Żona ambasadora Żona ambasadora
32
BLOG

O blogerach i zawodowych dziennikarzach raz jeszcze

Żona ambasadora Żona ambasadora Polityka Obserwuj notkę 6
 O tym, co właśnie obserwujemy w mediach, pisał Ortega Y Gasset w „Buncie mas”: człowiek masowy doszedł do głosu i wszędzie wciska swoje trzy grosze. Ale tych zadowolonych z siebie ignorantów i grafomanów można dziś równie dobrze spotkać i w blogosferze, i w mediach tradycyjnych. 
 

Nie mam zamiaru snuć tu futurologicznych wizji na temat kierunków rozwoju internetu. Lemem nie jestem. Rola blogerów pewnie będzie nadal rosła, ale bez przesady - to jednak dziennikarz ma dostęp do newsa. Ale, wbrew temu co pisze Janecki, nie do wiedzy tajemnej. Nawet jeśli to właśnie on ma dostęp do źródeł.

Grzech pierwszy: lenistwo

Po pierwsze, nie zawsze chce mu się je sprawdzić. Pewnie każdy z nas nie raz złapał dziennikarza na jakiejś wpadce, gdy pisał coś na temat, który sami dobrze znamy. Najbardziej oczywiste nieścisłości („wkradł się błąd”) są prostowane, ale o wielu niesprawdzonych błahostkach pewnie nigdy się nie dowiemy. Pomijam fakt świadomego mataczenia, zatajania i wprowadzania czytelnika w błąd – nie mam tej tajemnej wiedzy.

Często dziennikarzom nie chce się nawet przeredagować wiadomości agencyjnej, a ich mityczny warsztat dziennikarski sprowadza się do sprawnego używania funkcji copy & paste (przykład w moim poprzednim poście).

Wciąż pozostaje też dla mnie zagadką, dlaczego „ostatni temat” (luźny i rozrywkowy, niebieżący) jest często taki sam w różnych programach informacyjnych w rozmaitych mediach.

Nierzadka jest też sytuacja, w której dziennikarz przeprowadzając wywiad w ogóle nie reaguje na to, co mówi gość: ma swoje okrągłe pytania, to je zada, i żaden gość mu w tym nie przeszkodzi.

Janecki nieśmiało wspomina o „leniach śmierdzących” i „dziennikarstwie zabiurkowym” wśród braci dziennikarskiej. Niestety, określenia te są niewystarczająco dobitne. W świetle tego, czym jeszcze błyszczą „zawodowcy”, jego stwierdzenie, że to blogowanie jest „formą grafomanii”, brzmi doprawdy komicznie.

Ignorancja większa...

Erudycja więcej znaczy niż elokwencja, ale dziennikarz woli robić dobrą minę do złej gry. Ile są warte analizy kogoś, kto potrafi (a i to nie zawsze) zgrabnie użyć swojego „lekkiego pióra” albo giętkiego języka, ale słabo orientuje się w świecie idei, i nie potrafi umieścić opisywanego zagadnienia w szerszym kontekście.To jest właśnie ta „wiedza tajemna”, kórą prawdziwy dziennikarz powinien posiadać. A w praktyce ten szerszy kontekst, jaki wg Janeckiego mają tylko dziennikarze, często sprowadza się jedynie do orientacji w tak istotnych kwestiach, jak kto krzyknął „hańba!”, a kto „Targowica!”. To jest właśnie duża część politycznych newsów, którymi błyszczą „profesjonalni” dziennikarze.

Wszechstronności nie nauczą na dziennikarstwie. Ani na wiedzy o teatrze, której absolwenci szeroką ławą „zasilają” szeregi dziennikarskiej braci. Kierunki społeczne typu socjologia, ekonomia czy politologia wydają się jednak nieco bardziej odpowiednie dla podstawowych specjalizacji dziennikarskich. Naiwne i głupie pytania zadawane przez dziennikarza-ignoranta drażnią specjalistów, a i biedny odbiorca raczej nie ma szans na dojście do sedna sprawy. Tym samym „pan redaktor” prezentuje poziom porównywalny do pana Zenka z Kraśnika: obaj nie wiedzą, o czym właściwie ten zaproszony ekspert ględzi. Tylko że pan Zenek nie udaje, że wie. Dla Pana Redaktora wiele spraw to czarna magia. Tak jak pan Zenek uważa np., że „jest kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka” (cytat z dziennikarza radia TOK FM, 25.08.08). Czemu pan Zenek ochoczo przytakuje: „no, przeż nie można mieć pół telewizora, he, he”. Pan Zenek jest jednak zadowolony z kierunku rozwoju polskich mediów: „Te dziennikarze to kiedyś takie „ą” i „ę” byly, a tera to równe z nich chłopaki” - cieszy się, pokazując w szczerym uśmiechu liczne ubytki w uzębieniu.


...i mniejsza

Sprawne poruszanie się w gąszczu zasad poprawnej polszczyzny to dla wielu dziennikarzy zadanie ponad siły. Cytaty z nich to niemal humor zeszytów. Kwiatki typu kosztuje drogo, tani koszt, dlatego bo, w miesiącu maju, 28 sierpień 2008, w Mazowieckim, wziąść, na ulicy Grójeckiej, ilość ludzi to norma, na którą już chyba nikt (?) nie zwraca uwagi.

Dziennikarze radiowi i telewizyjni nagminnie przeinaczają też nazwiska cytowanych ekonomistów, sportowców czy ludzi kultury – osób, które są znane, a na pewno powinny być znane dziennikarzowi. A oni dukają: najwyraźniej widzą te trudne wyrazy po raz pierwszy w życiu.

A propos nazwisk: ludzie mediów rzadko odmieniają nazwiska typu Kościuszko czy Ziobro. Ja też myślę, że „o Kościuszce” czy „z Ziobrą” brzmi głupio i dziwacznie, ale co zrobić – takie są zasady poprawnej polszczyzny. A ich znajomość to część warsztatu profesjonalnego dziennikarza.

Dziennikarze radiowi i telewizyjni masowo kaleczą też wymowę w podstawowych językach europejskich. I nie mam tu wcale na myśli pracowników Superstacji czy RMF-u. „Lambordżini” czy „Barajas” to tylko ostatnio zasłyszane przykłady. Z szacunku do słuchaczy naprawdę mogliby przyswoić, jak się czyta „j” w języku hiszpańskim czy „ghi” we włoskim. Itd., itp.

Nieznajomość języków nie przeszkadza jednak dziennikarzom zgrywać poliglotów: szpanują „Beijingiem” zamiast Pekinu albo igrzyskami w roku „dwadzieścia dwanaście” (sic!). Dziennikarz z angielskim wskazującym na poziom niższy niż FCE („reason of”) nie krępuje się przeprowadzać w „Faktach” wywiady z wielkimi tego świata.

Co tam języki obce, gwiazdy dziennikarstwa najwyraźniej mają problemy z matematyką na poziomie pierwszej klasy podstawówki. Przykład? Jeśli festiwal odbywa się dajmy na to po raz 5., zawsze, ale to zawsze dziennikarz powie, że „grają od pięciu lat”, chociaż tak naprawdę – od czterech (podczas 1. edycji grają po raz 1., a nie od roku).


Etyka?

Jeśli już dziennikarz potrafi posługiwać się językiem polskim „w mowie i piśmie”, zdarzają mu się gafy innego rodzaju. Bezmyślnosć i brak odpowiedzialności za słowo wysuwają się na czoło peletonu.

Wydaje mi się, że „inteligiencja” pod postacią dziennikarskich elit powinna czuć jakąś misję, wiedzieć, jaka jest siła oddziaływania mediów, i ważyć słowa. Rozluźnione i upojone sławą gwiazdy mediów lubią za to ubawić gawiedź anegdotką o tym, jak to ściągali na maturze. Ewentualnie – że kłamali na komisji wojskowej, jak to kilka dni temu uczynił rozbawiony Mikołaj Lizut na antenie TOK FM.

W mediach w pełnej krasie ujawniają się też inne polskie cechy narodowe. Ironizowanie, defetyzm, podcinanie skrzydeł są powszechnie stosowane nie tylko w odniesieniu do sportowców, ale i do różnych pozytywnych inicjatyw, które ktoś próbuje podjąć. Porywać się na Olimpiadę w Polsce oczywiście jest głupio i śmiesznie – lepiej siedzieć w studiu i kpić. Właśnie to przypomina małomiasteczkowy bazar: równanie do dołu i kręcenie nosem na kogoś, kto chce czegoś więcej. To jest polska małość, a nie żadna elitarność. Śmieszne jest sugerowanie, że niby śmietanka dziennikarska to taka elitarna, nie klepie ozorem bez sensu, a plotką się brzydzi.

Prawda, jest jeszcze druga szansa, że dziennikarz powie o korzystnej dla społeczeństwa akcji. Jeśli stanie się coś złego, ktoś okradnie biedne dziatki, ktoś coś zmalwersuje, oszuka, zrobi przekręt.

Owszem, takiego sensacyjnego newsa na „jedynkę” bloger raczej nie odkryje. Ale z pisaniny dziennikarza też zwykle wynika niewiele: rozgrzebie, pokrzyczy, skasuje pieniądze, zostawi. I nic się nie dzieje, szuka kolejnego newsa.

Ciemny lud chce szybkiego, krótkiego i efektownego newsa. Mainstreamowe media zajmują się więc pop-polityką. A ambitni blogerzy nie chcą odstawać. Aby poczuć się poważnym analitykiem sceny politycznej, chętnie pogłębią istotne kwestie typu „czy prezydent śmiał się z angielszczyzny Tuska, czy może z czegoś innego”.


Specjalizacja blogerska

Blogerzy faktycznie do dziennikarstwa śledczego wnoszą tyle ile mogą, czyli niedużo, ale nie mają chyba większych ambicji. W dziedzinie publicystyki ta różnica nie jest już tak widoczna. Owszem, to jest zjadanie własnego ogona, ale to samo robi p. Janecki w TVN24. Polacy lubią to przelewanie z pustego w próżne i krytykowanie wszystkich dookoła. Każdy jest specjalistą od wszystkiego. Dzięki temu panu Janecki ma pracę. W TOK FM leci teraz zajawka, w której Janina Paradowska przerywa niezręczną ciszę i zachęca dziennikarzy w studiu, by przyznali, że po prostu żaden z nich się na rzuconym przez nią temacie nie zna. Ale topowi publicyści-komentatorzy polityczni czynią swoją powinność z namaszczeniem godnym lepszej sprawy. Nie dziwi więc, że reagują paniką, gdy ktoś próbuje ich zrzucić z piedestału, na którym często znaleźli się niezasłużenie, nierzadko przez przypadek.

Dziennikarze mogą się „sadzić” właśnie na bazarze, gdzie ludzie wciąż jeszcze wierzą, że „pan redaktor z telewizji” jest kimś nieomylnym. A wielu blogerów już wie, że to co on mówi, to niekoniecznie prawda objawiona.

Kiedyś jak gazeta słabo się sprzedawała, dziennikarz mógł myśleć, że czytelnicy są głupi i się nie znają, i dalej trwać w samozachwycie stołecznago „pana redaktora”. W dobie internetu to nie przejdzie: widać, że wielu czytelników nie tylko się zna, ale i bezwzględnie punktuje słabości jego radosnej twórczości. Niemiła to świadomość, niemiło czytać teksty nierzadko lepsze od własnych, niemiło wiedzieć, że inni też je czytają. I też porównują. To, że dzisiaj jest łatwiej zaistnieć niż 20 lat temu nie powinno być przedmiotem zawiści: cóż, świat się zmienia i trzeba się z tym pogodzić.


Przepychanki, inwektywy, uśmieszki, przelewanie z pustego w próżne – politycy, dziennikarze i blogerzy to uwielbiają. Chaos i sieczka są wszędzie: i na blogach, i w mainstreamowych mediach. Komentarze blogerów może różnią się od tych na Pudelku, ale od tych na forum Onetu czy GW – już nie tak bardzo. Nie jest się elitą intelektualną tylko dlatego, że pisze się na Salonie24, ani też dlatego, że jest się naczelnym tygodnika opinii. Nie wiem, w czym przyspawanie do biurka ma być lepsze od przyssania do komputera.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka