Powściągliwy Dynamitard Powściągliwy Dynamitard
1273
BLOG

Klasa średnia i Polski Ład

Powściągliwy Dynamitard Powściągliwy Dynamitard Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Najwięcej emocji w Nowym Polskim Ładzie wzbudza kwestia zmian podatkowych. W wielkim skrócie zostanie podniesiona kwota wolna do 30 tyś.  i drugi próg do 120tyś, a w zamian zostanie wprowadzona liniowa, nieredukowalna stawka ubezpieczenia zdrowotnego 9%. W praktyce oznacza to, że podatki dla ludzi zarabiających poniżej 5 tyś brutto spadną a powyżej 10tyś brutto wzrosną. Dla podatków „pomiędzy” wicepremier Gowin zapowiedział jakąś magiczną rekompensatę i miejmy nadzieje, że wyjdzie ona lepiej niż ta za podwyżki cen prądu.

Nie oszukujmy się, polski system podatkowy wymaga reformy i ta proponowana przez rząd jest nawet zbyt mało radykalna. Bo główne grzechy obecnego systemu to:

  • Podatki są podwójnie regresywne – po pierwsze stawki (np. ZUS) maleją z dochodami, a po drugie gross dochodów państwa ma charakter podatków pośrednich (VAT, ceny prądu, śmieci) które bardziej obciążają najuboższych. To wszystko indukuje duże koszty obsługi podatków, bo regresywne podatki bezpośrednie są po prostu nieefektywne.
  •  Niskie pensje mają bardzo wysoki klin podatkowy (różnica między pensją netto a kosztem pracodawcy), co wypycha zwłaszcza biedniejszych ludzi z legalnego rynku pracy. Bo podatki są formalnie niskie (np 0% PIT dla młodych) ale wszystkie obowiązkowe składki nadrabiają z nawiązką.
  • Preferencje fiskalne dla samozatrudnionych (“liniowy PIT”) które w oryginale miały być mechanizmem rozliczania drobnych rzemieślników stały się uniwersalnym wytrychem podatkowym dla zwykły pracowników najemnych, zarówno tych zarabiających mało jak i tych co zarabiają w setkach tysięcy złotych miesięcznie. I rządy aby nadrobić straty tworzy wrogi podatnikowi system rozliczania kosztów, który uderza głównie w uczciwych przedsiębiorców, zamiast po prostu urealnić stawki. A ponieważ na JDG odpowiada się całym majątkiem, system ów tworzy feudalne relacje z naczelnikiem urzędu skarbowego, zamiast budować nowoczesne państwo.

Oczywiście Nowy Ład nie naprawi tego problemu, jedynie może trochę zredukować obciążenie najbiedniejszych i zbliżył obciążenia etatu i jednoosobowej działalności gospodarczej. Ale nawet taka kosmetyczna zmiana (o 3-5 punktów procentowych) wystarczyła, by wysadzić w powietrze tradycyjne podziały polityczne oparte o front ideologiczny. Dziś artykuły mówiące, że podnoszenie podatków dla lepiej zarabiających to zamach na wolność można usłyszeć zarówno od polityków Konfederacji jak i Platformy. Przeczytać w Polonia Christiana jak i w Krytyce Politycznej. W tej ostatniej jest trochę złośliwych komentarzy, że lewica w Polsce może być za LGBT, za uchodźcami, przeciwko Kościołowi, ale gdy tylko takiemu wyborcy lewicy na lepszej posadzie zabiera się jakieś ekstra pieniądze w podatkach, to już lewicowość się kończy. No cóż, nie od dziś wiemy, że Jarosław jest mistrzem zarządzania przez konflikt.

Wszyscy dotknięci zmianami nas teraz straszą, że przeniosą działalność do Czech, co oczywiście jest równie realne jak emigracja celebrytów po zwycięstwie PiSu. W zasadzie poza programistami pracującymi dla zagranicznych zleceniodawców to nikt nie ma takiej możliwości, a wymaga to też przejścia na CIT/sp.zoo co dla sporej części wspomnianych „kontraktorów” jest po prostu za dużym kosztem, bo aż tyle nie zaoszczędzą - w Czechach też są podatki.

Wiele hałasu o nic - jak to w polityce.

Natomiast nie podoba mi się narracja PiSu ręka w rękę z Razem („nikt ci tyle nie da co Zandberg obieca, że zabierze”), iż powyżej 10 tysięcy zarabiają tylko “jakieś burżuje”. Tak samo jak nie podoba mi się argumentacja liberałów że 10 tysięcy brutto miesięcznie to nie jest żadna klasa średnia tylko biedota.

W Polsce pokutuje wypromowany w latach ’90 przez Gazetę Wyborczą i seriale mit, że klasa średnia to są biznesmeni-milionerzy w białych skarpetkach i willach w Konstancinie. Albo przynajmniej cenzusem klasy średniej jest inteligenckie wykształcenie i zawód biurowy. To nie tylko jest kompletna nieprawda, to jest też szkodliwy mit. Biznesmeni-multimilnionerzy w drogich willach to jest w każdym aspekcie klasa wyższa, nawet jeśli to stereotypowi nuworysze. Kwestia kindersztuby i edukacji, to jest nasz inteligencki fetysz, ale hydraulik z pickupem mający własną mała firmę usługową i zatrudniający pomocnika, to właśnie typowa klasa średnia – nawet jeśli skończył tylko podstawówkę. Te dwie obsesje – majątku z „Dynastii” oraz wyższego wykształcenia są naszym erzatzem klasowości czasu bezklasowego społeczeństwa post-PRLu.

Dziś klasowość się odradza ponad podziałami i warszawskie salony walczące z PiSem wyglądają tak samo jak ich patriotyczni przeciwnicy z rządu: fortepian, ukraińska służąca, wakacje w Zanzibarze, wielkie kompleksy zarówno wobec Zachodu oraz neoziemiańskie ciągoty. Różnią się tylko tym, że jedni chodzą na msze łacińskie, a drudzy wieszają na ścianach reprodukcje z Metropolitan Museum of Modern Art. Czasem obie te rzeczy na raz.
[CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE]

I wśród takiej aspirującej upper-middle class oraz autentycznej klasy wyższej błądzą nasze inteligenckie mity tych, którzy się na przemiany ekonomiczne nie załapali - stąd tak łatwo nam wmówić, że 10 tyś zł netto miesięcznie, to biedak bo nie ma własnego biznesu. Albo, że autentyczny multimilioner celebryta handlujący nieruchomościami, to nie jest żadna klasa wyższa, bo nie ma ukończonych wyższych studiów dziennych.

Współczesne pojęcie klasy średniej wywodzi się z Ameryki lat czterdziestych i po osiemdziesięciu latach w Polsce musi być interpretowane we właściwych realiach. W wielkim skrócie klasa średnia, to ludzie którzy nie są ani klasą wyższą ani niższą. Masło maślane.

Zdefiniować klasę wyższą jest prosto: to ludzie na tyle bogaci, by móc żyć z kapitału. Nie znaczy, że tacy ludzie nie pracują – oni nie muszą pracować.  Nie dookreślajmy na razie poziomu życia, a także dla porządku musimy zawęzić to do grona ludzi w wieku produkcyjnym (25-60), bo emeryci i dzieci praktycznie nie żyją z pracy. Ale dla każdego jest jasne, że brak tej presji na pracę jest różnicą jakościową, przejściem fazowym w stratyfikacji społecznej. Tak więc klasę wyższą od klasy średniej nie odróżniają dochody, a zgromadzony majątek.

Klasa niższa, klasa robotnicza – to produkt rewolucji przemysłowej – ludzie żyjący z dnia na dzień z pracy własnych rąk gdzie „kapitalistyczny krwiopijca” kupował ich pracę po najniższych możliwych stawkach wypłacał dniówki albo w ostateczności tygodniówki, które wystarczały tylko na biologiczne przeżycie, niczym zwierzęta pociągowe. Klasa niższa odróżnia się od średniej tym, że nie ma możliwości akumulacji kapitału. Dziś taka typowa klasa robotnicza kompletnie na Zachodzie zanikła (deindustrializacji, bogacenie się społeczeństw) i zaliczają się do niej praktycznie najbiedniejsi nowi imigranci i prekariat, czyli ludzie bez stałego źródła utrzymania. Dołączyła do niej specyficzna grupa społeczna, czyli ludzie niepracujący, a żyjący wprost z budżetu – z zasiłków, zapomóg i często tkwiący w pułapce motywacji, gdy pójście do pracy realnie obniża ich dochód, a o poziomie życia nie wspominając – kłania się regresja podatkowa.

Wszyscy pozostali są, czyli osoby na tyle dobrze zarabiające by akumulować kapitał, są klasą średnią. Co w naszych realiach oznacza to zdolność kredytową na mieszkanie, czyli coś około 5-7tyś zł brutto – i jest to w dużej mierze zbieżne z duchem amerykańskiej klasy średniej lat ’50 która masowo wyprowadzała się z czynszowych kamienic z centrów miast do własnych (na kredyt) domów na przedmieściach. Etosem klasy średniej jest dorabienie się przez pracę. A od góry ogranicza klasę średnią brak wystarczającego majątku, bo by żyć przyzwoicie z odsetek potrzeba dziś 5-10 mln zł majątku netto. Z klasy średniej należy też wykluczyć zarabiających naprawdę duże pieniądze ale zaczynają z niskiego pułapu (artyści-celebryci, bankierzy etc) - jeśli ktoś jest na tyle bogaty by w jednym cyklu koniunkturalnym (wyborczym:))  dorobić się majątku z klasy wyższej, to też jest z klasy wyższej.
Dla wygody stylistycznej zaokrąglijmy raz w dół raz w górę i powiedzmy, że klasą średnią jest się między 7 a 70 tysięcy pensji miesięcznie brutto. Jest to duży rozrzut, bo powyżej 10 tyś zarabia mniej niż 10%, a by znaleźć się w top 1% zarabiających wystarczy 22tyś brutto – świadczy to o tym, że jesteśmy społeczeństwem na dorobku. A próg naszej klasy wyższej jest zlokalizowany mniej więcej tam, gdzie 1% najlepiej zarabiających w Europie, co w sumie nie dziwi, bo historycznie klasa wyższa jest kosmopolityczna i zagraniczne studia dla dzieci kosztują wszystkich tyle samo.

Wynika stąd, że rację mają przeciwnicy Polskiego Ładu, że uderzy on także w naszą klasę średnią - no powiedzmy klasę wyższą-średnią (upper middle class). Tyle, że zapominają, iż podatki niejako z definicji dotykają tylko klasy średniej. Bo celem podatków nie jest pobranie od ludzi pieniędzy – gotówkę bank centralny może sobie wydrukować – ale użycie tych pieniędzy do nabycia dóbr i usług produkowanych przez społeczeństwo, w dzisiejszych czasach klas: zasiłkowo-niższych, pracujących-średnich oraz kapitalistycznie-wyższych te usługi i dobra dostarcza tylko i wyłącznie klasa średnia. Obłożony pańszczyzną Bill Gates może co najwyżej robić obwoźne wykłady niczym nasz noblista były prezydent.

Mnie jednak martwi co innego, że w perspektywie kolejnej wali wirusa na jesieni, rząd owszem składkę zdrowotną podwyższy (ale bez większej reformy nic z tego nie będzie, bo brakuje nie pieniędzy a lekarzy) ale z kwoty wolnej zostanie taki sam kikut jak ostatnio, czyli będzie się ona należała tylko niepracującym. Tak samo mechanizm kompensacji 6-10tyś wspomniany przez Gowina może się nigdy nie urzeczywistnić. I zostaniemy z de facto podwyżką liniową podatku o 5-9 punktów, bez żadnej korekty, ładu i składu. Gdy rząd mówi że weźmie, to weźmie – a gdy mówi że da, to mówi.

Any writard who writes dynamitard shall find in me a never-resting fightard

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka