część z nich ma mentalność niewolników starego systemu. 

Skandal ze szczepieniami 

Sytuacja ze szczepieniami poza kolejnością osób spoza grupy zero pokazała, jak bardzo ważny jest narodowy kapitał mediów ukazujących się w Polsce. To, jak zachowują się media z kapitałem zagranicznym, TVN, Onet, jest dobitnym przykładem na to, że pewnie byśmy się nigdy o całej sprawie nie dowiedzieli albo dowiedzieli w „odpowiednim ujęciu”, gdyby media ukazujące się w Polsce w 90 procentach były mediami z kapitałem zagranicznym. To właśnie media z polskim kapitałem pierwsze podały informacje o nieprawidłowościach, m.in. Niezależna.pl, nagłośniły, kto się szczepi poza kolejnością.

Przypomnę, z puli dodatkowych dawek szczepionki, jakimi dysponował Warszawski Uniwersytet Medyczny, skorzystało kilkanaście osób niebędących pracownikami sektora ochrony zdrowia (lekarze, pielęgniarki i farmaceuci), pracownikami domów pomocy społecznej czy miejskich ośrodków pomocy społecznej czy też personelem pomocniczym i administracyjnym w placówkach medycznych. Byli to m.in. piosenkarka Magda Umer, aktorzy: Krystyna Janda, Wiktor Zborowski i Maria Seweryn – skądinąd osoba dość młoda, oraz co ciekawe, np. Edward Miszczak, członek zarządu stacji TVN. 

Jak mogłoby wyglądać nagłośnienie sprawy, pokazuje postawa Tomasza Lisa, redaktora naczelnego tygodnika „Newsweek”, który uznał, że „Wyjaśnienie pani Magdy Umer chyba wyjaśnia sprawę. Artyści najwyraźniej padli ofiarą paskudnej prowokacji. Powinni być oczywiście ostrożniejsi i nie korzystać skwapliwie z propozycji. Tyle”. Takich tłumaczeń jest znacznie więcej. Dowodzi to tylko, że afera ze szczepieniami w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby polskimi mediami rządził obcy kapitał. 


Dziennikarka, pisarka ( "Resortowe dzieci" i nie tylko), scenarzystka, reżyser

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura