Jako młody "szczun" zdarzało mi się czasem chodzić na mecze Lecha. Były to czasy, gdy nad spokojem na trybunach czuwało MO a na zewnątrz stały suki ZOMO. Ale było ich niewielu i właściwie niepotrzebni, bo kibicowanie odbywało się spokojnie, choć głośno. Ale nie w tym rzecz...
W tamtych czasach po boisku biegali "nasi" - takie same "szczuny" jak my tylko bardziej utalentowani i pracowici na treningach. Każdy z młodych chłopaków mógł się z nimi utożsamiać bo byli to często znajomi, którzy mieszkali i dorastali na tych samych podwórkach, podobnie chodzili na Zandkę pokopać piłkę, kończyli (lub nie) te same szkoły.
Dzisiaj pójście ma mecz "poznańskiego klubu" zakrawa na kpinę z siebie samego - trudno znaleźć wśród piłkarzy kogoś związanego z Poznaniem a jedynie z pracodawcą reprezentującym firmę Klub Sportowy Lech S.A. A na boisku mamy pełen zestaw kolorystyczny - od nordyka do BLM... Kpina z Poznania.
Piszę o Lechu ale tak samo jest w innych klubach - im wyższa liga, tym mniej autentyczności. Czy nie należałoby wprowadzić przepisów, które nakazywałyby udział na boisku nie mniej niż 6 graczy zamieszkałych w danym mieście co najmniej 10 lat? Byłby to także mechanizm zmuszający kluby do bardziej intensywnej pracy z dziećmi i młodzieżą, co ogólnie wpłynęłoby na polski sport. Taka zasada powinna obowiązywać we wszystkich grach zespołowych.
Czy nasi działacze sportowi nie powinni się nad tym poważnie zastanowić?
Komentarze