Z Internetu
Z Internetu
Dziobaty Dziobaty
304
BLOG

Prezydencki sen w warszawskim Supersamie

Dziobaty Dziobaty Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Dość dużo podróżuję; to tu, to tam... Ale jeszcze częściej śnię, do czego się już przyznałem na tym forum wcześniej... A to Aleksander Macedoński, a to Wernyhora, ale najczęściej  mi się proroczo śni Towarzysz Stalin... Nie zawsze śnią mi się nieboszczycy; często przychodzą do mnie w nocy postacie ożywione obojga płci, i to jakie!

Dzisiaj w nocy miałem znowu proroczy sen... Zerwałem się, Zosia jeszcze spała... Było przed 7:00 a.m. naszego czasu, kiedy zacząłem pisać.

Przyśniło mi się, jak podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie udałem się na przechadzkę wokół Placu Unii Lubelskiej; tak się złożyło, że nie bylem w tamtej okolicy przez kilka ostatnich lat. To wydarzenie zapamiętałem z dwóch powodów. Pierwszym, był dość zabawny incydent z policjantem, który sam trochę głupio sprowokowałem.

Przechodziłem w niedozwolonym miejscu przez Puławska na wysokości przybytku z zimnymi lodami, który nazywał się kiedyś “Zielona budka”... Już prawie dochodziłem do chodnika, kiedy spod pobliskiego drzewa wyrósł policjant, zmierzając wyraźnie w moim kierunku... Na szczęście, nie straciłem przytomności umysłu i jak już był koło mnie zapytałem, mocno akcentując wyrazy: “w cz’iom d’ielo?” Policjant zbaraniał, wytrzeszczył oczy i na chwile zamarł; oddaliłem się wiec niespiesznie w dół Spacerową, w kierunku radzieckiej ambasady.

Druga sprawa była poważniejsza. Stwierdziłem z duża przykrością, ze nie istnieje już słynny Supersam, z którym wiązały mnie liczne wspomnienia sięgające czasu studiów na nieodległej Politechnice Warszawskiej. Kiedy na początku lat 60-tych Supersam otworzył swoje podwoje, na jego tyłach zaistniał popularny bar w którym serwowano różne smakołyki, a wśród nich danie “kura w rosolniku”, o ile pamięć mnie nie myli, w cenie 8 zł 50 gr. Do dziś z wspominam z rozrzewnieniem wrażenia związane z jego spożywaniem - dość wodnisty, parujący rosołek z makaronem, ale w nim marchewka i pokaźnej wielkości kurze udo; nie przesadnie wielkie, ale tez nie male, takie w sam raz!

W tamtych czasach w moim domu nie przelewało się... Dla mnie, wiecznie zgłodniałego studenta, to nie było tylko kurze udo; to było marzenie, to był gastronomiczny sen o gargantuicznym wymiarze. Za naciśnięciem łyżki, woniejące i rozgotowane - nierozgotowane, wyłaniające się - ukryte w makaronie mięsko, zgrabnie odchodziło od kości i aż prosiło -  “spróbuj mnie, poczujesz się bosko!”… Założę się, że podobne przeżycia kulinarne są teraz zupełnie obce dla młodych ludzi stołujących się “na mieście”, bo pokolenie konsumentów odwiedzających MacDonalda nie wie, ze “w kurzym udzie tkwi potęga”.

Kto pamięta, ze jest to słynna sentencja Napoleona Bonaparte, wypowiedziana podczas spożywania burgundzkiego le coq au vin, po wygranej Bitwie Narodów pod Lipskiem!?... Napoleon wiedział co mówi, a adiutanci skrzętnie zapisali jego słowa... Tenże Napoleon dal zresztą powtórnie wyraz swojego przywiązania do kurzych specjałów, choć w zupełnie innych okolicznościach, kiedy to podczas odwrotu spod Berezyny, uczęstowany, mówił kmieciom z oszmiańskiej wsi “Eh, bien! Donnez du kura!”… Kurzym udem w winnym sosie zachwycali się tez Kartezjusz i General de Gaulle; Burbonowie byli jednak zwolennikami kury pieczonej w prowansalskich ziołach. Chorym na suchoty zaleca się spożywanie lekkiego rosołu z domowymi kluseczkami, ale kura w rosole nie powinna być przesadnie chuda.

To były czasy!.. Niestety, obyczaje się zmieniły. Anonimowi pożeracze KFC, buffalo wings i dziesiątkow kurzych dań z fastfoodów i innych gastronomii, przetrawiają je bez żadnej refleksji i uznania dla produktodawcy, zupełnie jakby spożywali hamburgery... Taki Jay-Z, słynny raper i mąż niemniej słynnej Beyonce, pochłania kurze uda w całości, zupełnie na surowo i bez soli. No, ale w jego rezydencji w Indian Creek Village kolo Miami na Florydzie, służbę stanowią wyłącznie biali... Wiem dobrze, bo w pobliżu kiedyś byłem.

Krótko po tej nostalgicznej przechadzce w okół Placu Unii przeczytałem w jakiejś warszawskiej gazecie przerażające relacje o losie kur uwiezionych w obozach koncentracyjnych znanych jako kurze farmy, poddawanych terrorowi nazwanemu “wychowem klatkowym”. Chyba własnie ta lektura wywołała u mnie wstrząs umysłowy, który znajduje ujście w koszmarach sennych, jakie nawiedzają mnie periodycznie od tamtego czasu... Dlatego, że bardzo interesuje mnie kurzy temat i związana z nim problematyka kurzego rodzaju. 

Miałem sen, last night...

Otóż, przyśnił mi się ów słynny talerz rosolnika z Supersamu... Najpierw, natrętnie przesuwały się obrazy kurzego uda-nie uda, rozgotowanego-nierozgotowanego, zanurzonego nie w rosolniku, ale w jakiejś gęstej zupie o nieokreślonym kolorze, zupełnie nie przypominającej żadnej postaci zupy - ani szparagowej, ani grzybowej, ani marchewkowej, ani brokułowej, ani żadnej innej; oczywiście, w granicach znanych mi wyrobów. Nie była to też botwina, bo tą też znam.

Potem przyszedł obraz, jak kucharka stawia parujący talerz jakby na piedestale i z talerza wyrosło nagle jak obelisk udo-cud, udo-monstrum, ale nie było to zwykle kurze udo; to był sięgający nieba manifest, wieża z kości słoniowej, salwa czterech śpiących z nieobecnego już pomnika na Pradze, krzyk wołającego na pustyni i puszczy Sienkiewicza... Znamienna była zmienność udzich kształtów - udo przyjmowało; a to postać antycznej gracji Praksytelesa, a to Grupy Laokoona, a to Latarni Morskiej w Efezie; aby kolejno zmutować się w kształt Statuy Wolności, aby w końcu wystrzelić w niebo jak zwycięska Nike z Samotraki; albo gigantyczny zwierzo-grzybo-fallus, iście z piekła rodem!... Falliczne udo raz malało, raz rosło; raz przygasało, raz się jarzyło siną poświatą; raz opadało, raz sterczało jak haubica podczas wojskowej parady na Placu Czerwonym w Moskwie....

Był to jakiś, iście fotoplastikonowy pokaz-rewia i jednocześnie niesynkopowany, bo niemy protest-song... Na koniec udo-fallus rozsypało się w pyl, aby utworzyć wzniesienie; ni to wzgórek Wenery, ni to hałda cukru-pudru, ni to Kopiec Kościuszki po renowacji w 2002 roku.

Po nagłym przebudzeniu czułem mrowienie i dreszcze; jakbym był fizycznie zmęczony lub przepracowany, jakbym dostał tężca albo przechodził okres rekonwalescencji po płukaniu żołądka i lewatywie... Chciałem wziąć gorący prysznic z dodatkiem eterycznych olejków, ale Zosia przywołała mnie z powrotem do pościeli...

Byłem rozdygotany, ale przysnąłem znowu... Przyśniło mi się, że wróciłem do swojego stolika w Supersamie... Podchodzę i oczom nie wierze... Przy moim stoliku siedzi Donald Trump, a obok stoi jakichś dwóch drabów... Granatowy garnitur, biała koszula, czerwony krawat... Donald Trump uśmiecha się i przyjaźnie wskazuje miejsce obok siebie...

Pytam - How you doing, Sir?... Donald Trump uśmiecha się znowu i odpowiada - I am good!

Tego już było za wiele... Zerwałem się, Zosia jeszcze spała...

Czy ten sen przyśnił mi się nadaremno?... On był jak sen- wystrzał rakiety na Marsa, sen-wezwanie, sen-trąba jerychońska, głośniejsza niż wrzask paryżan „na Bastylię”... Zrozumiałem to jako wezwanie do dalszego zajmowania się kurzym tematem wyborów w Stanach Zjednoczonych i Donaldem Trumpem in extenso... Nic innego zrobić mu nie mogę.  

... to be continued


Dziobaty
O mnie Dziobaty

Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości